BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

28 lutego 2022

Od Pierwszego Brzasku Do Wroniego Wrzasku

Dawno nie było takiej Pory Nagich Drzew. To, że ich obóz jeszcze nie zatonął pod zwałami śniegu było zasługą tylko i wyłącznie osłaniających go drzew. I tak każdego ranka żeby wydostać się z legowiska, musieli najpierw wykopać sobie z niego wyjście. Mróz trzymał mocno i nic nie zapowiadało, żeby miał zamiar przestać. Poranne patrole, jeśli dla niektórych miały swój urok, teraz straciły go zupełnie. 
Brnął przez zaspy, co rusz zapadając się w śniegu. Powoli przestawał czuć poduszki i końce uszu; nos palił go przy każdym zmrożonym oddechu, kątem oka widział swoje wąsy, na których co rusz zatrzymywały się płatki śniegu. Zmrużył ślepia, lodowaty podmuch akurat powiał w jego stronę. Coraz bardziej żałował opuszczenia obozu. W taką pogodę nie było mowy o udanym polowaniu, a jak tak dalej pójdzie, mógł zgubić się w tej śnieżycy i zamarznąć. Westchnął, a jego oddech momentalnie zamienił się w obłoczek pary. Mógł chociaż nie iść sam. Nawet nie będzie wiadomo, która zaspa skrywa jego sztywne ciało.
Nie, nie było sensu iść dalej. Zawrócił, zapadając się we własnych śladach. W jego głowie kiełkowało straszliwe podejrzenie, że się zgubił. Rozejrzał się dookoła. Biel. Ciągnęła się aż po horyzont, przysłaniając wszystko inne, kończąc się dopiero tam, gdzie zaczynało się szare niebo.
Ruszył w stronę, w której zdawało mu się, że dostrzegł niewyraźną linię lasu. Czerń zasypanych śniegiem drzew nie odcinała się z tła zbyt wyraźnie.
Przez chwilę miał wrażenie, że coś słyszy. Zmrużył ślepia, próbując przeniknąć wzrokiem prószący śnieg. Chwilę zajęło mu dostrzeżenie przedzierającej się przez śnieg sylwetki. Mróz skutecznie uniemożliwiał mu wykrycie jej zapachu, śnieżyca rozpoznanie koloru futra. Nie miał pojęcia, jak daleko od obozu się zapuścił, w skrócie - nie miał bladego pojęcia, kto to może być. Ale był zmarznięty, zmęczony i głodny. I chyba się zgubił.
Wziął głęboki wdech.
– Halo?!
Mógł się mylić, ale postać chyba się zatrzymała. 
– Halo?! Kto tam jest?!


<Wronko? xD>

Od Pierwszego Brzasku Do Słodkiej Łapy

Sześć księżyców. Tyle czasu minęło, od kiedy ich dzieci przyszły na świat. Mimo wszystko było mu ciężko w to uwierzyć. Z jednej strony każdy wschód słońca zdawał się trwać całe wieki i ciągnąć się w nieskończoność, z drugiej - gdy już się kończyły, znikały niepostrzeżenie, aż gdy w końcu miał moment na refleksję, okazywały się być tylko odległym wspomnieniem.
Pamiętał dzień porodu, pamiętał wybieranie imion i pierwsze dni wypełnione niepewnością i obawami. Otwarcie oczu, pierwsze kroki, nieśmiałe zabawy, aż w końcu cały żłobek wypełnił się kocięcymi krzykami, a oni zaczęli marzyć o spokojnie przespanej nocy. Zanim się obejrzeli, ich dzieci zadawały coraz więcej pytań i coraz częściej radziły sobie same z rzeczami, które to oni wcześniej musieli robić. I kiedy w końcu przyzwyczaił się do nowego sposobu, w jaki zaczęło wyglądać jego życie, to nagle się skończyło.
Ich dzieci zostały uczniami. Jeszcze niedawno nie potrafił uwierzyć w ich istnienie, a dziś nie docierało do niego, że już nie potrzebują jego ciągłej uwagi i opieki. Z niedowierzaniem uświadomił sobie, że za kolejne parę księżyców staną się dorosłe.
Życie nie przestawało go zaskakiwać.
Razem z innymi kotami krzyczał nowe imiona jego dzieci. Uśmiechnął się do Iskierki, dyskretnie ocierając błąkającą się w kąciku oka łzę. Był z nich dumny, po prostu. Patrzył, jak dołączają do swoich mentorów. Wierzył, że Jaśminowy Sen wybrało najlepszych. Jego wzrok na moment spotkał się ze spojrzeniem Truskawka. Uśmiechnął się do niego szeroko, machając mu łapą. Kocurek postanowił zostać medykiem. Nie spodziewał się tego, ale szanował jego decyzję. Robił to dla zmarłej Firletkowego Płatku, ukochanej cioci. Brzask wierzył, że sobie poradzi. A nawet jeśli nie, zawsze mógł zmienić swoją decyzję. Bury uważał, że to żadna hańba. Tak czy siak, mocno wierzył w syna. W każde z ich dzieci. Wyglądały na takie szczęśliwe… Przytulił się mocniej do partnerki.
Ceremonia dobiegła końca. Skinęli sobie głowami. Zgodnie ruszyli pogratulować swoim dzieciom.


<Słodka? Sesyjka z tatą? ^^>

Od Pierwszego Blasku Do Iskrzącego Kroku

*przed mianowaniem dzieci na uczniów*

Miał tego dość. Potrzebował odpoczynku. Oboje potrzebowali. Chwili dla siebie, bez dzieci. Tylko on i Iskierka. Jak dawniej.
Skoczył. Za szybko. Jego pazury minęły ofiarę. Spłoszona mysz momentalnie zniknęła wśród opadłych liści. Zaklął pod nosem. 
Tak dalej nie będzie.
Ruszył w stronę obozu. Miał sprawę do załatwienia.

Jego mentor sięgał właśnie po piszczkę ze stosu. Brzask rozciągnął pyszczek w uśmiechu, starając się nie wyglądać jak kupa nieszczęścia.
– Cześć, Koperku – miauknął na powitanie.
Kocur uniósł wzrok. Gdy ich spojrzenia się spotkały, uśmiechnął się szeroko.
– O, Brzask, miło cię widzieć. – W jego ślepiach jak zwykle malowała się szczerość.
– Ciebie też, Koperku. Jak tam życie?
Arlekin skinął głową.
– A dobrze, a u ciebie? Jak sobie radzisz?
Z pyszczka burego wydobył się cichy jęk. Mentor się roześmiał.
– Wszystko jasne. Znam twój ból. – Położył kocurowi ogon na grzbiecie, chcąc dodać mu otuchy. – Poradzisz sobie, zobaczysz. Jak zostaną uczniami, będzie już z górki.
Brzask westchnął. Nie pocieszało go to za bardzo.
– Koperku, bo właśnie… Mam do ciebie sprawę – miauknął, wpatrując się w swoje łapy. – Mógłbyś… przypilnować ich przez jeden dzień? Pomyślałem, że… zrobię Iskierce niespodziankę. Wiesz, dawno nie spędzaliśmy czasu tylko we dwoje, i chciałbym, żeby mogła trochę odpocząć. – Uniósł wzrok i ich spojrzenia się spotkały. Koperek wciąż się uśmiechał. To dodało mu otuchy.
– Czego się nie robi dla przyjaciela… – miauknął arlekin.
Bury prawie rzucił mu się na szyję. 
– Nie wiem, jak ci się odwdzięczę…
– Coś wymyślę – zażartował mentor. – No, idź, masz randkę do przygotowania.
Mimo zmęczenia, Brzask czuł się lekki jak piórko. Jeszcze nigdy tak chętnie nie biegł na polowanie.

Wszystko było gotowe. Koperek obiecał przyjść do żłobka po porannych patrolach. Bury upolował całkiem przyzwoite wiewiórki, znalazł też niewielką jamę pod jednym z drzew, całkiem niedaleko obozu. Upewnił się, że nic w niej nie mieszka i wyłożył mchem. Powinno być przytulnie i spokojnie.
Przed oczami stanął mu bury pysk Modrzewia. Potrząsnął łbem. Wspomnienia były ostatnim, czego potrzebował.
Mimo że jak zawsze ostatnio, noc nie minęła mu spokojnie, pierwszy raz od długiego czasu jakoś mu to nie przeszkadzało. Pobudka o świcie też nie. Czekał tylko na pojawienie się Koperkowego Futra. W końcu arlekin stanął w wejściu do żłobka.
– Truskawku, Wiewiórko, Słodka, Fiolet, Kalinko – bury próbował zebrać dzieci do kupy. – To jest wujek Koperek. Zajmie się dzisiaj wami.
Zrobił się gwar. Spojrzał na Iskierkę.
– Zabieram cię na randkę – miauknął, uśmiechając się do niej. – I nie mam zamiaru wrócić wcześniej niż o zachodzie słońca.


<Iskierko? :3 Przepraszam za kolejny wątek :')>

Od Pierwszego Brzasku Do Fiolet (Fioletowej Łapy)

*przed mianowaniem dzieci na uczniów*

Spojrzał w jej piękne, żółte oczy. Uwielbiał, gdy się uśmiechała. Rozbłyskały milionem iskierek, topiąc jego serce.
– Iskierko… – Ich nosy się zetknęły. Czuł jej ciepły oddech na swoich policzkach. – Kocham…
– Mamooo!
Oboje odruchowo odwrócili wzrok. Z gromadki ich dzieci wyłonił się rudy łebek Wiewiórki. 
– Mamooo, siku mi się chce.
Szylkretka zmięła w pyszczku przekleństwo. Rzuciła mu rozpaczliwe spojrzenie, po czym podniosła się i skinęła głową na syna.
– Chodź – miauknęła tylko, starają się brzmieć miło. Kociak momentalnie wstał i podreptał za nią. Po chwili zniknęli w ciemności panującej na zewnątrz.
Brzask westchnął. Zwinął się mocniej w kłębek, zamykając zmęczone ślepia. To by było na tyle, jeśli chodzi o czułości.
Zasypiał już, gdy poczuł, że Iskierka kładzie się obok niego. Przytulił ją, mrucząc sennie. Odpływał już, gdy…
– Tato… 
Otworzył oczy. Tuż przed jego nosem znajdował się rudy pyszczek Truskawka. Wzdrygnął się, zaskoczony.
– Bo… nie mogę zasnąć.
Nie podnosząc nawet głowy, przygarnął syna do siebie. Kocurek posłusznie przytulił się do burego futra.
– Już dobrze – miauknął. – Zamknij oczy i wyobraź sobe miękkie legowisko z mchu…
Powieki Brzasku same opadły. Jego oddech wyrównał się, mięśnie rozluźniły, zasypiał już, ale… Truskawek zaczął się wiercić. Brzask posłał mu zmęczone spojrzenie.
– Przepraszam, tato. Łapa mi ścierpła.
Iskierka poruszyła się przez sen.
– Śpij – miauknął tylko, zamykając oczy.

– Zostaw, to moje!
– Nieprawda! Znalazłam!
– P-przestań! B-bo powiem m-mamie!
– Ej, patrz na to!
– Myślisz, że już nie śpią?
Brzask otworzył ślepia. Słońce ledwo wzniosło się ponad horyzont. Piątka jego dzieci roznosiła kociarnię w pył. 
Westchnął.
Dzień jak co dzień.


<Fiolet? Sesyjka? ^^>

Od Pierwszego Brzasku cd. Blasku

 Na świat przyszło potomstwo Rdzawego Futra i Jaśminowego Snu. Pierwszy Brzask słyszał o niej dokładnie tyle, że jest partnerką nowego lidera. Sporo mówiło się o tych narodzinach w klanie. Nie tylko przez pozycję szynszylowego kota (i dziwny chłód, który przez jakiś czas panował między nimi a partnerką), ale także dlatego, że dwa kocięta były całkiem białe i miały czerwone oczy. Szybko okazało się jednak, że są zdrowe i poza wyglądem niczym się nie wyróżniają od innych kociąt w ich wieku, więc temat ucichł.
Liznął Iskierkę w policzek. Uśmiechnęła się, mrucząc cicho.
– Wrócę niedługo – miauknęła, splatając ich ogony. – Wiesz, że obiecałam…
– Wiem, wiem… – Westchnął żałośnie, ale w jego ślepiach lśniły radosne iskierki. – Taki już mój los, ty idziesz się dobrze bawić, a ja będę tu siedział całkiem sam i się nudził… 
Szturchnęła go lekko łapą, śmiejąc się.
– Ej, nikt ci nie zabraniał umówić się z kimś na polowanie. Może któreś z dzieci… – urwała, widząc minę burego. Zachichotała. – Albo Koperkowe Futro – zamilkła na chwilę. Żółte ślepia patrzyły na niego z uczuciem, od którego jego serce biło szybciej. – Naprawdę muszę iść – miauknęła.
Wtulił się w miękkie, szylkretowe futro.
– Teraz już możesz – odparł. – Bawcie się dobrze.
W odpowiedzi posłała mu ciepły uśmiech. Ruszyła w stronę legowiska lidera, odwracając się jeszcze raz. Obserwował ją, aż nie zniknęła w środku.
– Witaj, Pierwszy Brzasku.
Tuż obok niego rozległ się cienki głosik. Odwrócił się i dostrzegł przyjaźnie uśmiechniętego kociaka, stojącego tuż obok. Jego białe futro i czerwone oczy zdradzały, czyim był dzieckiem. Odwzajemnił jego gest.
– Dzień dobry…
– Blasku.
Bury uśmiechnął się szerzej.
– A, tak, dzień dobry, Blasku. Miło mi się poznać. – Rozejrzał się, szukając wzrokiem jego mamy. – Nie powinieneś być w żłobku?
– Mama pozwoliła mi wyjść żeby z tobą porozmawiać. – Malec wydawał się niesamowicie dumny ze swojej wycieczki. Bury uśmiechnął się mimowolnie.
– Ze mną? To bardzo miłe z twojej strony. Chciałbyś porozmawiać o czymś szczególnym?
Malec przez chwilę się zastanawiał, widocznie nie mógł zdecydować się, które z pytań zadać jako pierwsze. W końcu miauknął:
– Opowiesz mi o historii klanów?
Bury skinął głową. Westchnął, zastanawiając się, od czego zacząć. W końcu zaczął opowieść.
– Kocie klany istnieją od kiedy tylko sięga ich pamięć. Każdy z nich miał swojego założyciela, od którego wzięła się jego nazwa. 
– Czyli była kiedyś Klifowa Gwiazda? – Malec wpatrywał się w niego zafascynowany.
Brzask chrząknął.
– Eee, raczej… nie? Nazwa Klanu wzięła się raczej z tego, że mieszkał na klifach. Takich skałach nad morzem – dodał, widząc jego pytające spojrzenie.
– Ale powiedział pan…
– Taką nazwę wybrał założyciel klanu. Ale są też takie klany, które faktycznie nazywają się od pierwszego lidera. Jak Klan Wilka na przykład, założył go Wilcza Gwiazda…
Urwał. Coś do niego dotarło. Wygadał się. Dołączył do klanu jako samotnik, nie miał prawa wiedzieć tyle o Klanie Wilka. Powstrzymał jęknięcie. Oby malec tego nie zauważył.
– …tak przynajmniej słyszałem. Liderzy zebrali pierwsze koty według tego, co uważali za najważniejsze – szybko zmienił temat. – Klan Klifu na przykład najbardziej ceni skoczność, która pozwala mu wspinać się na drzewa i polować na ptaki. Są też inne klany. Klan Nocy mieszka na wyspie pośród wody i poluje na ryby, tereny Klanu Burzy to wielka łąka, na której mieszkają króliki, a Klan Wilka… Klan Wilka żyje w lesie i jest znany ze swojej zwinności – dokończył szybko. – Istniał kiedyś też Klan Lisa, ale został zniszczony podczas okrutnego ataku Klanu Nocy. 
– Zniszczony? – Ślepia kocurka zrobiły się dwa razy większe. Brzask skinął głową.
– Nikt nie wie, dlaczego Klan Nocy to zrobił. Normalnie klany żyją ze sobą w pokoju, każdy na swoim terenie. Spotykają się podczas zgromadzeń, na których wymieniają się informacjami i zawierają przyjaźnie. – bury na moment urwał, zamyślony. W końcu podjął opowieść. – Jakaś część Klanu Lisa pewnie dalej żyje, ale trzyma się z dala od leśnych klanów. No, i są też samotnicy. Żyją poza klanami, na własną łapę. A czasami dołączają do klanów. Jak ja. – Uśmiechnął się trochę blado.


<Blasku? :3>

Od Jaśminowego Snu (Jaśminowej Gwiazdy)

Patrzyło, jak małe latorośle Iskrzącego Kroku były zasypywane gratulacjami od Klanowiczów. Chociaż, może nie już takie latorośle? Sześć księżyców minęło tak szybko, jak drgnięcie ogonem, chociaż długo zajęło Jaśminowi wybranie mentorów dla nich. Na pewno chciało wytrenować osobiście jednego z nich i padło na Kalinkę. Gawronie Skrzydło w końcu otrzymało szansę od losu i przyjęła wyzwanie wytrenowania Słodkiej Łapy z pokorą. Lamparci Ryk to odpowiedni kandydat dla Fiolet, zaś Srocze Pióro... cóż, miało nadzieje, że chłopaczyna kiedyś zyska pewność siebie... albo spróbuje.
Tak, rodzice tych młodych uczniów na pewno odetchnęli z ulgą.
Tak jak oni, zastępca pokładali w nich spore nadzieje. To przyszłość ich społeczności.
— Widziałam, jak na nich patrzysz — zaczepiła ich Rdzawe Futro, jakby coś sugerowała. Dziwne, że po takim czasie mijania się w milczeniu raczyła się odezwać.
— Cieszę się, że wzmacniamy klan i wierzę, że wyrosną na zdolnych wojowników. Jak każdy szanujący się zastępca lidera klanu.
— Chciałabym, żebyś tak samo uwierzyło w nasze dzieci — mruknęła ponuro, co nie było codziennością, acz efektem wybrzydzania Jaśminu.
— Jeszcze nie zdecydowałom, czy będą "nasze" — I mówiło prawdę. To, że ich związek przeżywał kryzys przez ciążę Rdzawej, nie znaczy, że chciało tracić ukochaną.
— A poród coraz bliżej...
Jaśmin milczało. Nie miało ochoty powtarzać po raz setny tą samą dyskusję. Nawet nie wiedziało, co ma właściwie do powiedzenia. Musiało jedynie z pokorą przyjąć fakt, że wina leży po kaprysach obu kochanków, acz nie zmienia to faktu, że nie podobała im się wizja zostania rodzicem. Nie tak nagle.
— Chciałabym być z tobą. — Oh, w końcu to przyznała. — Ale nie mogę, jeśli nie chcesz mojego szczęścia.
— Nawet nie chcesz iść na kompromis — wypomniało im zastępca. A polegał jedynie na tym, że Jaśmin nie uzna kociaków za swoje, Rdzawa zajmie się ich wychowaniem, a i tak będą się spotykać.
— Marny ten kompromis, skoro nie chcesz być częścią mojej rodziny.
Nie słysząc odpowiedzi od Jaśminowego Snu, odeszła. Zostawiła ich w rozsypce i niemocy. Czemu musiała być taka uparta? Przez to brakowało im jej. Oto był gorzki smak samotności.
 
***
Iskrzący Krok stanęła na wyżynach, mając pod łapami wszystkie koty dostępne w klanie. Bacznie obserwowały liderkę, aż się nie zastanowi. Widocznie trzęsły jej się łapy i była zmieszana, a Jaśmin zaczynało się obawiać najgorszych scenariuszy, a nie pomagał fakt, że nie wiedziało nic wcześniej. Może znaleziono Mysi Krok? Albo okazało się, że jest nieuleczalnie chora. Cóż, fakty były znacznie gorsze i postawiły zastępcę klifiaków do pionu.
— Nie ukrywam, że bycie liderem Klanu Klifu to zadanie dość wymagające — urwała, spuszczając głowę. Głos jej drżał, jakby toczyła ze sobą bitwę wewnątrz, żeby nie wypalić czegoś niepotrzebnego. Cokolwiek mówiła, brzmiało tak niepewnie... — Służenie Klanowi Klifu było dla mnie czymś niesamowitym. Jednak będąc z wami zupełnie szczerą, nie czuję się w tej roli.
Jaśminowemu Snu podeszło serce do gardła. Przecież było na to za wcześnie!
— Dlatego chciałabym zrezygnować z posady lidera — kontynuowała, wskazując ogonem na nich. — Jaśminowy Sen przejmie moje obowiązki. Chciałabym, żebyście powitali waszego nowego lidera. Jaśminową Gwiazdę.
Na Iskrzący Krok napłynęła fala pytań, acz zignorowała je. Pierwszy Brzask oprowadził zmęczoną wojowniczkę do legowiska. Jaśmin również wycofało się przed gratulacjami, zanim ktokolwiek zdążył je złożyć.
Kiedy było już samo, wzięło głęboki oddech. Musiało spowolnić myśli. Zaczęło powoli odliczać do dwudziestu, a kiedy nie poskutkowało, do pięćdziesięciu. Nie powinno być tak źle, skoro właściwie już pełniło obowiązki Iskry, kiedy kotka zajmowała się swoimi kociakami. Wiedziało, co ma robić, tylko czasem bywało trochę ciężko - choćby sytuacja z Mysim Krokiem napędziła im sporo stresu i nie dawała zasnąć po nocach, a kiedy przyszło na podjęcie decyzji o poddaniu się, kamień wcale nie stoczył się z ich barków, a wręcz przybrał na rozmiarze. Wiedziało, że zawiodło i Myszka i cały klan. Przepadł. I nigdy nie wróci. Nie mogło nic już zrobić.
Kolejna seria wdechów i wydechów. Znów policzyło do pięćdziesięciu. Musiało odeprzeć te myśli i wybrać zastępce.
Najchętniej wybrałoby Pierwszy Brzask, ale kocur ma mały staż w klanie i do tego nie wytrenował jeszcze ucznia. Rdzawe Futro? Nie, to zdrajczyni. Niedźwiedzi Pazur byłby okej, gdyby nie był taki strachliwy. Może Cętkowany Ryś? Właściwie, nie miało z nią jakiś specjalnych relacji. To znaczy, że nie parzyła, ani nie ziębiła. Lecz znało ją na tyle dobrze, żeby stwierdzić, że jest uzdolnioną wojowniczką i do tego mądrą. Była też bardzo szanowana w klanie, gdyż można było na nią liczyć. No tak, wybór jest prosty.
Jaśmin postanowiło, że zwoła zebranie rano. Na razie powinno się przespać z tym wszystkim, o ile będzie w stanie zasnąć. Było w nich za dużo emocji - jakiś cień ekscytacji, że może coś zrobić dla klanu, ale w większości był to strach przed... wszystkim na raz. Odpowiedzialnością, bezradnością oraz zawiedzeniem.
Tym razem musiało zagrzać miejsce w legowisku lidera. Co za niezręczne uczucie, jakby w ogóle nie zasługiwało na przebywanie w tym miejscu. Ale jednak ułożyło się tam i musiało zasnąć, co przyszło im z trudem.

***
 
Znało to drzewo. Przebywało tam czasem wraz z Zimorodkowym Blaskiem. To tam kocur znalazł Orzełka, swojego przybranego syna. A teraz? Byli tam oboje -  stali i uśmiechali się do Jaśminu. Nawet jeśli nigdy nie miało dobrych relacji z Orlą Łapą, z kocurów biło ciepło i sympatia. Nowemu liderowi napłynęły łzy do oczu. Tak tęskniło za "wujkiem"...
"Dlaczego naraziłeś swoje życie?", chciało zapytać. Ale Zimorodek ich uprzedził:
— Jaśminku — zaczął wojownik. — Jestem z ciebie dumny.
— Wujku... — wyszlochało.
— Ale jednego ci nie wybaczę — oznajmił z powagą. — Nawet nie dałoś szansy Rdzawemu Futerku. Jest w nich przyszłość Klanu Klifu.
Nagle z drzewa zaczęły spadać kocięta. Unosiły się na wietrze niczym płatki śniegu, a może nawet liści. Kiedy bez szwanku lądowały na ziemi, maluchy zaczęły dreptać w stronę Jaśminu. Było ich... dużo. Setki? Kilka setek? Jedno z nich przytuliło się do lidera.
— Zaufaj mi, Jaśminku. Nie bój się niczego, a będziecie szczęśliwi — powiedział na koniec i zniknął zza chmurą, która pojawiła się... znikąd? A wraz z nim Orzełek i reszta kociąt.
— Wujku, poczekaj! — Jaśminowa Gwiazda rzuciło się w pogoń, acz mgła zdążyła już zabrać stąd wujka Zimorodka. Czuło się zagubione, a przecież nie zdążyli porozmawiać!
Nastąpiło słońce i niebo już nie było takie ponure. Szalona atmosfera ustała, a w sercu Jaśminu miał nastać błogi spokój.
Zrozumiało, co powinno zrobić.
 
*** 
 
Choć Jaśmin zwoływało już klan przed swoje oblicze, to po raz pierwszy nie czuło się tak niepewnie. Dziwność tego uczucia była nie do opisania, a jednak wiedziało, że to nie jest coś negatywnego. Po raz pierwszy wiedziało, co powiedzieć.
— Klanie Klifu, miałom wystarczająco dużo czasu, aby przemyśleć swoją decyzję. Wciąż jestem w szoku po wczorajszym ogłoszeniu Iskrzącego Kroku, ale... pora iść naprzód. Jednak, żeby to zrobić, potrzebuję kota, bez którego ten proces się nie odbędzie. Kota, który jest odpowiedzialny, waleczny i zasługuje na docenienie — wzięło głęboki wdech. — Kochani, powitajcie Cętkowany Ryś jako swojego zastępcę.
Wybuchnęły wiwaty, a na zastępczynie wylała się fala gratulacji. Jaśmin samo zeszło porozmawiać z Cętkowanym Rysiem, acz zatrzymał ich Bluszczowe Pnącze.
— Potrzebuję cię, Jaśminie. — Można go podziwiać za ten stoicki spokój, mimo treści tej wiadomości. — A Rdzawe Futro bardziej.
— Co się dzieje?
— Poród.
Włosy Jaśminu stanęły dęba. Kazało się prowadzić do ukochanej natychmiast.
 
***
Lider i medyk zdążyli stracić uszy od wiecznych wrzasków, natomiast Jaśminowa Gwiazda nie mogli otworzyć oczu. Wciąż jednak trzymało kotkę za łapę. Zapomniało o sprzeczkach, zapomniało o humorkach ich obu... Teraz widziało w tych maluchach swoją rodzinę, mając z tyłu głowy sen o Zimorodkowym Blasku.
Żadne z nich nie musiało przepraszać. To nie miało teraz znaczenia. Oto przed nimi była przyszłość klanu, przyszli wojownicy. Trzeba wziąć za nich odpowiedzialność i je wychować. Te wtulające się w ciało matki, śpiące kotki...
Dadzą radę...
— To będzie Jarzębinka — Matka wskazała na jedno ze śnieżnobiałych kociąt. — Możesz nazwać pozostałą dwójkę.
— Zimorodek i Blask — To pierwsze, co im przyszło do głowy, ale... podobało im się.
— Słuchajcie, małe zarazy — Rdzawe Futro zwróciła się żartobliwie do maluchów, korzystając z faktu, że nie rozumieją ani słowa. — Przeszliśmy z ojcem trudną drogę, zanim pojawiliście się na świecie. Macie być grzeczni.
— Ojcem — Jaśmin zaśmiało się. — Brzmi absurdalnie, ale chyba muszę to zaakceptować.
— Rozumiem, że imiona nie są przypadkowe — zauważyła królowa.
— Miałom dziś koszmar z Zimorodkowym Blaskiem. Opętałby mnie i zabił, gdybym nie nazwało tak swoich kociąt.
— Co się tam działo? — spytała zaniepokojona Rdzawa.
— Zrzucił na mnie deszcz kociąt — wzdrygnęło się. — Nadal nie będę lubić kociaków, nie licząc oczywiście naszych.
Kotka zaśmiała się i kazała Jaśminowi ją przytulić. Szkoda było odmówić.
 



27 lutego 2022

Od Kuny

niedługo po przeniesieniu się kw
Brakowało jej ciepłego języka babci. Jej miękkiej sierści. Nie wiedziała, co się z nią stało. Ostatnią rzeczą, którą pamiętała był ten dzień. Huki, krzyki, ucieczka. To było zamglone przez pamięć burej. Nic już nie pamiętała dokładnie. 
A teraz wszyscy siedzieli w ciemnej, mokrej i porośniętej jaskini. Leżała przy matce. Ochota na harcowanie jej przeszła w zupełności. A teraz, gdy żłobkiem stał się omszony, chłodny róg pieczary trudno jej było się do wszystkiego przystosować. Modliszka, Żonkil i Krzak już wyrośli i zostali uczniami. Bez nich stało się nagle pusto. Jak gdyby zniknięcie Różanej Słodyczy pociągnęło ich ze sobą. Wiedziała, że tu są, a jednak czuła się jakby ich nie było. 
Czuła niepokój i frustrację pulsującą z ciała Sosny. Bała się odezwać. Od kiedy była w żłobku sama wraz z dziećmi bicolorka biła ogonem więcej niż zazwyczaj. Nie lubiła, gdy jej miot zajmował jej czymś głowę. Spojrzała na Mysikrólika, leżącego niedaleko. Próbował spać, jednak nie mógł zasnąć. Przewracał się tylko z boku na bok. Też widziała, że nie rozumie co się stało. Chciała podejść do brata i go pocieszyć, jednak wstanie z mchu było dla niej zbyt trudne. W kącie obok siedział Czarny, z którym było nie lepiej. Apatia wszystkich tu zebranych była przygnębiająca, jakby obecna sytuacja nie była wystarczająca. 
Mała ziewnęła i przeciągnęła się. Wstała na chwilę by ułożyć się bliżej ciepłej rodzicielki. 
- Mamo?
- Jesteś głodna? Chce ci się pić?
- Nie..
- To siedź cicho. 
Zamilkła na chwilę, zastanawiając się. 
- Mamo?
Sosnowa Igła mruknęła coś w odpowiedzi niezrozumiale. 
- Gdzie jest babcia?
Zielonooka prychnęła.
- Nie ma jej.
- Uciekła od nas?
- Zabrali ją nasi wojowniczy przodkowie. 
- Dlaczego?
Sosna zamyśliła się.
- Bo była już stara. Stare koty zawsze tam idą. 
- Czemu Klan Gwiazdy to robi?
- Taka jest ich wola. A teraz idź spać. Twoi bracia już na to wpadli wcześniej.
Polizała cętkowaną po głowie kilka razy i sama przeciągnęła się by znaleźć lepszą pozę. Kuna zmieniła się w puchaty kłębuszek i miała nadzieję, że nie nawiedzą jej koszmary. Zasnęła szybko.

Od Lokiego cd Hagrid

 - Bla bla bla bla, mówiłam, że wracamy! - odezwała się ostro - Złaź nam z drogi, Loki. Idź do swoich pokręconych braci.
Musiał przyznać, że poczuł się bardzo urażony. Felix to już w ogóle był jakimś mysim móżdżkiem skoro sądził, że podrywał jego partnerkę. Przywitał się tylko, a ta dwójka na niego naskoczyła, jakby właśnie miał rozbić ich związek. W sumie byłoby to zabawne, zobaczyć jak ta dwójka kłóci się przez niego, ale kto chciałby być z kotką, która już ma kocięta? Dla niego ojcowanie nie było tym co sobie wymarzył. Wręcz stronił od wszelkich kontaktów z młodymi. 
- Czemu jesteś taka niemiła? - zapytał pieszczoszkę. 
Może Felix ją już wkurzył? Wątpił, że to on był tego przyczyną. Kotki nie reagowały na niego zwykle agresją. Przecież był czarującym przedstawicielem kociej społeczności. A to, że miał pokręconą rodzinę, nie oznaczało, że sam był rąbnięty. Kotka jednak chyba to miała na myśli, wypowiadając te słowa. 
- Spadaj - warknęła. 
- Przyszedłem tylko w odwiedziny. Nie mam zamiaru siedzieć cały dzień z pokręconymi braćmi, jak to ujęłaś, więc do nich nie wrócę - szybko i zwięźle przedstawił im swoje zdanie. 
Hagrid przewróciła tylko oczami, wymijając go bezceremonialnie, kierując kroki ku swojemu skwerowi. Obserwował tą dwójkę, próbując zrozumieć, co właściwie miało teraz miejsce. 

***

- Nornica? - upewnił się co do imienia kotki, która podobno szerzyła swoje ideologie w mieście. Mało co go obchodziło życie samotników, ale musiał przyznać, że ta samotniczka robiła niezły szum. 
- Jesteś czarno-biały - zauważył jego rozmówca, który dzisiejszego ranka przerwał mu spacer. - Ona chce was poznać. Jak masz podobnych kumpli to przyjdźcie - powiedział tylko, informując go o miejscu i czasie spotkania. 
Stał tak jeszcze na drodzę, zastanwaiając się nad tym wszystkim. Braci na pewno nie weźmie, bo nie spełniają tego dziwnego obowiązku bycia czarno-białymi. Może... Belzebub? On wyglądał na takiego mięśniaka, w razie czego zrobi za jego tarcze. 
Postanowił więc, że uda się do sąsiada i zaprosi go na to spotkanie. No bo co mogło pójść nie tak? 
- A ty dokąd? - usłyszał znajomy głos i uniósł głowę na Hagrid, która obserwowała go z płotu. 
- Nie odpowiem, bo byłaś ostatnio bardzo niemiła. Ale jak już chcesz wiedzieć, to Nornica organizuje zlot czarno-białych kotów. Nie wiem czy się liczysz... przez brak bieli, ale jak nie będziesz takim mysim bobkiem i mnie przeprosisz za tamto, to wezmę cię jako osobę towarzyszącą.

<Hagrid?>


Od Pędzącego Wiatru cd Złotej Łapy (Złotego Runa)

 Dzisiejszy dzień był... nudny. Kręcił się to tu i tam, nie mogąc znaleźć swojej paczki. Pewnie poszli na patrol albo polowanie. W sumie... powinien nad tym również pomyśleć, kiedy to dostrzegł futerko Złotej Łapy. Ten to nadal stał w miejscu, nie potrafiąc wybić się do rangi wojownika. Postanowił mu pomóc. Musiał być teraz nieźle przybity po tym co odstawiła jego matka. Zauważył, że Bażancie Futro źle mówił o kocurze. Nie podobało mu się to. Bądź co bądź znali się od kociaka. To, że miał porąbaną matkę nie znaczyło, że on również był... inny. 
— Złota Łapo!
Uczeń podniósł łeb z lekka znudzony, widząc jednak, że w jego stronę zmierza Pędzący Wiatr, a nie żadna bażancia czy astrowa cholera - uśmiechnął się lekko pod wąsem.
— Chciałeś coś? — palnął, nim zdołał cokolwiek pomyśleć.
- Tak - miauknął, podchodząc. Zauważył leżącą pod jego łapami piszczke. Najwidoczniej nie miał apetytu. Nie dziwił się. - Jak się trzymasz? Wiem o Bażancie... olej go, to mysi móżdżek. Jak chcesz to go zleje i będzie po problemie. Nauczy się trzymać język za zębami. 
Złota Łapa pokręcił szybko głową, zachowując jednak swoje myśli dla siebie. Bał się, że wojownik się na nim później zemści? A może chodziło o coś innego? Westchnął. 
- A jak ci idzie trening? - zmienił temat, z nadzieją na rozluźnienie atmosfery. To chyba też nie był dobry plan, bo Złoty się cały spiął. 
- Dobrze - miauknął tylko, jakby nie przekonany co do swoich słów. 
- Nie zamartwiaj się tak, Zbożowa Gwiazda na pewno cię mianuje. - Poklepał go ogonem po grzbiecie, odchodząc. Chyba lepiej, by dał mu nieco przestrzeni. 

***

No i stało się to o czym mówił, Złota Łapa doczekał się mianowania i z dumą nosił nowe imię. Od razu po jego odespaniu czuwania, znalazł się tuż przy kocurze, który wynurzył się z legowiska wojowników. 
- No, Złote Runo! Nareszcie wstałeś! To co? Gotów na swoje pierwsze wojownicze obowiązki? - zapytał. 

<Złoty?>


Od Potrójnego Kroku

 Starość nie radość, zawsze o tym wiedział. Teraz go jednak to dopadło. Łupanie w krzyżu, bolące stawy, jak nic przyzwyczaił się do ziółek, które przynosił mu Deszczowa Chmura. Powinien sam sobie przygotować lekarstwa, a nie zdawać się na asystenta. Ale z każdym dniem było to cięższe. Pamiętał jak to było być młodym. Nadal jego wspomnienia z tamtego okresu były świeże. Chodził na spacery w poszukiwaniu ziół, zajmował się swoimi eksperymentami... A teraz? Teraz siedział w jaskini, bo Dwunożni zniszczyli im obóz. Do jakich czasów on dożył! 
Ciągle gderał uczennicy Deszczowej Chmury na tą całą sytuację. Jako ten najstarszy miał takie prawo. Ciągle miauczał im, że przeżyje ich wszystkich, skoro udało mu się żyć w czasach, aż czterech liderów! Klan Gwiazdy mu sprzyjał, wierzył w to. 
I to było naprawdę cudowne wiedzieć, że mają go za swojego wybrańca. Zrobił dla nich dużo, nawrócił nieprzekonanych, nawet z innego klanu! A na ostatnim zgromadzeniu przekazał swoją wole, jak i wole przodków dalej. Miał nadzieję, że gdy opuści ten świat, Klan Gwiazdy go przyjmie jak bohatera. 
Marzył, że niedługo oderwie się od ziemi, pofrunie ku błękitowi nieba i stanie się nieśmiertelnym bytem zrzucającym pioruny w niewiernych. Och, tak.. pragnął tego. 
Nie wiedział kiedy stracił poczucie rzeczywistości. Ocknął się ze snu, w który nagle wpadł i rozejrzał po legowisku. Drzemki robiły się coraz częstsze. Nie lubił ich zbytnio, bo nie wiedział przez to co działo się w klanie przez ten czas. A bycie na łasce tych dwoje nie było zbyt przyjemne. 
- Och, Tkaczu... gdybyś tylko tu ze mną był... - rozmarzył się na powrót. Miał nadzieję, że jego mała armia pająków, która dostarczała im pajęczyny trzyma się dobrze. Przeklinał w duchu roztargnienie dawnego ucznia, który zapomniał wziąć kilku ich przedstawicieli. Bardzo ich praca by im się przydała. Teraz wiele kotów wracała z ranami po atakach. 
Ale w sumie... czy powinno go to już obchodzić? Wiedział, że jego czas dobiega końca. Nie zamierzał jednak umrzeć tutaj, z dala od bliskich i rodzinnych stron. Zakopią go gdzie? Przy samotnej górze? Nie ma mowy! 
Powoli dźwignął się na łapy i ruszył do sterty zdobyczy, by coś przekąsić. Niektórzy już szeptali, że powinien iść do starszyzny, bo mało co robi. Gdyby tylko ich złapał, to by zobaczyli jaką jeszcze miał w sobie werwę! Jak już być medykiem, to do końca. Tak powiedziawszy w głowie, złapał świeżego ptaka i wrócił z powrotem na posłanie.


26 lutego 2022

Od Wiewiórczej Łapy CD. Truskawkowej Łapy

Wiewiórcza Łapa od początku nadzwyczajnie chłodnego dnia był na treningu polowania wraz z jego siostrą, Słodką Łapą i jej mentorką - Gawronim Skrzydłem. Srocze Pióro na początku dnia poszedł do legowiska medyka, czując, że chyba złapał go biały kaszel, albo jeszcze coś innego, dlatego szylkretowa zgodziła się na to, aby zabrać rudego ze sobą. W końcu cała trójka pojawiła się na zasypanej grubą warstwą śniegu, polanie.
- Śnieg jest naszym wrogiem podczas polowania - zaczęła Gawronie Skrzydło - Więc potrenujemy teraz, jak skradać się w nim
Wiewióra nastawił uszy, słuchając mentorki Słodkiej Łapy.
"Śnieg zawsze jest naszym wrogiem" - pomyślał rudy.
Nigdy nie lubił śniegu, był lodowaty, przyklejał się do sierści i szybko topniał, pozostawiając kocura mokrego. Uczniak prychnął cicho na samą myśl ziemnego, mokrego futra podczas pory nagich drzew. W myślach pomodlił się do Klanu Gwiazdy, aby przy treningu przypadkowo nie wrąbać się w jakąś zaspę, albo coś.
Ostatecznie, po dłuższym czasie Gawronie Skrzydło postanowiła, że da rodzeństwu wolną łapę.
- A jakbyście tak rozeszli się i spróbowali coś złapać? - zapytała kotka, kończąc to machnięciem swojego kolorowego ogona.
Na te słowa, oczy Wiewiórczej Łapy rozbłysły, a on potrząsnął energicznie głową. Zawsze uwielbiał polowania, więc za każdym razem cieszył się kiedy miał okazję zapolować na jakąś zwierzynę, sądził nawet, że kiedy zostanie wojownikiem, to będzie spędzał większość czasu, polując.
- No dobrze, więc Słodka Łapo, idź polować w tamtą stronę - powiedziała wskazując kierunek kiwnięciem głowy - A ty Wiewiórcza Łapo idź w drugą. Ja będę czekać tu, przyjdzie najpóźniej podczas pory szczytowania słońca.
Uczniowie kiwnęli głowami, aby pokazać szylkretowej, że słuchali.
- Powodzenia - powiedział do jego siostry, zaczynając już odchodzić.
- Tobie również - usłyszał słowa burej za sobą.
Tak więc Wiewiórcza Łapa znalazł się tutaj, błąkając się w śniegu, szukając jakiejkolwiek zwierzyny.
Szedł ze spuszczonym łbem, czując, jak jego skóra, pod grubą warstwą sierści, pieczę ze wstydu. Czuł, że Słodka Łapa już dawno złapała jakąś zwierzynę, albo przynajmniej jedną znalazła, a on nie znalazł NICZEGO.
- Na osty i ciernie.. - przeklnął pod nosem Wiewiórcza Łapa.
W tej chwili czuł się jak pieszczoszek dwunożnych, który nawet nie wiedział o istnieniu polowania. Co on powie Gawroniemu Skrzydłu, kiedy pojawi się u jej boku bez jakiejkolwiek zwierzyny?.
Przechodząc koło zaspy, nagle ruda plama z piskiem odskoczyła do tyłu, z dala od ucznia.
Wiewiór stał zszokowany patrząc w stronę drugiego rudego kota - był to Truskawkowa Łapa.. przecierający swoje łzy.
Brat Wiewiórczej Łapy machnął mu ogonem na powitanie.
- Truskawkowa Łapo? - wypowiedział jego imię, bardziej jakby zadawał pytanie. Bo chciał zapytać o wszystko, o czym myślał.
Co tutaj robi? Czy nie jest mu zimno? I najważniejsze, dlaczego płacze i czy potrzebuję z tym pomocy.
- Wszystko dobrze? - zapytał się zmartwiony, podchodząc do brata i obwąchując go, żeby upewnić się, czy na pewno nie ma jakiejś rany na sobie.
Truskawek w odpowiedzi jedynie zmarszczył swój czarny nos.
Cętkowany czuł, że Truskawkowa Łapa potrzebuje tego kogoś, nawet jeśli uczeń medyka nie chciał tego pokazywać.
Wiewiórcza Łapa otarł się o bok niebieskookiego i rozgarniając śnieg pod nimi, usiadł, owijając ogon wokół wciąż stojącego Truskawka.
- Chodź, usiądź.. Nie musisz nawet niczego mówić jeśli nie chcesz - zapewnił go - Możemy po prostu posiedzieć i popatrzeć na śnieg albo.. po prostu posiedzieć - zastanawiał się jak przekonać Truskawkową Łapę, szybko myśląc nad tym, co powiedzieć.
- Jestem tu dla ciebie - dodał cętkowany.

<Truskawkowa Łapo?>

Od Różanej Łapy CD. Czajkowej Łapy

Biedronka była gotowa. I jaka piękna! Wysoka, z mordką i pięknie ułożona! Co mogło pójść nie tak? Budowla była idealna! Teraz tylko czekać na mamę i jej zachwyt, kiedy już wróci. A kiedy Wilcza się ukazała, jej pierwsza reakcja była... mieszana. Zaskoczona calico zerknęła na siostrę. Nawet wyjaśnienie znaczenia budowli nic nie dawało. Im dłużej wzrok Róży patrzył na reakcję mamy, tym bardziej jej uszy wędrowały w tył. Nie podobało jej się. Znowu. Znowu zawiodły. Tylko czemu? Przecież się starały! Czy staranie się, to dla Wilczej za mało? Musiały jakoś zasłużyć na jej uwagę i chociaż odrobinę matczynej miłości? Ale jak! Czemu im nie powie?! Co niby miały zrobić więcej? Kotka skierowała swój zaskoczony i rozgoryczony wzrok ku ziemi. Nie patrzyła na oddalającą się sylwetkę matki. Zbyt wiele razy już to widziała. Z powodzeniem mogła więc sobie to wyobrazić. Reakcja siostry, zdawało się, że dobiła ją jeszcze bardziej. Do brązowych ślepi napłynęła słona ciecz, która skropliła się ze dwa razy uderzając w podłoże. Gdyby mogła, to teraz pewnie wyszłaby z mieszkania trzaskając drzwiami. Szkoda tylko, że nie wiedziała co to drzwi. - Nie uda się. - Burknęła cicho do siebie, walcząc z katarem który zapchał jej nos. Czy Czajka to usłyszała? Może nie? Chwilę potem odeszła gdzieś w bok. Calico jeszcze chwilę stała w miejscu, zastanawiając się czy dać siostrze trochę przestrzeni czy jednak pójść w inną stronę. Końcowo jednak oddaliła się w innym kierunku, smętnie włócząc za sobą ogon.

~*~~***~~*~

Zmieniała mech. Mechanicznie, nie myśląc zbyt wiele. Słuchanie opowieści Narcyzowego Pyłu zapychało jej aktualnie tylko głowę, jednak miło było posiedzieć z kimś, kto na ciebie nie fuka, nie próbuje wmówić swoich racji i nie zachowuje się, jakby cię obszczał skunks a zamiast pyska była wielka czarna dziura uzbrojona w zęby i oczy. Dlatego całą dodatkową robotę wykonywało jej się o dziwo w miarę przyjemnie, z lekko uśmiechniętym, łagodnym wyrazem pyska. Wietrzna Melodia była... specyficzna. Ale na dłuższą metę nawet dało się z nią istnieć pod jednym niebem. Jak na razie. Kolejna sprawa jaka ją zmartwiła, było zachowanie Zajączka. Wydawał się odległy. Był aż tak zły za wyjście z obozu? Bo to chyba o to chodziło, prawda? Strzepnęła uchem pozbywając się upierdliwych myśli. W końcu mu przejdzie, przecież musi. Prawda? Wtem do jej uszu dobiegł dźwięk odbijających się łap, a zaraz potem obok niej wyrosła Czajka. Róża posłała kotce ciepłe spojrzenie, mrucząc krótko.
- Oh tak, bo cały dzień to potwornie dużo czasu. Wieczność wręcz. Jakże się musiałaś nudzić bez mojej osoby - Mruknęła, rzucając w stronę siostry tylko krótkie spojrzenie znad mchu. Chyba po raz pierwszy była zirytowana zachowaniem białej mamy. Weź ty Zając idź spać lepiej, a nie wymyślaj jakieś kary, pomimo iż częściowo zasłużone. Ale się nie określił do kiedy. Do końca całego szkolenia? Nie miała zamiaru jednak aktualnie dać po sobie poznać, że coś jej nie leży. Jeszcze by dostała coś dodatkowego.
- A u ciebie? - Odbiła piłeczkę nieco niewyraźnie, z mchem w pysku. Calico nie czuła jakiegoś wielkiego zaufania do Rozżarzonego Płomienia, co tylko wzmacniało jej niepokój. - Nie męczą cię tam za bardzo? Nie wyglądasz jak tryskające źródło energii.

< Czajkowa Łapo? >

Od Róży (Różanej Łapy) CD. Węgielka (Zwęglonej Łapy)

Szukała zawzięcie, biegając po otoczeniu. Jednak po chwili mogła poczuć zmieszanie. Jak rozpozna specjalnie piórka? Myślała chyba o tym wcześniej, prawda...? Albo nie...? Dobra, no to jak? Siłą umysłu? Przemówią do niej? Ten pomysł jednak szybko okazał się być ślepą uliczką, kiedy to przez kilka dłuższych chwil stała nad grupką piórek, próbując nawiązać z nimi telepatyczną rozmowę. W końcu się poddała, uznając, że po prostu będzie wybierać te ładne piórka, a te postrzępione czy wyżute wyrzucała. W końcu jeśli miały chronić klan burzy, musiały być w najlepszym stanie! Kolejnym punktem zbioru był zakurzony kąt w kociarni, a następnym, następnym: biedronka-porażka. Stała tam. Nikt jej nawet nie raczył tyknąć, więc mogła budzić podziw wśród nowoprzybyłych. Szkoda tylko, że nie działało na mamę. Ale zaraz, nie czas na smęty! Piórka nie będą czekać. Na całe szczęście spora część pięknego upierzenia była właśnie w nieudanej biedronce! Kotka kiwnęła energicznie głową, zgadzając się z Węgielkiem. W końcu skąd mogli wiedzieć jak działa i czy w ogóle działa, jak nie spróbują? - To może.... - Kotka zerknęła na znalezione piórka - A może się w nich położysz? - Węgielek zerknął na pierzastą pierzynkę, po czym poczłapał w jej stronę i bardzo ostrożnie się na niej położył. Nawet przymknął oczy! Cóż za poświęcenie. Szylkretka w skupieniu czekała na jakiekolwiek oznaki przebiegającej mocy i siły, w tej całej ciszy słysząc jedynie jakieś dalekie odgłosy spoza żłobka.
- Nie ma! Nie działa - Brat nagle otworzył oczy i podniósł główkę, patrząc z rozczarowaniem i determinacją na swój chwilowy materac. - A jeśli trzeba je zjeść? - Kotka zmarszczyła pyszczek w niepewnym grymasie. Nie uśmiechało jej się jedzenie czegokolwiek. Znaczy, czegoś, co nie wyglądało na jadalne.
- Może jak na razie spróbuj po prostu potrzymać w pyszczku? - Węgielek wziął jedno jakieś większe piórko, które po wzięciu w zęby sporo wystawało poza jamę ustną. Kotka posłała mu pytająco-naglące spojrzenie, na które kocurek odpowiedział smutnym pokręceniem głowy. Ogon calico drgnął lekko, kiedy to do końcówek łap zaczęła napływać irytacja. Burcząc coś pod nosem, zaczęła się krzątać po otoczeniu, zostawiając czarną puchatą kulkę samego sobie, obtoczonego piórkami niczym schabowy w panierce. W końcu wróciła z jakimiś dodatkowymi piórkami, które uznała za rezerwowe. Siadła przy Węgielku, i zaczęła wtykać piórka jedno po drugim w jego futerko. Teraz musi zadziałać!

< Węgielku? >

Od Wiewiórczej łapy CD. Kalinkowej Łapy

Wiewiórka popatrzył za Fiolet, która wchodziła już do żłobka. Miała rację, sprawiają wystarczająco kłopotów jak na kocięta, więc jeśli wyszliby z obozu, ich matka chyba odeszłaby do Klanu Gwiazdy i wróciła, aby zedrzeć powoli skórę z każdego z pięciu małych smrodów.
- Hey, ja.. lubię spędzać z wami czas.. - zaczęła Słodka - ale nie wydaję mi się, że to dobry pomysł - stwierdziła niepewnie i wzięła wdech i przestała na chwilę mówić, aby poukładać swoje myśli
- Pójdę z Fiolet - skończyła w końcu i poszła do żłobka, znikając w przejściu, z pola widzenia pozostałych kociąt.
Kalinka westchnęła, po czym machnęła zirytowana swoim kolorowym ogonem. Na tyle, ile rudy kociak znał siostrę, zapewne teraz zastanawiała się, co jest z resztą nie tak, albo co jest z jej planem nie tak.
- To co chłopaki? - zapytała, przerzucając wzrok z Wiewióra, na Truskawka i odwrotnie - Idziemy sami??
Wiewiórek od razu przytaknął, zawsze zgadzał się na wszystko, co Kalinka oferowała, nawet jeśli to, co robiła, było złe.
- No dobra - powiedział nagle Truskawek - Ale ja prowadzę!
---
Nagle z zamyśleń wyrwało go szturchnięcie. Była to Kalinkowa Łapa, która szturchnęła go niedużą sroką.
Mentorzy obydwu uczniów zabierali ich wieczorem na patrol, dlatego dostali pozwolenie, aby zjeść zwierzynę, żeby mieć siłę na patrolowanie.
Wiewiórcza Łapa miło uśmiechnął się do Kalinki, która położyła ptaka tak, żeby obydwoje mogli zacząć go jeść.
- Co tak odpłynąłeś? - zapytała się jak tylko podniosła ponownie głowę.
Rudy wymówił w głowie cichą modlitwę do Klanu Gwiazdy i jako pierwszy wziął gryza zwierzyny i potrzebował chwili, żeby przełknąć mięso.
- No wiesz - zaczął, przecierając sobie pysk łapą - Myślałem o tym, jak byliśmy jeszcze kociakami i chcieliśmy wyjść poza obóz.
Kalinkowa Łapa, która właśnie zjadła kawałek ptaka, który odgryzła, zaśmiała się pod nosem.
- I nawet się nam nie udało! - prychnęła z żartobliwym tonem głosu - Truskawek odpadł, bo ja chciałam prowadzić, a i tak zatrzymali nas przy wyjściu!
Wiewiór machnął rozbawiony ogonem.
Kiedy skończyli jeść, podszedł do nich Jaśminowy Sen, a za nim Srocze Pióro.
- Gotowi na patrol? - zapytał przywódca.

< Kalinkowa Łapo? >

Od Wiewiórczej Łapy CD. Sroczego Pióra

- A m-może... t-ty w-wybier-rzesz d-dzisi-iaj...? - zaproponował markotnie jego mentor.
Wiewiórcza Łapa uniósł wyżej uszy, a jego oczy błysnęły przez napełniającą go ekscytację, która lekko nastroszyła mu jego i tak wiecznie roztrzepaną sierść. Srocze Pióro chcę, żeby to właśnie on wybrał, co dziś będą robić! To nie była wcale trudna decyzja, Wiewiór zawsze uwielbiał polowania, dlatego niedziwne było, że to właśnie wybierze, aby jak najszybciej się nauczyć łapać najsmaczniejszą i największą zwierzynę.
- Możemy potrenować dziś polowanie? - zapytał, patrząc na pysk mentora - Wiem, że jest wszędzie pełno tego głupiego śniegu, ale po prostu.. - ucichł na chwilę, żeby zastanowić się ostrożnie jakie kolejne słowa dobrać, aby przekonać zielonookiego.
Srocze Pióro w milczeniu patrzył na rudego ucznia, czekając na to, co ma do powiedzenia.
Wiewiór przeskoczył z łapy na łapę, żeby skupić się ponownie na rozmowie.
- Będzie więcej zwierzyny dla Klanu, jeśli więcej kotów będzie potrafiło polować, prawda? - dokończył pytanie.
Bury przytaknął ostatecznie, niszcząc budującą się niepewność Wiewiórczej Łapy, tak, że rudy kocur właściwie zapomniał, dlaczego dana emocja właściwie się w nim budowała.
- Ch-Chodźmy n-na p-pol-lane.. - zdecydował jego mentor.
Wiewiórcza Łapa przypomniał sobie miejsce otwarte miejsce, bez drzew, które mogłyby przeszkadzać w jego treningu.
- Mogę sprawdzić, czy dobrze pamiętam jak tam dojść?? - rudy kocur włączył się od razu, przypominając sobie drogę, jaką z przechodził ze Sroczym Piórem, na jednym z jego treningów.
Bury przytaknął, a na ten znak Wiewiór od razu w podskokach poszedł do wyjścia z obozu, zatrzymując się jeszcze i odwracając do mentora, aby upewnić się, czy na pewno za nim idzie.

< Srocze Pióro? >

Od Blasku CD. Pierwszego Brzasku

 Świst wiatru śpiewał kociakowi do uszu, gdy przewrócił się na grzbiet w kociarni. Życie zdawało się być tak monotonne. Tylko jadł, pił, rozmawiał z mamą i rodzeństwem i odpoczywał. No i co jakiś czas wychodził, ale Rdzawa nie lubiła, gdy wychodził w pory, gdzie słońce rzucało najsilniejsze promienie, albo gdy wręcz przeciwnie - siedział na śniegu, na mrozie, gdzie mógłby się przeziębić. 
Czerwonooki ziewnął przeciągle, oplatając ogon wokół swoich łap. Było zimno i nieprzyjemnie, a mały brzuszek wciąż domagał się pożywienia. Mama nie zawsze miała dużo mleka. Zresztą wydawało mu się, że Rdzawa sama nie jadła zbyt dużo. Na stercie leżała ograniczona ilość zwierzyny, chociaż Blask nie jadł jeszcze mięsa. Musiał przyznać, że był głodny, ale nie chciał przeszkadzać matce, gdy odpoczywała. 
Słyszał, jak Rdzawe Futro mówi coś do jednej z jego sióstr, ale nie zagłębiał się w te słowa. 
Zza wyjścia widział paru wojowników wracających z patrolu, Jaśmin rozmawiających ze swoją zastępczynią i jakąś dwójkę kotów liżących się po pyszczkach. Rozpoznał Iskrzący Krok - tata Jaśmin mówiło trochę o kotce. Ale tego drugiego nie kojarzył.
Spojrzał na matkę.
— Kto to jest? — spytał rodzicielki piskliwym kocięcym głosikiem.
— To jest Pierwszy Brzask — miauknęła Rdzawe Futro. Jej szorstki ciepły język przejechał mu po czole. 
— Wygląda na doświadczonego — stwierdził bielutki. — Mógłbym do niego podejść, mamo? Pewnie dużo wie. Mógłby mi o czymś opowiedzieć.
— Mówiłam, żebyś nie przeszkadzał wojownikom, kochanie — odparła kocica trochę z przymrużeniem oka, a trochę ostrzegawczym tonem.
— Nie będę przeszkadzać — miauknął kocurek. Jakaś jego część w środku już szanowała wojownika. Na jego pysku widniał lekki uśmiech, poza tym zdawał się mądry i sympatyczny na pierwszy rzut oka. Albinos chciał go poznać. Był ciekaw. 
Gdy patrzył na matkę, zachował poważny wzrok. Naprawdę nie miał zamiaru nikomu zawadzać. Wojownicy byli bardzo ważną częścią klanu. Chciał być tacy jak oni. Silny, odważny, honorowy. 
— Dobrze. Idź, tylko nie zadawaj wścibskich pytań — ostrzegła mama. — I jeśli dowiesz się czegoś nowego, koniecznie nam to powiedz. — dodała już z miłym uśmiechem wymalowanym na twarzy.
Kocurek kiwnął głową. Gdy zobaczył, że Iskrzący Krok odchodzi od wojownika, wyszedł ze żłobka. W środku był trochę nieśmiały, jednak na zewnątrz starał się tego nie pokazywać - szedł wyprostowany, z lekkim gościnnym uśmiechem na pysku, pokazując swoje spokojne i przyjazne nastawienie. Kocię skłoniło głowę z szacunkiem, gdy dotarło do kocura.
— Witaj, Pierwszy Brzasku. — miauknął czerwonooki, spoglądając na wojownika. Miał nadzieję, że Brzask okaże się sympatyczny i będzie chciał odpowiedzieć na jego pytania. 
Syn Rdzawej uważał wojowników za świetną drogę do poznania historii klanów, opowieści, życia codziennego, kodeksu wojownika i wielu innych rzeczy. Bardzo mu zależało na tym, by uczyć się od nich wszystkiego, co powinien wiedzieć. Przecież walczyli dla klanu jak prawdziwi bohaterowie. Większości z nich z pewnością mógł ufać. Tak przynajmniej myślał. 

<Brzask?>

Od Pierwszego Brzasku cd. Wiewiórki (Wiewiórczej Łapy)

Pamiętał poprzednią Porę Nagich Drzew. Siedział w znalezionej norze, po czubki uszu zakopany w liściach, słuchając burczenia swojego brzucha. Był wolny, głodny i samotny. I tak nie zamieniłby tego na…
Potrząsnął łbem. Chyba robił się stary. Pojawienie się śniegu nie robiło na nim takiego wrażenia jak dawniej. Był tylko nieprzyjemną przeszkodą w drodze do obozu i pomocą w tropieniu drobnych śladów ukrytych pod nim myszy. Pory przychodziły i odchodziły jedna po drugiej…

Odłożył piszczkę na stos i ruszył w stronę kociarni. Gdy był już bliżej, dostrzegł stojącego w wejściu Wiewiórkę. Nie potrafił powstrzymać uśmiechu, gdy zauważył jego minę. Na rudym pyszczku malowało się najszczersze obrzydzenie. A jednak istniało coś, co potrafiło go zatrzymać! Zaśmiał się.
– Nie lubisz śniegu?
Żółte ślepia zalśniły radośnie.
– Cześć, tato! – Wyraz jego pyszczka zmienił się w ciągu uderzenia serca. Naburmuszył się. – Nie lubię.
Bury bardzo się starał, ale nie potrafił się nie zaśmiać.
– Czemu? – spytał, uśmiechając się szeroko.
– Nie mogę przez niego spać. – Obrażony na pogodę kociak wyglądał komicznie. – I jest biały. Widać mnie jak na łapie.
Błyskawicznym ruchem bury wrzucił syna w najbliższą zaspę. Towarzyszył temu straszny pisk zaskoczonego Wiewióra. Wyskoczył z niej jak oparzony.
– Teraz już nie – Brzask się roześmiał. W jego jasnych ślepiach lśniły radosne ogniki.


<Wiewiór? Wojna? xD>

Od Pierwszego Brzasku cd. Sroczego Pióra

Czy miał prawo odwiedzać grób Mysiego Kroku?
Pierwszy Brzask zadawał sobie to pytanie wiele razy i odpowiedź zawsze brzmiała nie. A jednak wciąż do niego wracał. Czuł taką potrzebę, jakby odwiedzenie zmarłego miało pomóc mu nadrobić stracony czas. Rozgrzeszyć z jego głupoty.
Cóż, w końcu, trochę wbrew sobie, podjął decyzję. Na sztywnych ze stresu łapach ruszył w stronę skrawku lasu, w którym Klifiaki grzebały zmarłych.
Mimo swojego przeznaczenia, miejsce było pełne życia. Ptaki ćwierkały, ciesząc się z promieni słońca, nieśmiało prześwitujących przez gałęzie. Kątem oka dostrzegł niknącą w zaroślach rudą kitę spłoszonej przez niego wiewiórki.
Odetchnął głęboko.
Podszedł bliżej i… zamarł. Przy grobie Mysiego Kroku ktoś stał. Kojarzył burego tylko na tyle, by wiedzieć, że był jednym z wojowników. Imię… Sroczy…?
Już miał się wycofać, kiedy kocur się odezwał.
– J-ja… – urwał, widocznie nie potrafiąc znaleźć właściwych słów. – S-szkod-da, ż-że n-nie z-znałem c-cię lep-piej...
Pierwszy Brzask naprawdę chciał zostawić go samego, ale nie potrafił. Wpatrywał się w kocura szeroko rozwartymi ślepiami. Stał nad grobem Myszka. Odwrócił wzrok. Mimo wszystko nie powinien tego słyszeć. Uniósł łapę…
– …T-tato.
Jego serce na moment stanęło. Nieświadomie wbił pazury w leśną ściółkę. To otrzeźwiło kocura. Klifiak posłał mu przerażone spojrzenie.
– P-przep-praszam... j-już s-stąd i-idę…
– N-nie – zdołał tylko wydukać. Zielone ślepia spojrzały na niego zaskoczone. – Ja tylko… Nie chciałem ci przeszkadzać, Srocza…
– S-Srocze Pióro – odparł odruchowo kocur. Cętkowany skinął głową.
– Srocze Pióro – poprawił się. Zapadła cisza. Po głowie Pierwszego Brzasku kołatało się tylko jedno pytanie. To nie była jego sprawa, ale nie potrafił odejść nie mając odpowiedzi. Przełknął ślinę.
– Mysi Krok… naprawdę był twoim ojcem?


<Sroczku? Wspominki rodzinne? :')>

25 lutego 2022

Od Czajkowej Łapy CD. Rozżarzonego Płomienia

 Zaskoczona rozmasowała sobie łepek, po którym wcześniej dostała. Nie mocno, ale dziwne uczucie po uderzeniu zostało. Nie spodziewała się takiego powrotu do rzeczywistości po zamyśleniu się. Cóż, miała nauczkę, żeby następnym razem uważniej słuchać mentora. Uważnie śledziła wzrokiem ruchy Rozżarzonego Płomienia, próbując zapamiętać jak najwięcej się da. Wyglądało skomplikowanie... ale może wcale nie było takie trudne? Skoro Żar potrafił się tak poruszać, ona też nie powinna mieć większych problemów. Chyba.
Nieudolnie powtórzyła metodę skradania się, jaką pokazał jej mentor. Łapki odmarzały jej od śniegu, przez co kroki jej nie wychodziły, a podczas unoszenia kończyn mimowolnie próbowała je chociaż trochę otrzepać ze śniegu. Nie było idealnie, ale chyba nie poszło tak źle, co? 
- Tak? 
- Nie. Okropnie - skrzywił się Rozżarzony Płomień, podchodząc do uczennicy. Przyjrzał się dokładniej i zaraz zaczął wprowadzanie poprawek. - Tyłek masz za wysoko - trzasnął ją ogonem po plecach. Podziałało - Czajka zaraz obniżyła pozycję. - Nie masz robić za przynętę, żaden królik czy mysz nie będzie miał ochoty na twój zadek. Dalej. Łapy szerzej, bo jak tak stoisz to mocniejszy podmuch wiatru cię wywróci.
Czajkowa Łapa skinęła głową. Ułożyła szerzej łapy i rzeczywiście - przestała mieć wrażenie, że zaraz wyląduje z nosem w śniegu. 
- Tak. Teraz twoje skradanie. Jak to jest, że nie jadłaś śniadania, a stąpasz jak ciężarna karmicielka? Musisz delikatnie stawiać łapy, bo aktualnie straszysz zwierzynę aż na terenach Klanu Nocy. Jeszcze raz. Tym razem porządnie - dodał, wdychając głęboko. Czajka położyła po sobie uszy. Przecież się starała! Nie chciała, żeby mentor był niezadowolony z jej wysiłków... spięła mięśnie i postawiła parę cichych kroków do przodu, stosując się do rad rudego.
- Lepiej?

< Rozżarzony Płomieniu? >

Od Zwęglonej Łapy cd Czajkowej Łapy

 - Cieszę się, że chociaż dla ciebie jest miła. Dla innych też by mogła od czasu do czasu... - bruknęła pod nosem, kładąc po sobie uszka. 
Smutek siostry był naprawdę okropny do obserwacji. Nie lubił, gdy płakała, zwieszając smutno swoje uszka. A widać było, że przez Kamienną Agonie tak było. Nie rozumiał jednak dlaczego... Nie dostrzegał, by zastępczyni była niemiła. Racja... rozmawiała z nim często, ignorując jego rodzeństwo. Tylko jego i ją coś łączyło więcej... tak przynajmniej mu mówiła. Nie wiedział jak ten temat ugryźć, więc wziął głęboki oddech, który zaraz uciekł z jego pyszczka. 
- Porozmawiam z nią. Może... nie widzi, że swoim zachowaniem czyni źle? - zauważył. Przecież jego mentorka mogła to robić nieświadomie! To od razu spowodowało, że całe napięcie z niego uszło. No bo jak to... Kamienna Agonia była zła? Nie chciało mu się w to wierzyć!
- Chodź pobawimy się! - zaproponował skwaszonej siostrze. - Może i jesteśmy uczniami, ale nie musimy siedzieć ciągle poza obozem na treningach! Znajdźmy Różaną Łapę i Pasikonikową Łapę! Zróbmy coś razem, jak dawniej. 
Już podrywał się na łapki i rozmyślał o kolejnej przygodzie, gdy świadomość rzeczywistości zawróciła go na ziemię. Mieli przecież karę! Trzeba było pomóc starszym inaczej Zajęcza Gwiazda będzie na nich znowu zły! 
- O nie... - westchnął, zwracając uwagę siostrzyczki. - Zapomniałem o karze... To jednak się nie pobawimy... - Zrobił smutną minkę, siadając z powrotem.
- Mhm... Ale może po pracy Narcyzowy Pył opowie coś więcej o morzu! - miauknęła szylkretka.
Tak! Jego historie były naprawdę interesujące! Nadal nie doprosili się lidera o pokazanie tej wielkiej wody. Jako uczeń, poznał już ich tereny i w sumie prócz rzeki, nie widział tego o czym opowiadał kocur. Jednak podobno dostęp do tego miejsca ma tylko Klan Klifu... 
- To lepiej chodźmy. Miejmy to za sobą - zaproponował, wstając ponownie i wychodząc z legowiska uczniów. Chłodny śnieg dotknął jego łapek. Był nieprzyjemny, ale... można było fajnie się w nim bawić! Już wiedział jak zachęcić rodzeństwo do zabawy! Po prostu wyjdą na środek obozu i poturlają się w białym puchu!
Kiedy dotarli do legowiska starszych, Róży i Pasikonik jeszcze nie było. Coś długo im trening zajmuję. Postanowili więc zacząć bez nich. Wchodząc do środka zauważył, że dwa stare kocury śpią. Trochę się zawiódł, bo Narcyzowy Pył zawsze wesoło ich witał.
- Obudzimy ich? Lepiej by wiedzieli, że tu jesteśmy, bo się jeszcze wystraszą.

<Czajka?>

Od Blasku CD. Truskawkowej Łapy

 Kocur siedział na miękkim posłaniu z mchu w żłobku. Z przymrużonymi oczami oglądał zza wyjścia obóz i przemierzające go koty. Z tyłu gdzieś słyszał rodzeństwo, ale niezbyt w tej chwili miał chęć na rozmowę.
Spojrzał się chyłkiem na Rdzawe Futro. Karmicielka spała, co jakiś czas drgając łapą czy ogonem, a u jej brzucha leżała jedna z jego sióstr. Łapy Blasku uporczywie trzymały się powierzchni, mimo że swędziały go za każdym razem, gdy popatrzył na wyjście. Mama mówiła, że nie powinien zbyt długo przebywać na zewnątrz, a zwłaszcza w porze szczytowania słońca. Ale dlaczego? 
Nie bywał zbyt długo poza żłobkiem, ponieważ Rdzawa twierdziła, że jest jeszcze zbyt mały, by się sam krzątać między kotami. Jednak on przecież nie był tak głupi. Potrafił się przecież odnaleźć.
Westchnął tylko, kładąc brodę na łapach. Nie zaprzeczał, mama była starsza i pewnie wiedziała, co mówi. A on nie chciał sprawiać problemów mamie i tacie, gdyby jednak gdzieś się zgubił.
Otworzył pysk i zaczął wylizywać swoje łapy. Musiał chyba zaczekać, aż kotka się obudzi. Może pozwoliłaby mu wyjść, gdyby była w jego towarzystwie. 
Blask zazwyczaj był cierpliwy. Teraz jednak kocię zbyt bardzo pragnęło poznawać nowe koty i obóz. Wstał i wyszedł z kociarni, pociągając nozdrzami. Piękny zapach. Zapach lasu, czystego powietrza, ptaków, a nawet trawy pod grubą warstwą śniegu. Czerwonooki położył się z boku na miękki śnieg i uśmiechnął, wpatrując w chmury. Kto mówił, że w porze nagich drzew nie można się wylegiwać?

* * *
Tę niebywałą sielankę przerwało pieczenie, które poczuł na skórze. Blask przewrócił się na bok, brzuchem do śniegu, licząc, że chłód uśmierzy ból. Jednak nawet i wtopiony w biały puch czuł, jakby coś próbowało go wypalić od środka.
Kociak podniósł się, zaciskając zęby. Nie chciał martwić rodziców. Mama by nie chciała, by był chory. 
Spojrzał na legowisko medyka. Rdzawa trochę o nim mówiła. Że medycy pomagają kotom. Może i mu pomogą?
Albinos niezgrabnie potoczył się przez śnieg na małych łapkach. Jego oczy łzawiły już, gdy czuł pieczenie i swędzenie, mimo że kocię starało się to ignorować i nie pokazywać po sobie. Przecież mamusia i tatuś chcą, żeby był zdrowy!
Wszedł do medyków i pierwsze, co mu się podsunęło pod oczy, to jakiś rudy kot. Kociak spojrzał na ucznia medyka.
— Proszę pana, pomoże mi pan? — spytał sepleniąc momentami jak kocię, którym przecież był.

<Truskawkowa Łapo?>

Od Pierwszego Brzasku cd. Truskawka (Truskawkowej Łapy)

Cała jego irytacja wyparowała. Przez uderzenie serca patrzył zaskoczony na tulącego się do jego futra kociaka, aż w końcu jakby oprzytomniał i przytulił go, mocno.
– Ja… Ja ciebie też kocham, Truskawku. I… zawsze będę przy tobie. Przy was – poprawił się, przygarniając drugą łapą Wiewiórkę. Czuł, jak coś ściska go za gardło.
– Kiedy byłem mały, tata opowiadał mi bajkę – miauknął cicho. – Zaczynała się… Była sobie wilczyca, która bardzo kochała swojego małego wilczka. Mieszkali razem w leśnej jamie i byli bardzo szczęśliwi. Któregoś dnia, gdy wybrali się na spacer, szli przez piękną łąkę pełną kwiatów. Mały wilczek zapatrzył się na nie i zanim się obejrzał, stracił mamę z oczu. Gdy to zauważył, przestraszony pobiegł jej śladem, ale nigdzie nie było jego mamy. Zrobiło mu się bardzo smutno i zawył żałośnie. W końcu między krzewami zauważył szare futro. Szczęśliwy podbiegł bliżej, przytulił się i… okazało się, że to pani borsukowa, która wybrała się na przechadzkę. “Nie widziała pani mojej mamy?”, spytał jej. “Nie, nikt tędy nie przechodził”, odpowiedziała. Smutny mały wilczek pobiegł dalej. Rozglądał się za mamą, ale nigdzie jej nie widział. Był coraz smutniejszy. W końcu coś czarnego wyłoniło się zza drzew. Wyglądało zupełnie jak nosek jego mamy. Pobiegł w tamtą stronę, przytulił się i… okazało się, że to pan niedźwiedź wybrał się na poszukiwania miodu. Mocno się zdziwił. “Gdzie twoja mama?”, spytał swoim niskim głosem. “Nie wiem” zaskomlał wilczek. “Nie widział jej pan nigdzie?” “Niestety nie”, odparł niedźwiedź. Coraz bardziej smutny wilczek pobiegł dalej. Robiło się już późno. Coś błysnęło między gałęziami. Wyglądało zupełnie jak oczy wilczycy. Mały wilczek podbiegł w tamtą stronę, jednak gdy tylko wbiegł między drzewa, okazało się, że to ryś. Syknął, wystawiając pazury. “A co taki mały wilczek robi tu sam?” “Zgubiłem mamę”, odpowiedział smutno wilczek. “To bardzo szkoda”, stwierdził ryś, oblizując się. “Ale nie przejmuj się, ja chętnie się tobą zajmę. Podejdź trochę bliżej…” Mały wilczek nie ufał rysiowi. Rzucił się do ucieczki. Biegł, słysząc za sobą tupot rysich łap. Łzy lały się z jego małych oczu. Biegł, biegł, biegł, aż w końcu zgubił się zupełnie. Zmęczony, ukrył się w krzewach i zasnął.
Gdy się obudził, było mu ciepło i przyjemnie. Otworzył oczy i zobaczył uśmiechniętą wilczycę. “Mamo!”, zawołał, przytulając się do niej. “Tak bardzo się bałem.” “Niepotrzebnie”, odparła. “Mama zawsze znajdzie swojego wilczka. Zawsze będę przy tobie.
Pierwszy Brzask spojrzał na tulących się do niego synów.
– Ja… ja też zawsze znajdę moje wilczki – miauknął.


<Truskawku? :3>

Od Pierwszego Brzasku cd. Jaśminowego Snu (Jaśminowej Gwiazdy)

 Ostatnie blaski zachodu gasły, pogrążając niebo w atramentowym mroku. Przybladły księżyc świecił jasno. Czyżby zbliżała się pełnia? Nawet nie zauważył… 
Jego wzrok mimowolnie uniósł się w górę. Gwiazdy. Jego ślepia zalśniły ich odbitym blaskiem, a na pyszczku sam pojawił się lekki uśmiech. Jeśli Wilcze Serce naprawdę gdzieś tam był, musiał teraz go obserwować. Aż dziwne, że jeszcze się nie pojawił. Jego syn, jego własny syn został właśnie wojownikiem Klanu Klifu. Zaśmiał się cicho pod nosem. 
Nie masz prawa być na mnie zły – w porę powstrzymał się przed wypowiedzeniem tych słów na głos. W końcu był na czuwaniu. – Jeśli Myszek się nie mylił, sam miałeś trochę za uszami. Swoją drogą, chyba muszę z nim porozmawiać… – Westchnął. Przykre wspomnienia jednak szybko uleciały z jego głowy. Wciąż był pełen emocji po mianowaniu, a przed jego oczami widniał uśmiechnięty pyszczek Iskierki. Gwiazdy zamigotały lekko. – Jeśli gdzieś tam jesteś

***

Wzdrygnął się, słysząc obok siebie szelest. Znowu się zamyślił. Zwrócił wzrok w stronę, z której dochodził i napotkał spojrzenie żółtych ślepi zastępcy.
– Jak się czujesz, Brzasku? – w głosie Jaśminu brzmiała serdeczność. – Podoba ci się tu?
Uśmiechnął się, kiwając głową.
– Pewnie. Wygodne legowisko, las – chciał powiedzieć prawie jak w domu, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język – z pięknymi widokami i… Iskierka, czego chcieć więcej? – Zarumienił się lekko, wypowiadając ostatnie słowa.
– Miło mi to słyszeć – miauknął zastępca. – I cieszę się, że się dogadujecie. 
Przez moment rozmowa utknęła w martwym punkcie. Jaśmin wyglądało na zamyślonych, więc bury nie ciągnął tematu. Nie chciał ich urazić, ani… popełnić gafy przy zwracaniu się do nich. Byli pierwszym kotem, które mówiło o sobie w taki sposób. Bardzo chciał, żeby czuli się przy nim swobodnie, szczególnie że byli bardzo ważni dla Iskierki. Czuł presję, żeby znaleźć z nimi wspólny język. Prawie jak wtedy przy rozmowie z Barwinkowym Podmuchem. Dlatego zanim znowu się odezwał, minęło parę uderzeń serca.
– Chciałem podziękować – miauknął, szukając właściwych słów. – Za… opiekę nad Iskierką. Że ma takiego przyjaciela, który ją wspiera. – Uśmiechnął się szczerze. – I nawet gdy nie mogłem być przy niej, miała na kogo liczyć. Naprawdę dziękuję. – Trochę nieporadnie położył łapę na barku zastępcy.


<Jaśmin? :3>

24 lutego 2022

Od Brzasku (Pierwszego Brzasku) cd. Skalnego Szczytu

Nie miał odwagi spojrzeć jej w oczy. Chłód w jej tonie, obojętność w całej postawie… czuł w nich fałsz. Rozpaczliwą próbę przekonania samej siebie, że wcale jej to nie rani. Próbę, którą sam podejmował setki razy.
Po co właściwie tu przyszedł?
Doskonale wiedział. Wcale nie chodziło o nią. Nigdy nie mieli takiej relacji, na jaką zasługiwała. Nie wiedział, jak się przy niej zachowywać. Przymykał ślepia na to, jak traktowała ją Borsuk, zostawiając kotkę całkowicie samą, bez wsparcia, miłości i zrozumienia.
Przyszedł tu po przebaczenie. I go nie otrzymał.

Chociaż, bycie rodziną jest zabawnie skomplikowane, co nie? Wszyscy od siebie uciekają, mają się gdzieś, a jak przychodzi co do czego, to wtedy dopiero zgrywają zmartwionych.

– Przepraszam – szepnął, nie podnosząc wzroku. Przełknął ślinę, nie zwilżyła jednak wyschniętego na wiór gardła. – Nie miałem prawa tu przychodzić i mówić tego wszystkiego. – Odwrócił łeb, kierując się w stronę granicy. – Nie mogę niczego od ciebie wymagać, bo nigdy… nigdy niczego ci nie dałem. Jeśli mógłbym… – urwał i zacisnął ślepia. Słowa, słowa, słowa. Jeśli mógłby to zmieniłby to wszystko? Poświęcał jej więcej czasu? Wspierał, we wszystkim, co robiła, zamiast wiecznie się kłócić i prawić jej kazania? Pogodziłby się dla niej z Płonącą Waśnią? Płonąca Waśń… Nawet nie zapytał… 
Czy gdyby mógł, zmieniłby to wszystko?
Doskonale znał odpowiedź.

Przepraszam za wszystko. Wyrosłaś na wspaniałą wojowniczkę. Jesteś silna. Jestem z ciebie dumny. Poradzisz sobie ze wszystkim, zobaczysz. Wszystko się ułoży. Przytul się do mnie, proszę. Spróbuj po prostu o tym nie myśleć. Nie, przepraszam. Sama wiesz, co dla ciebie najlepsze. Nie powinienem…

– Przepraszam – wyszeptał tylko, powoli krocząc w stronę swojego nowego domu.


<Skało?>

Od Czajkowej Łapy CD. Zwęglonej Łapy

 Zgubiła się. Z jednej strony chciała się gniewać. Tak było łatwiej. Wściekać się na Kamienną Agonię, że faworyzuje Węgielka. Wściekać się na Węgielka, że tego nie widzi. Wściekać się na zazdrość, jaką odczuwała. Chciałaby mieć tak łatwo jak Zwęglona Łapa. Tak bardzo by chciała... i właśnie to ją denerwowało. To pragnienie, które czuła, że nigdy nie zostanie spełnione. 
A z drugiej strony - jak mogła się gniewać, jak Węgielek walił takimi przemowami? Mogli być na nowo razem. I tego też chciała. Jak był bliżej, wszystko stawało się łatwiejsze do zniesienia. Jego słodkie gadki, usilne próby pocieszenia, gdy miała zły humor...
Czajka ukryła pyszczek w łapach, chowając przed Węglem rozdarty wyraz mordki. 
- Wszystko będzie dobrze, Czajeczko - zapewnił, kładąc łapę na jej ramieniu. Czajkowa Łapa wydała z siebie ciche westchnięcie, po czym ułożyła głowę tak, że jeden policzek wciąż spoczywał na jej przednich łapach. Posłała Zwęglonej Łapie już spokojniejsze spojrzenie, pozbawione wcześniejszego gniewu. Pysk Węgielka rozjaśnił delikatny uśmiech. Czajka odwdzięczyła się podobnym, bo po chwili spojrzeć na częściowo zjedzoną piszczkę.
- Wiesz, jednak jestem głodna - stwierdziła, po czym w paru kęsach pożarła pół zwierzątka. W pośpiechu, oglądając się uprzednio czy Żar albo Kamień nie widzą. Musiała korzystać ile mogła. Potrzebowała siły na kolejny trening. Zostawiła jednak trochę Węgielkowi, który zechciał się z nią podzielić. Zaraz i on skończył posiłek, wylizując po tym dokładnie pyszczek. 
- Więc... jak było na pierwszych treningach? - zagaił, przysuwając się do siostry tak, że zetknęli się bokami. Kocur polizał ją czule za uchem, zachęcając do otworzenia się. Czajka zamruczała cicho, czując jego ciepełko. 
- Rozżarzony Płomień jest dobrym mentorem. Dużo wie i przekazuje to w... zrozumiały sposób - mruknęła szylkreta, znajdując w końcu odpowiednie słowa. - Chociaż nie lubi, jak się dekoncentruję. Albo jak go nie słucham. 
- Wyglądał trochę strasznie na mianowaniu... 
- Może na początku. Ale tak to jest w porządku - miauknęła pewnie, omijając szczegóły o wrzucaniu ją z rana w śnieg bądź wymierzanej łapą dyscyplinie po rozkojarzeniu się. Miał... szczególne metody, ale na pewno skuteczne skoro już jednego ucznia wyszkolił, prawda?
- Kamienna Agonia też jest dobrym mentorem. Świetnym nawet! Pokazała mi już tereny, opowiedziała o kodeksie... nawet pochwaliła za to, że znałem już niektóre zasady! - zamruczał Węgielek radośnie, z uśmiechem przypominając sobie moment pochwały. Nie rozumiała, co takiego widział w Kamień. Przecież tylko nim się przejmowała! A na resztę się darła, syczała, albo ignorowała. Faworyzuje go i tyle. Skrzywiła delikatnie pysk, jednak nie odezwała się słowem. Nie chciała znowu wysłuchiwać prawień Zwęglonej Łapy.
- Cieszę się, że chociaż dla ciebie jest miła. Dla innych też by mogła od czasu do czasu... - bruknęła pod nosem, kładąc po sobie uszka. 


< Zwęglona Łapo? > 

Od Tygryska (Tygrysiej Łapy) CD. Wilczej Zamieci

— Z-zostaw m-mnie...
    Patrzyła w lekkim osłupieniu na czarną kotkę, stojącą zaledwie kilka kroków dalej od niej. Ledwo utrzymywała się na swoich łapach, a jej wychudzona postura sprawiała wrażenie tak delikatnej, że zwykły podmuch wiatru byłby w stanie połamać jej wszystkie kości. Głos, którym przemówiła, brzmiał żałośnie słabo.
    Ruda zawahała się, bo nie mogła zostawić nieznajomej w takim stanie. Jej lęk wzbudzał w niej dziwne uczucia, ale czy to ona była jego powodem? W końcu była małym, niewinnie wyglądającym kociakiem, dlaczego osiwiała wojowniczka miałaby się jej bać?
    — Dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać? — spytała beztrosko. — To znaczy, ja rozumiem, że mnie nie znasz, ale ja chcę cię poznać i zrozumieć powód twojej zasmuconej miny — dodała, a jej głos zabrzmiał śmiertelnie poważnie, co sprawiło, że starsza odsunęła się o krok.
    — I-idź j-już... - Dalsze błagania sprawiały, że Tygrys coraz bardziej powątpiewała w sukcesywne zakończenie tej rozmowy. Naprawdę nie chciała jej zostawić, bo wydawało się, że ktoś tak mocno przesiąknięty smutkiem może mieć złe plany względem własnego zdrowia.
    — Chwilę. Porozmawiajmy tylko krótką chwilę, a wtedy obiecuję dać ci odpocząć w spokoju od harmidru, jaki powoduję — oświadczyła. — Proszę, czy możemy się tak umówić? — zapytała grzeczniej.
    W pomarańczowym ślepiu dostrzegła blask pełen cierpienia. Czarna uchyliła pysk, a dolna szczęka zadrżała jej, jakby nie była w stanie nad nią zapanować i udzielić kociakowi jakiejkolwiek odpowiedzi.
    — N-nie m-mam o-ochoty... — wyszeptała, prawie że bezgłośnie, ale Tygrysek zdołała wyłapać jej głos wśród świstu wiatru. Zastrzygła rudymi uszami, prostując się i spoglądając na nią w skupieniu. Nie potrafiła ot, tak odpuścić. Nie mogła znieść widoku skrzywionego wyrazu pyska i zbierających się łez w kąciku oka.
    — Nie ma nic złego w tym, że nie czujesz się najlepiej. Każdy ma do tego prawo, takie... oznaki słabości - zawahała się nad doborem słów, byleby jej nie urazić — one tylko wzmacniają. Wiesz, jeśli jesteś zdolna do ukazywania uczuć, to jesteś silna - zaparła się w swym przekonaniu, a czarna spojrzała na nią ze spuszczonym łbem.
    — N-nie s-sądze... — odparła, a jej łapy same porywały ją z dala od małej istotki.
    — Chociaż spróbuj — poprosiła niebieskooka, starając się uśmiechnąć, ale na jej pysku wymalowała się mina, zwiastująca więcej nieszczęścia niż czegoś dobrego.
    — I-innym r-razem — zapewniła, robiąc kolejne kroki w tył. — I-i-innym r-r-razem - powtórzyła ciszej, kuląc się przed wzrokiem rudej.
    Tygrys nie była zadowolona, że ta bała się jej bez większego powodu. Chociaż, może miała sensowny powód? Spuściła wzrok na własne łapy i drapiąc pazurem w ziemi, zaczęła szukać w głowie dogodnego rozwiązania dla tej sytuacji.
    — Dobrze — rzuciła w końcu. — Ale następnym razem, chciałabym zobaczyć, jak się uśmiechasz - mruknęła, a gdy podniosła wzrok, czarnej już nie było.

***

    Przez ten czas zdążyła się wiele nauczyć. Zrozumiała istnienie różnych sposobów na podejście do życia, aczkolwiek nie potrafiła pojąć trybu myślenia co po niektórych. Co rusz zaskakiwało ją, jak wiele odmiennych charakterami kotów żyje w tym klanie.
    Machnęła ogonem, czując mróz szczypiący ją w poduszki łap. Ruszyła przed siebie, byleby ruchem ogrzać swoje ciało. Nie chciała jeszcze wracać do legowiska, zrobiło się tam ciaśniej przez gromadkę nowych uczniów, a ona z rozmowy z mentorką dowiedziała się, że wkrótce ma szansę zostać pełnoprawnym wojownikiem.
    Zaletą tej sytuacji był fakt, że po tylu księżycach poznała imię tej czarnej kotki, która budziła w niej tyle współczucia.
    I jak na zawołanie ciemna plama mignęła jej przed oczami. Nie wiedziała, czy to prószący śnieg przyozdobił tak jej czarne futro, czy to zwykła siwizna. Wciąż pamiętała swą obietnicę i nie zamierzała teraz odpuścić.
    Nie chciała zajść Wilczej Zamieci od tyłu, toteż starannie wyłapała jej trajektorię i zaszła ją od przodu, a ta wgapiona w podłoże wpadła wprost na jej łapy.
    — Cieszę się, że cię widzę — rzuciła w ramach powitania, spoglądając na nią ze spokojem. — Cóż, pamiętasz może naszą dawną rozmowę? Wiesz, byłam wtedy kociakiem - mruknęła, starając się zachować jak najbardziej przyjazny ton.
    Nie lubiła w sobie tego, że zawsze brzmiała tak obojętnie, jakby wszystko miała głęboko gdzieś. W rzeczywistości naprawdę przejmowała się wieloma sprawami i miała skryte marzenie na to, że to, co złe, przepadnie na zawsze.
    — O-oh....
    To jedyne, co Tygrys usłyszała w odpowiedzi. Skrzywiła się, bo nie chciała budzić w niej niepotrzebnych lęków. Pragnęła samych dobrych relacji.
    — Zimno jest, prawda? - zagadnęła. — Usiądźmy gdzieś, gdzie będzie cieplej. Drżysz strasznie, powinnaś się trochę ocieplić... - zasugerowała, choć obawiała się, że ta reakcja jej ciała była spowodowana strachem.

<Wilcza?>

Od Truskawkowej Łapy CD Wiewiórczej Łapy

Rudzielec zmarszczył nos, przyglądając się bratu. Właściwie to... to było naprawdę miłe ze strony cętkowanego a sam Truskaw nie chciał chować urazy przez potwornie długi czas. Jednakże z drugiej strony - to nie było w jego stylu godzić się już teraz, zaraz.
Długo zajęło mu podjęcie decyzji, jednak przyjął ofertę wspólnej zabawy z bratem bardzo chętnie.

Wpatrywał się w stos ziółek leżącym tuż u jego łap. Duszący zapach unosił się w legowisku drapiąc gardło młodego ucznia. Cicha Kołysanka coś gderała nad uchem Bluszczowego Pnącza, jednakże na to Truskaw nie bardzo zwrócił uwagę. Rudzielec nie sądził, że bycie medykiem będzie jakoś tak... medykowe? 
Zmarszczył nos, zastanawiając się jakim cholernym cudem ciocia Firletkowy Płatek tyle wytrzymała. Pamiętał jednak co obiecał cioci na łożu śmierci - że będzie tak dobrym medykiem jak ona. Nie miał więc zamiaru się poddać. Szczególnie teraz, już na samym starcie. Może... może potrzebował jedynie czasu aby się do tego przyzwyczaić? Przecież przez pół roku siedział razem z mamą i rodzeństwem w jednej norze, zmiany były jednak nieuniknione. Jednak czy chciane? Tego nie mógł powiedzieć. Ba! Nie bardzo podobała mu się kolejna zmiana - jego mam rezygnująca ze stanowiska liderki. No jak ona mogła?! Nie mógł teraz się przechwalać, że jego mamusia robi za jego dupochron i może robić co tylko chce!
Phi!
— Uważasz, mysi bobku?
No tak, mentorka. Skrzywił się, jednakże pokiwał twierdząco łbem. Zdziwił się, gdy swoim zachowaniem wywołał śmiech u głównego medyka, jednakże w odpowiedzi nadął tylko policzki, nie mając zamiaru w to wszystko wnikać. 
— Oczywiście, że uważam! — żachnął się, wytykając kotce język — Nie po to obiecałem cioci, że będę najlepszym medykiem, żeby teraz się opierdzielać — dodał już ciszej nie chcąc, by bura usłyszała jego brynczenie pod nosem. Ta chyba jednak wyłapała każde, nawet najcichsze słówko uciekające z jego pyska. Cicha zmarszczyła gniewnie pysk, uderzając łapą w ziemię.
— W takim tempie to ja osiwieję a ty jeszcze będziesz grzał zadek na stanowisku ucznia!
Truskawek zamrugał ślepiami, w których powoli zaczęły gromadzić się łzy. Nie jego wina, że Cicha Kołysanka była fatalną nauczycielką i nic nie umiała mu wytłumaczyć! Nie jego sprawa, że wolała sobie trajkotać z siostrzyczką albo Bluszczem, niż go uczyć, czy też to, że zwyczajnie NIC mu do głowy nie wchodziło. 
Rozgniewany i pełen emocji, z którymi poradzić sobie nie umiał - uderzył w stos zielska, rozrzucając go po całym legowisku. Dyszał ciężko, próbując nie ryknąć gorzkim szlochem, jednakże każde uderzenie serca sprawiało, iż było mu trudniej utrzymać niewzruszoną postawę.
— Ty mały- TAK CIĘ MATKA WYCHOWAŁA?!
Wspomnienie o Iskrzącym Kroku przez medyczkę było czymś, co przeważyło szalę. Truskawkowa Łapa wybuchł płaczem, zalewając się łzami gorzej, aniżeli podczas dżdżystego dnia.
Machnął ogonem zaciekle.
— Goń się, Cicha Kołysanko, jesteś najgorsza! — wyrzucił jej wszystkie swoje gorzkie żale prosto w pysk, natychmiast zabierając się z legowiska. Nie miał pojęcia gdzie, jednak gdy tylko wypadł z obozu niczym huragan - poczuł wszechogarniającą go ulgę. Sprint z czasem zamienił w trucht a sam trucht niedługo później stał się chodem.
Śnieg skrzypiał pod łapami ucznia, piekąc go w delikatne, różowawe poduszki. Rudy nie chciał jednak wracać, szedł więc przed siebie, uważnie nasłuchując otoczenia. Cisza, która go otaczała była... przerażająca.
Pisnął, odskakując, gdy zza zaspy wyłoniło się rude futro. Zaraz jednak się uspokoił, ocierając łzy. Machnął bratu ogonem na powitanie, ignorując jego zszokowaną minę.

< Wiewiór? >

Od Jastrzębiej Gwiazdy

 Przeklęci Dwunożni nadal nie dawali im spokoju! Chodził coraz bardziej poddenerwowany, przez co złapał infekcję ucha. Nie dziwił się temu, w końcu każdy go o coś pytał, każdy zawracał głowę. Na dodatek ostatnie ekspedycje mające na celu odnalezienie obozu tych stworzeń zawodziły. Mroczny Omen wrócił z ranami po ich ataku. Było blisko od straty tak doskonałego wojownika! 
Jaskinia, która służyła im za tymczasowy dom, na razie spełniała swoją rolę. Umościł się w jednej z komór, planując kolejne kroki. Z takim przeciwnikiem mogło być ciężko. Już kilka kotów wróciło z niczym. 
Westchnął i spojrzał na Skalny Szczyt, która właśnie zmierzała w jego stronę. Zaczęła mu coś miauczeć, ale praktycznie... nie słyszał co ta mówi. Patrzył na nią tępo, a jej mina z wyczekującej zmieniła się w pełną irytacji. Chyba nie ogłuchł?! Jak miałby przewodzić klanowi z taką dysfunkcją! 
- Później - miauknął do niej i od razu udał się do leża medyków. 
Miał szczęście, ponieważ kotka nie drążyła tematu, tylko odeszła niezadowolona na bok.
Wchodząc do komory medyków zauważył kilka kępek ziół, mech oraz trójkę kotów. Deszczowa Chmura coś tłumaczył swojej uczennicy, a stary już Potrójny Krok drzemał. Dziwił się ile księżyców żyje ten kocur. Był chyba przy narodzinach jego matki...
Jego pojawienie się sprawiło, że mentor i jego uczennica zaprzestali czynności i zapytali go o cel wizyty. Przynajmniej tak to wyglądało. Jedno ucho miał sprawne, więc dało się rozróżnić ich słowa. Mimo to, to dotknięte infekcją niezbyt pomagało. 
- Coś mam nie tak z uchem. Nie słysze nic. Macie to naprawić i nikomu nie mówić, jasne? - zmierzył ich srogim spojrzeniem. 
Od razu przytaknęli i wzięli się do roboty. Taką służbę medyczną pochwalał. 

***

Wrócił ze zgromadzenia bardzo zniesmaczony. Oczywiście odzyskał słuch w uchu, z czego naprawdę się cieszył, jednak przylepienie się do niego brata Cisowej Kołysanki było... odrażające. Jak ten kocur śmiał go podrywać? Nie rozumiał prostych słów? Miał nadzieję, że zostawi go w spokoju tak, jak to zrobiła jego siostra, gdy i ją odrzucił. Może gdyby nie był sobą, cieszyłby się takim powodzeniem, jednak... był liderem. Władza była dla niego najważniejsza niż czułostki. No i sam fakt, że nie chciał zakładać żadnej rodziny, powinien być odpowiednim powodem, by nie wiązać się z nikim. I tak nie odczuwał miłości. Raczej nie byłby do tego zdolny. Mógł jednak to wykorzystać... Jednak teraz... Teraz był zmęczony na takie myśli. Wojna się jeszcze nie skończyła. 

Wyleczony: Jastrzębia Gwiazda


Od Truskawka (Truskawkowej Łapy)

Przytulił się do łapy ojca, ocierając co rusz łzy. Nigdy nie sądził, że zastanie ciocie w takim stanie... Właściwie to nawet nie stanie, po prostu nigdy nie sądził, że Firletkowy Płatek mogłaby być inna niż... żywa, śmiejąca się i pozwalająca im grandzić do woli, ile tylko dusza zapragnie. Nie bardzo rozumiał koncept śmierdzi i odchodzenia bliskich, jednakże i tak świadomość, że już nigdy swojej ciotuni nie zobaczy, był dla niego nader bolesny. Pociągnął nosem raz, później drugi, próbując się opanować.
Na próżno.
Przed oczami miał widok klatki piersiowej kotki, która powoli przestawała się poruszać. Był na siebie zły, może gdyby przyszedł wraz z ojcem do niej wcześniej, to może... może jakoś by przeżyła? Nieświadomie wbił pazury w łapę rodzica, który syknął jedynie cicho. Truskawek wpatrywał się w przestrzeń, niezdolny do poruszenia się.
W głowie cały czas dudniły mu słowa Firletkowego Płatka, która ledwie zdolna do jakiegokolwiek ruchu mówiła, że cieszy się z całego serca, że mogła być ich ciocią, że teraz muszą dać sobie radę bez niej... Jak obiecał jej, że zostanie najlepszym medykiem na świecie na jej cześć...
Kolejny napad szlochu wstrząsnął małym ciałkiem, gdy obserwował, jak obsypane suchymi płatkami kwiatów ciało kotki zostaje zakopane. Zaparł się, całą swoją siłę psychiczną skupiając na tym, aby nie zacząć krzyczeć.
— T-tato... — szepnął przez łzy. Wzdrygnął się, czując na głowie pocieszające liźnięcie między uszami — C-chcę z-zostać m-medykiem... J-jak c-ciocia... — załkał, unosząc wzrok by spojrzeć ojcu prosto w ślepia.
W odpowiedzi otrzymał twierdzące kiwnięcie łbem.

Od Krzemienia cd Perkoza

 Nie wiedział jak mieli we dwójke uczyć Mrówke. Uczennica miała problemy, fakt. Dość długo jej schodziło zostanie wojownikiem, ale... no właśnie. Go wychowano w innej kulturze. Nie zamierzał jednak bić jej, tak jak jego ojciec, by zmusić do motywacji. Błysk przydzieliła więc do pomocy Perkoza. Tylko on był młody... Wątpił, by jego pojawienie się jakoś sprawiło, że kotka nagle poderwie się na równe łapy i uda się na trening. No chyba, że ich relacja z uczeń - mentor zamieni się na bardziej... partnerską. Wtedy nie zdziwiłby się gdyby to podziałało. 
Motywacja do trenowania kotki jednak powoli go wypalała. Po tym jak stracił córkę, był bardzo cięty na każdą decyzję Błysk. Co z tego, że udało jej się przekonać lisy do pokoju? Mogła o tym pomyśleć wcześniej, a nie skazać ich na głód! Wtedy jego córeczka by żyła! 
Komar ucichł coś z knuciem, jednak wierzył, że to była tylko cisza przed burzą. Nie chciał jednak mieszać się dosłownie w jego plany. Już i tak wykorzystał go nie raz, przez co żywił go niego urazę. Jednak... Zobaczyć upadek liderki... To by było coś co z chęcią by przyklasnął. 
Uniósł głowę spod łap i spojrzał na młodego kocura, który właśnie zjawił się na ich wspólny trening. Był pełen energii, nie to co on. Zięba złapała kaszel, przez co całą noc spędził z nią, bojąc się najgorszego. Stracili przecież medyka, a uczennica szkoliła się u podejrzanych klanowiczów. Nie wierzył, że byli w stanie jej nauczyć czegoś pożytecznego. Mimo to kotka poszła do Plusk i wzięła od niej jakieś zioła. Tak samo jak Olsza, Blask i Krecik. Nawet Ważka i Tajfun z Sadzą i Kuklikiem wchodzili i wychodzili dziękując za złagodzenie ich problemów zdrowotnych. Był zdumiony... 
— Witaj, Krzemieniu. — miauknął, wpatrując się w jego oczy, z uprzejmym, bystrym błyskiem oczu, który starał się przewertować wojownika na wylot. 
- Witaj - odpowiedział mniej entuzjastycznie, zmęczony swoim życiowym pechem. - Mrówki nadal nie ma. Jak zwykle się spóźnia. Może pójdziesz po nią? 
Miał nadzieję, że wojownik się zgodzi. Nie miał ochoty szukać kotki. Tak naprawdę... mało co chciał.

<Perkoz?>

Wyleczeni: Zięba, Olsza, Blask, Krecik, Ważka, Tajfun, Sadza, Kuklik


Od Zwęglonej Łapy cd Kamiennej Agonii

 Jego mentorką była zastępczyni! To był... wielki zaszczyt! Lubił bardzo Kamienną Agonie. Traktował ją jak ciocie, a może nawet i jak matkę. Wilcza Zamieć nie interesowała się nimi, brak mu było takiej kotkowej łapy i troski. A ona? Była naprawdę miła i fajna! Czasami jednak nie rozumiał czemu mówi tak dużo o swoim mentorze. Jednak widać było po niej, że go szanowała, więc i on postanowił go szanować, chociaż miał nieodparte wrażenie, że ten kocur mógłby być jakoś z nim spokrewniony. Ot, takie spostrzeżenie, gdy czarna patrzyła na niego z pewną nadzieją. Nie bardzo rozumiał czemu tak jest, ale ta troska w jej oczach i wielka miłość, sprawiły że z chęcią zostałby tym Zwęglonym Futrem, byle ta była szczęśliwa. 
Aż przypomniał sobie jedną z ich rozmów, gdy był mały. Kotka zadawała mu dziwne pytania, próbując jakby nadać sens temu, że jest reinkarnacją jej mentora. On sam mało co pamiętał, tak naprawdę nic. Lecz powoli zaczął zastanawiać się nad tym, czy jego życie przypadkiem nie rozpoczęło się na nowo. Kamienna Agonia była w końcu taka pewna swego, jakby czekając aż coś w nim zaskoczy. Widział jej żal, gdy te marzenia okazywały się płonne. Przez to zaczął martwić się, czy przypadkiem coś z nim jest nie tak...  Ale, ale! 
Dzisiaj miał nastać jego pierwszy trening. Po śniadaniu, udał się z kotką na oprowadzanie. Musiał poznać tereny, na których będzie polował oraz może kiedyś i bronił. Miał tylko nadzieję, że nie nastąpi to już w tym momencie, gdy był w tym zielony. 
- Tu jest terytorium z Klanem Wilka - Czarna wskazała na niewidzialną linie graniczną. Czuć było w powietrzu woń czegoś obcego, co podobno identyfikowało członków tego klanu. Postanowił to zapamiętać, ruszając dalej. 
Poznał jeszcze granice z Klanem Nocy oraz sławne miejsce zgromadzeń, na które niedawno wybrali się z rodzeństwem. Trochę żałował tego, że tam poszli. Cała ich ekspedycja dostała przez to karę! Najgorszy jednak był wzrok białej mamy, który wręcz zionął do nich pogardą. Przez to wszystko postanowił już nigdy nie zwieść Zajęczej Gwiazdy. 
Dalszy trening składał się z poznawania kodeksu wojownika. Trochę go kojarzył, bo w żłobku lider często opowiadał o tych walecznych kotach! Bardzo chciał być taki jak one! Brakowało mu jednak sióstr, które jak on, zostały wysłane w ten wielki świat na rozeznanie. 
- Ciociu? - zapytał w pewnym momencie. - Myślisz, że będę kiedyś tak silny jak dawniej? - To nurtowało go od pewnego czasu. Skoro koty mogły wracać na ziemię, to czemu zaczynał od zera? To było takie niesprawiedliwe! - Chcę być tak silny, by żaden ogień mnie nie zabił! Czy to możliwe? - Spojrzał z nadzieją na mentorkę.

<Kamień?>

Od Zwęglonej Łapy cd Czajkowej Łapy

 - Nie, bo Kamienna Agonia mi kłaki powyrywa jak zobaczy, że jem coś przed treningiem - powtórzyła słowa mentora. - No cóż, ale mam nadzieję, że śniadanko ukochanemu uczniowi naszej cudownej zastępczyni smakuje - wycedziła przez wyszczerzone w sztucznym, przesadzonym uśmiechu, próbując jakoś pozbyć się przytłaczających ją emocji. 
Był... zaskoczony słowami siostry. Normalnie aż jej nie poznawał. Co takiego się stało, że była na niego zła? Przecież zawsze się wspierali i kochali. Pamiętał po dziś dzień, gdy odłączenie od siostrzyczki sprawiało mu wielki smutek. Kochał ją, nie chciał nigdy dla niej źle. Byłby w stanie obronić ją swoją własną piersią, gdyby ktoś śmiał się na nią rzucić! 
Była zazdrosna o jego mentorkę? Z jej słów tak wynikało. Czyżby jej mentor nie był wcale fajnym gościem? Widział wojownika podczas mianowania i wyglądał dość groźnie. Czy Czajkowa Łapa była na pewno z nim szczęśliwa? 
- Nie mów tak - poprosił z nutą żalu w głosie. - Dlaczego miałaby ci powyrywać kłaki? Nie rozumiem. Każdy przecież może coś zjeść przed treningiem. A jeżeli jesteś głodna, to...
- Nie jestem głodna - miauknęła próbując przekonać siebie i jego do tej racji. 
Zrobił smutną minkę. Teraz to stracił cały swój apetyt. Spojrzał na posiłek i odsunął go od siebie łapą, przybliżając do siostry. 
- Powiedziałam, że... - próbowała powtórzyć, ale jej przerwał.
- Ja też nie jestem głodny... Nie zjem, póki i ty nie zjesz. Teraz jesteśmy ciągle oddzieleni od siebie. Bycie uczniem jest ciężkie. Te wszystkie treningi, poznawanie terenów... To wiele wyrzeczeń. Ale zawsze spotykamy się tutaj i możemy na nowo być razem! - miauknął entuzjastycznie do nadal nieprzekonanej siostry, która skrzywiła nosek w zamyśleniu. 
Miał nadzieję, że jego przemowa rozegnała chmury, które nad sobą zebrała i będą mogli podzielić się swoimi odczuciami odnośnie treningu. Musiał przyznać, że dostanie zastępczyni na mentora to było coś! Lubił Kamienną Agonie i nie rozumiał, dlaczego cieszy się taką okropną opinią w klanie. Czyżby czegoś nie zauważał? Była to naprawdę miła kotka! Czuł się przy niej bardzo swobodnie, może nawet bardziej niż przy swojej prawdziwej mamie, która miała ich gdzieś. 

<Czajka?>