Słowa wojownika były niczym plaskacz prosto w pysk. Poczuł jak sierść na grzbiecie mu się jeży. Czując jak gniew niebezpiecznie w nim narasta, wziął głęboki wdech i wypuścił powoli powietrze. Ni cholery mu to pomogło.
— P-przyjaciółmi? — powtórzył słowa kocura, unosząc łeb.
Pełne furii żółte ślipie spojrzało na niego. Jesionowy Wicher przyglądał się mu zaskoczony.
— P-przyjaciele n-nie straszą się p-potworem, k-który później wydrapuje ci o-oko — wymamrotał z wyrzutem.
Usłyszał jak Jesionek wciąga mocniej powietrze.
— Pigwowa Łapo... ja... — szukał odpowiednich słów.
Widząc jego wyraz pyska Pigwa wiedział, że nie ma najmniejszej ochoty tego słuchać. Nie miał najmniejszej ochoty być znowu ratowanym przez pana ideała. To ostatnie czego potrzebował. Jego wykładów. Jego wiary w niego. Pokręcił z obrzydzeniem łbem.
— N-nie — przerwał mu i stał. — Zostaw mnie — rozkazał, odchodząc od niego.
Przyspieszył, by jak najszybciej znaleźć się poza zasięgiem wojownika. Wolał nie ryzykować jego nagłych pobudek moralnych. Skierował łapy w stronę wyjścia z obozu. Może poza obozowiskiem znajdzie nutę spokoju?
— A ty gdzie, mysia strawo? — warknięcie od razu zdradziło mówce.
Pigwa nie musiał się od wracać, żeby wiedzieć, iż stojącym za nim kotem jest Borsuczy Warkot. Niechętnie skierował łeb w stronę kocura. Nie przepadali za sobą co było raczej faktem oczywistym.
— N-na spacer — odpowiedział w końcu.
Wojownik zmrużył żółte ślipia z rozbawienia. Jego czarno-biały ogon uniósł się do góry dumnie, a nos zmarszczył się kilkukrotnie. Pigwowa Łapa nie wiedział, czy ten jest zły, czy zaraz kichnie.
— Bez mentora? — syknął w końcu Borsuczy Warkot. — Uczniowie sami się szwendać nie mogą, lisi bobku — wyjaśnił mu, jakby był totalnym ułomem.
Pigwa przygryzł wargę. Wiedział, że tamten tylko oczekuje jego żałosnego wybuchu złości. Nie chciał dać mu ten chorej satysfakcji. Dlatego też robił to w czym był najlepszy. Milczał.
— Wraz ze stratą oka słuch też ci wykitował? — zakpił wojownik.
Sierść na grzbiecie ucznia zjeżyła się mimowolnie. Odgłos kroków sprawił, że obydwoje spojrzeli w stronę rozlegającego się tupotu. Któż inny mógł mu przybiec na ratunek jak nie przewspaniały Jesionek.
— Co się dzieje? — zapytał czekoladowy kocur, przyglądając się dwójce.
Nim Pigwowa Łapa zdążył go przegonić, Borsuczy Warkot otworzył pysk.
— Próbował wyjść bez mentora — wyjaśnił czarno-biały.
Niebieskie ślipia spojrzały na niego. Pigwa odwrócił wzrok. Niech sobie nie myśli, że potrzebuje jakkolwiek jego pomocy.
— Myślisz, że Bobrza Kłoda podniósłby tyłek po coś innego niż sięgnięcie po kolejną mysz? — spytał Jesionowy Wicher. — No właśnie, dlatego Pigwowa Łapa... — urwał, widząc jak arlekin zrywa się i wybiega z obozu.
Pigwa biegł ile sił w łapach, byle znaleźć się jak najdalej od nich wszystkich. Był zły. Bardzo zły. Nie rozumiał czemu Jesionek znów mu pomagał. Czy w jego oczach był aż tak marną i nic nie umiejącą pokraką, że czekoladowy ciągle musiał mu pomagać? Nie zwracał uwagi na krzyki za nim, ani wołające go koty. Po prostu bieg przed siebie. Nim się spostrzegł znalazł się w lesie. Kroczył po miękkim mchu nadal się nie zatrzymując. Wiedział, że Jesionowy Wicher na pewno za nim ruszył. Musiał oddalić jak najdalej się dało póki czekoladowy jeszcze nie wpadł na jego trop. Gałęzie sosen zadrżały przez wicher, który wkradł się do lasu. Wraz z nim do nozdrzy kocurka wpadła nieprzyjemna woń. Szczekanie, które rozległo się za jego grzbietem nie zanosiło niczego dobrego. Szybko wbił pazury w pień drzewa i zaczął się niezdarnie na nie wspinać. Złowrogi tupot łap i warknięcia stawały się coraz głośniejsze. Pigwa poczuł przypływ determinacji. Zakończenie życie ze szczęk psa, nie było niczym atrakcyjnym. Dysząc udało mu się wczłapać na najniższą gałąź.
— Pomocy! — rozległ się pełen przerażenia głos.
Pigwowa Łapa rozejrzał się zdezorientowany. Próbował się zorientować, czy znał jego właściciela, ale walące mu głośno serce skutecznie rozwiewało wszelkie myśli. Pomimo że pies nawet nie został przez niego zauważony kocurek czuł się jakby właśnie stał nim pysk w pysk. Krew w żyłach pulsowała jak szalona, pobudzając wszystkie jego kończyny do działania. Zdrowe żółte ślipie uważnie rozglądało się po okolicy, starając dostrzec wrogie zwierze.
— P-pomocy! — właściciel głosu był coraz bliżej.
Pigwa słyszał jak biegnie przez las, łapami miażdżąc drobne gałązki. Jego nierówny oddech wraz ze szczekaniem psa tworzył ledwo słyszalną melodie. Wtedy Pigwa ją dostrzegł. Czarna kotka o niebieskich ślipiach pędziła przed siebie. Tuż za nią, ze lisią długość, biegł pies. Pigwowa Łapa jeszcze nigdy wcześniej nie widział takiego. Jego smukłe cielsko osadzone było na długich śnieżno białych łapach. Grzbiet pokryty był szaro-czarną okrywą ciągnącą się od ogona, aż do czoła stworzenia. Niebieskie ślipia błyszczały zafascynowane pogonią. Jego szczekanie miejscami wydawało się zamieniać w wycie. Pigwa poczuł nieprzyjemny dreszcz na grzbiecie. Tylko jedno znane mu zwierze wyło.
— Pomocy! — znów zawołała żałośnie kotka.
Pigwowa Łapa spojrzał niepewnie w jej stronę. Nie wiedział jak jej pomóc. I wtedy ich spojrzenia skrzyżowały się. Kotka widząc jego sylwetkę utkwioną na drzewie, rzuciła się w jego kierunku. Kocurek zdezorientowany przyglądał się jak ta pędzi do niego. A złowieszcze zwierze tuż za nią. Zauważywszy gdzie ta zmierza, Pigwa wręcz mógł przyrzec, uśmiechnęło się i przyspieszyło. Jego ogromna paszcza otworzyła się i kłapnęła prawie chwytając ogon z rudą końcówką kotki. Ta wbiła pazury w pień i zaczęła energicznie wspinać się. Bestia przymierzyła się do skoku. Jej czerwona obroża idealnie kontrastowała z żądnymi krwi ślipiami.
— P-pomóż mi — załkała, wyciągając łapy w stronę Pigwy.
Sparaliżowany kocurek jedynie przyglądał się jej. Wiedział, że powinien jej pomóc. Ruszyć na ratunek. Postąpić jak honorowy kot. Ale jakaś cząsteczka w nim, taka drobna, wręcz niezauważalna, podpowiadała mu, żeby tego nie robił. Żeby zobaczył co się stanie. Że skoro ta nie potrafi sobie sama poradzić, powinna umrzeć. Nim się spostrzegł pies skoczył. Złapał swą paszczą ogon kotki, ściągając ją siła w dół. Pazury zaryły o drewno, a przeraźliwy pisk wydobył się z czarnego pyska. A Pigwa jedynie siedział i przyglądał się temu. Patrzył jak stworzenie powoli pozbawia kotkę życia. Pomimo że wiedział, iż to coś strasznego, teraz wyglądało to na szalenie satysfakcjonujące. Widok rozlewającej się krwi. Gasnące w ślipiach życie. Dźwięk przegryzanych kości. Wszystko zdawało się być swego rodzaju sztuką. Sztuką, którą tylko nie liczni mogą zrozumieć. Pies zawołany przez właściciela w końcu porzucił zmasakrowane ciało kotki. Pigwowa Łapa widział w jego ślipiach, że chciał zabrać swój łup, lecz najwidoczniej jego Dwunożni nie pozwalali mu na takie zabawki. Gdy pies oddalił się wystarczająco daleko, kocurek zszedł z drzewa. Podszedł do zmasakrowanego ciała. Czarne futro kotki teraz splamione było krwią. Bordowa substancja wypływała z licznych ran, tworząc czerwoną kałuże wokół ciała zmarłej. Pigwa niepewnie zamoczył w niej łapę. Była ciepła. Przyjemnie ciepła. Niczym futro matki, tulącej swe kocie. Czując jej metaliczny zapach, zrodziło się w nim jakieś pragnienie spróbowania jej. Nie rozumiał go. Wiedział, że to dość obrzydliwego. Ale coś w środku zapewniało go, że się myli. Że jak raz spróbuje to nic się nie stanie. Że to tylko zwykła ciekawość. Przysunął splamioną krwią łapę do pyska. Już miał zlizać ciepłą substancję z niej, gdy usłyszał zbliżające się kroki. Szybko wytarł kończynę o mech, rozglądając się uważnie. Czekoladowa sylwetka pojawiła się jakby znikąd.
— Pigwowa Łapo? — wydusił zaskoczony wojownik.
<Jesionowy Wichrze?>
CZY PIGWA TO WAMPIR
OdpowiedzUsuń¯\_(ツ)_/¯
UsuńTo było smutne
OdpowiedzUsuń