Kamienna Agonia miała wychodzić z obozu na polowanie. Wychodziła na nie zawsze, a szczególnie w porze, gdy było ono bardzo potrzebne. To, co tam zobaczyła, ledwo nie powaliło ją z nóg. Była wściekła, gdy zobaczyła Wilczą Zamieć, która trzęsła się, nie potrafiąc utrzymać się nawet na łapach. Zastępczyni prychnęła cicho.
Czy wspominała już, jak ciężko było ją rozgryźć? W tej chwili siostra Glinianego Ucha zastanawiała się nad tym dużo mocniej. Raz Wilcza Zamieć bawiła się w twardziela, raz w rozsądnego wojownika... A teraz, proszę, wróciła do swojej miernoty i bezużyteczności. Co działo się w jej głowie, że szukała własnej osobowości, jak ostatni kretyn? Kamienna Agonia chciała przestać się zastanawiać. Zignorować tą wronią strawę i żyć dalej. Ale ona była na każdym kroku, z różnym nastawieniem.
Osiwiała wojowniczka powiedziała coś zlęknionym głosem, a córka Króliczego Susu skrzywiła się z odrazą.
- Co tam mamroczesz, wronia strawo? - Syknęła.
Czuła chęć wyżycia się na tej marnej istotce, która próbowała być silna. A druga część - ta bardziej moralna i uczuciowa czarnej zastępczyni - nakazywała jej pozostać rozsądnym. Współczującym. Czy chociażby litościwym. To, czego nauczył ją Zwęglone Futro i jego delikatny charakter.
- Zabij mnie. Teraz. Już. W-wiem, że mnie nienawidzisz. N-nie krępuj się. Z-zrób to teraz. U-uwolnij m-mnie od t-tego świata...
Mimo wciąż niepewnego głosu, Wilcza Zamieć przestała drżeć i popatrzyła się Kamiennej Agonii w oczy. Zastępczynię wręcz zmroziły te słowa, i to spojrzenie, mimo prób zachowania zimnej krwi.
Chciała. Naprawdę chciała. Ot, jeden ruch pazurami... i już, nie ma jej, nie ma największego problemu, o którym Kamienna Agonia nonstop myślała. Teraz miała szansę zamordować Wilczą Zamieć bez żadnego oporu. Sprowadzić ją daleko od obozu, zadźgać, nie narażać się na konsekwencje od przodków - czy jakiegokolwiek innego cholerstwa, które tkwi gdzieś ponad nią. Ale wciąż się wahała.
Pamiętała, jak zabiła Pszczeli Pyłek. Wydawałoby się, że tak twarda kotka szybko o tym zapomni. Ale wyrzuty sumienia dalej tkwiły w jej sercu, chociaż zanikały przez inne problemy, z którymi musiała się zmagać. Nie chciała zabijać już nikogo więcej. Nie bez wyraźnej potrzeby.
- Nie - Warknęła Kamienna Agonia. Twardo, z pewnością. Może traciła szansę na pozbycie się problemu. Ale to było pójście na łatwiznę. - Nie zabiję już nikogo więcej. Niezależnie od tego, za kogo mnie uważasz.
Odwróciła się, nawet nie zwracając uwagi na słowa, jakich użyła. Skierowała się od razu do legowiska Zajęczej Gwiazdy. Opowiedziała mu o Wilczej Zamieci, tkwiącej przy wejściu do obozu. Biały niemal od razu zerwał sięz legowiska, pędząc do swojej siostry.
Czy można było nazwać to litością? W pewien sposób tak. Mogła ją zabić czy zostawić niezdecydowaną, a postanowiła zawołać kota, przy którym czuła się pewnie najbezpieczniej. Kamienna Agonia nie żałowała tego wyboru. Była zaskoczona słowami, które wypowiedziała Wilcza Zamieć. Całym jej bytem. Nie potrafiła go zrozumieć. Ale nie potrafiła też zabić kota, który niczemu sobie nie zawinił. Tylko tyrani zasługiwali na śmierć. Bezduszni kretyni. Ona taka nie była! Może inni mogliby temu zaprzeczać, ale kotka nie była potworem. Nie była też czysta. Miała już sporo rzeczy na sumieniu. Ale miała uczucia, mimo, że ich nie pokazywała. Wilcza Zamieć była problemem, ale Kamienna Agonia nie mogłaby ot tak, dla własnej ugody pozbyć się kota, tylko dlatego, że jest niewygodny. To zwykłe tchórzostwo i uciekanie przez problemami.
<Wilcza Zamieć?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz