Po ostatniej rozmowie (i nie tylko) z Iskierką podjął decyzję. Przedzierał się przez olbrzymie zaspy w stronę znajomych terenów. Drżał trochę, zwalając winę na chłód. W głowie układał plan, co powie gdy natknie się na któregoś z Wilczaków, modląc się w duchu, żeby nie była to żadna z bliższych mu osób. Były niewielkie szanse, że go rozpoznają, ale i tak…
Tak, zmienił się. Regularnie barwione w ziołach futro było teraz ciemnobrązowe z rudym połyskiem, ciemniejsze na grzbiecie a jaśniejsze przy brzuchu. Schudł sporo. Zawsze był trochę zbyt masywny, a samotniczy tryb życia nie sprzyjał odkładaniu tłuszczu. Dłuższe wędrówki wyrobiły pod jego kręcącym się lekko futrem mięśnie. Rysy jego pyska wyostrzyły się nieco, w sposób charakterystyczny dla kotów, którym bliżej do końca życia niż jego połowy. Tylko oczy pozostały te same, choć zdawały się osadzone głębiej i nie lśniły już jak dawniej.
Do jego uszu dotarł ledwo słyszalny szelest. Zamarł, przywierając do ziemi. Śnieg ukrył go dobrze, dając mu czas na rozejrzenie się.
Parę kroków od niego skradała się kotka. Była wysoka i chuda, jej grzbiet pokrywało bure cętkowane futro i tylko ono wyróżniało się wśród wszechogarniającej bieli. Nie kojarzył jej za bardzo. Musiała być szczylem kiedy... odszedł.
Usłyszał przekleństwo rzucane pod nosem. Była niecierpliwa, nie wytrzymała powolnego podchodzenia do zdobyczy i tylko dlatego ją dostrzegł.
Miał szczęście. Stał pod wiatr i spłoszona myszka biegła prosto w jego łapy. Jednym sprawnym ruchem zakończył jej żywot. Wyprostował się i wymachując świeżą piszczką, zawołał:
- Tego szukasz?
Zauważyła go. Zielone ślepia zwęziły się, a po uderzeniu serca na pysk wpełzł grymas niezadowolenia.
- Oddawaj to, lisi bobku!
Nie ma to jak nostalgiczne spotkanie Wilczaka po latach. Westchnął.
- Chodź tu i sobie weź - odburknął. Cóż, żaden z wymyślonych przez niego scenariuszy tego nie przewidywał.
W paru susach była przy nim. Wyszarpnęła mu mysz bez większych ceregieli.
- Lepiej żebym cię tu więcej nie zobaczyła - syknęła, patrząc na niego z pogardą. - Dla twojego własnego dobra. - Na jej pysk wpełzł złośliwy uśmiech. - Jastrzębia Gwiazda… nie przepada za samotnikami.
- Co powiedziałaś? - miauknął, zanim zdążył się powstrzymać.
Natychmiast zjeżyła futro.
- Zjeżdżaj - warknęła. - JUŻ!
Dopiero to go otrzeźwiło. Nie chciał walczyć. Jak ostatni gówniarz uskoczył w bok i pognał przed siebie, nie zatrzymując się aż jego płuca nie zaczęły palić żywym ogniem, a łapy uginać się pod nim.
Jastrzębia Gwiazda?
- Ech, siostrzyczko… - miauknął pod nosem, pełen sprzecznych uczuć.
Uniósł wzrok. Długość drzewa od niego przesuwała się czarna sylwetka, odcinająca się mocno na tle wszechogarniającej bieli. Czarny kot. Przyglądał mu się przez moment zaskoczony.
Przysiągłby, że nieznajomy poczuł na sobie jego wzrok bo odwrócił łeb i... spojrzał prosto w jego ślepia. Przeszedł go dreszcz.
"Bzdura" - pomyślał, przyspieszając kroku. Chciał jak najszybciej znaleźć się w ciepłym, suchym legowisku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz