— Cieszę się, że zszedłeś się w końcu z Kuklikiem i będziecie mieć potomstwo. Obyś był dobrym ojcem. — Zmiana tematu nakierowała jego myśli na zupełnie inny tor.
— Taak, trochę nam to zajęło — zaśmiał się, a na łaciatym pysku pojawił się lekki rumieniec. — Postaram się być, jest jakaś wątpliwość co do tego? — Jego głos przybrał nerwową barwę. — W końcu ty masz już doświadczenie, to pewnie potrafisz niektóre kwestie wyczuć. Może nawet masz już jakieś konkretne rady odnośnie rodzicielstwa?
— J-ja? Ja nie wiem... To Miodunka zajmowała się kociętami. Ja tak jakoś... stresuje się przed nimi. Nie miałem w końcu nigdy ojca i nie wiem, czy dobrze wszystko robię, ale gdy już jestem przy nich to... to po prostu czuje, że zrobiłbym dla nich wszystko. Zwłaszcza dla mojej Gruszeczki.
— Och, rozumiem — odparł przyszły tata, lekko speszony wcześniej zadanym pytaniem. Jakoś nie doszło do niego, że Nikt nie będzie się czuł z nim komfortowo. — Ja też zresztą nie miałem dobrego przykładu, więc wiem, o czym mówisz. Postaram się jednak być jak najlepszy w tej roli.
Nie dało się jednak ukryć, że sam był spięty wizją tak ogromnej odpowiedzialności.
Porozmawiał jeszcze dłuższą chwilą z kocurem, nim zawołała go wspomniana wcześniej córka. Miło było móc spędzić czas z Nikim. Stęsknił się za nim po tak długim okresie przywłaszczenia go sobie przez Miodunkę. Bicolor liczył, że od teraz będą przyjaźnić się ze sobą dokładnie tak, jak dawniej.
***
Wpatrywał się szklistymi ślepiami w ciało arlekina, nie rozumiejąc. Dlaczego zdecydował się odebrać sobie życie? Przecież Agrest specjalnie zapewnił go, że nie wyda nikomu prawdy o faktycznej przyczynie śmierci Miodunki. Czyżby nie brzmiał wystarczająco przekonująco?
Uderzył ogonem o ziemię, w górę wzniecając pył. Czuł, że znowu zrobił coś nie tak i jego kolejny brat przypłacił za to swoim życiem. Nie potrafił jednak wpaść na to, co dokładnie zaprzepaścił tym razem, co tylko potęgowało w nim poczucie bezradności. Zapobieganie nieszczęściom najwidoczniej nie było jego mocną stroną.
Odrętwiałą łapą strzepnął z pyska Nikogo pozostałości po jagodach cisu i zarządził pochówek obu zmarłych. Nie zamierzał mówić reszcie o zbrodni kocura – już wystarczająco wycierpiał za życia, żeby zaznawać jeszcze więcej potępienia po śmierci. Cokolwiek nie stało się z nim w ostatnim dniu jego życia, wojownik definitywnie zasługiwał na uhonorowanie swojej wytrwałości. Do końca pozostawał lojalnym ich społeczności, pomimo całego ostracyzmu ówczesnego środowiska.
Agrest westchnął ciężko. Będzie mu go brakować.
***
Wszedł do legowiska medyka, wzrokiem szukając burej kotki. Witka poleciała mu, by z nią porozmawiał, jako że już w pełni wróciła do sił. Samemu bicolorowi wciąż nie mogło przestać chodzić po głowie pewne pytanie… Miał zamiar zadać je jej, kiedy nadarzy się okazja.
Pręgowana spięła się na widok lidera.
— Dzień dobry. — Schyliła nieznacznie głowę.
— Dzień dobry — odpowiedział, lekko mrużąc oczy, bo nie mógł wyzbyć się uczucia, że aktualnie kogoś mu przypominała. — Już lepiej z tobą?
Niedawna pacjentka tylko przytaknęła skinieniem, nie wydając się chętna, by wchodzić w szczegóły. Czekoladowy czekał, aż pierwsza odezwie się odnośnie swoich zamiarów, bo sam nie miał praktycznie żadnych informacji na jej temat. Jedyne, co było pewne, to fakt, że przedstawiła się głównej medyczce jako Kaczka.
— Chciałabym dołączyć do Owocowego Lasu.
Oho. No to teraz już dokładnie wiedział, jak poprowadzić tę rozmowę.
— Dobrze, najpierw powiedz mi, skąd pochodzisz i jak trafiłaś na nasze tereny — zaczął ostrożnie. Nowi wojownicy zawsze byli mile widziani w Owocowym Lesie, jednak akurat w przypadku tej jednostki okoliczności wyglądały dosyć… wątpliwe. — Należałaś wcześniej do Klanu Nocy, prawda?
Wypowiedział na głos tę gorszą opcję, bo jeśli istniało coś, czego bardziej nie lubił od tej wizji, to okłamywania go. A już z góry zakładając czyjeś faktyczne pochodzenie, takiej osobie ciężej było temu zaprzeczyć.
Kaczka zawahała się na chwilę, co już dało mu niemal jednoznaczny sygnał. Jeżeli jednak bura postanowi się teraz wyprzeć prawdy, to nie ma mowy, że Agrest pozwoli jej zostać.
— Tak. Ale mnie już z nimi nic nie łączy — dodała pośpiesznie, zaraz prychając z oburzeniem. — Od dawna nie czułam żadnej więzi. Ale teraz to już przekroczyli granice jakiejkolwiek tolerancji, nawiązując ten haniebny sojusz z Wilczakami. Nie mogłam dłużej na to patrzeć — syknęła, wbijając pazury w ziemię.
Nocniaki miały sojusz z… kim? Cóż, rzeczywiście można było zauważyć, że liderzy obu klanów czasem rozmawiali ze sobą na skale, jednak Agrest nie przypuszczał, że sprawy zaszły aż tak daleko. Już widział bladą minę Róży, gdy tylko jej o tym powie.
— A ja chcę — bura kontynuowała już spokojniejszym tonem — po prostu zacząć od nowa. I wy… wydajecie się być w porządku.
— Rozumiem — odpowiedział z namysłem, skupiając się już wyłącznie na tym, co od samego początku najbardziej go interesowało. — Powiedz mi jeszcze jedno. Czy wiesz może, co się stało z wojowniczką o imieniu Źródlany Dzwonek? — Spojrzał na nią z nadzieją. — Przyjaźniliśmy się kiedyś, ale już od dłuższego czasu przestała przychodzić na spotkania…
Bura niespodziewanie wbiła wzrok w ziemię, zaciskając szczękę.
— Nie żyje.
Och. Tego właśnie się spodziewał, ponieważ nie widział wiele innych powodów, dla których kotka miałaby nagle zostawić go bez pożegnania. Mimo to żołądek boleśnie ścisnął się mu na tę informację. Miał nadzieję, że przynajmniej odeszła w bezbolesny sposób.
— Znałaś ją? — zapytał, nieco zaskoczony reakcją młodszej.
Kotka jedynie kiwnęła głową, nie spotykając jego wzroku. Sam Agrest czuł się zmieszany, bo miał wrażenie, że aktualnie znajdował się bardzo blisko… czegoś. Nie miał jednak pojęcia, skąd wzięło się w nim takie poczucie i czy w ogóle było słuszne.
Chrząknął po chwili ciszy, chcąc przerwać tę dziwną atmosferę, jaka nagle nad nimi zawisła.
— Dobrze — wyprostował się — masz moją zgodę na dołączenie do Owocowego Lasu. Przez następne wschody słońca Leszczyna nauczy cię wszystkiego, co powinnaś wiedzieć o życiu tutaj — poinformował, zaraz przystępując z łapy na łapę. — I… nie musisz dzielić się z resztą swoim pochodzeniem. Ja nie będę o tym wspominał — zadecydował, bo wtem ogarnęło go jakieś wyraźne przeczucie, a nawet garstka sympatii do burej. Nie zmieniało to jednak faktu, że będzie ją miał na oku przez jakiś czas.
Kaczka podziękowała i wyszła z legowiska medyków. Minęła się z Mirabelką, która z niemrawym wyrazem pyska rozglądnęła się po dziupli. Była chora? Agrest udał się w jej stronę, z troski marszcząc brwi.
***
Umarła. Fretka nareszcie odeszła z tego świata i jakkolwiek to nie brzmiało, Agrest nie mógł odczuć większej ulgi. Codzienne znoszenie jej okropnego humoru, bezskuteczne próby przekonania żeby odpuściła, ciche pozbawianie jej części obowiązków, zaciąganie siłą do Witki i obserwowanie bólu tylko bardziej malującego się na jej twarzy, było… chyba najbardziej wykańczającym doświadczeniem jego życia. W żadnym momencie nie podziwiał tak bardzo siebie i kotów wokół niego, jak teraz. Przetrwali to.
Sam ledwo co potrafił uwierzyć w fakt, iż to naprawdę koniec. Wytchnienie dla nich i przede wszystkim dla niej samej.
Śmierć zastępczyni nie dla nikogo niczym zaskakującym – kotka spędziła swoje ostatnie dni, leżąc w legowisku medyka, ledwo kontaktując z rzeczywistością z powodu mocnych ziół przeciwbólowych, jakimi napychała ją w dobrej wierze Witka. Aż przechodziły go dreszcze, na wspomnienie, że nawet podczas chowania liliowej można było wyraźnie wyczuć ich zapach.
Naprawdę nie sądził, iż kiedykolwiek tak wstrząśnie nim śmierć, z powodu czegoś takiego jak choroby. A jednak tak było. Ku swojemu przerażeniu zaczął wręcz myśleć, że wolałby zostać zamordowany, niż umrzeć w taki sposób.
Gwałtownie potrząsnął głową, desperacko pragnąc odgonić od siebie takie myśli.
Nadszedł czas ogłoszenia Owocowemu Lasu kolejnego zastępcy i odcięcia się od przeszłości. Pierwszym wyborem był Gęgawa, co popierała Daglezja wraz ze Świergot. Czarny odmówił jednak objęcia tej roli, przez co pozostały nici z ich pierwotnego planu. W przypadku innych kandydatur kotki dziwnym trafem ani trochę nie mogły dojść ze sobą do porozumienia. Lider postanowił więc, że ponownie podejmie tę decyzję samodzielnie. Na nowego zastępcę miał zamiar wskazać kota, nad którym debatował już po śmierci Ważki. Może nie był tradycyjnie następnym zwiadowcą, ale definitywnie zasłużył na tę rangę. Lśniąca Tęcza mimo braku pokładów entuzjazmu w sobie, od zawsze wykazywał się obowiązkowością, oddaniem i zdolnością do racjonalnej oceny nawet ciężkich sytuacji.
Nie bez powodu Agrest szukał właśnie jego, kiedy Bryza okazał się być najgorszym strażnikiem żłobka w historii, nie bez powodu później wyznaczył kocura na mentora Malinki. Ufał mu i z czasem jedynie utwierdzał się w tym, że słusznie.
Teraz pozostało tylko ogłosić wybór ich wspólnocie.
***
Wędrował wzdłuż Wrzosowej Polany, aktualnie całkowicie pokrytej śniegiem. Potrzebował pospacerować w samotności dopóty, dopóki z jego łap nie zejdzie całe napięcie, gromadzące się w nim przez ostatnie księżyce. Takie przechadzki już od dłuższego czasu były dla niego pomocne, a Świergot twierdziła nawet, że również i zdrowe.
Wdychał głęboko mroźne powietrze, zauważając ze zdziwieniem, że przynosi mu to niemałą satysfakcję. Dzięki temu kłującemu doznaniu w nosie i lekkiemu ucisku w płucach ponownie czuł, jakby żył. Mógł nareszcie powrócić do teraźniejszości, zamiast ciągle pozostawać na uwięzi lęku przed przyszłością. Zawsze najlepiej odpoczywał, kiedy znajdował się w chwili obecnej. Powinien częściej przypominać sobie, że tkwienie w swoim umyśle nigdy nie wychodziło mu na dobre.
Przymknął powoli oczy, kontynuując odbijanie poduszek łap na śniegu. Na choćby moment pragnął skupić się wyłącznie na zmysłach słuchu, dotyku i węchu. Ograniczyć pozostałe bodźce, by móc się zrelaksować.
Niebawem jego próba oczyszczenia się została jednak zakłócona, przez odgłosy czyjejś rozmowy. Rozdrażniony podniósł powiekę i w dalszej od siebie odległości ujrzał srebrnego kota wraz z… Mirabelką? Jak to się stało, że jego córka nagle rozmawiała z kimś nieznajomym?
Dyskretnie skierował się w stronę dwójki, mrużąc przy tym ślepia. Z każdym kolejnym krokiem wydawało mu się, jakby w jego żołądek wbijały się coraz liczniejsze i grubsze kolce cierni. Z bliższej perspektywy mógł teraz zobaczyć, jak jego córka uśmiecha się pod nosem, patrząc na osobę naprzeciw. Nie minęło wiele uderzeń serca, nim tortie zupełnie nie wybuchła głośnym rechotem. Agrest przyspieszył. Musiał jak najszybciej to zakończyć.
— Mirabelko — niezadowolonym głosem zwrócił na siebie uwagę, gdy znalazł się już parę lisich skoków od obojga — co tutaj się dzieje?
— Och, to ja chyba powinienem się już zbierać — wymamrotał nieznajomy kocur, speszony wycofując się w stronę terytorium Klanu Burzy. Bicolor ani na moment nie przestawał świdrować go wzrokiem. — Do zobaczenia! — szepnął jeszcze na pożegnanie czarny, zanim nie oddalił się na odpowiednio długi dystans.
— Nie martw się tato, wszystko pod kontrolą — mruknęła szylkretka, wciąż posiadając rozbawiony błysk w oku.
Czekoladowy nie odpowiedział na to ani słowem.
Ślina w jego jamie ustnej zaczęła przybierać coraz kwaśniejszy posmak.
Odwrócił się od córki na pięcie, sztywnym krokiem zmierzając w głąb Owocowego Lasu. Nie wierzył w to, czego właśnie stał się świadkiem.
— Hej, wszystko z tobą dobrze? — wydyszała tortie, zaraz do niego dobiegając.
Bicolor skrzywił się na tak niewrażliwe pytanie w aktualnej sytuacji. Kolejna bliska mu osoba okazała się mieć jakieś upodobania w osobach z Klanu Burzy, a ona się jeszcze pytała o jego emocje?
— Od kiedy się znacie — jedynie to był w stanie z siebie wycedzić.
— Z kim? — Na jej pysku pojawiło się skonfundowanie. — A, że z nim? Od dzisiaj. Matoł wszedł przypadkiem na nasze terytorium i chciał tu polować, ale opanowałam sytuację.
Lider zmarszczył czoło. Czy ona miała go za idiotę? Może i był już stary, ale niestety nie oślepł jeszcze wystarczająco, aby nie dostrzegać faktycznego kontekstu tej sytuacji.
— Nie wyglądało to na przeganianie wroga z naszego terytorium.
Mirabelka parsknęła krótko, lekko pacnąwszy go łapą w bok, jakby to, co właśnie powiedział, było przezabawne. Jemu natomiast wcale nie było do śmiechu.
— Tak, bo po przeproszeniu zaczął wygadywać takie rzeczy, że nie dało się wytrzymać. Dawno nie spotkałam kogoś aż tak głupiego!
Świadomość, że już kolejna córka próbowała ukryć przed nim prawdę, jakby momentalnie rozżarzyła każdy skrawek jego ciała.
— Mhm, oczywiście wcale nie znacie się już od dłuższego czasu — stwierdził z przekąsem, mając dość słuchania jej bajeczek. Nie wierzył, że to wszystko było przypadkiem. Już za wiele razy w życiu zapłacił za swoją naiwność, żeby wreszcie nie wyciągnąć z tego lekcji. — Nie musisz mydlić mi oczu, żebym poczuł się lepiej.
— Słucham? — Szylkretka zatrzymała się gwałtownie, tym samym zupełnie zmieniając nastawienie. Czekoladowy także przestał iść i obrócił się przodem do niej. — Przecież wytłumaczyłam ci, że to nie wyglądało w ten sposób. Nie wierzysz mi?
Bicolor potrafił jedynie wpatrywać się w nią gniewnie, nie chcąc potwierdzać ani zaprzeczać postawionej tezie.
Mirabelka zmarszczyła brwi.
— Na Wszechmatkę, co cię ugryzło? — sapnęła, mając jeszcze czelność udawać zdezorientowaną.
Och, to musiało go coś ugryźć, żeby wreszcie przejrzeć na oczy? Teraz już doskonale widział, co chodziło jej po głowie od samego początku. Z tą różnicą, że tym razem nie ma mowy, iż da się ponownie wykiwać losu. Nigdy więcej.
— Słuchaj, ja rozumiem, że jest ci ciężko, ale…
— Nie potrzebuję od ciebie żadnego współczucia! — fuknął natychmiast, czując, jak upokorzenie z ostatnich księżyców oblewa go na nowo.
Po co kiedykolwiek się starał, gdy wszystko wydawało się kończyć tak samo? Pewnie jego skowyczenie i tak nie odwiedzie szylkretki od tego, co już nieuniknione – opuszczenia go.
— Skoro nie, to nie, proszę bardzo — wypaliła, smagając ogonem powietrze. — Ale musisz przestać panikować z powodu zwykłych sytuacji i dopisywać im jakieś drugie dno. Nawet jeśli ty nie podzielasz mojego humoru, to ja mam prawo cieszyć się z tego, czego tylko zechcę. Jestem dorosła i nie potrzebuję całodobowej opieki.
Agrest zacisnął mocno powieki, starając się wyrzucić z głowy to, co właśnie usłyszał i kogo takiego mu to przypominało. Ziemia z kamieniami nagle wrzucona przez szylkretkę do jego wciąż niezagojonej rany, tylko spotęgowała w nim uczucie wściekłości.
— Nie powstrzymuj się więc dłużej i po prostu powiedz mi prosto w pysk, jak bardzo cię nie obchodzę! — palnął, wykonując krok do przodu. — No proszę bardzo. Zrób to!
Tortie wydała z siebie gardłowy warkot.
— Uspokój się.
— Uspokój się? — powtórzył jej słowa kpiąco, zaraz śmiejąc się szaleńczo. Gorycz przelewała się w nim niczym wrząca ciecz, powoli wypalając jego wnętrzności. Nie potrafił się pogodzić z tym, co zaszło i czego tak bardzo się obawiał. — Uspokoję się dopiero wtedy, kiedy wreszcie przyznasz się, że tylko marzysz o tym, aby nas zostawić. — Wbił pazury w ziemię, ledwo utrzymując się na nogach. — Porzucić bez słowa dokładnie tak samo jak Gracja!
— Nie jestem jak ona! — wypluła z wyrzutem Mirabelka, cała się strosząc.
Mroźny wiatr zawył złowrogo.
— Jesteś tego pewna?! Bo jakimś dziwnym trafem strasznie mi ją przypominasz! — wysyczał jadowitym tonem, nie mogąc już tego znieść. Wszystko w nich było identyczne. Od zielonych oczu, po pucołowatą buzię, występującą grzywkę i plamy rudego. Aż po najgorsze – ich najwyraźniej wspólne ciągoty do mieszkania z dala od niego. — Nie widzę różnicy.
Zwiadowczyni położyła po sobie uszy, odwracając od niego zaszklone ślepia. Prychnęła po tym głośno, odwróciła się jakby poparzona i pobiegła w stronę Groty Stachu.
Agrest obserwował ją przez chwilę, oddychając nierówno, nim nie zaczął wracać do obozu, na drżących łapach. Czuł jak wszystko w nim płonie. Huczący pożar ogarniał każdą z jego kończyn, nie pozostawiając po sobie nic. Zupełnie jakby wreszcie znalazła się potrzebna iskra, aby zapalić w nim już od dawna obecny ładunek wybuchowy.
***
Podniósł się z posłania, dziękując Wszechmatce, że tej nocy mimo początkowych problemów, udało mu się zasnąć na przynajmniej parę godzin.
Zeskoczył na dół, machając nerwowo ogonem. Wiedział, że ujrzy dzisiaj Mirabelkę i będzie musiał jakoś stawić temu czoła.
Z nagła pojawiła mu się w głowie myśl, iż może w ogóle powinien ją ignorować, dopóki sama nie przyjdzie do taty i nie przyzna się do błędu. Taka taktyka w końcu zawsze działała na niego, kiedy był mały. Dzięki temu nauczył się, żeby bardziej zwracać uwagę na uczucia ojca i jeszcze częściej kręcił się wokół niego, gdy nareszcie mu pozwolono. Kontakt z nim stał się dla niego wówczas jeszcze istotniejszy.
Zaraz… co? Czemu on w pierwszej kolejności wpadł na tak okrutny pomysł? Przecież nienawidził Janowca i w życiu nie chciał być taki jak on! Nadal pamiętał, jak bardzo zraniły go metody wychowawcze liliowego. I nigdy nie zamierzał nikomu wyrządzić tej samej krzywdy. Fakt, że choć na moment wrócił myślami do tamtego okresu, sprawił, iż miał ochotę zwymiotować.
Potrząsnął głową. Po prostu musiał pogadać z szylkretką, chociaż sam jeszcze nie do końca miał pojęcie, w jaki sposób. Wczoraj był dla niej trochę zbyt ostry, lecz musiała zrozumieć, że to, co zrobiła, było wyjątkowo nierozsądne. Stwierdził jednak, że ze względu na wciąż obecne w nim emocje, odczeka z tym jeszcze parę dni, dopóki nie będzie zdolny wytłumaczyć jej tego wszystkiego z większym spokojem.
Uniósł brwi, dostrzegając ewidentne poruszenie przy jednym z klonów. Zaniepokojony podszedł do garstki kotów, wyraźnie szepczących na jakiś temat.
Lider chrząknął wymownie, kiedy znalazł się w odpowiedniej odległości.
— Co się dzieje?
Wszyscy zwiadowcy raptownie się wyprostowali. Przez parę uderzeń serca przerzucali się między sobą nerwowymi spojrzeniami, nim jeden z nich wreszcie nie zdecydował się odezwać.
— Nikt od wczoraj nie widział Mirabelki.
Agrest miał wrażenie, jakby ktoś właśnie chwycił w łapy ogromną bryłę lodową i z całej siły roztrzaskał ją o jego głowę.
***
Już kompletnie stracił grunt pod nogami. I tym razem było jeszcze gorzej niż poprzednio. Przestało go obchodzić czy warczy na swoich podwładnych, czy odzywa się do nich odpowiednim tonem. Ich uczucia i potrzeby raptem straciły dla niego na znaczeniu, toteż nie marnował dłużej swojej energii na hamowanie się w słowach.
Dla Agresta liczyło się już tylko jedno – żeby ci kretyni wreszcie znaleźli jego córkę.
Nawet choćby mieli harować przez całe dnie, już do końca swojego życia.
Wyleczeni: Mirabelka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz