Jak tylko usłyszał dźwięk kroków, znalazł się w swoim ukochanym miejscu. Przytulnym kąciku w rogu żłobka. Pełnym ciszy, spokoju. Nawet jeśli wiedział, że to ktoś ważny, bo pachniał podobnie jak on. Rodzina? Mama coś mówiła o swoim bracie, ale kiedy on jej słuchał? Nawet teraz, gdy próbowała go zawołać, by się przywitał, musiało to się skończyć tym, że jeszcze bardziej zaszył się za małą, krzaczkopodobną rośliną. Skulił się najmocniej jak się dało.
Pewnie później jego siostra dalej będzie się naigrywać a mama się złościć. Nie chciał mieć styczności z obcymi kotami. To tyle. Co w tym złego?
***
Wyobraź sobie. Jest piękny dzień, śnieg się roztopił, a jednak nastrój markotny. Nie da się uśmiechnąć, bo ciągle za głową głupie myśli, istna burza, ciągłe przemyślenia na swój temat, by dowiedzieć się czy jest się innym. Tak się czuł Kuklik, w całkowicie stu procentach. Nie potrafił sobie się ani odrobinę skupić na otoczeniu, na tych wszystkich kotach, które istniały tak sobie.
Został uczniem. Musiał robić te wszystkie czynności, nie miał jak stać w cieniu. Gdy był w żłobku to wiadomo, mógł sobie tam kimać całymi dniami, turlając jedną, spokojną kulę mchu, słuchając jak inni bawią się wokoło. A teraz? Patrole, polowania, treningi… W głowie się od tego kręciło. Za dużo tego nowego, nie jest łatwo się przyzwyczaić! Oderwano go od rutyny. Nie chciał żyć tak jak teraz. Musiał spędzać czas z innymi, rozmawiać. A to było bardzo stresujące, bo ciągle był nazywany kotką. "Hej Kuklik, co dzisiaj fajnego zrobiłaś?", "Hej Kuklik, chciałabyś wyjść na patrol?". Miał dość, tak bardzo dość ich wszystkich a jedyne co potrafił robić to płakać z bezsilności oraz próbować na nich nie zwracać uwagi. Był inny i co? Tak trudno było nie zapomnieć? To bolało. Mocno.
Siostra dalej się zmieniła. Była niemiła, dalej jest niemiła, dalej irytowała, krzyczy, wydaje jej się że jest najmądrzejsza. Przecież jest w jego wieku (możliwe że nawet o chwilę młodsza) a rozporządzała wszystkimi oraz próbowała go chyba tak zezłościć. Wrzał jak tylko ją widział. Miał ochotę jej tak nawrzeszczeć, ale nie mógł. Nie, że się bał. No może trochę. Po prostu nie miał sił.
Irytował też chyba wszystkich tym, w jaki sposób nie potrafił zaufać. Jak mógł od tak komuś wierzyć jak tak często wydawało się, że oni są podmieniani. Nie poznawał kotów. Wygląd taki sam, zachowanie podobne ale jednak? Nie potrafił w jakiś sposób potwierdzić, że to ten sam osobnik, trzymał po prostu tą niepewność choć wydawała się głupia. Oni na serio byli podmieniani? Dlaczego to wahanie istniało, nikt nie potrafił powiedzieć.
W takiej sytuacji to nawet by zaczął narzekać na legowisko bo bardziej przypominały gniazda jakichś ptaków niż posłania. Wiele razy miał wrażenie jakby jakaś gałązka wrzynała mu się w futro. No i wysokość, od kiedy Perkoz zaprowadził go na gałąź, zaczął się bardziej bać upadku. Mógł w końcu się okaleczyć, bo to było niebezpieczne. Bardzo. Gdyby tak spaść na ziemię to można i kręgosłup złamać, jak i łapy… Za duże ryzyko, dlaczego byli na nie narażani? Bał się.
Jeszcze teraz, gdy musiał iść w tym patrolu. Siostra coś trajkotała mu do ucha, jedyne co mógł zrobić to spuścić smętnie oczy oraz łebek. Przed nim szedł Bez. Przypadek, czy jednak jakaś ustawka? Nie chciał, bo bał się wujka. Był taki inny. Nie potrafił się z nim skontaktować. Patrzył się na niego takim wzrokiem i… Jakby wiedział, że był głuchy, wszyscy mu to mówili, ciocia, babcia, mama, nawet Mak czasem musiała mu przypominać ten fakt… Może inni też zapominali o tym, że jest kocurem? Tak jak on zapominał o tym, że wujek jest głuchy?
- Nie słyszysz co do ciebie mówię, głąbie?- warknięcie siostry obudziło go z lekkiego snu na jawie. Przemyślenia rozwiały się, a organizm na nagły odgłos zareagował w niefortunnym momencie. Dreszcz strachu przejął nim i stracił oparcie na łapy. Tylko zdołał poczuć, że traci równowagę, a już rąbnął o błotnistą ziemię, zsyłając na koty w pobliżu brązową maź. Z przerażeniem spojrzał, że sam jest upaprany w tym całkowicie i nawet nie poczuł kiedy wypłynęły łzy i zaczął płakać. Po co, to nikt nie wiedział. Nikt o nim nic nie wiedział. Oprócz tego, że albo ryczał albo krzyczał. Nawet się zrymowało. Już słyszał jakieś odgłosy siostry. Pewnie znowu, że jest głąbem albo pytanie dlaczego miałaby brać go na poważnie. Słowa “Jesteś płaczliwą kotką i tyle, nie jesteś nikim więcej! Nie jesteś żadnym kocurem, tylko zwykłą lękliwą kotką…”. Ile razy ona to powtarzała? Chyba zawsze, gdy zrobił coś źle.
Pociągnął kolejny raz nosem, gdy zdał sobie sprawę, że widzi przed sobą białe łapy. Wmurowało go. Wujek? Przecież w patrolu była jeszcze Jaskółka, ale ona miała czarne łapy. I nawet jeśli była jego mentorką, mentorem czy co tam chciała czy chciał, wolał nie widzieć rano tych łap, które znowu go ciągnęły na poszerzanie horyzontów. Już niby wolał te białe, ale jak miał rozmawiać z Bzem! Jak mógł mu powiedzieć, że jest kocurem a nie kotką, że boi się obcych, że czuje, że wszyscy się potrafią podmieniać? Męczyli się czy co? Jak miał rozmawiać z kimś kto nie słyszał i nie potrafił mówić!
<Beeeez?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz