— A więc — parsknął, uśmiechając się przy tym odrobinę za mocno — próbujecie mi przekazać, że nadal nie udało się wam choćby ustalić, w którą stronę poszła?
Traszka poruszyła się niespokojnie.
— W-wiemy, że raczej jej nie ma w Klanie Burzy.
Agrest natychmiast obrócił głowę w stronę pointki. Irytowało go, w jaki sposób ułożyła to zdanie. Irytowała go jego cichość i jąkanie się w trakcie. Irytowało go wszystko.
— Raczej nie ma jej u Burzaków? — zakpił, łapę przykładając do swojego czoła. Miał dość ich niepewności, półsłówek, niedopowiedzeń i zwracania się do niego jakby był warstwą cienkiej linii lodu, która może zaraz pęknąć. Jedyne, czego chciał, to znać całą prawdę. Bez ogródek ani tworzenia założeń niepodpartych na niczym, tylko po to, by go pocieszyć. Nie potrzebował żadnej troski ani współczucia. Potrzebował odpowiedzi. — To świetna informacja! Może jeszcze powiesz mi, że pewnie nic się jej nie stało, ponieważ tak ci się przyśniło?
Po jego komentarzu zapadła grobowa cisza. Traszka wbiła wzrok w swoje łapy, jakby nie denerwowała lidera jeszcze wystarczająco. Najwyraźniej nie szanowała tego, co było dla niego ważne.
— Nie chcę waszego gdybania tylko rzetelnych informacji! — warknął, pochylając się nad zwiadowczynią, żeby wreszcie złapać jej spojrzenie.
— Zadaliśmy pytanie patrolowi Klanu Burzy w tej kwestii — odezwał się Gęgawa, przerywając konfrontację w pełni opanowanym głosem. — Nie zaaprobowali nikogo nowego, odkąd Gracja wstąpiła w ich szeregi. Zeznali także, iż nie natknęli się na żadną nieznaną szylkretkę w obrębie ich terenów.
Agrest skrzywił się sceptycznie.
Och tak, bo Burzaki zawsze musiały mówić prawdę. Założyłby się, że gdyby Róża przyjęła do klanu jego kolejną córkę, to tym razem nie powiedziałaby mu o tym. Byłaby zbyt przejęta, aby tylko nie rujnować ich wspaniałego, wielkiego planu czy jakkolwiek nazywała powód, dla którego w ogóle chciała się z nim widzieć w pierwszej kolejności. Nie można było dłużej im ufać w kwestii, skoro podawanie ich sojusznikom wrażliwych informacji zapewne przestało wydawać im się korzystne.
Gwałtownie wypuścił z siebie powietrze.
— Szukajcie więc dalej — mlasnął odrętwiale, nie patrząc na nich bezpośrednio.
Nie potrafił poczuć żadnej ulgi pomimo, że zwiadowcy posłusznie wykonywali jego polecenia i rzeczywiście zdobyli jakikolwiek skrawek informacji. Nie. Czuł się dokładnie tak samo, co przed usłyszeniem tego. Ich widok z ani trochę nie mniejszą intensywnością sprawiał, że w nim się gotowało. Coś było nie tak. Jeżeli nie mógł się tego pozbyć, krzycząc na nich kilkukrotnie, najwidoczniej potrzebował po prostu większej ilości takich prób.
— Na co czekacie! — syknął, ponownie się spinając na widok braku ich reakcji. Powinni bez zwłoki wykonywać jego polecenia.
Grupa jakby uderzona ruszyła do wyjścia z obozu, zapewne i tak nie chcąc mieć już z nim więcej kontaktu.
— Dowiedzcie się, czy nie ma jej w jeszcze innych klanach! — zawołał jeszcze za nimi. — Tylko dyskretnie, nie inaczej.
Znad podkrążonych oczu obserwował, jak zwiadowcy kiwają głowami i znikają w głąb ciemnego buszu.
***
Jedyną emocją, jaka przechodziła przez jego ciało, była wściekłość. Pojęcie żałości czy rozpaczy, których tak często ostatnio doświadczył, nagle stało mu się zupełnie obce. Nie miał wrażenia, jakby dłużej był w stanie odczuwać smutek – za bardzo został już z niego wyprany. Nie szlochał po Mirabelce, nie opłakiwał jej straty. Zamiast tego wydawał nakazy znalezienia córki. Mimo to jego gniew ani trochę nie odpuszczał, kiedy wydzierał się na swoich nieudolnych podwładnych, czy koty przypadkowo stojące mu na drodze. Wyobrażanie sobie cierpienia innych także nie pomagało. Nie rozumiał tego.
Poprzednio zawsze, gdy odczuwał złość, nie miał problemu ze znalezieniem konkretnych winnych. Wiedział, na kogo ta emocja była nakierowana.
A teraz winny wydawał mu się każdy. W takim samym stopniu nierozróżnionym na poszczególne osoby. Ani one, ani natężenie jego szału wcale nie zmieniało się w czasie. Po prostu wszystko wywoływało w nim furię. Każdy, pojedynczy gest czy ekspresja pyska. Czyjeś posłuszeństwo czy nieposłuszeństwo, wysoki bądź niski ton głosu, czyjaś litość czy nienawiść w stosunku do niego. Wszystko to odbierał identycznie.
***
Raz po raz przecinał ogonem powietrze, wbijając wzrok w krzewy, wyznaczające wejście do obozu, aktualnie uginające się pod wpływem ruchu. Zwiadowcy właśnie wrócili z patrolu. Ich sylwetki wkrótce otoczyły go niczym cienie z conocnych koszmarów.
Już po ich wyrazach twarzy widział to, czemu tak bardzo nie chciał spojrzeć w oczy. Udawał więc nieświadomego.
— A więc?
Szturchnięta przez którąś z łap Sówka, wzdrygnęła się.
— Nie mamy nowych wieści.
Pysk lidera wykrzywił się w nienawistnym uśmiechu.
— A szukacie jej też poza naszymi terenami? — Przekrzywił głowę, spojrzeniem niemalże wywiercając dziurę w kotce stojącej przed nim. — Czy ktokolwiek z was choćby wpadł na taki pomysł? Skoro w innych klanach najwidoczniej jej nie ma, o ile mogę w ogóle ufać temu co mówicie?
Sówka przystąpiła z łapy na łapę.
— A mieliśmy takie polecenie…?
Agrest czuł, że zaraz coś w nim wybuchnie. Jak trzeba było być głupim, żeby nie potrafić wyciągać najlogiczniejszych konkluzji? Musiał im tłumaczyć krok po kroku, jak wyglądał proces szukania kogoś, niczym bezmózgim istotom, bo w przeciwnym razie sami nie potrafili sobie poradzić?!
Nim zdążył skarcić czekoladową głośnym syknięciem, Gruszka stanęła przed nią, teraz bezpośrednio się z nim mierząc.
— Nie ma mowy, nie możemy wychodzić poza nasze terytorium! — oświadczyła podniesionym głosem, marszcząc brwi w niedowierzaniu. — Nie znamy tych terenów, to niebezpieczne!
Trzęśli się na myśl o minimalnym wykroczeniu poza swoją strefę komfortu? No tak, oczywiście. Nic dziwnego, że taka banda panikarzy nie potrafiła znaleźć Mirabelki.
— Och, a czy ja wyglądam, jakby mnie obchodziło wasze tchórzowskie podkulanie ogona?! — Wytrzeszczył swoje przekrwione oczy. — Jeżeli wydaję wam jakieś polecenie, to macie je spełnić.
— Nie, nic nie musimy jeśli jest to decyzja sprzeczna z dobrem klanu. — Arlekinka wydała z siebie niski warkot. — Nie wiem, co musiało spaść ci na głowę, że w ogóle wpadłeś na coś takiego!
Bicolor nastroszył się z oburzenia.
— Być może to, że nawet nie potraficie określić, w którą stronę poszła!
— Bo mamy najsroższą porę nagich drzew od księżyców! Codziennie pada śnieg i wieje wichura, to nie nasza wina, że nie zostawiła za sobą śladu.
Czekoladowy zacisnął szczękę. Nie podobało mu się, co do niego mówiła ani w jaki sposób.
— W takim razie wyruszajcie natychmiast dalej szukać jej w tych samych miejscach, skoro tak bardzo wam się to podoba! — Chciał, żeby jak najszybciej znikła mu sprzed oczu.
Szylkretka napięła mięśnie.
— Nie. Potrzebujemy najpierw odpocząć — odparła stanowczo, odwracając się od niego tyłem. — A jeśli nasze dobro cię nie interesuje, to i nas nie obchodzi to Mirabelki. Więc lepiej odpuść.
Ślepia rozemocjonowanego kocura zabłysły łzami. Ledwo był w stanie się nie trząść nagłej z chęci rozwalenia wszystkiego wokół.
Jak w ogóle śmiała mówić mu takie rzeczy?! Jak śmiała zwracać się do niego w ten sposób?
— Jesteście bezużyteczni! — splunął z pasją. — Zdrajcy bez żadnego talentu!
Odwrócił się jak poparzony i dudniącym krokiem skierował się w głąb lasu. Przeciskał się przez zbiorowiska gałęzi, krzewów i zarośli, nie zwracając uwagi, czy któryś z tych obiektów uderzy go po drodze, czy nie. Żołądek skręcał mu się niemiłosiernie, a wysoka temperatura ciała Agresta wydawała się wręcz go palić.
Niewdzięcznicy! To on był przywódcą i mógł im rozkazać wszystko, czego tylko zapragnął! A oni powinni wypełniać jego wolę bez dyskusji, skoro kiedyś cieszył się w tym gronie taką sympatią. Miał przecież możliwość bycia jeszcze gorszym, a mimo wszystko posiadał jakieś hamulce i nie było z nim jeszcze aż tak źle. Nie dawał im maksymalnej ilości patroli ani nie degradował ich nawet wtedy, gdy nie umieli sobie poradzić w przez siebie wybranej roli. Powinni to docenić, zamiast patrzeć na niego jak na wariata. Ani trochę nie rozumieli, przez co on przechodził.
Czuł taką wściekłość. Nie sądził, że jest w stanie zdenerwować się jeszcze bardziej, ale tak właśnie się stało. Dodatkowo ból brzucha jedynie jeszcze bardziej się nasilał. Naprawdę nie wiedział, w jaki sposób uwolnić się od jednego i drugiego. Chciałby móc po prostu wyrwać z siebie oba te uczucia, jakby były one jakimiś pijawkami w głębi jego wnętrzności, powoli wysysającymi z kocura wszystko inne, co zostało. Już wolałby nie czuć nic. Jednak kły tych pasożytów wydawały się wpić w niego już zbyt głęboko, aby móc temu zaradzić.
Wtem zatrzymał się gwałtownie, a fala bólu przeszła przez jego ciało. Zgiął się w pół, oddychając ze świstem. Przyłożył łapę do gorącego czoła. Nim jednak zdążył cokolwiek stwierdzić, przymusowo pochylił głowę jeszcze bardziej w dół i wówczas obrzydliwa mazi wydostała się z jego organizmu. Już sam jej widok sprawiał, że miał ochotę wymiotować ponownie. Gdy nareszcie było po wszystkim, wyprostował się, mlaskając przy tym językiem. Musiał pozbyć się tego okropnego posmaku z jamy ustnej.
Wcześniej wzrastające w nim uczucie gorąca stopniowo opadało, jednak nadal miał wrażenie, jakby zaraz miały przejść go dreszcze. Zaniepokojony spojrzał na śmierdzącą maź, leżącą na białym śniegu. Co się z nim działo?
Z nagłą przytomnością przypomniał sobie Jaskółkę i jej nauczanie. W miarowych odstępach wdychał powietrze do płuc, dopóki większość napięcia nie opuściła jego organizmu. Przebodźcowany umysł lidera również zdawał się jakby oczyścić, uprzednio wydzierające się w nim głosy kompletnie ucichły.
Spojrzał w kierunku obozu i naraz wiedział już wszystko. Rozwiązanie każdego problemu nigdy nie sprawiało wrażenia tak oczywistego.
Migotka ukończyła swój trening, Malinką opiekowali się jego przyjaciele.
Agrest nie był już dłużej tam potrzebny.
Dostojnie wyciągnął łapę do przodu, jakby właśnie miał zamiar wyruszyć na wyprawę o swój honor.
Już zadecydował.
To on to zrobi, skoro nikt inny nie potrafi.
To on znajdzie Mirabelkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz