I ze wszystkich tych możliwych zabaw, jakie można tylko wymyślić kociakowi, on wybrał akurat udawanie rodzinki? Wbił spojrzenie błękitnych oczu w te Złotego, z jasnym, wyraźnym przekazem – "litości". Tylko czy te oczęta nie były zbyt podobne do jego własnych…? Co z niego był za ojciec, którego dzieci nawet nie wiedzą, że nim jest? Czuł, że zaraz zwróci swoje śniadanie. Te dwa słowa ciążyły mu okropnie i chyba już nigdy nie przepuści ich przez gardło.
Ojciec.
Syn.
Niby normalne, zwykłe, każdy używał ich na porządku dziennym, a dla niego były tak obrzydłe. Wstrzymał oddech, a potem wypuścił go ze świstem, jakby miał właśnie wykonać misję, od której zależy jego życie. Musi być twardy, musi opanować panikę, przecież to tylko niewinna zabawa z kociakiem, jak każdym innym. Niech się cieszy, że to mu przypadła rola mamy… A dłuższym zwlekaniem tylko zniechęci do siebie malca.
Weź się w garść, rudzielcu.
Trzepnął głową i zmienił zupełnie nastawienie. Da radę, prawda?
– A masz jakąś ładną kulkę mchu? – zapytał z uśmiechem i rozejrzał się wokół, licząc, że jego wzrok zatrzymał się na czymś, co by się nadało do ich zabawy.
Na szczęście młodzik szybciutko podłapał jego entuzjazm i chyba nawet się z niego ucieszył. Mały pyszczek aż rozchylił się delikatnie, w niemym zachwycie.
– Tak! W kociarni, chodźmy.
Zatuptał krótkimi łapkami w miejscu, a wojownikowi znowu stanęło serce. Nie do niej, nie wejdzie tam. Przygryzł dolną wargę.
– Może… Pójdziesz sam, a ja tu poczekam? Na pewno sobie poradzisz – mruknął przekonująco, aby tylko się wymigać.
Łyknie to?
– Jasne!
Łyknął. Kocur znowu wykrzywił łagodnie pyszczek, w geście mającym przypominać uśmiech, a kociak, uradowany, pędem pokicał szukać dla nich prowizorycznego dziecka. Wieczornik zdążył ledwie przymknąć oczy na kilka uderzeń serca, nawet nie odetchnął porządnie, a Złoty już był z powrotem, ostrożnie podstawiając mu pod jego białe łapy ładną, jeszcze nawet nie pogryzioną kulkę mchu.
– Ślicznie. Więc to będzie nasz…
– Syn! Dzielny synek.
Takie radosne iskierki tańczyły w jego oczach, że sprawiały, iż w końcu rudzielec zaczął się rozluźniać.
– I na imię mu będzie…
– Żuczek.
Pokiwał zgodnie głową, następnie chwytając kawałek kruchego mchu w zęby tak delikatnie, jak tylko było go na to stać i odszedł parę kroków na bok, żeby tam ulokować się wygodnie, w pozycji półleżącej. Otulił zabawkę ogonem, jak gdyby naprawdę starał się udawać czułą matkę. Szkoda, że to było wszystko, co potrafił na ten moment zrobić. Więc co dalej?
– Dobrze, czyli ty jesteś równie dzielnym tatą i…
<Złoty? Nie róbmy skipa, tak jest śmieszniej xD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz