Znów słyszała krzyki.
Zacisnęła mocno powieki, jakby to miało sprawić, że ogłuchnie i przestanie słyszeć dobiegający z dołu skowyt, kakofonię bólu i wściekłości. To działo się ciągle i domyślała się, co było źródłem tych dźwięków.
Z każdym dniem coraz mniej chętnie odwiedzała ojca. Nie dlatego, że przestała przejmować się jego losem, nie dlatego, że zaczęła mieć własne problemy na karku, ale dlatego, że co świt widywała go w jeszcze gorszym stanie, niż poprzednio.
"Wytrzymaj jeszcze chwilę, tato", powtarzała sobie w myślach.
Ale ile kocur będzie zmuszony jeszcze wytrzymać? To powoli zaczynało ją przerażać. Białozorowi nie chodziło o sprawy jego interesu, nie chodziło o przejęcie władzy. Napawał się bólem taty jak mieszanką życiodajnych ziół, które ratują przed śmiercią. To była niezdrowa nienawiść i chęć zemsty. Nie starczyło mu odebranie tacie władzy. Chciał widzieć go upokorzonego i zmarnowanego.
A tatę łatwo było złamać.
Świadomość tego nie wywoływała w niej najprzyjemniejszych uczuć. Wiedziała, że tata był delikatny, zbyt delikatny, i przywykł do wygód. Tego Betelgeza chciała uniknąć. I przed tym właśnie przestrzegała ją Matka.
Gotowość na straty i zmiany.
Ten dzień rozpoczął się okropnie, ale vanka nie sądziła, że okaże się jeszcze gorszy. Do jej pokoju weszła Modrowronka. Sądząc po jej spojrzeniu, nie miała złych zamiarów. Zresztą Betelgeza czuła, że w innej rzeczywistości być może by ją polubiła. Ale nie tu, nie teraz, nie gdy jest kotem, który przyczynił się do tak wielkich strat.
— Mówiłam, że będziesz mogła się wykazać — oświadczyła. — I nie kłamałam. Wiesz, że część kotów należących do gangu Jafara uciekła.
Milczała. Nie czuła potrzeby, by cokolwiek mówić.
— Wierzę, że możesz mieć obiekcje przed zabiciem własnej rodziny, ale Jago nie powinna być problemem — dokończyła, a futro na karku Betelgezy najeżyło się. Zabić Jago? Po jej trupie! — Pójdziesz z jednym z patroli, który prowadzi jeden z naszych popleczników. Wyśledzisz, dokąd idzie, a gdy przestanie być potrzebna, zabijesz.
Jedyne, co mogła wyśledzić, to własne niezadowolenie. Pokiwała jednak głową - kto z wybranego przez nich patrolu mógł mieć faktyczne szanse na wyśledzenie i tym bardziej zabicie Jago? Z pewnością niewielu. Matka, mistrzyni w swoim fachu przekazała jej wszystko, co powinna wiedzieć. Wystarczy, że pierwsza wyśledzi Jago i ostrzeże ją, skąd może spodziewać się oddziałów. To nie powinno być takie trudne, prawda?
Jednak sama myśl o sabotowaniu gangu, który teraz zapewniał jej możliwość kontrolowania sytuacji ojca przyprawiała ją o mdłości. Jeśli tylko coś zepsuje, może zaprzepaścić swoją szansę na naprawienie sytuacji i wypuszczenie ojca, zanim zrobią mu coś dużo gorszego, niż zrobili do tej pory.
* * *
Przemieszczała się dużo szybciej, niż inne koty wysłane po Jago. Skakała z dachu na dach, tak jak uczyła ją Matka, starając się, by nie zwalniać tempa i wyśledzić kotkę szybciej od grupy. Podejrzewała, że Jago zwykle nie wysuwała nosa ze swojego domu, ale teraz wyjście było konieczne. Była jedną z dwójki kotów, razem z mamą, które miały jakieś szanse na zbicie rozbitego gangu Jafara z powrotem w jedną całość, nakłonienie ich do współpracy przeciw Białozorowi.
I w tych właśnie momentach, gdy wychodziła, ryzyko śmierci stawało się większe. Betelgeza wierzyła, że Jago nie jest głupia i zachowuje ostrożność. Jeśli tak jest, vanka nie powinna mieć problemu z wykonaniem swojego zadania.
Weszła na sam szczyt pochyłego dachu, stając tak, by jej ciało balansowało idealnie i nie osunęło się pod wpływem ciężaru. Czuła się na dachach swobodnie, a to wszystko dzięki wielkiemu zamiłowaniu matki do tej sztuki. Gdyby nie ona, życie Betelgezy byłoby dużo trudniejsze, a Jago być może już byłaby martwa.
Wypatrzyła kotkę, o dziwo, dość szybko. Trzymała się blisko ścian budynków, aby pozostać niewidoczna z góry, ale nawet to nie starczyło, by umknąć przed wzrokiem młodej gangsterki. Wyszukała wzrokiem bezpiecznego zejścia na dół, a gdy już stanęła na parapecie przed jedną z niskich okiennic, spojrzała tylko raz za siebie, jakby nasłuchując, czy nie idą tutaj koty Białozora. Musiała się spieszyć. Dogonią ją niedługo.
— Przyjdą stamtąd — odezwała się, wkazując kierunek ogonem i sprawiając tym samym, że pointka podskoczyła lekko, zaskoczona jej obecnością. — Za mną.
Zastanawiała się, czy będzie musiała dodatkowo upominać kotkę, ale Jago nie należała do głupich. Nie marnowała energii na niepotrzebne słowa, nie żądała wyjaśnień - nie powiedziała nic, aby nie ryzykować, że ktoś mógłby je usłyszeć. Zamiast tego podążyła za córką Bastet, która wspięła się zgrabnie z powrotem na dach. Jago poszło to dużo mniej sprawnie, była w końcu pieszczoszką i nie przywykła do takiego wysiłku, ale udało jej się wspiąć na górę. Ukryły się za kominem, gdy dobiegające z oddali głosy zaczęły stawać się głośniejsze.
I wkrótce Betelgeza mogła już dobrze zobaczyć grupę kotów należących do Białozora, które szły uliczką i węszyły prawie jak czworonożne bestie Wyprostowanych. Pewnie byli przekonani, że w tej chwili balansuje gdzieś po krawędziach dachów, wypatrując wzrokiem pointki; tymczasem ta siedziała skryta na jednym z dachu, wyczekując odpowiedniego momentu, by rozpocząć rozmowę. Gdy głosy ucichły, a grupa kotów wyminęła je, kierując się w stronę sąsiedniej uliczki, młoda obróciła się z powrotem w stronę pieszczoszki.
— Już przeszli. Jest czysto — powiedziała cicho. — Wracaj do swojego domu, dopóki nie masz nikogo na ogonie. Udało ci się znaleźć sprzymierzeńców taty?
Kocica pokiwała krótko głową.
— Przesiadują tam, gdzie Jafar zapewniał im nocleg.
— Mogą nam pomóc. Ciebie lub mamy posłuchają najprędzej, bo to wy zastępowałyście mojego ojca. Bez kogoś, kto mógłby im przewodzić są słabi i nie wiedzą, co mają robić. Ale... ostrożnie. Nie możemy pchać się w otwarty konflikt. Białozór ma dobre plecy. Z bandą niedobitków niczego nie wskóramy.
Pointka sapnęła, wysuwając się powoli z ukrycia komina.
— Mamy wsparcie grupy leśnych samotników — oznajmiła. — A ty pilnuj sytuacji od wewnątrz i przekazuj swojej matce informacje. W ten sposób zdobędziemy szanse, by być dwa kroki przed Białozorem.
Chciałaby rozmawiać dłużej i przede wszystkim zadać całą masę pytań, ale nie było na to czasu. Jeśli będzie tutaj stać i gadać, samotnicy wkrótce zauważą, że jej nie ma. Musiała dogonić ich dachami, w innym przypadku jej nieobecność mogłaby wzbudzić podejrzenia.
Dlatego bez żadnych dodatkowych słów, po szybkim skinięciu głowy odwróciła się i w ten sposób się rozdzieliły. Przez następny czas sunęła z dachu na dach, skacząc tak, jakby miało od tego zależeć jej życie, byleby wyprzedzić grupę, która penetrowała całe miasto w poszukiwaniu Jago.
Gdy miała ich już na horyzoncie, wreszcie mogła odsapnąć i z góry popatrzeć, gdzie zmierzają - włóczyli się praktycznie bez celu, nie mając żadnego punktu odniesienia. Najczęściej kłębili się przy domu Jafara, jakby był odpowiedzią na wszystkie zagadki, ale i tam ciężko było znaleźć czy to jej matkę, czy też Jago. W takim tempie Białozór nie osiągnie swojego celu.
Zeszła po budynku z taką gracją, jakby nie sprawiało jej to najmniejszego problemu. W duchu dziękowała Matce, że z taką starannością zdradziła jej wszystkie tajniki swoich umiejętności. Bez tego by sobie nie poradziła. Dachy dawały jej przewagę, ponieważ przemieszczanie się nimi było dużo szybsze, niż w przypadku zwykłego chodzenia po ulicach.
— Jakieś wieści? — spytał któryś z samotników, widząc, jak podchodzi.
— Nie widziałam jej z góry — odparła tak beztrosko, jak tylko mogła. — To pieszczoszka, pewnie nie wychyla nosa ze swojego domu.
— A jej dom? Gdzie jest jej dom? — podsunął kolejny, jakby oczekując, że będzie znała odpowiedź na to pytanie. I faktycznie - znała, ale bynajmniej nie zamierzała im jej udzielić.
— Nie mam pojęcia. Tylko mój ojciec lub matka mogą to wiedzieć — rzuciła. — Marnujemy czas na kogoś, kto nie jest zagrożeniem. Co może zrobić piecuch nieumiejący walczyć?
Wszyscy spojrzeli po sobie, jakby w niemej zgodzie. Ktoś coś mruknął, ktoś inny zaaprobował jej zdanie; wreszcie zaczęli się cofać, zmierzając z powrotem do Kołowrotu. Właściwie na ich miejscu również nie zajmowałaby się wysyłaniem patroli za Jago czy Bastet, a stabilizowaniem swojej pozycji w mieście. Najwyraźniej Białozór miał inne priorytety. Miała nadzieję, że sposób, w jaki rządził, sam przyczyni się do jego upadku. Po mieście pętało się mnóstwo niezadowolonych byłych klientów Jafara, uzależnionych od mieszanek, które sprzedawał - wiedziała, że z tego powodu niebieski unikał wychodzenia samotnie ze swojej nory. To mógłby być wyrok śmierci, gdyby akurat napatoczył się pod łapy jakiemuś obłąkańcowi, który dawno stracił zmysły przez zioła.
* * *
Wrócili z niczym, a kotka była gotowa na niezadowolenie swoich nowych przełożonych. Jednak ani Wrona, ani Białozór nie pofatygowali się, żeby chociażby przyjść i wypytywać ją o przebieg patrolu. To ją zaskoczyło - spodziewała się podejrzeń, a może nawet przemocy. Ci jednak musieli mieć dużo ważniejsze sprawy na głowie, bo słyszała dobiegające z góry zniekształcone odgłosy rozmowy. Ciekawe, o czym takim dyskutowali. Nie miała chęci tego sprawdzać; wolała nie zostać przypadkiem zauważona.
Korzystając z chwilowego spokoju, od razu udała się do pokoju przeznaczonego dla niej i rodzeństwa, mając nadzieję, że wina za niepowodzenie misji nie spadnie na nią. Pamiętała sugestię Matki - powinna robić wszystko, czego od niej oczekują, by zbudować sobie renomę i zyskać ich zaufanie. Nawet, jeśli miałoby to oznaczać zabicie popleczników ojca. To brzmiało... Cóż, niezbyt przyjemnie, ale rozumiała, dlaczego Matka oczekiwała od niej takiego sposobu działania. Gdyby teraz zebrali część niedobitków z gangu Jafara, wciąż stojących po ich stronie, i zaatakowali Białozora - może i by wygrali, ale co wtedy? Co z Entelodonem i innymi sojusznikami Białozora? Nie mówiąc już o tym, czy w ogóle byliby w stanie ich pokonać, ponieważ jednooki samotnik uzbierał naprawdę liczny gang. Pchanie się w otwartą walkę mogło przynieść im kłopoty. Jeśliby przeżyli, straciliby bezpowrotnie pozycję w mieście. Przecież bogactwo było dla ojca wszystkim! Nie mogła sobie wyobrazić jego spojrzenia, gdyby musiał ponownie wrócić do rzeczywistości życia w mieście, tym razem już jako bezdomny, bez gangu i bez majątku, patrząc na to, jak Białozór osiąga sukcesy... I pewnie ucieka przed jego kotami, bowiem w takiej sytuacji Azor na pewno posłałby kogoś po nich, by ich pozabijał lub ponownie sprowadził ojca. Musieliby żyć w ukryciu, a taka rzeczywistość była odrzucająca.
Padła na podniszczone, leżące na podłodze poduszki tak, jakby nie spała co najmniej od tygodnia. Czekało ją mnóstwo pracy, którą będzie zmuszona wykonać starannie i bezbłędnie, a to było stresujące. Bardzo stresujące.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz