Jemioła odeszła.
Jego mama... została brutalnie zamordowana... Srocze Pióro nadal nie potrafił się z tym wszystkim pogodzić. Cały klan zdawał się ruszyć do przodu, zostawiając za sobą rządy opętanego przez Lisią Gwiazdę Miętka za sobą. Tylko dlaczego on nie potrafił? Co noc budził się z płaczem, mimowolnie wołając swoją matkę, jedyną rodzinę prócz Bluszczyka, którą miał. Ze łzami w oczach obserwował legowisko w kociarni, które niegdyś należało do kotki. Nie pozwolił go uprzątnąć, bronił się wszystkim siłami przed utratą jakiejkolwiek fizycznej pamiątki po niej.
Na szczęście - uszanowano jego desperacką prośbę.
Mimo to na wszelki wypadek zabrał szyszkę i dwa piórka, które należały do nieznanych mu ptaków, chowając je pod swoim legowiskiem między innymi wojownikami.
Miał wrażenie, że cały jego świat legł w gruzach. Oddalił się od brata, od kotki, którą kochał, a która znalazła szczęście u boku Dzikiego Kła i Cętkowanego Rysia.
Nie wiedział co było gorsze, utrata matki czy złamane serce.
Może oba...
Pociągnął nosem, pozwalając łzom płynąć a następnie skapnąć na kopczyk łysej ziemi. Jedynie kwiaty zdradzały, że ktoś przed nim był. Dosłownie tuż obok, kolejny kopczyk zdradzał inne utracone życie, które należało do Mysiego Kroku, jego domniemanego ojca.
Nigdy się nie dowiedział, czy tak naprawdę jest z kocurem w jakiś sposób spokrewniony. Tą tajemnicę zabrała se sobą do grobu Jemioła.
Bluszczyk mówił, że kremowy kocur był bardzo miły, jednak czy morderca dzieci i gwałciciel mógł być miły? Dreszcz przeszedł po grzbiecie kocurka a wiatr zmierzwił jego półdługie futro. Jakaś część jego umysłu nie umiała uwierzyć w winę Myszka, jednak ta druga, znacznie mniejsza, nadal była twardo przekonana o winie wojownika.
Pokręcił łebkiem, spoglądając jeszcze raz na niemalże pusty grób. Jedynie szyszka i zwiędły kwiat zdradzały czyjeś odwiedziny. Może to wiatr zwiał resztę, a może po prostu nikt poza Szczawiowym Liściem go nie odwiedzał?
Jakaś dziwna siła popchnęła Sroczka. Bury wziął w pyszczek jeden z kwiatów, który przyniósł na grób matki i ostrożnie ułożył go na kopczyku obok. Odruchowo skulił uszy, jakby zrobił coś złego, paskudnego, niegodnego wojownika. W głowie cały czas bębniły mu słowa Bluszczyka, że on i Myszek są tacy podobni...
— J-ja... — zadrżał, próbując wydusić z siebie jakiekolwiek słowo, jednakże nic nie przyszło mu do głowy, jakby natrętne myśli odebrały zdolność mowy — S-szkod-da, ż-że n-nie z-znałem c-cię lep-piej... — zaschło mu w gardle, gdy spróbował wypowiedzieć to dźgające go prosto w serce słowo. Ostatecznie zebrał się na odwagę, przymykając ślepia — T-tat-to...
Skoro Mysi Krok był ponoć jego ojcem to... to niech tak będzie.
Otworzył zielone ślipia, mając o lisi ogon od siebie burą sylwetkę. Znał tego kota, jednak przez stres zapomniał jego imienia. Partner Iskrzącej Gwiazdy, ojciec jej kociąt... Pokręcił głową, wstając jak poparzony.
— P-przep-praszam... j-już s-stąd i-idę... — bąknął zdenerwowany, odwracając wzrok.
Przypomniał sobie.
Pierwszy Brzask.
<Brzask? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz