Lekkie mrowienie na łapach. Wilcza zamknęła zdrowe ślipię, starając się odrzucić złe wspomnienia. Zapamiętać chwilę z Kamienną Agonią na zawsze. Skupić całkowicie na niej. Żyć nią.
* * *
Chłodny poranek. Otworzyła ślipię. Automatycznie spojrzała w stronę gdzie leżała Kamień. Nie było jej. Zgodnie z jej słowami. Mdłości podeszły do gardła kotki. Wraz z wspomnieniami. Zacisnęła mocniej ślipię, starając się nie unosić płaczem.
— Wilcza? — głos pełen smutku odezwał się.
Pełne łez pomarańczowe ślipię spojrzało na białego kocura. Zajęcza Gwiazda podbiegł do siostry. Otulił ją z każdej strony zupełnie jakby pragnął ochronić ją przed złem całego świata. Zesztywniała obolała. Dotyk przypominał jej tylko Jego.
— Wilcza, błagam, powiedz co się stało. Kto ci to zrobił. — miauknął kocur, wbijając spojrzenie zielonych ślip w nią.
Odwróciła od nich łeb.
— Błagam, powiedz mi. — dodał szeptem.
Nie.
— Wilcza? — głos pełen smutku odezwał się.
Pełne łez pomarańczowe ślipię spojrzało na białego kocura. Zajęcza Gwiazda podbiegł do siostry. Otulił ją z każdej strony zupełnie jakby pragnął ochronić ją przed złem całego świata. Zesztywniała obolała. Dotyk przypominał jej tylko Jego.
— Wilcza, błagam, powiedz co się stało. Kto ci to zrobił. — miauknął kocur, wbijając spojrzenie zielonych ślip w nią.
Odwróciła od nich łeb.
— Błagam, powiedz mi. — dodał szeptem.
Nie.
Nie mogła. Nie przeszłoby jej to przez gardło.
— Wilcza, błagam. Nie możemy tego zostawić. On musi ponieść karę. — głos brata stał się poważniejszy.
Siwa zacisnęła mocno ślipię, kręcąc łbem. Wszyscy wypytywali ją tylko o to. Wszyscy chcieli wszystko. Tylko to, tylko to i tak w kółko. Chciała o tym zapomnieć. Wymazać z pamięci. Z istnienia. Lecz każdy miał wobec niej tylko jedno pytanie. Pytanie, które sprawiało jej tyle bólu i rozpaczy. Pytanie, przez które nie potrafiła przestać płakać.
— Zajęcza Gwiazdo, wiem, że się martwisz. — spokojny głos medyka, zwrócił uwagę rodzeństwa. — Lecz myślę, że przez najbliższe wschody słońca mija się to z celem. Spójrz na nią. Musi odpocząć. — podkreślił ostatnie zdanie.
Wilcza zwiesiła łeb. Znów była bezużytecznym pasożytem klanu. Znów jej byt przynosił same szkody. Uczynił ją tym czego tak bardzo nienawidziła. Znów zbyt przerażona, by żyć. Znów zbyt słaba, by żyć. Wszystkie jej starania. Wszystkie wysiłki. Poświęcenia. Poszły na marne. Zostały unicestwione. Wszystko się posypało. Znów nic nie miało sensu.
"Przepraszam."
— Wilcza, błagam. Nie możemy tego zostawić. On musi ponieść karę. — głos brata stał się poważniejszy.
Siwa zacisnęła mocno ślipię, kręcąc łbem. Wszyscy wypytywali ją tylko o to. Wszyscy chcieli wszystko. Tylko to, tylko to i tak w kółko. Chciała o tym zapomnieć. Wymazać z pamięci. Z istnienia. Lecz każdy miał wobec niej tylko jedno pytanie. Pytanie, które sprawiało jej tyle bólu i rozpaczy. Pytanie, przez które nie potrafiła przestać płakać.
— Zajęcza Gwiazdo, wiem, że się martwisz. — spokojny głos medyka, zwrócił uwagę rodzeństwa. — Lecz myślę, że przez najbliższe wschody słońca mija się to z celem. Spójrz na nią. Musi odpocząć. — podkreślił ostatnie zdanie.
Wilcza zwiesiła łeb. Znów była bezużytecznym pasożytem klanu. Znów jej byt przynosił same szkody. Uczynił ją tym czego tak bardzo nienawidziła. Znów zbyt przerażona, by żyć. Znów zbyt słaba, by żyć. Wszystkie jej starania. Wszystkie wysiłki. Poświęcenia. Poszły na marne. Zostały unicestwione. Wszystko się posypało. Znów nic nie miało sensu.
"Przepraszam."
"Wiesz co, nie doceniłam cię."
"Wciąż jestem dumna z tego, co zrobiłaś na zgromadzeniu."
Powtarzała słowa czarnej niczym cichą modlitwę.
— Wilcza? Wilcza? — głos brata powtarzał jej imię.
Zmusiła się do spojrzenia na jego łapy.
— Pamiętaj, że cię kocham. Najbardziej na świecie. — miauknął, lekko dotykając łapę siostry. — Pamiętaj o tym proszę. Zawsze będę przy tobie. Nieważne czy nam powiesz kto to był.
Doceniała to. Naprawdę. Chciała jakoś to pokazać bratu. Lecz rozpacz gromadząca się w środku niej sprawiła, że tylko potrafiła znów wybuchnąć płaczem. Zalać się niechcianymi łzami, mamrocząc cicho niezrozumiałe słowa. Lider nic nie powiedział. Odszedł, pozostawiając płaczącą kotkę. Wierząc, że to będzie najlepsze co dla niej zrobi.
Powtarzała słowa czarnej niczym cichą modlitwę.
— Wilcza? Wilcza? — głos brata powtarzał jej imię.
Zmusiła się do spojrzenia na jego łapy.
— Pamiętaj, że cię kocham. Najbardziej na świecie. — miauknął, lekko dotykając łapę siostry. — Pamiętaj o tym proszę. Zawsze będę przy tobie. Nieważne czy nam powiesz kto to był.
Doceniała to. Naprawdę. Chciała jakoś to pokazać bratu. Lecz rozpacz gromadząca się w środku niej sprawiła, że tylko potrafiła znów wybuchnąć płaczem. Zalać się niechcianymi łzami, mamrocząc cicho niezrozumiałe słowa. Lider nic nie powiedział. Odszedł, pozostawiając płaczącą kotkę. Wierząc, że to będzie najlepsze co dla niej zrobi.
* * *
Wschód słońca za wschodem.
Nie próbowała wstać. Bała się tego co czekało ją poza legowiskiem medyka. Spojrzeń. Szeptów. Wypytywania jej. Płakania publicznie. Stania się pośmiewiskiem.
Szczypiorkowa Łodyga już nie raz przesiadywała koło legowiska medyków, zupełnie przypadkiem, i mówiła swoim rudym przyjaciółkom jak to siostra lidera "dała dupy samotnikowi, żeby znów nie robić nic całymi dniami". Wilcza nie potrafiła tego znieść. Rzeczywistość ją przytłaczała. Koty szeptały. Wciąż ich słyszała. Słyszała co o niej mówili. Jak bardzo nią gardzili. Jak bardzo jej nienawidzili. Płakała. Nie potrafiła nic innego. Była bezsilna. Samotnia. Nie umiała sobie z tym poradzić. To wszystko ją przytłaczało. Za bardzo.
— Zamierzasz tutaj spędzić całą wieczność? — zirytowany głos, sprawił, że sierść siwej zjeżyła się.
Para zielonych ślip zmierzyła ją chłodnym spojrzeniem. Położyła futro.
— N-nie. — ciche słowa z trudem wyszeptane rozniosły się po legowisku medyka.
Kamienna Agonia zmarszczyła brwi. Jej ogon zawirował w powietrzu. Zrobiła krok w jej stronę.
— Jeżowa Ścieżka coś mówił? — padło kolejne pytanie.
Wilcza pokręciła łbem, uciekając spojrzeniem na łapy.
— Lepiej, żebym porozmawiał z Wilczą na osobności pierw. — miauknął starszy medyk, wchodząc z bukietem ziół do legowiska.
Obie kotki powędrowały za nim wzrokiem.
— Czemu? — miauknęła zdziwiona zastępczyni.
Siwa ukradkiem spojrzała na nią. Dawno nie słyszała tej emocji w jej głosie. Czarna wpatrywała się w medyka, który milczał. Otulił się własnym posiwiałym czekoladowym ogonem.
— Kamienna Agonio, jeśli chcesz pomóc zawołaj Zajęczą Gwiazdę. — stwierdził Jeżowa Ścieżka. — Dobrze, żeby był przy niej ktoś bliski.
Czarna zmarszczyła brwi.
— Kto powiedział, że chce pomóc. Chce wiedzieć czemu jeszcze nie może wrócić do swoich obowiązków. — burknęła twardo kotka.
Medyk zwiesił łeb, spoglądając smutno na Wilczą. Siwa zamarła.
Nie.
Nie, nie, nie.
Chciała się mylić. Znała to spojrzenie. Nie. To niemożliwe. To nie mogło się znów dziać. Pokręciła stanowczo łbem. To nie mogło się znów dziać. Wbiła zrozpaczone spojrzenie w medyka. Jeżowa Ścieżka nie zaprzeczył. Jego niebieskie ślipia spoglądały na nią ze współczuciem.
Serce kotki szalało.
To nie mogło się dziać. Nie znów. Nie da rady. Nie wytrzyma. Sam fakt, że...
Sam fakt, że tam...
Złapała się za brzuch. Drżąca łapa wprawiła posiwiałe futro w wibracje. Pokręciła łbem, płacząc.
To nie mogła być prawda.
Ona...
Ona tego nie wytrzyma.
— Co się dzieje? — miauknęła zdezorientowana Kamienna Agonia, spoglądając na tą dwójkę.
Jeżowa Ścieżka otworzył niepewnie pysk.
— Wilcza Zamieć nie będzie mogła wrócić do obowiązków wojownika przez najbliższe księżyce. — zaczął medyk ze wbitym spojrzeniem w siwą kotkę. — Spodziewa się młodych.
Jęk.
Jęk bezsilności i rozpaczy wydobył się z pyska Wilczej, zaskakując obydwa koty.
To nie mogła być prawda.
To nie mogła być prawda.
To nie mogła być prawda.
Ona tego nie wytrzyma.
— Z-zabij... z-zabij... j-je... — błagała, wbijając pazury w poraniony brzuch. — Z-zabij... o-on... o-one... b-będą... Z-zabij... j-je... p-proszę...
Jeżowa Ścieżka pokręcił łbem.
— Nie mogę tego zrobić, Wilcza Zamiecio. — miauknął ze współczuciem medyk. — One niczym nie zawiniły.
Wilcza pokręciła łbem. Mylił się. Mylił. One nie mogły istnieć. Nie mogły.
— Wilcza, co tu się do cholery dzieje. — twardy ton uderzył w kotkę, sprawiając ze przeniosła zapłakany wzrok na nią. — To jego dzieło? Tego Klifiaka? On ci to zrobił? Gadaj, Wilcza.
Zapłakana i roztrzęsiona kotka mogła jedynie kręcić łbem, zanosząc się coraz większym płaczem.
Nie chciała ich.
Sama wizja, że mogą go przypominać...
— Od zawsze wiedziałam, że ta banda mysich móżdżków w ogóle nie ma szacunku do Burzaków. — mruknęła wściekle Kamienna Agonia, bijąc ogonem na prawo i lewo. — Kto to był Wilcza? Powiedz. Powiedz mi. — jej ton stawał się coraz ostrzejszy.
Zielone ślipia w kolorze liści klonu wypełniły się furią. Czarne niczym noc futro zjeżone. Kolczaste. Ociekające gniewem. Ostre pazury ryły ziemię.
Otworzyła niepewnie pysk. Przełknęła ciężko ślinę. Czuła się jakby musiała przełknąć garść kamieni. Czuła na sobie ich czujne spojrzenia. Wbiła spojrzenie w łapy.
— L-li... — zaczęła.
Otworzyła niepewnie pysk. Przełknęła ciężko ślinę. Czuła się jakby musiała przełknąć garść kamieni. Czuła na sobie ich czujne spojrzenia. Wbiła spojrzenie w łapy.
— L-li... — zaczęła.
Ogon zastępczyni świszczał w powietrzu.
— Wyduś to z siebie. — rozkazała.
— L-lisia... G-gwiazda. — wydusiła na jednym oddechu.
Cisza. Wszyscy ucichli. Wraz z nimi reszta świata. Wilcza bała się unieść spojrzenie. Bała się spojrzeć w ich pyski.
<Kamień?>
— Wyduś to z siebie. — rozkazała.
— L-lisia... G-gwiazda. — wydusiła na jednym oddechu.
Cisza. Wszyscy ucichli. Wraz z nimi reszta świata. Wilcza bała się unieść spojrzenie. Bała się spojrzeć w ich pyski.
<Kamień?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz