– Baldzo pana pseplasam – wysepleniła, a następnie podeszła do niego i niepewnie ugryzła go w stopę. Ciężko było powiedzieć, jak smakowała. Głównie czuła futro, trochę piachu. Była dość twarda, jednak to pewnie dlatego, że ząbki koteczki jeszcze nie były powodem do chwały. Bluszczowy Poranek zaczął delikatnie poruszać łapami, próbując się oswobodzić.
– Ej, ej, przestańcie, no już... Skończcie! – W jego głosie słychać było niezadowolenie. Rosa, jak na zawołanie, zaprzestała ataku. W końcu skoro obcy kocur o to prosił, to trzeba wykonać jego prośbę.
– Nie, Losa, glyś! – usłyszała braciszka, który niezaprzestawał ataku. Wydawało mu się, że ma nad "przeciwnikiem" przewagę, prawda jednak była taka, że Bluszcz nie chciał mu zrobić krzywdy.
Szylkretka westchnęła cicho.
– B-baldzo pseplasam. – I znowu wgryzła się w jego stopę. Jeśli miała wybierać między Zimorodkiem, a tym wielkim kocurem, to przecież oczywiste, że wybierze Zimorodka. Nie przyszło jej nawet do głowy, że mogłaby sama zdecydować, co robić w takiej sytuacji. Skoro ktoś jej coś kazał, jej obowiązkiem było go posłuchać i być grzeczną. Nawet, jeśli to wiązało się z gryzieniem po łapach.
– Ej! Dajcie spokój! Berberys!
Słysząc imię rodzicielki oba kociaki stanęły dęba i puściły nieszczęśnika. Maluchy nie były takie zaraz głupiutkie i wiedziały, że kocur zamierza poskarżyć na nie mamie, która w tej chwili wstaje i wychodzi z legowiska. Rosa przełknęła ślinę.
– I co teraz? – zapytała cichutko Zimordka. Ten nagle rozpromienił się.
– W nogi! – krzyknął, wystrzeliwując przed siebie. Koteczka niewiele myśląc zrobiła to samo. Wszystko, byleby nie wykład od mamy!
< Zimorodku?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz