BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Owocowym Lesie!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 grudnia 2021

Od Kaczego Pióra

dawno temu


Pod rządami Borsuczej Gwiazdy nie było kolorowo. Szybko rewolucjoniści przekonali się, że postawili na niewłaściwego lidera, jednak było za późno, Jesionowa Gwiazda przepadł bez wieści. Borsucza Gwiazda wprowadził swoje tyraniczne rządy, przy swoim boku mając Ognisty Język i Borówkowy Liść. Kacze Pióro brzydził się nowym liderem. Do tego ten zmusił go do zajmowania się Czarną Łapą. Oczywistym było, że rudzielec nie będzie się skłaniał do przestrzegania tych reguł. Nowego ucznia traktował jak lisiego bobka, dając mu najbardziej obrzydliwe i mało ambitne prace do wykonania - jednak w razie skargi nie można było mu zarzucić, że nie uczy go czegoś z medycyny, były to po prostu bardzo podstawowe rzeczy jak zdobywanie mysiej żółci. Skupił się na treningu Muchomorzej Łapy, żeby chociaż tak uciec myślami. Naturalnie Borsucza Gwiazda uwziął się właśnie na niego. Pałali do siebie nienawiścią. Kacze Pióro nie zdziwił się, że stał na celowniku i był pod pilną obserwacją. To jednak niewiele zmieniało rudego medyka. Zamierzał przetrwał, odnaleźć ojca i pomóc mu w odzyskaniu należnej mu władzy. Utrata statusu syna lidera była nieprzyjemna, ale nie chodziło o to. Chciał sprawiedliwości dla klanu i powrotu swojego ukochanego taty, za którym tęsknił. 
Tego dnia łapy skierowały Kacze Pióro do legowiska medyków pod pretekstem bolących stawów u starszych. Wypatrzył swoją dawną mentorkę. Rozmawiała o czymś szeptem ze Smutną Ciszą, jednak gdy go dostrzegła momentalnie się odsunęła, wracając na swoje posłanie, odwrócona do niego tyłem. Kacze Pióro westchnął z irytacji. Podszedł bliżej, kładąc na ziemi pęczek ziół.
- To na stawy, w razie jakby zaczęły wam doskwierać. - zwrócił się do obu kocic, choć wzrok miał utkwiony wyłącznie w mentorce. - Na pewno też trzeba sprawdzić, czy nie macie kleszczy. Znając naszego ukochanego lidera nie zlecił tego uczniom. Mglisty Śnie. 
Uszy kotki drgnęły na dźwięk imienia. Na pewno go słyszała. Kacze Pióro usiadł przy niej, owijając ogon wokół łap i lekko przechylając głowę. 
- Co się z tobą stało. Byłaś tak dobrą medyczką. Wiele się od ciebie nauczyłem. - miauknął powoli, starając się nie brzmieć nerwowo, choć czuł irytację ze względu na fakt, że kotka zachowywała się jak oszalała. Z dawnej wspaniałej i upartej kotki, w której kryło się sporo wiedzy, stała się wrakiem kota. Ten widok był smutny dla karzełka. - Jestem tu, żeby ci pomóc, jeśli będziesz mnie potrzebować.
Wstał ze swojego miejsca, wzniecając trochę kurzu w powietrze. Skierował się do wyjścia, odwracając przed przekroczeniem progu. Złapał wtedy spojrzenie z Mglistym Snem. Trwał w swojej pozycji czekając, czy każe mu wracać, jednak biało-czarna zbyt długo milczała.

Od Jeżowej Ścieżki CD. Wiśniowej Łapy

     Wiśniowa Łapa zaskakiwała go swoją świetną pamięcią. Uczennica naprawdę się starała, żeby zasłużyć na rangę przyszłej medyczki. Jeżowa Ścieżka był pod wrażeniem jej umiejętności. Kotka opanowała podstawową naukę ziół, chociaż oczywiście nie był to koniec długiego szkolenia - miała się jeszcze wyuczyć wszystkich chorób, sposobów ich leczenia. Czeka ich również długie zbieranie ziół na terytorium Klanu Burzy, co będą powtarzać wielokrotnie. Tym razem jednak, gdy kolejne polecenie zostało wykonane, czekoladowy kocur postanowił zapoznać swoją wychowankę z czymś innym.
— Wiesz czym jest kodeks medyka, Wiśniowa Łapo? 
— zapytał z powagą mentor. 
Wiśniowa Łapa podniosła na niego swoje wielkie, iskrzące ślepia. Przy jej łapach nadal leżały przyniesione przez Jeżową Ścieżkę zioła. 
— Tak. Kodeks medyka to zasady, których przestrzegać musi każdy medyk. Zostały nadane przez Klan Gwiazdy i są bardzo ważne.
— Dokładnie. Ich nieprzestrzeganie grozi zawodem wśród przodków, a to niestety nie kończy się dobrze. — westchnął, wspomniawszy los Konwaliowego Serca i Fasolowej Łodygi. — Pora żebyś je poznała i zapamiętała. Medyk ma obowiązek chodzenia na wyprawy medyka, czyli takie, na których zbiera zioła. Medycy nie polują. Oczywiście jak raz na jakiś czas coś złapiesz, to nie ma w tym nic złego, ale jednak ten obowiązek należy do wojowników. Zioła trzymamy w składziku, który miałaś już okazję dokładnie zbadać. Podczas treningu będziesz miała do czynienia z wieloma medykamentami. Nigdy się nie będziesz nudzić, zapewniam. Zioła mają najpiękniejszy zapach na świecie.
Dla wielu kotów, które odwiedzały zakątek medyka, mocne wonie ziół były nie do zniesienia, ale nie dla Jeżowej Ścieżki. Uwielbiał wdychać te wszystkie zapachy, rozpoznawać w nich konkretne zioło i móc je z łatwością zastosować u potrzebujących. Nigdy się nie pomylił, znając wszystkie na pamięć i mając je głęboko zapisane w sercu. 
— Obecnie nie odbywają się spotkania medyków ze względu na sytuację z kamieniem i Mroczną Puszczą, jednak gdy się odbywały to w Księżycowej Grocie i zawsze miały charakter pokojowy. Wówczas Klan Gwiazdy zsyłał nam sny. — był ciekaw, czy kiedyś jego uczennicy uda się doświadczyć snu zesłanego przez przodków. — Medyk ma władzę absolutną w swoim legowisku. Medyk może zabrać do Księżycowego Kamienia jedynie swojego ucznia, ale prowadzimy również przywódców, gdy chcą podzielić się językami z Klanem Gwiazdy. Jeśli zdarzy ci się, że będziesz kogoś prowadzić, przed drogą nie możecie nic jeść. Medyk ma obowiązek leczyć koty, które proszą go o pomoc. Nie tylko koty z jego własnego klanu. Masz obowiązek udzielić pomocy wszystkim potrzebującym. Ale nie traktuj tego jako obowiązek, lecz własną misję. Medykowi nie wolno walczyć inaczej, niż w obronie własnej. Medyk nie może mieć kociąt. Choćby nie wiem jak bardzo chciałabyś zostać karmicielką, zapamiętaj i trzymaj się tej zasady. Medyk nie może mieć partnera i kociąt, musi być oddany wyłącznie klanowi. Medyk ma prawo do doradzania przywódcy klanu. Gdy zostaniesz medyczką, poczujesz jeszcze większą więź z Klanem Gwiazdy. Przodkowie nie zawsze podejmują decyzje, które nam się podają, ale są dobrzy i chcą jedynie dobra nas wszystkich. 

******

    Udekorowany przez nich święty kamień zajmował ważne miejsce w legowisku medyka. Stał nietknięty i nawet gdy ciekawskie oczy i łapki kierowały się w jego stronę, nikt nie odważył się naruszyć prywatności i świętości kamienia błogosławionego przez przodków. 
    Przez upływ tak długiego czasu, Wiśniowa Łapa nauczyła się wszystkich ziół. Bezbłędnie podawała nazwy, właściwości i miejsce występowania medykamentów. Nawet raz Jeżowa Ścieżka obudził ją ze snu i zrobił przepytanie. W takich warunkach tylko na początku się wahała, co było zrozumiałe po niedawnym wybudzeniu z sennej krainy. Poza tym uczennica zrobiła duże postępy. W klanie była znana jako jego następczyni. Jeżowa Ścieżka coraz częściej pozwalał jej działać samej - a to przy samotnym zbieraniu ziół, potem ich segregowaniu, oraz przy pomocy starszyźnie i karmicielkom. Był jej wdzięczny również dlatego, że sam przez starość był znacznie bardziej osłabiony. Już nie opuszczał obozu, pracował na miejscu, wciąż przekazując wiedzę swojej wychowance. Mieli w ostatnim czasie sporo chorych, jednak poradzili sobie bez zarzutów i to był kolejny sukces współpracy ich duetu.
— Gdy byłem uczniem, szkoliłem się u Zajęczej Stopy. To była mądra i porządna kotką. Zginęła niestety tragicznie. To dzięki niej zostałem medykiem, naprowadziła mnie na właściwą ścieżkę i nigdy tej decyzji nie żałowałem. 
Jeżowa Ścieżka często opowiadał Wiśniowej Łapie historie z czasów swojej młodości. Stąd właśnie uczennica znała jego przeszłość, rodzinę, a nawet wszystkich uczniów. Dzielił się z nią opowieściami Klanu Burzy zza czasów wszystkich liderów, których pamięć Jeżyka zdołała ująć. Chciał, żeby miała tą wiedzę. Dni zrobiły się dłuższe przez panującą Porę Nowych Liści. Wiśniowa Łapa z malutkiej koteczki, która dopiero opuściła żłobek, stała się prawdziwą dojrzałą następczynią czekoladowego medyka. Nie musiał już uczyć jej ziół, chorób, metod leczenia. Częściej ucinali sobie po prostu swobodne rozmowy. 
— Opowiesz mi jeszcze raz o tym jak zapanowała epidemia w Klanie Burzy?
— Uwierzysz, że od tego czasu nie byłem za blisko Traktora? To było przerażające jak nie wiedziliśmy, gdzie czai się zagrożenie. — zaczął opowiadać, wpatrzony w wychowankę jak w obrazek. Właśnie wtedy jej czarne szylkretowe futerko nabrało białych łatek. Jeżowa Ścieżka na moment zobaczył Konwaliową Łapę, równie spragnioną wiedzy i wpatrzoną w swojego mentora. Ale te czasy już nigdy nie wrócą. Jeżyk ogonem przybliżył do siebie Wisienkę. Nie wiedział jak kotka zareaguje na to przytulenie, ale czuł, że właśnie tak powinien zrobić. — Dobrze, że w Klanie Burzy zapanował spokój.

******

    Tego wieczoru słońce przybrało barwę pomarańczy i złota, zanim powoli zachodziło za horyzontem. Jeżowa Ścieżka poczuł wiatr muskający jego siwy pyszczek, zanim powrócił myślami do wyboru właściwego imienia. Czy będzie słuszne? Wiśniowa Łapa miała w swoich oczach iskrę, która mu podpowiadała, że może jej zaufać i zostawi klan we właściwych łapkach. Jego podopieczna nie wiedziała, że tej nocy miała wkroczyć w kolejny etap swojej medycznej podróży. Miała zostać prawdziwą medyczką Klanu Burzy. Jeżowa Ścieżka wręcz promieniach z dumy. Dobrze ją wyszkolił. Przez upływ tylu księżyców wytworzyli między sobą specjalną i trwałą więź. Uważał, że nie mógł mieć lepszej następczyni. 
— Jeżowa Ścieżko? — niebieskie ślepia spotkały się z tymi pomarańczowymi. Niekiedy przypominała mu jego drogą czekoladową przyjaciółkę. Tak, imię które dla niej wybrał, będzie pasować. — Idziesz już spać? Robi się późno, powinieneś odpocząć. 
Wiedziała, że mentor był stary i osłabiony. Częściej zapadał w drzemkę, a ona wtedy zawsze mu obiecywała, że zajmie się chorymi kotami, gdyby jakiś się pojawił w legowisku. Dbała o niego tak, jak on dbał o nią. Na pysku Jeżyka pojawił się delikatny uśmiech.
— Położymy się spać trochę później. Dzisiaj szczytowanie księżyca. Spójrz tylko. — puchatym ogonem wskazał na bezchmurne niebo na którym lśnił księżyc w całej swojej okazałości. — Spotkanie medyków. Właśnie ta noc należy do ciebie, Wiśniowa Łapo. 
Wskazał jej głową, żeby za nim poszła. Odeszli kilkanaście kroków, aż ich łapy zatrzymały się przed świętym kamieniem, idealnie skrytym pośród ich zapory. Jeżowa Ścieżka delikatnie ją odsunął, żeby mogli podejść bliżej. Światło księżyca, wpadające do legowiska, osiadło na kamieniu. Zalśnił, uwalniając moc miliona gwiezdnych przodków. Jeżyka ucieszył ten widok. Spojrzał na Wiśniową Łapę. Kotka już wiedziała, co się szykuje. Wpatrywała się w kamień jak zaczarowana. 
— Będziesz świetną medyczką, z której Klan Burzy, przodkowie i cały las będą mogli być dumni. Zapiszesz się na kartach historii. Jestem spokojny, że nasz klan będzie w dobrych łapkach. — przyłożył swoje czoło do tego kotki, przymykając niebieskie ślepia. — Jestem z ciebie dumny. To twój czas i twoja szansa. Nie zmarnuj ich. Rób wszystko, żeby twoja wiedza służyła wyłącznie pomaganiu.
Zauważył w jej oczach cień strachu. Pierwszy raz miała się połączyć z przodkami. Mentora przy niej nie będzie. Odsunął się o krok, spoglądając na uczennicę z powagą. 
— Nie wiem, czy otrzymasz sen i co zastaniesz po zaśnięciu. Ale wiem jedno. Twoim przeznaczeniem było zostać medyczką i nigdy o tym nie zapomnij. Po ceremonii zjemy razem zające i pooglądamy gwiazdy, co ty na to? Może to nie to samo, co tradycyjna wymiana zdań z resztą medyków, ale twój mentor też chętnie poświętuje tak ważną ceremonię. 
Stojąc naprzeciwko kotki, wpatrywał się w nią ze spokojem. Był pewny, że postępuje słusznie i dlatego nie zawahał się ani na moment przed wypowiedzeniem formułki mianowania.
— Ja, Jeżowa Ścieżka, medyk Klanu Burzy, wzywam naszych przodków, by wejrzeli na tą uczennicę. Ciężko pracowała, by nauczyć się zasad postępowania obowiązujących medyków, a z waszą pomocą przez wiele księżyców będzie służyć klanowi. Wiśniowa Łapo, czy przyrzekasz przestrzegać zasad postępowania obowiązujących medyka, nie mieszać się w rywalizację między klanami i troszczyć się jednakowo o wszystkie koty, nawet za cenę życia?


<Wisienko?>

Od Brzasku cd. Skalnego Szczytu

 Z każdym słowem Skalnego Szczytu jego łeb opadał odrobinę niżej, jakby przygniatany ciężarem kolejnych informacji. Nie podniósł wzroku nawet, gdy skończyła mówić. Po prostu trwał w milczeniu. Nie potrafił przyjąć tego, co usłyszał, a jednak gdzieś w środku czuł, że to wszystko prawda. 
Że to musiało się tak skończyć. Gdyby tylko… 
– I to ja ją zabiłam.
Podniósł wzrok i ich spojrzenia się spotkały. Drżała. Pysk wciąż miała dumny, ale w brązowych ślepiach czaił się strach.
Powinien coś powiedzieć. Chciał coś powiedzieć. Nie potrafił. Siedział z rozchylonym pyskiem i patrzył jej w oczy. W końcu spuścił wzrok.
Czuł na sobie jej spojrzenie. Czekała na jakąś reakcję, potępienie, gniew, rozpacz, ale do niego wciąż nie docierało to, co usłyszał.
Zabiła jego siostrę. 
Borsuk nie żyła.
Zabiła wcześniej Jastrzębi Podmuch.
Całość układało się w jakąś chorą całość, ostatnią grę jego siostry, grę rozpaczy i samotności. Ostatni z jego błędów.
– Przepraszam – szepnął, nie podnosząc wzroku. – To wszystko moja wina. Przepraszam.
Spojrzała na niego zaskoczona. Już otwierała pysk, żeby odpowiedzieć, ale nie dał jej dojść do słowa. Wstał, zapatrzył się w horyzont.
– Nie obwiniaj się – miauknął do wojowniczki. – Po tym wszystkim… Nie myśl o tym. Ona na pewno cię nie obwinia, więc ty też się nie obwiniaj.
Odwrócił się, zrobił krok przed siebie. Zawołała go. Obejrzał się.
– Wybacz sobie. I jej, jeśli potrafisz. O wybaczenie dla siebie… nawet nie proszę – dodał ciszej. – I pilnuj Jastrzębia, dobrze? – Jego wzrok stwardniał. – Obiecaj mi, że nigdy go nie zostawisz. Proszę.
“Nie popełnij mojego błędu”


<Skało?>

Od Splątanego Futra CD. Zachód (Zachodzącej Łapy)

Nie było tak, że Splątane Futro nienawidziła tych kociąt. Po prostu… były pod pewnym względami niewystarczające. Borówka zapewniała ją, że pokocha te małe kulki futra od pierwszego wejrzenia. Podobno narodziny Wiśni sprawiły, że szylkretowa stała się zupełnie nową osobą - co prawda sama Splotka nie zauważyła większej zmiany (Borówka wciąż była tą samą hałaśliwą plotkarą co zawsze), jednak nie chciała podważać słów siostry. Nie była na tyle głupia, by narazić się na wielogodzinny monolog brązowookiej.
Również Ziemniaczana Bulwa wydawał się żywym dowodem na to, że bycie rodzicem przynosiło szczęście. Szylkretowa pamiętała uczucie lśniące w jego oczach, gdy wreszcie mógł zobaczyć swoje maleństwa. Widziała, jak płakał ze szczęścia, wtulając nos w jej futro. Wręcz emanował miłością do tych „uroczych bulwiątek”.
Problem w tym, że Splotka nigdy nie poczuła do nich tego samego.
Szczerze mówiąc, nie była nawet pewna, czy potrafiła kochać. Wszyscy wokół – Borówkowa Mordka, Trzcinowa Sadzawka, nawet ta cholerna Piaskowa Gwiazda – mieli kogoś, kogo obdarzali uczuciem. Tymczasem ona… była sama. Nigdy nie potrzebowała nikogo do życia i nigdy nie chciała się z nikim wiązać. Nie chciała adorować, to ona miała być adorowana. Inni się dla niej nie liczyli.
No, może oprócz Jałowcowego Świtu.
Nie żeby miała się do tego komuś przyznać. Czuła zawstydzenie samym myśleniem, że Jałowiec mógł być kimś więcej niż głupim, nierudym, wkurzającym i nad wyraz płaczliwym depresyjnym dziadkiem. Jednak jakkolwiek mocno chciałaby temu zaprzeczyć, faktem było, iż Jałowiec sprawiał, że przestawała czuć się jak jedyna ważna osoba na calutkim świecie, co jednocześnie okropnie ją irytowało i sprawiało, że czuła się szczęśliwa.
Być może uznawała kocięta za niewystarczające właśnie dlatego, że nie potrafiły sprawić, by je pokochała. Nie kochając ich, czuła się wybrakowana, co czasami sprawiało, że zaczynała zastanawiać się, czy problem rzeczywiście leży w tych trzech kupach futra, czy raczej w niej samej.
Splątane Futro nie nienawidziła kociąt – nienawidziła świadomość, że rzeczywiście mogła nie być idealna.

***

- Mamo debilu pobaw się ze mną! - wysepleniło kocię, patrząc się na nią wielkimi oczami. Splątane Futro parsknęła cicho, kładąc uszy. Gdzie polazł Ziemniaczek, gdy był potrzebny?
- Nie możesz, nie wiem, pójść się pobawić sama? Może zaplanuj sobie przejęcie władzy w Klanie czy coś? - burknęła, odwracając głowę. Nie miała humoru na użeranie się z bachorem (nie żeby kiedykolwiek miała).
- Debil! - wrzasnęła kotka, tupiąc gniewnie. Szylkretowa zmierzyła ją znudzonym spojrzeniem. - Padalec! - pisnęła, trącając matkę łapką. Stojąca niedaleko Borówkowa Mordka odchrząknęła głośno, spoglądając na siostrę pytająco. Karmicielka wydała z siebie długie, pełne zirytowania westchnienie. Ziemniaczek zastanawiał się, po kim Zachód miała w sobie tyle agresji, ale kotka znała odpowiedź.
Córka odziedziczyła to po niej.
- W co chcesz się bawić? - zapytała znudzonym głosem, a oczy Zachód zabłysły.
Splotka uśmiechnęła się w duszy. Ten dzieciak poradzi sobie w życiu.

***

Zajęczy Nos leżał w kałuży własnej krwi, a Splątane Futro była wręcz pewna, że coś się kończy. Rebelianci nie mieli nic do stracenia - mogli zaatakować albo zginąć z łap Piaskowej Gwiazdy. Szylkretowa mimowolnie zaczęła szukać wzrokiem Jałowcowego Świtu. Czy czekoladowy też przyłączył się do zdrajców? Czy w razie bitwy będzie musiała stanąć z nim do walki? Nie. Jałowiec nigdy by jej tego nie zrobił. Parsknęła cicho, jakby sama chcąc się do tego przekonać. Jeśli doszłoby do walki, musiała chronić ojca za wszelką cenę. Mogła poświęcić kilka żyć rudzielców, którzy i tak zdziesiątkowaliby powstańców - Jałowiec był od nich ważniejszy.
Nagle Zajęczy Nos otworzył oczy. Wszystko potoczyło się zbyt szybko, by Splątane Futro mogła zareagować. Stała, nie mogąc się ruszyć. Po raz pierwszy w życiu wypełniło ją tak silne przerażenie - miała wrażenie, jakby utknęła w lodowatej klatce. Jej myśli pędziły szybciej niż wiatr szalejący na wrzosowiskach. Wszystko, co poświęciła, poszło na marne. Jej wielka przyszłość w jednej chwili przestała istnieć. Kamienna Agonia dostała swoją zemstę. Dusiła się, ale miała ochotę śmiać się tak głośno, by przepędzić okoliczne ptaki. To wszystko było jakimś durnym żartem.
Wszystko urwało się, gdy Piaskowa Gwiazda padła martwa pod łapami Zajęczego Nosa.
- Śmierć Piaskowej Gwiazdy była wolą Klanu Gwiazdy. Wielcy przodkowie zwrócili mi życie, bym skrócił jej rządy i przejął władzę, by ocalić Klan Burzy - oznajmił rebeliant, a szylkretową wypełniła pustka. Słuchała radosnych krzyków nierudych, obserwowała złość na pyskach rudzielców. Nie potrafiła nadążyć nad pędzącym światem.
W pewnym momencie jej wzrok skupił się na czymś innym.
Splątane Futro bez ruchu wpatrywała się w odchodzącą Trzcinę. Słyszała, jak Borówkowa Mordka zrywa się z miejsca, jakby chciała biec za kotką, ale ona sama nie ruszyła się nawet o milimetr. Nie czuła zupełnie nic, gdy jej matka uciekała. Nie czuła zupełnie nic, gdy niedługo później znaleziono jej martwe ciało na terytorium Klanu Burzy.
Nie czuła zupełnie nic.

***

Klan Burzy po śmierci Jałowcowego Świtu był tylko bandą mysich móżdżków, próbujących trzymać się razem. Beznadziejność sytuacji bawiła Splątane Futro - próbowali udawać, że prześladowania się skończyły, że rządy Piaskowej Gwiazdy odeszły w niepamięć. Lubiła ten chaos, który nastał po śmierci kremowej. Tylko ślepiec nie widziałby ani, że Kamienna Agonia zawsze posyła rudych z eskortą, ani tych wrogich spojrzeń rzucanych sobie przez koty, które różnił kolor futra.
Splątane Futro przeszła bez słowa niedaleko kłócących się Kamiennej Agonii i Szczypiorkowej Łodygi. To wszystko było takie głupie. Jej myśli krzyczały wściekle, domagając się ujścia rosnącej w niej od śmierci Piaskowej Gwiazdy wściekłości. Chciała rzucić się na Kamienną Agonię, chciała rozedrzeć gardło Zajęczemu Uchu. Zamiast tego skierowała kroki w kierunku siedzącej przed legowiskiem uczniów córki.
- Więc to jest ta równość, o którą walczyłaś? - syknęła, podchodząc Zachodzącą Łapę od tyłu. Jej wściekłość mieszała się z rozbawieniem. Była niczym skazaniec, który śmiał się szaleńczo, prowadzony na śmierć.
- To lepsze niż większe prawa dla jednej grupy. - uczennica obróciła się na pięcie. Splątane Futro widziała wolę walki, która lśniła w jej oczach. Czasami zastanawiała się, czy szylkretowa popierała nierudych dla głoszonej przez nich idei, czy dla samej potrzeby walki z niedoścignioną matką.
- Naprawdę myślisz, że cokolwiek się zmieni? - parsknęła krótkim śmiechem. Chciała kłótni z córką, chciała wyładować złość, chciała, by ktoś poczuł się tak samo, jak ona, gdy odbierali jej wszystko. – Że wszyscy będziemy się kochać i żyć w zgodzie? Że te nierude gnojki zapomną nam, jak ich upokarzaliśmy? - syknęła z wyrzutem. – Życie to nie bajka – warknęła, wbijając pazury w ziemię. – Ten świat ma jedną zasadę – traktujesz innych tak, jak oni traktują cię. Musisz być bardzo naiwna, jeśli tego nie rozumiesz – stwierdziła, a Zachód wydała z siebie urażone parsknięcie. – Zrobią nam dokładnie to samo, co my zrobiliśmy im. - Splątane Futro omiotła obóz rozwścieczonym spojrzeniem. Nienawidziła tego durnego Klanu, nienawidziła Piaskowej Gwiazdy, nienawidziła Kamiennej Agonii i tego durnego Zająca.
- Więc według ciebie powinniśmy prześladować innych za ich kolor futra? To idiotyczne! - parsknęła Zachodząca Łapa, jeżąc ogon ze zdenerwowania.
- Słuchaj, nie wiem jak innym, ale mnie nigdy nie obchodziło, czy ktoś jest rudy. Te śmiecie mogłyby być nawet zielone w niebieskie kropki, nadal miałabym to gdzieś - wcięła jej się w słowo Splotka z pogardliwym pomrukiem. - Od zawsze chodziło o władzę, czy to nie jest oczywiste? Sprawiając, że bycie nierudym stawało się czymś gorszym, zapewniliśmy sobie dobrobyt. Teraz - wydała z siebie krótki, wręcz paniczny chichot. - Wszystko przepadło, bo pozwoliliśmy dojść do władzy durnej Pyskatemu Kamieniowi i jej wspólnikom.
- Przynajmniej jest mądrzejsza od ciebie i innych rudych - wrzasnęła Zachód, a kilka znajdujących się w obozie kotów zwróciło wzrok na kłócące się matkę i córkę. Splątane Futro parsknęła cicho. Niech się patrzą, niech oceniają, niech ją nawet wyrzucą z tego durnego Klanu.
- Nie zapominaj, że jesteś jedną z nas, czy tego chcesz czy nie - zniżyła głos niemal do szeptu, obchodząc uczennicę. - Poświęciłam wszystko dla Piaskowej Gwiazdy. Zgodziłam się na posiadanie kociąt, których nigdy nie chciałam. Wiesz co jest w tym wszystkim najgorsze? - zachichotała panicznie. - Że jakiś gówniak woli oddać to wszystko niewdzięcznym obcym, którym nawet nie będzie zależeć na jego dobru.
- Skąd to niby wiesz?! - warknęła Zachodząca Łapa, również zniżając ton głosu.
- Kamienna Agonia jest bardziej do mnie podobna niż ci się wydaje - stwierdziła Splątane Futro z goryczą.
Pierwszy raz od dawna poczuła ulgę.

< Zachód? >

Od Mleczowego Pyłu CD Motylej Łapy

 Nie był pewny, o co dokładnie chodziło jego siostrzenicy, ale poznał ją na tyle, że odmowa mogłaby się skończyć jej długotrwałym gadaniem.
- Skoro chcesz, to mogę ci pomóc... – mruknął niechętnie Mleczowy Pył, nie bardzo wiedząc, w czym ma ją niby doszkolić i jak to pomoże jej przyspieszyć trening. Rozejrzał się ponownie, szukając kogoś, kto mógłby go zastąpić. Rozumiał zapał młodej kotki do bycia lepszym, ale czy trochę nie przesadzała? Swoją opinię zostawił dla siebie.
 - To kiedy chcesz zacząć? – dopytał, mając w duchu nadzieję, że będzie miał jeszcze chwilę spokoju.
 - Teraz - rzuciła, a liliowy widział w jej oczach determinację. Naprawdę chciała udowodnić swoim braciom, że nie jest od nich gorsza.
Westchnął cicho i kiwnął głową. Nie miał nic do roboty, więc mógł spędzić z nią trochę czasu, jeśli tego potrzebowała.
  - W porządku, chodź za mną. – Kocur ruszył w kierunku wyjścia z obozu, a Motyla Łapa radośnie dotrzymywała mu kroku, mrucząc cicho pod nosem o tym, jak pokaże tamtej dwójce ich należyte miejsce.  
Gdy tylko usiedli w lesie,  nieopodal klanu, Mleczowy Pył spojrzał na kotkę, która czekała cierpliwie aż coś zaproponuje.
 - Więc co chcesz konkretnie poćwiczyć?
 - Obojętnie, byleby ten durny lider mnie w końcu mianował! Z pewnością jest uprzedzony do kotek, dlatego muszę tyle czekać! – wyjęczała.
  - Dobra, daj mi chwilę, muszę pomyśleć.
Zamyślił się. Co mógł z nią poćwiczyć? Pewnie ze swoją mentorką opanowała podstawy i wszystko, co ważne, a nie chciał również jej zanudzać.
  - Nie dokończyliśmy ostatniej rozmowy, więc dziś mam okazję, by cię jeszcze trochę popytać! – rzuciła niespodziewanie, a pręgowany wbił zmieszany wzrok w ziemię. Jak zacznie mu zadawać podobne pytania jak wtedy, to będzie się stresował. Już wolał pomóc jej udoskonalić umiejętności łowieckie, niż skazywać się na te katusze.
  -Podoba ci się ktoś? – Uśmiechnęła się lekko, a Mleczowy Pył zadrżał.
Tak szczerze to jeszcze nie myślał nad tym, czy w ogóle chciałby być kiedyś w związku. Skupiał się bardziej nad tym, jak być dobrym wojownikiem, na wykonywaniu swoich codziennych zadań niż na sprawcach miłosnych.
  - Ja… Nie, nie interesuje się tym zbytnio... - odparł zmieszany i wytrącony z własnych myśli.
  - Szkoda - miauknęła krótko.
Kocur odetchnął z ulgą, sądząc, że młoda da sobie spokój, ale widocznie grubo się pomylił, bo zaledwie parę sekund później zalała go kolejną paplaniną o tym, co ona uważa na ten temat.

<Motyla Łapo?>

Od Bylicy

*pierwsza pora zielonych liści po wygnaniu Bylicy (Szeptu)*

Pora zielonych liści która nastała różniła się znacznie od poprzedniej.
Było ciepło. Wręcz bardzo ciepło. Wiał jednak wiatr, nieustannie ruszając liśćmi, przez co tworzył się szum. Co jakiś czas przychodziły burze z piorunami co cieszyło srebrną.
Niebieska siedziała na drzewie obserwując otoczenie. Wiatr muskał jej futro. Kocica patrzyła akurat na średniej wielkości ciemnego ptaka, który zleciał na ziemię, najpewniej by zjeść jakieś ziarenko. Niedaleko niego mały wróbel dziobał ziemię, a gdzieś z boku nornica chrupała jakąś roślinkę.
Niby Bylica mogła by je spróbować upolować, jednak nie chciała tego robić. Wolała po prostu patrzeć na spokojną chwilę życia tych zwierzątek, które nie musiały się teraz martwić, że jakiś kot lub inny drapieżnik je zje.
Uniosła głowę do góry, by spojrzeć na błękitne niebo przysłonięte przez liście drzewa na którym siedziała. Szare chmury zbierały się na nim, tworząc jak na razie niewielką grupę, która mimo to zwiastowała, że burza może niedługo się pojawić. Kotka postanowiła, że póki co zostanie jeszcze na gałęzi.
Spojrzała na grupkę niewielkich ptaków lecącą po niebie. Po chwili te ze świstem przeleciały niedaleko pobliskiego drzewka, następnie skręciły nad dużym krzakiem jeżyn, by w końcu stanąć na ziemi niedaleko obserwowanych wcześniej przez Bylicę zwierząt.
Wyglądało na to, że stworzonka postanowiły zrobić sobie małą wspólną ucztę.
Siostra Dzikiego Gonu patrzyła na tę spokojną scenę niezakłócając jej.
Może i było to coś zwyczajnego, ale obserwacja była czynnością, którą Bylica lubiła wykonywać.

Od Bylicy

*wciąż w pierwszej porze nowych liści po wygnaniu Szeptu*

Bardzo długi czas spędziła w siedlisku dwunożnych.
Poznała tam wiele nowych gatunków roślin, dowiedziała się dużo o dwunogach i przedmiotach należących do nich, dostrzegła pewną prawidłowość w tym jak blaszane potwory się przemieszczały i nie tylko.
Będąc tam, wciąż dowiadywała się nowych intrygujących faktów i poznawała otoczenie, w jakim przyszło żyć tamtejszym kotom, a także jej babce, nim ta dołączyła do Klanu Burzy.
Ale należało się z tym pożegnać, gdyż miasto nie było miejscem, w którym zamierzała się osiedlić na stałe, o ile w ogóle w jakimkolwiek miejscu miała zamiar zapuścić korzenie.
Wyszła z miasta pewnego zachodu słońca. Czerwono-pomarańczowe światło ognistej kuli oświetlało tereny na których znajdowała się Bylica, zwiastując nadejście nocy. Różnorakie kolory pojawiły się na niebie, aby w niedalekiej przyszłości zostać wyparte przez ciemność nocy.
Córka Sikorki nie była już tam jednak, gdy księżyc wschodził na nieboskłon.
Przemierzała znacznie dziksze tereny. Szła przez wysoką trawę, która muskała ją po jej srebrnym futrze.
Wysoka kotka wychynęła z kępy wysokiej trawy, aby po chwili znaleźć się na terenie z niższą roślinnością.
Wiedziała, że pora zielonych liści nadejdzie lada dzień. Zamierzała być w tym czasie po drugiej stronie rzeki. Po tej stronie rzeki, po której tymczasowo żyła w trakcie przeprowadzki spowodowanej pożarem. Tym razem będzie miała okazję poznać tamte tereny lepiej.

Od Kuklika cd. Bza

 Jak tylko usłyszał dźwięk kroków, znalazł się w swoim ukochanym miejscu. Przytulnym kąciku w rogu żłobka. Pełnym ciszy, spokoju. Nawet jeśli wiedział, że to ktoś ważny, bo pachniał podobnie jak on. Rodzina? Mama coś mówiła o swoim bracie, ale kiedy on jej słuchał? Nawet teraz, gdy próbowała go zawołać, by się przywitał, musiało to się skończyć tym, że jeszcze bardziej zaszył się za małą, krzaczkopodobną rośliną. Skulił się najmocniej jak się dało.

Pewnie później jego siostra dalej będzie się naigrywać a mama się złościć. Nie chciał mieć styczności z obcymi kotami. To tyle. Co w tym złego?


***



Wyobraź sobie. Jest piękny dzień, śnieg się roztopił, a jednak nastrój markotny. Nie da się uśmiechnąć, bo ciągle za głową głupie myśli, istna burza, ciągłe przemyślenia na swój temat, by dowiedzieć się czy jest się innym. Tak się czuł Kuklik, w całkowicie stu procentach. Nie potrafił sobie się ani odrobinę skupić na otoczeniu, na tych wszystkich kotach, które istniały tak sobie. 

Został uczniem. Musiał robić te wszystkie czynności, nie miał jak stać w cieniu. Gdy był w żłobku to wiadomo, mógł sobie tam kimać całymi dniami, turlając jedną, spokojną kulę mchu, słuchając jak inni bawią się wokoło. A teraz? Patrole, polowania, treningi… W głowie się od tego kręciło. Za dużo tego nowego, nie jest łatwo się przyzwyczaić! Oderwano go od rutyny. Nie chciał żyć tak jak teraz. Musiał spędzać czas z innymi, rozmawiać. A to było bardzo stresujące, bo ciągle był nazywany kotką. "Hej Kuklik, co dzisiaj fajnego zrobiłaś?", "Hej Kuklik, chciałabyś wyjść na patrol?". Miał dość, tak bardzo dość ich wszystkich a jedyne co potrafił robić to płakać z bezsilności oraz próbować na nich nie zwracać uwagi. Był inny i co? Tak trudno było nie zapomnieć? To bolało. Mocno.

Siostra dalej się zmieniła. Była niemiła, dalej jest niemiła, dalej irytowała, krzyczy, wydaje jej się że jest najmądrzejsza. Przecież jest w jego wieku (możliwe że nawet o chwilę młodsza) a rozporządzała wszystkimi oraz próbowała go chyba tak zezłościć. Wrzał jak tylko ją widział. Miał ochotę jej tak nawrzeszczeć, ale nie mógł. Nie, że się bał. No może trochę. Po prostu nie miał sił. 

Irytował też chyba wszystkich tym, w jaki sposób nie potrafił zaufać. Jak mógł od tak komuś wierzyć jak tak często wydawało się, że oni są podmieniani. Nie poznawał kotów. Wygląd taki sam, zachowanie podobne ale jednak? Nie potrafił w jakiś sposób potwierdzić, że to ten sam osobnik, trzymał po prostu tą niepewność choć wydawała się głupia. Oni na serio byli podmieniani? Dlaczego to wahanie istniało, nikt nie potrafił powiedzieć.

W takiej sytuacji to nawet by zaczął narzekać na legowisko bo bardziej przypominały gniazda jakichś ptaków niż posłania. Wiele razy miał wrażenie jakby jakaś gałązka wrzynała mu się w futro. No i wysokość, od kiedy Perkoz zaprowadził go na gałąź, zaczął się bardziej bać upadku. Mógł w końcu się okaleczyć, bo to było niebezpieczne. Bardzo. Gdyby tak spaść na ziemię to można i kręgosłup złamać, jak i łapy… Za duże ryzyko, dlaczego byli na nie narażani? Bał się. 

Jeszcze teraz, gdy musiał iść w tym patrolu. Siostra coś trajkotała mu do ucha, jedyne co mógł zrobić to spuścić smętnie oczy oraz łebek. Przed nim szedł Bez. Przypadek, czy jednak jakaś ustawka? Nie chciał, bo bał się wujka. Był taki inny. Nie potrafił się z nim skontaktować. Patrzył się na niego takim wzrokiem i… Jakby wiedział, że był głuchy, wszyscy mu to mówili, ciocia, babcia, mama, nawet Mak czasem musiała mu przypominać ten fakt… Może inni też zapominali o tym, że jest kocurem? Tak jak on zapominał o tym, że wujek jest głuchy?

- Nie słyszysz co do ciebie mówię, głąbie?- warknięcie siostry obudziło go z lekkiego snu na jawie. Przemyślenia rozwiały się, a organizm na nagły odgłos zareagował w niefortunnym momencie. Dreszcz strachu przejął nim i stracił oparcie na łapy. Tylko zdołał poczuć, że traci równowagę, a już rąbnął o błotnistą ziemię, zsyłając na koty w pobliżu brązową maź. Z przerażeniem spojrzał, że sam jest upaprany w tym całkowicie i nawet nie poczuł kiedy wypłynęły łzy i zaczął płakać. Po co, to nikt nie wiedział. Nikt o nim nic nie wiedział. Oprócz tego, że albo ryczał albo krzyczał. Nawet się zrymowało. Już słyszał jakieś odgłosy siostry. Pewnie znowu, że jest głąbem albo pytanie dlaczego miałaby brać go na poważnie. Słowa “Jesteś płaczliwą kotką i tyle, nie jesteś nikim więcej! Nie jesteś żadnym kocurem, tylko zwykłą lękliwą kotką…”. Ile razy ona to powtarzała? Chyba zawsze, gdy zrobił coś źle. 

Pociągnął kolejny raz nosem, gdy zdał sobie sprawę, że widzi przed sobą białe łapy. Wmurowało go. Wujek? Przecież w patrolu była jeszcze Jaskółka, ale ona miała czarne łapy. I nawet jeśli była jego mentorką, mentorem czy co tam chciała czy chciał, wolał nie widzieć rano tych łap, które znowu go ciągnęły na poszerzanie horyzontów. Już niby wolał te białe, ale jak miał rozmawiać z Bzem! Jak mógł mu powiedzieć, że jest kocurem a nie kotką, że boi się obcych, że czuje, że wszyscy się potrafią podmieniać? Męczyli się czy co? Jak miał rozmawiać z kimś kto nie słyszał i nie potrafił mówić!

<Beeeez?>

30 grudnia 2021

Od Wroniego Wrzasku CD Kwaśnego Języka

 Westchnęła zirytowana, teraz już nie tylko przemoczonym do ostatniego włosa futrem, a też nieobecnością Kwaśnego. Już wystarczająco dużo nerwów straciła, kiedy niespodziewany, paskudny deszcz zastał ją w samym środku patrolu łowieckiego. I to całkiem dobrego patrolu!
Skupiła się jednak na swoim bracie. Leżał nieruchomo i wyglądał prawie tak samo żałośnie jak ona sama, a to ona była zmoknięta jak mokra kura. Otrzepała się, choć niewiele to dało, i podeszła do niego kilka wolnych kroków. Jako siostra powinna okazać mu jakieś wsparcie. Tylko jak? Dotknęła go łapą, zostawiając na jego czarnej sierści mokry ślad.
– No, nie łam się.
Kocurek tylko zwinął się ciaśniej. Nie chciał jej tu, a ona nie potrafiła temu zaradzić. Ale jak odejdzie, to też będzie źle, prawda? Uparła się i go nie zostawi. Chrząknęła niezręcznie. Ostrożnie podeszła jeszcze bliżej i ułożyła się tak blisko niego, że aż ich futra przylgnęły do siebie. Zignorowała to, że wciąż była cała przemoczona. Czarnofutry nie drgnął, więc to już było coś. Starając się dodać mu otuchy, delikatnie położyła łeb na jego zwiniętym w kulkę ciałku.
***
Nie mogła uwierzyć w to, że te dwa głupkowate kocurki zdołały tak ją zmiękczyć. Na tyle, że potrafiła się nawet szczerze uśmiechnąć. Potrafiła się z nimi powygłupiać, choć wciąż z pewną dozą rezerwy, ale potrafiła. Zaczynała doceniać, że ich ma, że są obecni w jej życiu. Wnosili tę szczęśliwą iskierkę do jej szarego życia.
Do czasu.
Zmiękła na tyle, że nie mogła pozbierać się po ich stracie. Nie wiedziała, czy to, co nią targało, to była wściekłość, rozpacz, czy coś, czego nie była w stanie nawet opisać. Jeżyła teraz futro na każdego, kto tylko podszedł i na nią spojrzał. Nie odzywała się prawie wcale, a jeśli już, to sycząc i warcząc. Zachowywała się, jakby zdziczała, a po nocach nie mogła spać, targana przez dziwną dziurę w sercu, która przecież nie powinna mieć miejsca. Gdyby pozwoliła, wyglądałaby teraz jak wrak dawnej siebie. Ale za nic nie chciała dać po sobie poznać, że coś się działo. Powinna być twarda jak skała. Powinna być niewzruszona, jak zawsze. Co się stało z jej niezniszczalną skorupą, która nie dopuszczała do siebie niczego, co złe? Dlaczego te dwa kocurki tak łatwo się przez nią przebiły? I dlaczego teraz ją zostawiły?
Chciała krzyczeć, ale nie mogła. Z zaciśniętą szczęką przyciskała łapami uszy do głowy każdej nieprzespanej nocy. Jednego razu nawet łzy frustracji zebrały się w kącikach jej oczu. Chyba pierwszy raz w życiu.

Od Plusku CD Perkoza

- Ja...? - odpowiedziała równie zaskoczona Plusk.
- Tak, ty... - odburknął Perkoz, nie patrząc nawet w jej kierunku.
- Jestem Plusk... poznaliśmy się już... nie pamiętasz?
- Ah...! - wrzasnął, potykając się na leżące na ziemi, wyschnięte gałęzie.
Medyczka stojąca nieco dalej, niesamowicie się przestraszyła i natychmiast podbiegła do ucznia.
- Co się dzieje, Perkozie? - miauknęła zmartwiona.
Perkoz jednak nic nie odpowiedział. Leżał, jak martwy. Ruda rozglądnęła się, lecz nie widziała nikogo do pomocy, do jego podniesienia i przeniesienia do medycznego legowiska. Pobiegła więc szybko, zajrzeć czy może Niezapominajka jest obecna i może nieco ułatwić jej czynność.
- Niezapominajko?! - wbiegła do legowiska z hukiem.
Tu również, nastała cisza. Szylkretowej nie zastała. Co chwilę gdzieś wychodziła. "Musi gdzieś być!" - pomyślała.
Musiała więc sama zająć się kocurkiem. Był to dla niej test sprawdzający. Pognała po przesuszonych liściach, nieustannie śledząc wzrokiem leżącego, przyszłego gościa medycznego posłania. Podeszła do niego, ponownie obejrzała, po czym ostrożnie złapała za kark.

***

Perkoz leżał u boku łap medyczki, wreszcie przez nią przeniesiony. Plusk, czekając aż kocur się wybudzi, przyglądała mu się z wielką uważnością. Był cudownym kotem, naprawdę ślicznym. Rude futerko zdobiły eleganckie pręgi, zawijające się w różnych miejscach. Miał długi ogon, puchaty i przyjemny w dotyku. Jego łapy zaintrygowały kotkę. Miał... o jeden palec więcej? To było dziwne, niespotykane! Plusk nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziała. Niesamowite. Tak bardzo chciałaby mieć potomstwo. A zwłaszcza takie, jak Perkoz. Jej zachwycanie się przerwał przytłumiony jęk.
- Yyy... ja...  - mamrotał pod nosem pacjent.
- Perkoz! - miauknęła z uradowaniem.
- Ja...? Perkoz... to ja...
- Źle się czujesz? - zapytała.
Kocur coś piszczał pod nosem, lecz nie dało się tego w ogóle zrozumieć. Dawna pieszczoszka nie mogła rozgryźć, co mu dolega. Nie było z nim normalnego kontaktu, jakby oślepł. Halucynacje? Niewykluczone. Natchniona swoją myślą zamachała ogonem i zaczęła zaglądać mu w ślipia.
- Zostaw mnie! - wykrzyknął, odepchnął medyczkę łapą, a następnie wybiegł z legowiska, nie patrząc gdzie leci.
- Perkozie, musisz wziąć zioła! Wracaj! Zrobisz sobie krzywdę! - zawołała przerażona.

< Perkozie? >

Od Szafirowej Łapy

 Kolejny trening i ćwiczenia, które uważał za denne i bezużyteczne dla kogoś tak inteligentnego jak on. Miał całkowicie gdzieś uczącą go kotkę, która niejednokrotnie krzyczała na niego po tym, jak sprzeciwiał się jej głupim rozkazom.

Z tych zamyśleń wyrwała go mentorka, która głośno westchnęła, widząc, że znowu go nie słucha.

  - Skoro jesteśmy tutaj sami, mogę w końcu nauczyć cię szacunku do starszych. – Jej głos był poważny i po wyrazie pyszczka było widać, że sobie nie żartuje.

  - Nie okazuje go nikomu, kto mi się nim nie odwdzięczył – warknął w jej stronę, rozumiejąc już w pełni ten jej poprzedni, udawany spokój. Mógł się domyśleć, że Złoty Wilk tak łatwo nie odpuści mu jego wybryków. A on jedynie chciał, by nikt mu nie rozkazywał i by to ON miał dyktować jasne warunki.

 - Ach, tak? – Na jej mordce pojawił się lekki uśmiech. – Nie cały świat jest ci poddany, zrozum to, gówniarzu, nim ktoś wyjaśni ci to brutalniej – rzekła ostrzej.

Niebieski skrzywił się na jej słowa, czując, jak w środku cały gotuje się ze złości.

- I co mi zrobisz?- Uśmiechnął się zadziornie. – Nie będę słuchał  się jakieś kotki, która tak bardzo mnie denerwuje. No, proszę bardzo. Czekam na jakąś karę! – Przewrócił oczami, śmiejąc się w duchu z jej słów. Naprawdę sądziła, że wygra? Z nim? Jej szanse w tej wojnie były bardzo małe, a on sam nie zamierzał się tak łatwo poddać.

 Złoty Wilk okrążyła go parę razy, patrząc na niego gniewnym wzrokiem.

  - Taki jesteś odważny? – zapytała, zatrzymując się w końcu przed nim. Emanowała od niej niezwykła pewność siebie i Szafirowa Łapa aż lekko zadrżał. Nie! Nie mógł być taki słaby, musiał pozbyć się ze swoich żył strachu, być niezwyciężonym! – Zaraz ci pokażę, kto naprawdę tutaj rządzi. –Wbiła w niego krótkie spojrzenie i zauważyła błysk przerażenia w jego niebieskich tęczówkach. –Skoro przechwalałeś się tym, że umiesz tyle rzeczy, to pokaż mi, co naprawdę potrafisz – fuknęła w jego stronę i wysunęła pazurki.

 Szafir zdziwił się jej reakcją. Czyżby szykowała się walka? Była od niego bardziej doświadczona, starsza i miała więcej siły. Z niechęcią przyznał sam sobie, że w tym pojedynku nie wyszedłby zwycięsko.

  - Więc jak będzie? – Jej głos był twardy i opanowany.

 Czekała na jego ruch. Zmarszczył brwi. Musiał to wszystko przemyśleć.

  - Nie podejmę się walki, zresztą jesteś moją nauczycielką i masz mnie uczyć, a nie bić – odparł spokojnie, nie spuszczając z niej wzroku.

  - A ty masz okazywać mi odpowiedni szacunek, jasne? Jak tak bardzo ci nie pasuje, to możesz polecieć z płaczem do liderki, by wysłuchała twoich żałosnych tłumaczeń – syknęła, mając serdecznie dosyć takiego bezczelnego zachowania młodego kota, w jej kierunku. – Może zmieni mnie na kogoś, kto straci do ciebie cierpliwość szybciej niż ja.

  - Taaa... – prychnął, co nie uszło uwadze Złotego Wilka. W następnej sekundzie poczuł, jak pazurki delikatnie muskają jego futerko na pyszczku.

  - Przeproś w tej chwili. I mają to być szczerze przeprosiny – warknęła, mrużąc groźnie oczy.

Szafirowa Łapa nie miał wyboru. Musiał to zrobić, by zaspokoić starszą, że będzie wobec niej grzeczny. W głębi serca śmiał się z jej naiwności.

  - Przepraszam – powiedział najmilszym głosem, na jaki było go stać. I tym razem prawie  nie udawał.

  - Mam nadzieję, że twoje postępowanie się zmieni – rzekła stanowczo, chowając pazurki i głośno wzdychając. Jeszcze nigdy nie spotkała aż tak niewychowanego ucznia. – Dziś spróbujemy coś upolować, skoro jesteś od tego takim ekspertem – dodała, a w jej głosie niebieski nie wyczuł już wrogości.

Fuknął cicho, szukając wzrokiem pomiędzy krzakami jakiegokolwiek żywego stworzenia, które mógł złapać i pokazać jej, że potrafi już tę czynność.

Jak na zawołanie usłyszał jakiś szelest. Po cichu zakradł się pod krzak i miał już zanurzyć swoje pazurki w ciele dostrzeżonego zwierzęcia, ale te uciekło. Złoty Wilk cicho się zaśmiała i doskoczyła jednym sprawnym ruchem do wspomnianej myszy i ją uśmierciła.

  - Nadal sądzisz, że jesteś taki świetny? – spytała, uśmiechając się szeroko, a niebieskooki gotował się cały ze złości.

  - Nie...– Przyznał mentorce z  wielką niechęcią w głosie.

  - Nie martw się, poćwiczymy i niedługo nie będzie ci to sprawiać żadnych problemów, mądralo – mruknęła, chcąc w ten sposób pocieszyć swojego ucznia, Wiedziała, że był zły, ale mógł być zły tylko na siebie. Ona przecież chciała go nauczyć jak najwięcej, nie na odwrót.

Kocur rzucił na nią ostre spojrzenie, a następnie wbił wzrok w ziemię. Dał się wystawić na pośmiewisko! Przysiągł sobie, że jeszcze zemści się na niej tak dobitnie, iż zapamięta, że z nim się nie zadziera.

Od Anubisa CD. Lokiego

Na początku Anubis pomyślał o tym, że przybycie nieznajomego stanowiło świetną okazję do nawrócenia kolejnej zagubionej duszyczki. Dopiero później uświadomił sobie, że obcy wszedł na teren jego świątyni bez pozwolenia. Od dawna nie odwiedzał go nikt oprócz tego przeklętego Azazela - spotkanie z kimś nowym było miłą odmianą od brata, który zamienił się na mózgi z myszą.
- Miło mi cię poznać - oznajmił uprzejmie, z szacunkiem pochylając głowę na powitanie, nerwowo strzepując ogonem. Aura tajemniczości obcego jednocześnie intrygowała i irytowała. Nie lubił nie rozumieć innych, nie lubił nie potrafić odczytać, co myśli ktoś, kogo chce zacząć nauczać. - Moja czcigodna bogini nadała mi imię Anubis. Jak ciebie zwą, tajemniczy przybyszu? Jakie ścieżki, wytyczone przez naszych czcigodnych patronów, przyprowadziły cię tutaj?
Obcy zmierzył go pełnym wyższości spojrzeniem, a Anubis się wzdrygnął. Nieznajomy przypominał mu Azazela - ta sama duma w oczach i emanujące wręcz poczucie wyższości nad najprawdziwszym prorokiem, jakim był pieszczoch. Kocur mimowolnie parsknął cicho, zastanawiając się, czy nowy znajomy również okaże się tak samo głupi, jak jego brat.
- Nazywam się Loki - odpowiedział nieznajomy po chwili, a drugi pieszczoch uśmiechnął się delikatnie.
- Witaj, Loki. Czy chciałbyś porozmawiać o bogach? - zaproponował. Większość kotów w tej chwili odmawiała mu, nie rozumiejąc potęgi wielkich Dwunożnych.
- Mów dalej - miauknął kocur, siadając i owijając ogon wokół łap.
Anubis uśmiechnął się szerzej. Loki nie był jak większość kotów.

***

Anubis otworzył z jękiem oczy. Miał wrażenie, jakby cały świat się kręcił. Leżał na wilgotnej trawie, a w powietrzu unosił się metaliczny zapach. Na początku nie był pewien, gdzie dokładnie się znajduje.
Dopiero po chwili uderzyły go wspomnienia.
Tego dnia udał się na spacer nieco dalej niż zazwyczaj - zwiedzanie nowych legowisk Dwunożnych zajęło go do tego stopnia, że znalazł się w miejscu, którego nie znał. Czuł się zbyt bezpiecznie, był zbyt rozkojarzony… Powinien przewidzieć, że wrogowie jego bóstw postanowią zaatakować w najbardziej niespotykanym momencie. Gdy zwiedzał jeden z ogrodów, z cienia wyskoczyła na niego bestia zwana psem. Dzięki błogosławieństwu bogini udało mu się wskoczyć na płot, jednak potwór zdążył chwycić zębami jedną z jego tylnych nóg. Zauważył to dopiero kilka płotów dalej - gdy zobaczył krew, łapy się pod nim załamały i zapanowała ciemność.
Szybkie spojrzenie na zranioną łapę wystarczyło, by ponownie ogarnęły go mdłości. NIENAWIDZIŁ widoku krwi. Zapragnął ponownie utonąć w przyjemnej nieświadomości, jednak nagle usłyszał, jak ktoś zeskakuje z płotu kilka metrów od niego. Odwrócił się na pięcie, jeżąc futro.
- Loki, mój ukochany przyszły wierny! - zawołał z ulgą, poznając przybysza. - Pomóż swojemu czcigodnemu prorokowi!

< Loki? Wybacz za gniota >

Od Tygrysiej Łapy

Życie było według niej czymś ciekawym. Urodziła się maleńka, kształtem przypominając puszysty kamień z czterema odnóżami i wypierdkiem na końcu, imitującym ogon. Wpierw wydawała się pokryta drobnym meszkiem, lecz z biegiem czasu przeobraził się on w długą i gęsto porastającą ciało sierść. Łapy wydłużyły się i nie były już krótkimi i grubymi podpórkami, na których i tak ledwo co stała.
Zresztą, nie tylko ona się zmieniała. Dosyć późno pojęła mechanizm natury, jakim była ciągle zmieniająca się pogoda i cztery pory, wymieniające się co okres paru księżyców. Raz na niebie świeciło słońce, innym razem było przykrywane przez warstwę chmur, z których później padał deszcz, a w wyjątkowych czasach - biały puch, zwany śniegiem.
Wpatrywała się ze znudzeniem w kapiące z góry krople, które po wcześniejszej ulewie osiadły się na liściach drzew. Nie widziała w tym dobrej rozrywki, ale i tak nie miała nic lepszego do robienia, więc to małe widowisko ją zadowoliło.
Trwała tak w pewnym skupieniu, dopóki znana jej szylkretka nie wyskoczyła znikąd, zatrzymując się tuż przed nią i uśmiechając przyjaźnie. Borówkowa Mordka była tak energiczna, iż Tygrys coraz rzadziej za nią nadążała, kiedy ta rozsiewała dookoła siebie pozytywne wibracje.
- Chodź, idziemy na trening - oświadczyła hardo mentorka, gapiąc się na rudą wytrwale, aż ta raczy podnieść swój tyłek z podłoża.
- Ledwo co padało, nie jest czasem za ślisko na wędrówki w las? - spytała spokojnie. Wcale nie chciała uniknąć ćwiczeń, po prostu potrzebowała wiedzieć, czy to bezpieczne.
- Oczywiście, że nie. W Porę Nagich Drzew było istne lodowisko i nic nie narzekałaś, więc teraz nie marudź i ruszaj się - zarządziła, trącając ją łapą w bok.
Tygrys tylko skinęła głową i nie okazując żadnej emocji na pysku, zerwała się powoli na proste łapy i ziewnęła, co niebieskawa skrytykowała tylko głośnym westchnięciem.
Uczennica podążała za nią powoli, ostrożnie wykonując każdy krok tak, byleby nie wpaść w poślizg i nie zbłaźnić się niepotrzebnie przed kotką. Wiedziała, że brązowooka nie zdenerwowałaby się na nią zbytnio, ale mógłby pojawić się u niej zawód, że pomimo ciągłych i intensywnych treningów idzie im tak słabo.
Ruda starała się na tyle, na ile pozwalała jej własna natura. W mało czym widziała sens, ale próbowała, chociaż zadowolić mentorkę, by ta mogła kiedyś być z niej dumna.
- O! - Szylkretka zatrzymała się i cicho pisnęła. - Widzisz tego zajączka? Nie jest duży, powinnaś dać radę go upolować - dodała zachęcająco.
Na język młodszej pchały się słowa niepewności, ale w końcu uległa i ruszyła do ataku. Przyczajona, spięła mięśnie w gotowości, kiedy tylko znalazła się bliżej ofiary. Starała się oddychać jak najciszej, aż w końcu wypuściła powietrze ze świstem, oddając skok.
Zwierzę zauważyło ją i rzuciło się do przodu, a Tygrysia Łapa ledwo co trzasnęła jego zadek. Na szczęście zdążyła wbić pazury i przewalić stworzonko, a potem sprawnie zareagowała i zatopiła w jego karku zęby.
Zając chwilę wierzgał się w jej pysku, dopóki nie zamarł w bezruchu i nie wydał z siebie ostatniego tchnienia.
- Świetnie! - Do uszu niebieskookiej doszedł donośny głos Borówkowej Mordki. - O to chodziło! Choć, zobaczymy, na co jeszcze cię stać! - miauknęła, napełniona dobrymi myślami.
Ruda westchnęła i ukryła zdobytą piszczke, a następnie ruszyła za mentorką. Nawet nie była ciekawa tego, co teraz będą ćwiczyć. Po prostu robiła to, co robić miała.

Od Wietrznej Łapy (Wietrznej Melodii) CD. Wiśniowej Łapy

 Wiatr obrzuciła kotkę znudzonym spojrzeniem. Wcale nie miała teraz ochoty na jakiekolwiek interakcje, szczególnie, że nie zdążyła się jeszcze zadomowić w jej nowym klanie. 
Po chwili skojarzyła fakty; szylkretowa kotka była bodajże uczennicą medyka, nazywała się... Wiśniowa Łapa chyba? Bycza Szarża wymienił jej co po niektóre koty o ważniejszych stanowiskach w klanie, ale nie miała okazji jeszcze nikogo poznać.
- Bierz - prychnęła wywracając oczami, po czym sama wzięła jakiegoś ptaka ze sterty. Odwróciła się i weszła do legowiska uczniów, zostawiając Wiśniową Łapę sam na sam.

*skip do teraz*

Szaro-rude futro przemknęło między wrzosami, wprawiając delikatne fioletowe płatki w ruch. Wietrzna Melodia wyskoczyła w górę i opadła na królika, swoim ciężarem odbierając zwierzątku dech. Dla pewności zdzieliła go łapą w pysk, lecz ten się nie poruszył.
 Z widoczną satysfakcją na pysku podniosła zdobycz i chwiejnym krokiem ruszyła z powrotem do obozu. Jakiś czas temu zraniła się w łapę, jednak chciała się tym nie przejmować, bo "Wielka wojowniczka nie będzie zawracać medykom głowy''. Ale teraz łapa jej spuchła i każdy krok sprawiał jej ból. 
Gdy w końcu dowlekła się do obozowiska, rzuciła królika na stos zdobyczy i ze zrezygnowaną miną skierował się do legowiska klanowych uzdrowicieli.
- Dobry - prychnęła, krzywiąc pysk. Do jej nosa doleciał ostry zapach ziół.
 Jeżowa Ścieżka natychmiast poderwał się z legowiska, podskakując do wojowniczki.
- Co ci się stało? - zapytał - Widzę, że kulejesz. Usiądź proszę.
Dymna z niechęcią klapnęła na kamienną podłogę legowiska, w czasie gdy medyk obwąchiwał jej łapę. 
- Wiśniowa Łapo! - zawołał kocur - Chodź zajmij się naszą pacjentką, bo wdała się jej infekcja!
 Wietrzna Melodia przewróciła oczami. Infekcja! No chyba w tym przypadku nie potrzeba wołać innych, co?

<Wiśniowa Łapo?>

Wyleczona - Wietrzna Melodia

Od Orzechowego Zmiech Zanikającej Łapy (Zanikającego Echa)

*skip do 3 księżyca Pory Opadających Liści*

 Czarny, smukły kształt przeleciał między gałęziami drzewa. Orzechowy Zmierzch podniosła głowę i spojrzała na uciekającego ptaka, zapewne spłoszonego przez uczniów bawiących się po drugiej stronie rzeki, niedaleko obozu. Zamrugała, otrząsając się z rozmyślań. Najwidoczniej znaleziony przez nią na zalesionej plaży nie był taki spokojny. Spojrzała na wygładzoną przez wiatr powierzchnię wody. Pod jej przeźroczystą taflą pływały nieduże ryby, swym zapachem zachęcające do złapania i skonsumowania.
 Jednak wojowniczka nie była głodna. Pacnęła łapą o rzekę, rozpryskując kropelki wody i płosząc ryby. Niespodziewanie za jej grzbietem rozległ się szelest; kocica sztywno wstała i napuszyła bardziej ogon.
- Jest ktoś tam? - syknęła ostrzegawczo, wolno ruszając w stronę dźwięku - Wyjdź!
 Zastrzygła łaciatymi uszami, gdy źródło dźwięku przesunęło się w krzewy obok. Stała wręcz obok, ale węch znów płatał kotce figle i nie mogła zidentyfikować zapachu.
 Po chwili zza liści wyskoczyła młoda sikorka, czarnymi oczkami wpatrując się w Orzechowy Zmierzch.
- Oh - miauknęła - To tylko ty.
 Ptaszek niezgrabnie zatrzepotał lewym skrzydłem; drugie pozostało w bezruchu, wygięte pod dziwnym kątem.
- Czemu nie latasz, co? - parsknęła.
 W mgnieniu oka jej masywna sylwetka dopadła stworzątko, a na ziemię spadło kilka piórek. Vanka upuściła już martwą sikorkę na ziemię i zagarnęła je łapą. Po chwili namysłu trzy wetknęła sobie w futro na szyi, a resztę zostawiła. 
 Zabrała upolowanego ptaka i przecisnęła się między krzewami.

*Skip do teraz*

- No ale Echo... - zaczęła - Wyjdziesz ze mn-
 Przerwała, gdy poczuła dotyk pewnego czarno-białego ogona na swoim barku.
- Proszę, zostaw ją w spokoju - miauknął cicho Niezapominajkowy Sen, a kocica jeszcze raz spojrzała na trzęsącą się na posłaniu wątłą wojowniczkę.
 Orzechowy Zmierzch ze ściśniętym gardłem skinęła głową i bez słowa odwróciła się. Chwiejnym krokiem wyszła z legowiska, po czym - biegiem - rzuciła się w stronę lasu. Zamaszystymi ruchami łap przepłynęła przez rzekę i wpadła w krzaki.
 Po jej napuszonym futrze na polikach popłynęły łzy. Szylkretowa nie mogła znieść myśli, że jej własna córka się jej boi.
Co ja robię nie tak..? - pomyślała rozpaczliwie - Co?!

<Zanikające Echo>

Od Tańczącej Pieśni CD Zimorodkowego Blasku

 Zamurowało ją na te słowa. Chciała się cofnąć, uciec, ale, choć miałaby siłę, coś trzymało ją nieruchomo i nie pozwalało nawet drgnąć. Nazwał ją… Ciocią? Czym sobie zasłużyła na takie miano? Nie pamięta, czy kiedykolwiek w ogóle się do niego szczerze uśmiechnęła. A on i tak darzył ją ogromnym ciepłem, jakiego zdecydowanie nie powinna od niego dostać. Wypuściła powietrze z płuc, a razem z nim uleciały z niej praktycznie wszystkie złe emocje. Napięcie minęło, zostawiając za sobą tylko nutę ciężkiej goryczy.
– Tak… Chodźmy – mruknęła, mimo wszystko głosem tak samo beznamiętnym jak zwykle.
Koniec końców nie zdradziła kocurkowi, co takiego miała powiedzieć Cyprysowej Szyszce. Ale może to nawet i lepiej.
***
I już nigdy mu nie powie, bo on już nie żyje. Tak po prostu. Zniknął i więcej go nie zobaczy. Jak wszyscy inni, do których zdążyła się jakkolwiek przywiązać. Jak wszyscy, których tolerowała bardziej niż resztę klanu. Jak… Cyprys. Nawet Barwinek polazł do gwiazdek i ona siedziała w starszyźnie zupełnie sama. Czuła pustkę.
Właśnie, starszyzna. Do teraz nie może przeboleć tego faktu, że stała się już zwykłą, jęczącą staruchą, której trzeba wymieniać posłania, podstawiać żarcie pod nos i troszczyć się nieustannie. Powinna się cieszyć, że przeżyła tak długo i dumnie nosić miano jednego z najbardziej doświadczonych kotów w klanie, a zamiast tego czuła się po prostu słaba. Jej wygórowane ambicje chciałyby, aby mogła pozostać na pozycji wojownika aż do grobu. Nigdy nie chciała dożyć starości. Nie chciała być zależna od innych, nie chciała, aby to inni pomagali jej. Już i tak za długo opierała się przed przeniesieniem swojego legowiska właśnie tu, do starszych. A dzisiaj, nie dość, że jest ślepa, to jeszcze zaczynała mieć wrażenie oraz obawy, że i jej słuch już nie jest tak czuły, jak kiedyś był. Czuła złość. Jeszcze trochę, a będzie zupełnie bezbronna.
Nie może tak skończyć.

Od Burzowej Nocy Do Jałowego Pyłu

 Niebieska liznęła córkę w ucho, 3 księżyce temu zostały mianowane na uczniów i była strasznie dumna. Nie powiedziałaby tego na głos, ale cieszyła się, że nie musi pilnować dzieci dłużej w żłobku. Nie wytrzymałaby. Teraz mogła normalnie pracować jako wojowniczka, polować, walczyć. Ucznia niedostała i zdaniem Burzowej Nocy dobrze, mniej problemów.
– Co u ciebie na treningu córciu? Wszystko gra? Jałowy Pył nie jest zbyt wymagający? – uśmiechnęła się do młodszej.
– Dobrze jest, nie jest taki zły. Chociaż jest trochę złośliwy.
– Trochę? Nie przeszkadza ci to? Jak chcesz to mogę z nim porozmawiać i mu wytłumaczyć, że tak się nie robi. – mruknęła niezadowolona. Nikt nie będzie JEJ córce uprzykrzał życia. Jej Kwiatuszkowi.
– Nie. Nie rób problemu, gdzie go nie ma, po prostu jest inny i nic więcej. Proszę. – mruknęła niebieska, patrząc błagalnie na matkę. Gdyby nie prośba córki Burzowa Noc przeszłaby się do kocura i wytłumaczyła mi wszystko, co jej leżało na sercu względem jego. – Obiecasz, że tego nie zrobisz?
– Obiecuję.
***
Córka Smutnej Ciszy w dotrzymywaniu słowa niebyła najlepsza, zaplanowała, że gdy pójdzie tylko na patrol z mentorem swojej córki porozmawia z nim. Okazja się trafiła kilka wschód słońca później podczas wieczornego patrolu. Niepozornie brązowooka podeszła do pręgowanego kocura.
– Jesteś mentorem Kwiecistej Łapy? – spytała dla pewności. Nie ma co mówić swojego monologu, jeżeli to zły kocur. Albo jego brat.
– Tak. – odpowiedział młodszy. – A co?
– To posłuchaj mnie, jest to moja córeczka i polecam zadbać by nic jej się nie stało na treningu. Jak się dowiem, że coś jej się stało albo psychicznie, albo fizycznie popamiętasz mnie do końca swojego życia. I ja sobie nie żartuje.
<Jałowy Pył?> 

Od Deszczowej Chmury Do Ośnieżonej Łapy

Zerknął na swoją uczennicę, czasami była nieznośna, ale polubił ją przez czas treningu. Jego pierwsza uczennica i prawdopodobnie jedyna. Kotka szybko przyswajała wiedzę i lubiła to. Uważał to za ważne w bycie medykiem, jeżeli ktoś tego nie lubi ziół i pomagać, to nawet nie miał, po co się uczyć. Sam rudy chciał od kociaka być medykiem, męczył Potrójnego Kroku, by mu mówił. Ciężka była ich relacja, ale z dłuższym czasem jak wyrósł, to zaczęło być prosto.
– Ośnieżona Łapo, co ty na, to by poszukać ziół? Trzeba uzupełnić zapasy ziół póki jest pora nowych liści. Jeszcze poćwiczymy twoją wiedzę dodatkowo. – Zapytał się płowej. Niby wiedział, że i tak zrobi co chce, ale chciał spytać się. By wyszło kulturalnie.
– Możemy iść. – Dymna odpowiedziała. Asystent medyka ucieszył się, nie musiał jej zaciągać czy kłócić się, by pozbierać zioła. Chciał pozbierać kilka ziół, nie wiedział, kiedy pojawi się kolejna epidemia, a wtedy będzie za późno na zbieranie.
– To chodźmy, najpierw poszukajmy liści bugu, czy innych liści do noszenia. – stwierdził i zaczął iść w kierunku wyjścia. Po tym, jak oboje wyszli z obozu zaczął się rozglądać. Przy wyjściu zazwyczaj nie było za dużo ziół albo były zdeptane. – Gdzie się skierujemy? Poszukujemy praktycznie wszystkiego, tym więcej tym lepiej.
– Może głębiej w las?
– Po pietruszkę może? Jak zdobędziemy ją, to łatwiej nam będzie ze wszystkim.
– Jasne.
***
Wrócił z kotką do obozu zmęczony i brudny. Kopali, wyrywali, zdobywali. Jednak nie wrócili z pustymi łapami! Oj nie. Większość co znaleźli to brali, pytał się wiele razy kotkę i wiele razy dobrze powiedziała. Pomyliła się kilka razy przy trudniejszych medykamentach, rudy uważał, że ma prawo – nie uczyła się bardzo długo.
– Brawo, widać, że się starasz. Ułożymy je na miejsce, bo Potrójny Krok nas zabije i możemy odpocząć.
<Ośnieżona?>  

Od Wieczornikowego Wzgórza CD Złotego (Złotej Łapy)

I ze wszystkich tych możliwych zabaw, jakie można tylko wymyślić kociakowi, on wybrał akurat udawanie rodzinki? Wbił spojrzenie błękitnych oczu w te Złotego, z jasnym, wyraźnym przekazem – "litości". Tylko czy te oczęta nie były zbyt podobne do jego własnych…? Co z niego był za ojciec, którego dzieci nawet nie wiedzą, że nim jest? Czuł, że zaraz zwróci swoje śniadanie. Te dwa słowa ciążyły mu okropnie i chyba już nigdy nie przepuści ich przez gardło.
Ojciec.
Syn.
Niby normalne, zwykłe, każdy używał ich na porządku dziennym, a dla niego były tak obrzydłe. Wstrzymał oddech, a potem wypuścił go ze świstem, jakby miał właśnie wykonać misję, od której zależy jego życie. Musi być twardy, musi opanować panikę, przecież to tylko niewinna zabawa z kociakiem, jak każdym innym. Niech się cieszy, że to mu przypadła rola mamy… A dłuższym zwlekaniem tylko zniechęci do siebie malca.
Weź się w garść, rudzielcu.
Trzepnął głową i zmienił zupełnie nastawienie. Da radę, prawda?
– A masz jakąś ładną kulkę mchu? – zapytał z uśmiechem i rozejrzał się wokół, licząc, że jego wzrok zatrzymał się na czymś, co by się nadało do ich zabawy.
Na szczęście młodzik szybciutko podłapał jego entuzjazm i chyba nawet się z niego ucieszył. Mały pyszczek aż rozchylił się delikatnie, w niemym zachwycie.
– Tak! W kociarni, chodźmy.
Zatuptał krótkimi łapkami w miejscu, a wojownikowi znowu stanęło serce. Nie do niej, nie wejdzie tam. Przygryzł dolną wargę.
– Może… Pójdziesz sam, a ja tu poczekam? Na pewno sobie poradzisz – mruknął przekonująco, aby tylko się wymigać.
Łyknie to?
– Jasne!
Łyknął. Kocur znowu wykrzywił łagodnie pyszczek, w geście mającym przypominać uśmiech, a kociak, uradowany, pędem pokicał szukać dla nich prowizorycznego dziecka. Wieczornik zdążył ledwie przymknąć oczy na kilka uderzeń serca, nawet nie odetchnął porządnie, a Złoty już był z powrotem, ostrożnie podstawiając mu pod jego białe łapy ładną, jeszcze nawet nie pogryzioną kulkę mchu.
– Ślicznie. Więc to będzie nasz…
– Syn! Dzielny synek.
Takie radosne iskierki tańczyły w jego oczach, że sprawiały, iż w końcu rudzielec zaczął się rozluźniać.
– I na imię mu będzie…
– Żuczek.
Pokiwał zgodnie głową, następnie chwytając kawałek kruchego mchu w zęby tak delikatnie, jak tylko było go na to stać i odszedł parę kroków na bok, żeby tam ulokować się wygodnie, w pozycji półleżącej. Otulił zabawkę ogonem, jak gdyby naprawdę starał się udawać czułą matkę. Szkoda, że to było wszystko, co potrafił na ten moment zrobić. Więc co dalej?
– Dobrze, czyli ty jesteś równie dzielnym tatą i…


<Złoty? Nie róbmy skipa, tak jest śmieszniej xD>

29 grudnia 2021

Od Brzasku cd. Iskrzącego Kroku

Otworzył pysk, żeby od razu powiedzieć to, co przez całą drogę sobie przygotowywał, ale od razu go zamknął. Jego serce zabiło mocniej. Szylkretka przywitała się z nim czule, tylko że coś w jej oczach nie dawało mu spokoju.
– Iskierko? Czy coś... coś się stało?
– Lis w ciele Miętowej Gwiazdy został zabity – miauknęła w odpowiedzi. – Teraz to ja przewodzę klanowi klifu.
Została… liderką? Jego Iskierka? Był taki dumny! Odetchnął z ulgą. Największe zagrożenie minęło. A skoro teraz ona przewodziła klanowi… 
I... z-zastanawiałam się... C-czy dołączysz do mnie... w klanie klifu. Ja... My... moglibyśmy być razem.
Przez kocura przeszła fala paniki i ulgi. Właśnie po to przyszedł. Teraz mogli…
Niespodziewanie kotka położyła jego łapę na swoim brzuchu. Spojrzał na nią pytająco.
– M-musimy wybrać imiona…
Przez parę uderzeń serca docierało do niego, co właśnie powiedziała. Imiona? Wybrać? Jego umysł szukał sensu w tych informacjach i gdy znalazł… Zatkało go. Nie mógł uwierzyć. Że oni…? To było tak abstrakcyjne i niespodziewane!
Po jej policzkach spływały łzy. To go otrzeźwiło. Na sztywnych łapach podszedł bliżej i przytulił ją, trochę niezręcznie, starając się uważać na jej brzuch.
– I-Iskierko, nie płacz – miauknął w końcu. – Kocham cię. I… I szedłem tutaj zadać ci podobne pytanie. Znaczy, to pierwsze, nie o imiona. Bo nie miałem pojęcia, że... Zresztą… – zaplątał się. Zamilkł i wziął głęboki wdech. – Jeszcze raz. Szedłem tutaj powiedzieć ci, że podjąłem decyzję i chcę być z tobą. W Klanie Klifu. – Uśmiechnął się do niej i otarł łzę spływającą po jej policzku. – Skoro Lisia Gwiazda nie żyje, będzie jeszcze łatwiej.
– A… to? – Szylkretka wskazała na swój brzuch. 
Bury starał się brzmieć pewnie.
– Z tym też sobie poradzimy. Z wychowaniem ich. Znaczy, z imionami też, ale to mniejsza. Oj wiesz, o co mi chodzi – miauknął błagalnie. – Zaskoczyłaś mnie trochę. Nie spodziewałem się… Ale we dwoje sobie poradzimy, prawda? Skoro mój ojciec dał sobie radę – zażartował.
Przytulił ją mocniej. Dalej nie docierało do niego co się działo. Nie był na to gotowy. Ale dadzą sobie radę. Mieli siebie i to było najważniejsze.
– Na razie… musisz wymyślić jakieś imię dla mnie – miauknął, liżąc partnerkę w policzek.


< Iskierko? <3 >

Od Małej Łapy

Drżała z ekscytacji. To miało być ich pierwsze oficjalne spotkanie jako tajnej organizacji. Upewniwszy się, że nikt jej nie śledzi, wsunęła się do legowiska starszyzny. Przyszła pierwsza, nie licząc Różanej Słodyczy, która przecież tam mieszkała. Przywitała ją dumnym uśmiechem.
– Dzień dobry, Mała Łapo – miauknęła rozpromieniona starsza.
Uczennica syknęła cicho na dźwięk swojego imienia. Nienawidziła go, było takie… niepoważne. Miała nadzieję, że lider szybko zauważy jak wspaniałą kocicą jest i mianuje ją szybko, nadając jakieś bardziej odpowiednie miano.
– Spóźniają się – warknęła niecierpliwie. Odpowiedział jej pobłażliwy uśmiech szylkretki.
– Młodzi, młodzi – dotarło do niej ciche mamrotanie.
Mała Łapa zdążyła pięć razy obejść legowisko dookoła zanim w wejściu stanęła chuda kremowa sylwetka. 
– No nareszcie – miauknęła zamiast powitania. Chabrowy Szept skulił uszy.
– P-przepraszam, M-Mała… Łapo – dodał szybko, widząc piorunujące go spojrzenie czekoladowej. – C-ciągle miałem wrażenie, że ktoś za mną szedł, a prosiłaś…
– Dość – przerwała mu. Kocurek jeszcze bardziej skulił się w sobie, ale ona zdawała się tego nie zauważać. Wskazała mu miejsce obok siebie, które wojownik z nerwowym pośpiechem zajął. Przywitał się z Różaną Słodyczą, ale ona już nie zwracała na to uwagi. Czekała. Machając z irytacji ogonem.
Czyjaś sylwetka zasłoniła w końcu wejście.
– Jestem.
– Siadaj – mruknęła tylko Mała. Nie miała siły do swojej siostry. Borówkowa Łapa spełniła jej polecenie, rozglądając się za czymś do jedzenia. Rozczarowana burknęła coś pod nosem.
– Skoro jesteśmy już wszystkie – miauknęła, ignorując Chabrowy Szept – pora zacząć pierwsze spotkanie Tajnego Koła Wyzwolenia Wszystkich Uciskanych Kotek, w skrócie TKWWUK.
Odpowiedziały jej pomruki aprobaty. Uniosła łebek jeszcze wyżej.
– Siostry, najpierw wybierzmy zarząd. Na lidera proponuję… mnie. Ktoś ma coś przeciwko? – Powiodła po zebranych podejrzliwym wzrokiem.
– N-nie, to świetny pomysł – szepnął pospiesznie kremowy. 
– Jeśli dzięki temu będę miała spokój… – dodała Borówka.
Różana Słodycz tylko skinęła głową z pobłażliwym uśmiechem.
Czekoladowa wzięła głęboki oddech. Uśmiechnęła się zwycięsko.
– Dziękuję. Na swojego zastępcę wybieram… Borówkową Łapę.
W ślepiach Chabrowego Szeptu błysnął smutek. Skulił uszy, ale nic nie powiedział.
– Siostry. Koniec z uciskiem. Pora zacząć walczyć o swoje prawa! Dosyć wykorzystywania kotek do najgorszych prac! Koniec z dyskryminacją! Żaden kocur nie odmówi nam czegoś ze względu na naszą płeć! Będziemy najlepsze! Udowodnimy, że kotki są dużo silniejsze, mądrzejsze i w ogóle lepsze od tych zapchlonych kocurów! Wojna!
Rozległ się cichy pomruk aprobaty. Chabrowy Szept wpatrywał się w nią przestraszony, ale wiwatował najgłośniej. Zamruczała, dumna z siebie. – Koniec z wyzyskiem!
– Darmowe jedzenie dla wszystkich kotek! – dodała Borówka!
– R-równość w-wszystkich - szepnął Chaber, za co został momentalnie spiorunowany wzrokiem przez uczennice. – R-równość wszystkich k-kotek – poprawił się.
– Ach te dzieci – miauknęła do siebie Różana Słodycz. – Mają tyle zapału… 


<Jakby ktoś z Klanu Wilka chciał dołączyć do tajnego koła feministów-komunistów to zapraszam xD>

28 grudnia 2021

Od Iskrzącego Kroku CD Brzasku

Słowa Bluszczowego Pnącza odbijały się z bolesnym łoskotem w jej myślach.
Łapa za łapą parła przed siebie, brodząc w błocie, które sklejało futerko na jej brzuchu. 
Lamparcia Łapa oraz Zajęczy Ogon dreptali niedaleko, również przedzierając się przez utrudniającą życie brązowawą maź.
Czarny kocur nastawił uszu, odbijając na północ od patrolu. Widząc to, liderka skinęła szylkretce głową a ta podążyła za młodym uczniem. Iskrzący Krok sama udała się wzdłuż granicy z klanem nocy, powoli zbliżając się do farmy.
— Iskierko...!
Zadrżała słysząc dobrze jej znany głos. Para uszu wystawała znad młodego krzewu jeżyn a zaraz po nich ukazał się jej zrudziały pyszczek Brzasku.
Serce zabiło jej szybciej.
Widzieli się tak niedawno a ona nadal cieszyła się na jego widok niczym zakochana uczennica.
Zaraz jednak zwolniła kroku, spoglądając na swój brzuch.
Radość w jej sercu rosła z każdą chwilą jednak prócz niej pojawił się również strach.
Lisia Gwiazda był martwy, to ona przewodziła klanowi klifu, na zastępcę wybrała kota, któremu ufa bezgranicznie a jednak... jednak pewne rzeczy zdawały się ją przerażać.
Szczególnie ten, który kiełkował w niej powoli.
Kocięta.
Musiała powiedzieć Brzaskowi, że zostaną rodzicami... Otarła się o jego szyję, przymykając ślepia, gdy nieprzyjemne myśli ponownie zalały jej umysł.
Co jeśli bury nie zgodzi się porzucić wolności, którą oferowało mu życie samotnika? Ona sama bałaby się opuścić klan klifu, we dwójkę ciężko byłoby wychować kocięta.
— Iskierko? Czy coś... coś się stało?
Spuściła łeb spoglądając mu w błękitne ślepia.
"Zostaniesz ojcem"
— Lis w ciele Miętowej Gwiazdy został zabity — na moment urwała, gdy słowa zaczęły aż nadto jej ciążyć — Teraz to ja przewodzę klanowi klifu.
Lekki uśmiech zagościł na jej mordce, gdy bury liznął ją w nos, gratulując.
— I... z-zastanawiałam się... — wbiła pazury w lepką glebę, gdy łapy zaczęły jej nerwowo dygotać — C-czy dołączysz do mnie... w klanie klifu. Ja... My... moglibyśmy być razem — strach ścisnął jej gardło swoimi szponami. Musiała jednak kontynuować, nie mogła zostawić go teraz bez tej jednej ważnej informacji. Nie teraz...
Zbliżyła się do niego, kierując łapę kocura na swój brzuch. W żółtych ślepiach pojawiły się zalążki łez.
— M-musimy wybrać imiona...
Szepnęła cicho, ledwie słyszalnie, pociągając nosem gdy kilka łez spłynęło po jej policzku.
 
< Brzask? <3 >

Od Rysiej Łapy

Krzyki agonalnego bólu wyrwały ją z płytkiego snu. W tym Klanie nie było to niczym niezwykłym. Każdy wiedział o tym, jakim "potworem" był Miętowa Gwiazda, czy już tak właściwie Lisia Gwiazda, bo przestali już udawać. Widziała jak inni boją się choćby spojrzeć na rudego. Cieszyło ją to, nie przerażało. Dużo o tym tyranie słyszała i co najmniej ją to interesowało. Była zafascynowana historią kota, który był przestrachem lasu, a to że ktoś taki świadomie wybrał ją na swą uczennicę. Chłonęła jak gąbka wszystko o nim. I? W pełni go rozumiała.
Teraz jednak nie wyglądało to tak optymistycznie.
Wtórny odgłos wbijających się pazurów i zębów w ciało rozbudził na dobre kremową. Zwinęła się z kupy piór i liści, jaką było jej legowisko i delikatnie wyjrzała zza wyjścia. Szybko pozbyła się ostrożności i wyszła, a inni za nią. Gawronie Skrzydło i Słoneczna Polana spłoszeni, Żar patrząca ostrożnie na żłobek, z którego wydobywały się te odgłosy, nawet jej matka, drżąca gdzieś w oddali. Poczuła, jak dwójka innych uczniów Klanu Klifu - Grzyb i Lampart - również się budzą. Najszybciej zdobył się na odwagę Lamparcia Łapa i podszedł do arlekinki.
- C-co.. znaczy, co się? - zaczął czarny.
- Utkaj ryja. 
Kotka wlepiała oczy w wejście do żłobka, nawet nie mrugając. Czekała. Inni również.
W tym przerażającym milczeniu przerywanym dźwiękami cięcia i wgryzania się w skórę ofiary. 
Wszystko ucichło, a chwilę później wyszedł on.
Miętowa Gwiazda, pogrążony w krwi i chaosie. Kroczył dumnie między przerażonymi klifiakami. Wyglądał jak czysta potęga, jastrząb nad zgrają skulonych myszy, wilk nad psami, lis nad bezbronnymi kociętami. Jak lepsza wersja ich. Pragnęła być taka jak on. Silna i budząca szacunek. 
- Zimorodkowy Blask miał rację! To nie jest Miętowa Gwiazda tylko jakiś potwór! - rozbił ciszę na kawałki starczy krzyk Barwinkowego Podmuchu. Zwróciła w jego kierunku głowę. Starszy wyglądał jakby miał zaraz paść z łap i roznieść się w pył, jednak tak nie było.
- Prawda!
- To nie Miętowa Gwiazda!
- To zwykły szaleniec!
Obóz zagrzmiał od aprobaty niebieskookiego starca, lecz po nich pojawił się warkot lidera. Rzucił się w stronę niebieskookiego, gdy jednak Iskrzący Krok rzuciła się na niego. Walka. Prawdziwe starcie pomiędzy słabą szylkretką a opętańcem, którego tak uwielbiała.
Wszystko.. wszystko działo się zbyt szybko. Następne koty rzucały się na przywódcę. Padali jak muchy przed prawdziwym panem. Olchowe Serce z wykręconym karkiem, Modrzewiowa Kora z czaszką rozłupaną o głaz.
- Dlaczego przodkowie nam nie chcą pomóc...? - pisnął rozpaczliwie Jelenia Łapa, nie mogąc patrzeć na rzeź.
- Wasi cholerni przodkowie zdechli! Rozumiecie?! Obróciliśmy ich w drobny pył! - warknął skąpany w szkarłacie szaleniec. 
- Czyżby Klan Gwiazd pozostawił ich na pastwę tego "potwora"? - szepnęła niedosłyszalnie i parsknęła cicho. - Biedacy.
Barwinek ponownie powstał z łap, sprawiając wrażenie żywego trupa. Lisia Gwiazda spojrzał w jego stronę i już oczywistym było, że Barwinek drugi raz nie wstanie z ziemi. Dopiero teraz zauważyła bezkresną czerń, jaka pokryła oczy mentora. Zadrżała. Nawet w niej wzbudzał strach.
Ciało Barwinka przeleciało przez obóz jak zwiewny ptak, tyle że okrwawione i bez zalążka życia. 
Usłyszała ciche warknięcie, a powietrze przecięła Rozżarzone Serce, rzucająca się na kocura.
Głupia. Następna umrze, nim ktoś zrozumie, że to bezsensowne.
Teraz.. teraz było jednak inaczej. Nim Mięta odparł atak Żar przeprowadziła go bezbłędnie.
Z rozszarpanego ciała wypływała czarna jak noc krew i wnętrzności. Zwężyły jej się źrenice i po raz pierwszy w życiu nie mogła ruszyć łapami, sparaliżowana od środka.
Nie. To.. to sen, prawda? Zaraz się obudzi, co nie?
Wszyscy.
Matka, ojciec, rodzeństwo, pół Klanu, wszystkie rybojady.
Każdy, tylko nie on!
Miała ochotę płakać, ryczeć jak bóbr nad jego ciałem, jednak jedyne czym mogła poruszać to drgającą powieką.
Po prostu nie mogła przyjąć do wiadomości że tak cudowny kot już nie żyje.

Od Kamiennej Agonii

 ciąg dalszy poprzedniego opowiadania


Kotka popatrzyła, jak Końska Łapa zakopuje dwa upolowane przez nich króliki, a potem ustawia się naprzeciw niej. Czarna kiwnęła głową.
- Na mój znak będziesz mnie atakować. Na początku ja zaatakuję ciebie, potem ty mnie. - Miauknęła. - Liczę do trzech. Za trzy uderzenia serca na ciebie skoczę, wykorzystując ruch, który cię nauczę.
Na chwilę zamilkła, a po namyśleniu dodała:
- Nie mogę wyuczyć w twojej pamięci konkretnych ruchów. Na podstawie ruchów bitewnych, które ci pokazuję, sam musisz opracować, co zrobić, by wykorzystać własne zalety przeciw wadom przeciwnika. To coś w rodzaju szablonu. Na polu bitwy musisz myśleć sam, wykorzystując te rady. Rozumiesz?
- Tak.
- No, na Klan Gwiazdy! Cieszę się, że w końcu coś do ciebie dotarło. - Stwierdziła, i przygotowała pozycję do wyskoku. - Odliczam. 
Wzięła wdech.
- Raz... dwa.
Skoczyła, nie wypowiadając nawet słowa ,,trzy". Obróciła się w powietrzu i rzuciła się grzbiet ucznia. Ten błyskawicznie obrócił się  na plecy, by chronić czułe miejsce i odepchnąć kotkę tylnymi łapami, jednak jego małe ciałko było zbyt słabe w porównaniu do mentorki. Kotka przygwoździła ucznia do ziemi, przyciskając go jedną łapą.
- To nie fair - mruknął Końska Łapa. - Byłem nieprzygotowany, miałaś skoczyć na trzy!
- Właśnie - odpowiedziała kotka z prychnięciem. - Na polu bitwy nikt nie będzie cię uprzedzał o ataku. Lekcja na przyszłość. Musisz być przygotowany na wszystko, bo przecież przeciwnik nagle nie ustanie w miejscu i nie powie, że skoczy na ciebie za trzy uderzenia serca. Świat nie jest na tyle litościwy, żeby dać ci fory, Końska Łapo. Mój mentor pewnie powiedziałby tak samo.
- Może spróbujemy jeszcze raz? - mruknął nieco wymuszenie Konik.
- Nie. Wracamy do obozu ze zwierzyną. Kiedy indziej nauczę cię tego ruchu.

* * *
Zastępczyni rzuciła swojego królika na stertę i razem z Końską Łapą ruszyła, żeby pójść z nim do starszyzny. 
- Klanie Gwiazdy, kogo my tu mamy! - miauknął zachrypniętym głosem Narcyzowy Pył. - Końska Łapo, masz ochotę na parę opowieści?
Konik wyglądał na przynajmniej odrobinę zainteresowanego. Kamienna Agonia wręcz topiła się z zażenowania. 
- A ty nie odwiedzisz swojego dziadka? - kontynuował Narcyz, tym razem zwracając się do niej.
Przejrzała wzrokiem po legowisku starszych; Orlikowy Szept, Narcyzowy Pył i przerażony Sasankowy Kielich. 
Wzdrygnęła się na samą myśl o legowisku starszych. Za czasów Piaskowej Gwiazdy siedziała tu dobry kawał czasu i zmieniała mech za karę, którą wlepiła jej ta piaskowa idiotka. 
- Nie, dzięki - mruknęła. - Nie mam czasu.
- Już o mnie zapomniałaś? - zaśmiał się Orlikowy Szept. - Niebo odwiedza mnie dość często.
- Nie przeszkadzajcie sobie - warknęła czarna. - mam dużo obowiązków. Wy odpoczywajcie.
- Jak uważasz - Miauknął pogodnie Orlik i wtulił się w futro Narcyzowego Pyłu.
Czarna odwróciła się, pozostawiając Końską Łapę z bratem Jałowego Pyłu, jej dziadkiem i jej drugim, przybranym dziadkiem. 

Od Kamiennej Agonii

 akcja po ostatnim treningu, ale przed odpisem do Wilczej


Zastępczyni cicho westchnęła, gdy powoli budziła się ze snu. Lekki wiatr pory nowych liści zaszumiał gdzieś na zewnątrz legowiska wojowników. Niektórzy już się obudzili, inni dopiero się rozciągali. 
Czarna wyszła, w międzyczasie ziewając. Od razu, gdy zauważyła Kozi Skok, podeszła do wojowniczki.
- Pójdź na patrol łowiecki z Głazową Łapą i Indyczym Jazgotem - Miauknęła. - Potrzeba dzisiaj zwierzyny.
Gdy bicolorka kiwnęła głową, córka Króliczego Susu ruszyła do legowiska uczniów. Cóż, sporo kotów jeszcze się uczyło, ale na pewno nie tak dużo, jak kiedyś. Dobrze pamiętała swoje czasy szkolenia. 
- Końska Łapo! - Warknęła. - Wstawaj, tłusta popielico!
Czekała zniecierpliwiona, aż jej uczeń wygramoli się z legowiska. Gdy już to zrobił, dotknęła go w głowę koniuszkiem ogona.
- W końcu - Miauknęła. - Mówiłam ci, że poćwiczę z tobą to, czego nauczył mnie mój mentor. Ja zawsze dotrzymuję obietnic.
Ruszyła w kierunku wyjścia z obozu, a uczeń za nią, chociaż widocznie chciałby jeszcze parę uderzeń serca poleżeć. Nie dostąpił jednak do tego zaszczytu. Trening był ważniejszy.
Gdy wyszli jednym z króliczych korytarzy na rozłożyste równinne łąki terytorium Klanu Burzy, kotka niemal od razu wywęszyła stadko królików.
Zastępczyni przycupnęła i zaczęła się skradać do białej kulki futra, która odłączyła się od swojego towarzystwa. Rzuciła się do skoku i jednym ruchem przebiła tętnicę małego stworzonka. 
- Poćwiczymy na tym króliku.
- Chcesz ćwiczyć na zwierzynie?
- A masz lepszy pomysł? - Wypaliła ostro zastępczyni. - Może podejdziesz do tamtego stada i poprosisz króliki, żeby dały ci się zagryźć, co?
Końska Łapa tylko uniósł łebek w geście obronnym.
- Dobra, tylko zapytałem.
Czarna przewróciła oczami. Ułożyła królika w ten sposób, jak żywego i koniuszkiem ogona przywołała arlekina. 
- Wyobraź sobie, że to żywy królik - Miauknęła. - I obserwuj uważnie.
Czarna nachyliła się do zwierzyny, otworzyła szczęki, złapała szyję królika i mocno zacisnęła pysk.
- Musisz to robić szybko - Wytłumaczyła. - Tak wycelować w zwierzynę, by dokładnie opleść zębami jego szyję. Potem jednym kłapnięciem pyska przebijasz mu tętnicę i szybko skaczesz na kolejnego, i tak dalej, dopóki króliki wystarczająco się nie przepłoszą. Ta taktyka sprawia, że polowanie jest bardziej efektywne i korzystne, bo łapiesz więcej królików za jednym razem.
Końska Łapa kiwnął głową. 
- Na razie może iść ci okropnie - Ostrzegła. - Ta taktyka sprawdza się przy większych kotach. I raczej... bardziej dojrzałych od ciebie, mysi móżdżku. Ty może też dasz radę, ale z mniejszym efektem. Spróbuj. Stado jest niedaleko.
Usiadła, obserwując poczynania ucznia. Rudy zaczął się skradać. Po chwili dość długie już łapy odbiły się od twardej powierzchni gleby i w błyskawicznym tempie przebiły szyję pierwszemu królikowi. Trwało to jednak zbyt długo. Końska Łapa próbował złapać jeszcze kolejnego, jednak był już zbyt wolny, a zwierzyna zdążyła się przepłoszyć.
- Wracaj tu! - Warknęła czarna.
Gdy Konik wrócił ze swoim łupem w pysku, córka Króliczego Susu i Świerszczowego Skoku podniosła się z ziemi.
- Niepotrzebnie ganiałeś te pieprzone króliki jak skończony idiota - stwierdziła. - Gdybyś je tak gonił, to mógłbyś dobiec do Klanu Klifu. Poza tym poradziłeś sobie naprawdę nieźle, Końska Łapo. Potrzebujesz jeszcze trochę ćwiczeń i będziesz dobrym wojownikiem. Zakop te króliki, teraz poćwiczymy walkę.

cdn.

Od Bluszczowego Pnącza

Nieustannie starał się poukładać myśli po ostatnich, chaotycznych wydarzeniach w klanie. Był świadkiem wielu śmierci, krwistych potyczek i kłótni, ale nie spodziewał się tego, co nastąpiło zaledwie świt temu. Choć każda strata była powodem do żalu, tak widok konającej matki był ponadto. Jej bezwładne ciało wiszące w pysku prawdziwego potwora, bezdusznie pozbawiającego ją najcenniejszego daru. Jemioła zdecydowanie nie zasłużyła na taki los. Odwiecznie smutna, nie miała nawet szansy poznać smaku prawdziwego szczęścia.
Czuł się za to trochę winny. Nie potrafił nic zrobić z informacjami, jakie otrzymał od Miętowej Gwiazdy. Momentami czekał, aż sprawa sama się rozwiążę. I doszło do tego, ale finał był jednym z najgorszych, jaki w ogóle był możliwy. Stracili tak wiele wojowników, niewinne niczemu dusze odeszły z tego świata. Jako medyk powinien walczyć o ich każdy oddech, a nie był w stanie. Pierwszy raz w życiu zaklął. Przeklinał w myślach samego siebie, dopóki Cicha Łapa nie przyszła do niego z  pytaniem.
Teraz to Iskrzący Krok przejęła władze, a na zastępcę wyznaczyła Jaśminowy Sen. Liliowemu bardzo podobał się ten wybór, gdyż naprawdę ufał temu osobnikowi i wierzył, że przy takim układzie w hierarchii są zdolni odbić się od dna, do jakiego wpadli przez Lisią Gwiazdę.
Jego uczennica kręciła się od ściany do ściany, pomagając aktualnie przebywającym u nich kotom. Wiedział, że powinien przestać się zadręczać i zabrać się do roboty, ale zdążyła na niego nakrzyczeć, skazując go na chwilowy odpoczynek mentalny. Nie zamierzał się z nią kłócić, bo już za dużo negatywnych wibracji było w tym klanie, a mu nie trzeba dodatkowej porcji złości.
Pląsający Wiesiołek przybył do nich z cieknącym z nosa glutem, oświadczając, iż od paru dni męczy go katar, ale przez ostatnie wydarzenia nie miał ochoty wychodzić zbyt często z legowiska. Cętkowany Ryś poskarżyła się na dręczące ją bóle głowy, przez które nie mogła spać i ledwo co chodziła. Natomiast Perliczy Grzebień zwymiotowała zaraz po wejściu do nich, przepraszając za spowodowany bałagan i dodając, że nie może przestać tak robić od  wczoraj.
Całą trójką zajęła się Cicha Łapa, a on uwagę poświęcił Jelonkowi i jego infekcji w oku. Podniósł ostrożnie odpowiednie medykamenty i zastosował je na czarnym.
Gdy tylko zrobiło się u nich luźniej, doszedł do wniosku, że nadszedł odpowiedni czas, by ktoś stał się pełnoprawnym medykiem. Kotka była akurat zajęta układaniem ziół na stosie, gdy zaszedł do niej i dotknął łapą jej boku.
- Chyba nadszedł czas, byś przestała być uczennicą - mruknął, a ta uchyliła pysk ze zdumienia. Dopiero po chwili w jej ślepiach zaiskrzyło od ekscytacji.
- Naprawdę? - Nie dowierzała, drżąc od przepełniającej jej radości. - Jesteś pewny, że jestem gotowa?
- Nikt nie byłby bardziej gotowy, niż ty teraz - odparł spokojnie.
Wspominając swoje własne mianowanie, udali się do skrytego w tle legowiska kamienia. Może i ostatnie wydarzenia nie były niczym wspaniałym, ale ten dzień był odpowiedni na to, by dostąpiła zaszczytu tej ceremonii.
- Ja, Bluszczowe Pnącze, medyk Klanu Klifu, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, by zrozumieć drogę medyka, i z waszą pomocą służyć swojemu klanowi przez wiele przyszłych księżyców - urwał, po czym uśmiechnął się łagodnie, by ją uspokoić. - Cicha Łapo, czy przysięgasz podążać drogą medyka, trzymać się z daleka od klanowych wojen i chronić wszystkie koty, nawet za cenę życia?
- Przysięgam - powiedziała z pełną determinacją w głosie.
- Zatem mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię medyka. Cicha Łapo, od tej pory będziesz znany jako Cicha Kołysanka. Klan Gwiazdy docenia twoje poświęcenie i pracowitość, oraz wita cię, jako pełnoprawnego medyka Klanu Klifu - dokończył.
Kotka podeszła do kamienia i trąciła go nosem. Bluszcz zmrużył oczy i powstrzymał się od głośnego westchnięcia. Przynajmniej teraz będzie im choć trochę łatwiej.

Wyleczeni: Pląsający Wiesiołek, Cętkowany Ryś, Jelenia Łapa, Perliczy Grzebień

Od Kamiennej Agonii CD Wilczej Zamieci

 - L-lisia...G-gwiazda - Wypowiedziała w końcu Wilcza Zamieć. Jednym tonem.
Zielonooka zastępczyni ledwo usłyszała te słowa. Czuła, jakby jej serce przestało nagle bić, a źrenice zmniejszyły się do rozmiarów ziarenka truskawki, gdy tylko usłyszała te słowa.
Lisia Gwiazda.
Znała go z opowieści ciotki, kocięcych pogróżek i nieco od starszyzny, w której musiała wymieniać legowiska niemal co każdy świt. Niewiele wiedziała o Lisiej Gwieździe, oprócz tego, że był tyranem. Krążyło wiele plotek o Lisie, ale Kamienna Agonia nie siliła się nawet, by je zapamiętać. Było ich zbyt dużo, a czemuś, co nie jest udowodnione, nie warto wierzyć. Ciężko było go nie znać. Niedokładnie wiedziała o jego czynach, bo nie było jej na świecie podczas jego żywota, jednak skoro został tak zapamiętany, musiał być jeszcze gorszy od Piaskowej Gwiazdy.
Spojrzała na Wilczą Zamieć spojrzeniem coś w rodzaju zaskoczenia i jednocześnie zwątpienia.
- Lisia Gwiazda nie żyje. Od dawna. W jaki sposób on miał ci to zrobić?
Spojrzała się na medyka, oczekując wyjaśnienia. Medycy znali się przecież na duchach. Jeżowa Ścieżka jednak nie odpowiedział.
Kotka machnęła ogonem zirytowana. Tyle pytań. Spojrzała na Wilczą Zamieć.
- Rozszarpałabym na strzępy tego Lisią Gwiazdę - Warknęła. - Nikt nie będzie atakował Burzaków. Nikt nie ma prawa tknąć w ten sposób żadnej kotki! Tylko psychol mógł zrobić coś takiego. Klifiaki.
- Spokojnie, Kamienna Agonio. - Miauknął Jeżowa Ścieżka i spojrzał powoli na Wilczą Zamieć. - Nie powinnaś się stresować, to niezdrowe przy ciąży. Myślę, że powinnaś powiedzieć Zajęczej Gwieździe o obawach w związku z Lis... Z tym, kto naruszył twoją nietykalność cielesną.

**
Kamienna Agonia leżała przy stosie zwierzyny, starając się przetrawić nadmiar nowych informacji. W tym czasie Wilcza Zamieć została przeniesiona do żłobka.
Będąc szczerym, czarna rozumiała Wilczą Zamieć. Gdyby ona zaszła w ciążę, nawet o tym nie wiedząc, to wolałaby nie wiedzieć, co by się stało z jej kociętami. A do tego, jeśli jakiś skurwiel zbezcześciłby jej godność? 
Króliczy Sus przecież przez to przechodziła. Może nie był to gwałt, ale wpadka, która w ogóle nie miała mieć miejsca. Jej rodzeństwo - młodsi bracia, w ogóle nie powinni istnieć. To był tylko głupi błąd. 
Nie była dziś jeszcze na polowaniu. Zobaczyła tylko, jak Kwiecista Łapa zbliża się do sterty. Czarna spojrzała ostrym wzrokiem na córkę Burzowej Nocy.
- Najpierw zapoluj, dopiero potem jedz - Powiedziała twardo zastępczyni. - Tereny Klanu Burzy to nie raj dla zwierzyny, żeby podjadać ze sterty!
- Tak - wybąkała kotka, i niemal od razu podbiegła do Jałowego Pyłu, prawdopodobnie prosić go o patrol łowiecki.
Czarna wyszła z obozu, chociaż praktycznie nie mogła skupić się nawet na własnych ruchach. Utrudniło jej to polowanie, przez co nawet sposób jej zmarłego mentora nie zadziałał, by złapać więcej niż jednego królika.
Zaniosła łup do obozu, mimo iż niezbyt jej się spieszyło. Dopiero, gdy rzuciła królika na stertę, wzięła czarną wronę.
Ptaki nie były częste na terytoriach Burzaków, ale kotka przekonała się już, że jej brat, Gliniane Ucho, potrafi być całkiem niezły, jeśli chodzi o łapanie tych wiecznie uciekających mysich móżdżków.
Złapała szczelniej w zęby ptaka i ruszyła w kierunku żłobka. Tak, pomyślała o Wilczej Zamieci. To aż dziwne.
Gdy tylko zielonooka wojowniczka weszła do środka, Wilcza Zamieć skuliła się.
Wróciła do swojej dawnej, słabej formy?
Ciężko było to zrozumieć.
- Masz - Miauknęła Kamienna Agonia, kładąc pod jej łapami wronę. 
Osiwiała siostra Zajęczej Gwiazdy popatrzyła się niepewnie na zastępczynię i na ptaka, jak gdyby przez to, co ją spotkało - przez niespodziewaną ciążę - nie mogła nawet patrzeć na jedzenie.
Kamienna Agonia w ciszy usiadła przy skalnej ścianie. W żłobku było cicho, pusto i wilgotno. Już nie pachniało tam intensywnie matczynym mlekiem, bo Marchewkowy Grzbiet - jedyna karmicielka - wróciła do obowiązków wojownika, gdy jej dzieci zostały mianowane na uczniów.
- Moja mama miała podobnie. - Powiedziała w końcu czarna. - Chociaż nie była zgwałcona, to nie wiedziała, że jest w ciąży. To była niezaplanowana wpadka. A moje rodzeństwo okazało się całkiem... znośne. - Córka Króliczego Susa wręcz się zaśmiała. - Może do czasu, gdy za bardzo nie rozrabiają. Dopóki twoje kocięta nie będą sprawiały problemów, może jeszcze je polubisz. A jak nie, możesz je oddać byle jakiej kotce, która chce mieć kocięta. Moja ciotka co rusz pyta mnie o to, czy chcę zostać matką i czy mam już kogoś na oku. 

<Wilcza? Kamień cię zaskoczyła?>

Od Kamiennej Agonii CD Jałowego Pyłu

 Słysząc słowa niebieskiego, prychnęła, nie przestając patrzeć mu się w oczy.
- Naprawdę, Jałowy Pyle? - Miauknęła. - Najpierw zostawiasz mnie w środku największych problemów, z depczącą po moich piętach Marchewką i Szczypiorem, a teraz nagle mnie przepraszasz za swoje nieogarnięte córeczki?
Dotknęła go oskarżycielsko pazurem w klatkę piersiową. 
- Nie potrzebuję twoich przeprosin. Twoje córki przynajmniej są silnymi uczennicami i będą w stanie mnie obronić, gdy będę tego potrzebowała. Ty nawet paluszka byś za moje życie nie oddał. - Syknęła.
Odwróciła się, zmierzając do legowiska Zajęczej Gwiazdy. W środku był też jej brat, który lizał uspokajająco swojego partnera za uchem.

* * *
Prowadziła wieczorny patrol graniczny. U jej boku szedł Końska Łapa, obok Szczypiorkowa Łodyga z Zachodzącą Łapą, a z tyłu, Jałowy Pył i Kwiecista Łapa. Dodatkowo Indyczy Jazgot  z Głazik, a żeby nie otaczać się takimi, to również Kozi Skok. Niemal cała ferajna osób, których nie lubiła, ale chciała zabrać na patrol paru uczniów. Ona sama za bycia uczennicą uczestniczyła z dwa razy w patrolu granicznym. Taka nauka również się przydaje.
- Końska Łapo, określ, czy Nocniaki już tutaj były. - Poleciła uczniowi. 
- Były, unosi się tu dość intensywny zapach - Odparł kocur.
Pozostali mentorzy podłapali dość szybko, a czarna była usatysfakcjonowana, że osiągnęła swój cel. Cóż, ona w tak czyście edukacyjnych patrolach granicznych nie uczestniczyła, więc niech chociaż te mysie móżdżki mają tą przyjemność.
- Kwiecista Łapo, wyraźnie czuć zapach Nocniaków na naszym terenie. Dlaczego? - Zapytał niebieski syn Szemrzących Szuwarów.
- Bo wiatr wieje w naszą stronę, więc został tu rozniesiony. - Miauknęła uczennica. - Mamy to zakryć?
- Tak, Kwiecista Łapo - Wtrąciła się czarna. - Jesteś jej mentorem, pokaż jej, jak zakrywamy zapachy innych klanów. Jak znaczy się teren na patrolach granicznych.
Spojrzała się dość ostrym spojrzeniem w stronę Jałowego Pyła. Zobaczyła, że wykonał polecenie, z czym pomógł mu Indyczy Jazgot.
Nienawidziła przebywać z taką ilością kocurów, a szczególnie z tym głupim rudym Klifiakiem. Klan Burzy przyjął jednego Wilczaka, i jakby tego nie było mało, to jeszcze Klifiaka! Zaraz prawdziwi Burzacy będą tylko mniejszością klanu. 
- Teraz granica z Klanem Wilka. Później możemy dodatkowo zapolować i sprawdzić teren przy rzece - Miauknęła zastępczyni. Nie oglądała się na towarzyszy. Wyłącznie na Końską Łapę, bo był jej podopiecznym, a dodatkowo łatwo się rozpraszał. 
Gdy dotarli do granicy, za którą znajdowały się zalesione tereny, instynktownie wygładziła językiem futro na grzbiecie i rozejrzała się, starając zgrywać tak spokojną, jak tylko mogła.
Ewidentnie powinna przestać to robić.
Nie mogła pozbyć się wrażenia, że Jastrzębia Gwiazda tylko planuje, żeby w końcu wywołać nieprzyjemny spór. Za każdym przychodzeniem do granicy z Wilczakami, czuła się, jakby gdzieś w czarnych cieniach drzew ukryci byli jego wojownicy, czekający tylko, by ich skrzywdzić. 
- A ty co, znowu pchła ci weszła w ogon? - Syknęła złośliwie za jej plecami Szczypiorkowa Łodyga. - Może ci mamusia zesłała sen z Klanu Gwiazdy, że Wilczaki to niewyżyte potwory i zaraz cię zjedzą?
Czarna wysunęła pazury, powstrzymując się od użycia siły.
- Nie mów o Króliczym Susie w tak pogardliwy sposób - Warknęła czarna.
- To można o niej mówić niepogardliwie? - Szczypior wydawała się usatysfakcjonowana tą dyskusją.
Kamienna Agonia zauważyła, jak wychodzi przed nią Jałowy Pył, o dziwo z dość wysoko uniesionym ogonem.

<Jałowy, ty mój bohaterze? xD>