BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

30 kwietnia 2020

Od Rzeki CD. Plusk/Łososia

Matka stała centralnie nad nimi.
Rzeka od razu podniosła się, widząc, w jakiej sytuacji się znajdują.
- Widzisz mamusiu? - powiedziała przesłodzonym głosem Rzeka - Plusk zasnęła w przejściu! I właśnie wróciła.
Spoglądając w oczy matki, stwierdziła, że to nie pomogło.
- Możemy iść już coś zjeść? - spróbowała ponownie złagodzić sytuację.
Śledziowe Futro ugniatała łapami ziemię
- Kogo to był pomysł - zapytała zdenerwowana.
Kocięta milczały przez chwilę.
Wtedy Łosoś od razu zawołał - To wszystko był pomysł Rzeki!
Liliowa kotka spojrzała na swojego brata z szokiem i złością.
Jak mógł tak na nią na kablować! Jakby wymyśliła coś, to by wszyscy wyszli bez żadnych kar, a teraz jej się pewnie oberwie.
- Rzeko - miauknęła zimno ich matka - Co ci przyszło do głowy, aby Plusk wyszła ze żłobka?
Rzeka spojrzała na matkę.
- No wiesz, hehe.... - próbowała wymyślić coś na szybko - Chcieliśmy pójść kawałek dalej, aby zobaczyć czy kot, który przyniesie jedzenie, jest gdzieś w pobliżu... A nie chcieliśmy wychodzić wszyscy na raz...
Karmicielka patrzyła na nią płonącym wzrokiem, który mógł zaraz wypalić w niej dziurę.
- No i Plusk zgodziła się, aby wyjść na chwilę i pójść kawałek dalej..... - tłumaczyła dalej - Aleee zobacz, wróciła i nie obchodziła daleko!
Szylkretowa karmicielka westchnęła,
- Możecie już iść coś zjeść - powiedziała Śledziowe Futro do Łososia i Plusk - A ty Rzeko, pójdź do kąta i przemyśl swoje zachowanie.
Młoda kotka spojrzała na kąt po czym na matkę
- Że tam? Nie!
- Co ja powiedziałam? - powiedziała zimniej Śledziowe Futro po czym powtórzyła - do kąta
Rzeka syknęła obrażona, po czym poszła powolnie i niechętnie do kąta. Teraz zapewne cały żłobek będzie się z niej śmiał!.
Machnęła zdenerwowana swoim jeszcze dość krótkim ogonkiem i usiadła w kącie, owijając nim część łap.

<Plusk? Łosoś? Wybaczcie, że taki gniot>

Od Iskierka CD. Aroniowego Podmuchu

Iskierka strasznie nudził się siedząc samotnie przed legowiskiem medyka. Myślał nawet czy nie zacząć kopać jakiegoś dołka, ale ostatnio jak to zrobił, Słodki Język nie była z niego dumna. Z braku opcji bawił się źdźbłem trawy, rozmyślając sobie o różnych sprawach. Nagle zobaczył czarno białego wojownika idącego w jego kierunku. "Nareszcie! Idę do tego żłobka!" pomyślał.
- Aroniowy Podmuchu! Aroniowy Podmuchu! - wołał go podekscytowany.
- Czego się drzesz, przecież cię widzę - odpowiedział wojownik.
Iskierka chodził w miejscu podekscytowany. 
- Idziemy tam?! Teraz?! Do tego żłobka?! Tam gdzie są inne kociaki?! Wiesz ile ich tam jest?! - piszczał kociak. 
Był tak podekscytowany, że nawet nie zauważył, że wojownik miał ochotę od niego odejść. 
- Tak, tylko błagam. Zamknij się, bo mi uszy zaczną krwawić
- A odpowiesz mi na pytania? - zapytał już ciszej by aż tak bardzo nie denerwować kocura.
- Sam zobaczysz. Chociaż w życiu nie widziałem kociaka z takim ADHD - przyznał
- Co to ADHD? - chciał spytać ale Aroniowy Podmuch już skierował się w stronę żłobka, ruchem ogona nakazując kociakowi by ten poszedł za nim.
Iskierek oczywiście zerwał się z miejsca i pobiegł za kocurem. 
Aroniowy Podmuch zatrzymał się przy jakiejś dziwnej norze. Wyglądała potulnie i ciepło do tego pachniała pysznym mlekiem.
Iskierek już chciał tam wbiec, ale zawahał się na chwilę
- Czemu nie idziesz? Męczyłeś tym wszystkich wokół od kiedy dowiedziałeś się, że żłobek istnieje - zapytał wojownik
- Jak będę w żłobku, to już nie będę cię tak często widywać. Chciałem się pożegnać! Tak do czasu, aż się znowu nie spotkamy! - przytulił się do kocura, a raczej do jego łap i częściowo do futra na piersi. - Jesteś najlepszy! Będę tęsknić! - uśmiechnął się do wojownika, po czym zniknął w przejściu do żłobka. Nie dał czasu by Aroniowy Podmuch zareagował na ten gest.
W żłobku było trochę ciemniej niż na zewnątrz. Karmicielki wiedziały, że kocurek dzisiaj do nich dołączy, ale większość kociaków się tego nie spodziewało. Iskierek szybko podbiegł do najbliższego kociaka. 
- Cześć! Jestem Tob- znaczy Iskierek! Jak masz na imię? - Iskierek aż tryskał pozytywną energią.
Nieznana mu kotka już nie była taka żywiołowa - Emmm. J-jestem Plu.. - i w tym momencie wypowiedź kotki, przerwała inna kotka. Najwyraźniej jej siostra. Nagle zaczęła bić Iskierka łapą po głowie.  Kociak nawet nie wiedział skąd się wzięła. Może chowała się w cieniu... albo Iskierek jest ślepy, co jest bardziej prawdopodobne.
- Zostaw moją siostrę głupi mysi bobku! - dalej go bije.
Kremowy kocur krzywo na nią spojrzał.
- Nie przeklinaj! Mama będzie zła! Poza tym Plusk by sobie poradziła.  I nie bij go tak już - zwrócił jej uwagę. Kotka zignorowała brata i dalej biła Iskierka.
- Cześć. Ał. Jak. Ał. Masz na. Ał. Imię? Ał- powiedział Iskierek między uderzeniami
- Nie twój interes lisie łajno! - znowu obraziła Iskierka... ale on nie robił z tego wielkiego halo.
- Rzeczko! Wyrażaj się! - szylkretowa karmicielka ostro zwróciła uwagę kociakowi.
- Jestem Rzeka, a nie Rzeczka
Jednak nawet słowa matki nie przerwały ataku na Iskierka. Rzeka naprawdę za nim nie przepadała. A Iskierek nawet nie wiedział dlaczego.
- Emm ał.  Możesz. Ał. Przestać. Ał. Proszę? - zapytał grzecznie Iskierek siedząc w miejscu.
- Nie. - odpowiedziała mu krótko Rzeka. 
Kotka pewnie by się tak znęcała nad nim, aż by nie padła ze zmęczenia, ale matka złapała ją za futro na karku i podniosła.  Rzeka patrzyła na Iskierka nienawistnym wzrokiem.
- Nie martw się. Ona taka jest - mruknęła cicho Plusk.
- Właśnie. Ale potrafi być... sympatyczna ... czasami - dodał kocur - jestem Łosoś. I miło cię poznać. 

***

Iskierek dłuższy czas bawił się z tymi dwoma kociętami. Naprawdę się polubili. Wiele razy proponowali Rzece dołączenie do zabawy, ale ta wolała siedzieć w cieniu i patrzeć świecącymi, piorunującymi oczyma na Iskierka.
Ciekawe czy reszta dni będzie taka fajna jak ten pierwszy.  I kiedy znowu zobaczy się z Aroniowym Podmuchem..

Od Konwaliowego Serca

Konwaliowe Serce obudziła się.  Zaraz po powrocie z ceremonii przy Księżycowym Kamieniu zasnęła, nawet nie patrzyła czy mech pod jej sierścią jest wygodnie ułożony, bo była bardzo zmęczona dniem. Przypomniała sobie nowe imię, teraz nie nazywała się Konwaliowa Łapa tylko Konwaliowe Serce. Ciekawe co powie na to Cętka? Chciała jej zrobić niespodziankę, miała nadzieję, że jeszcze Jeżowa Ścieżka lub Zajęcza Stopa nie rozgadali im, że stała się medyczką, a właściwie asystentką medyka. Jeżowa Ścieżka nadal spał, a Zajęcza Stopa pewnie poszła zbierać zioła. Wybiegła z legowiska i rozejrzała się, słońce już dawno było na górze. Jak widać dość długo spała. Pobiegła do Cętkowanej Łapy, która jak by nigdy nic wylegiwała się na słońcu.
- Cześć, Konwaliowa Łapo! – Krzyknęła, gdy ją zauważyła.
- Nie, nie. – Miauknęła starsza. Bura przestała wylizywać futerko i spojrzała się brązowymi oczami na kotkę.
- Ale co nie?  Coś się stało?
- Tak!
- Co?!
- Nazywam się już inaczej. – Powiedziała z dumą Konwalia.
- Czyli zostałaś medyczką? Jak się teraz nazywasz?! - Mina burej była przez chwilę bez cenna.
- Konwaliowe Serce!
- Fajne imię dał ci Jeżowa Ścieżka… - Przestała już z podekscytowaniem mówić.
- Co się stało? – Zapytała Konwaliowe Serce. – Jakaś kłótnia z Orlikiem? Czy chodzi o to, że ty jeszcze nie zostałaś wojowniczką? – Asystentka medyka zdziwiła się nagłą zmianą nastroju przyjaciółki. 

<Cętkowana Łapa?>

Od Konwaliowej Łapy (Konwaliowego Serca) cd. Leśnego Świtu

Leśny Świt powoli tracił przytomność, Konwaliowa Łapa podeszła bliżej do wojownika.
- I c-co t-teraz? – panikowała – Proszę obudź się, muszę cię zaprowadzić do legowiska medyka.
Kotka złapała kocura za kark próbując zaciągnąć go choć o jeden ogon wiewiórki dalej. Nie była zbyt silna to też utrudniło jej zadanie. Chciała zawiadomić kogoś, ale znajdowali się dość daleko od obozu. Powoli zaczęła sobie przypominać czego uczył ją mentor.
Pajęczyna… szczaw na ból ran… mak na ból i co jeszcze? Coś było… skrzyp! – Gorączkowo myślała.
Pobiegła po najbliższą pajęczynę po drodze znalazła nie zbyt dorodny szczaw, może nie najładniej wyglądał, ale zawsze coś i skrzyp.

***

Krew przestała cieknąć z rany wojownika. Kocur nie długo potem się ocknął.
- Ostrożnie. – Miauknęła zatroskana kotka. – Spróbuj się podnieść, ale nie rób nic na siłę.
- Mmm… - Coś bełkotał pod nosem Leśny Świt. Na szczęście dał radę sam wstać. – Boli mnie głowa i b-brzuch.
- Masz, zjedz to. – Mruknęła podając kilka jagód jałowca.
- D-dziękuje.
- Mamy wielkie szczęście, że patrol mojego klanu tu nie doszedł.  Albo i nie… Pomógł by nam.
- Nie sądzę, z-zrobili by ze mnie karmę dla wron.
- Czujesz się już lepiej?
- Tak, o niebo lepiej. – Uśmiechnął się Płowy Kocur.
- To dobrze, powinieneś już wrócić do obozu swojego klanu. Mogę cię odprowadzić do granicy.
- Jasne. – Leśny Świt strzepnął bród z futra.

***

- Dziękuje ci, uratowałeś mi życie. – Powiedziała uczennica. – Gdyby nie ty lis mógłby mnie zabić, nie jest najlepsza w walce, a zwłaszcza z lisami.
- Ja też ci dziękuje, ty też mi uratowałaś życie. Do zobaczenia na zabraniu klanów! – Kocur oddalał się z każdym krokiem.
- Do zobaczenia! – Kotka uśmiechnęła się. W głębi serca miała szczerą nadzieję, że zobaczy Kocura jeszcze kiedyś. Wróciła do obozu zapominając o ziołach, które zostawiła koło nory lisa. Zastanawiała się co powie medyczce.
- Gdzieś ty była? – usłyszała trochę zdenerwowany głos Zajęczej Stopy – A podbiał? Co ty robiłaś przez cały ten czas?
Konwalia nie wiedziała co powiedzieć. Gdyby opowiedziała medyczce prawdę to Leśny Świt miałby przez nią kłopoty, ale jednak ona by miała z tego korzyści.
- J-Ja… J-ja – Kotka szybko zasłoniła ogonem kropelkę krwi na tylnej łapie – Ja… Nie było i ten… Zabłądziłam. – Konwaliowa Łapa nie chciała okłamywać kotki, ale było to w imię wyższego dobra. – Przepraszam, nic nie znalazłam zapomniałam drogi do obozu, a jak już sobie ją przypomniałam właśnie lis zagrodził mi drogę. Zajęcza Stopo, wiesz, że walka nie należy do moich ulubionych zajęć.
- Naprawdę? No dobrze. Jest już późno raczej nie wyślę cię znowu byś szukała zioła, pójdź zawiadom Czaplą Gwiazdę o lisie i opisz dokładnie gdzie, co i jak.
Kotka opowiedziała o lisie przywódcy i poszła spać. To był bardzo wyczerpujący dzień, jednak poznanie wojownika wcale nie było nie fajne. A wręcz przeciwnie, należało do miłych wspomnień dzisiejszego dnia.

<Leśny Świcie? Jak chcesz to możesz kontynuować, jeśli nie chcesz to nie musisz ^^>

Od Konwaliowej Łapy (Konwaliowego Serca) cd. Mokrej Blizny

- Nie powiem. – Miauknęła Konwaliowa Łapa. – Nic się nie stało, najważniejsze, że żyjecie. A teraz i tak musisz odpuścić i zasnąć. Tylko bez rządnych "ale" lub wymykania się.
- Dobrze, wygrałaś. – Powiedział bez silnie kocur.
- Wiesz, że dużo kotów chciało by mieć zadanie odpoczywania. – Zaśmiała się czarna.
- Rzeczywiście. – Powiedział zastępca. Konwaliowa Łapa oprowadziła Mokrą Bliznę do legowiska.
- Miłych snów! – Mruknęła głośno koteczka.
- Dzięki… - Oczy Kocura powoli zaczęły się zamykać.
Uczennica postanowiła, że tym razem nie popełni tego samego błędu. Zawołała swoją przyjaciółkę, Cętkę by razem z nią szybciej mijał jej czas podczas pilnowania zastępcy.
- To mówisz, że on tak serio ciągle się wymyka? – Miauknęła bura.
- Tak, ale ciii… Obiecałam mu, że Zajęcza Stopa się o niczym nie dowie.
- Hi hi ha! – zaśmiała się młodsza - teraz będę go tym straszyć na treningach.
- Hah, to dobry pomysł. – Zgodziła się z tym Konwalia. Kiedy wyobraziła sobie Cętkę pośpieszającą swojego mentora słowami: "Wszystko wiem, Konwaliowa Łapa mi powiedziała. Jeśli będziesz niegrzecznym powiem to Zajęczej Stopie" zaczęła pękać ze śmiechu.
- Ech… No dobrze może nie będę taka dla niego surowa. – Powiedziała cętkowana.
Zastępca trzepnął kilka razy uszami jak by coś usłyszał, jednak nadal twardo spał. Ciekawe czy coś zrozumiał…

<Mokra Blizno? Cętkowana Łapo? Heh, Cętka ma od Konwalii sposób na mentora. Bój się… xDDD>

Od Aroniowego Podmuchu CD. Tobby'iego (Iskierki)

*przed chorowańskiem*

Wraz z liderem skierowali łapy w stronę legowiska medyczki. Po krótkiej rozmowie Deszczowa Gwiazda zadecydował, że kocie musi u nich zostać. Przy obecnych warunkach puszczenie go byłoby skazaniem na śmierć. Dlatego tymczasowo został przyjęty do klanu. Co za tym szło musiał dostać klanowe imię. Aroniowy Podmuch poszedł z liderem tylko po to, by ten nie krzywdził malca nowym imieniem. Patrząc na jego kocięta nie miał za dobrego gustu. 
W końcu jaki rodzic nazywa swojego syna Skała? 
Nic dziwnego, że ten wolał dać się unieść prądom rzeki i utopić niż zostać wojownikiem. 
— O, jesteście — miauknęła na ich widok Słodki Język. 
Jej zmęczone dwukolorowe ślipia jasno mówiły, że malec już nie spał. Kocur domyślał się jedynie jakie katorgi ta musiała przejść. 
— Aroniowy Podmuchu! — zawołało cynamonowe kocie, przybiegając do niego. 
Patrząc na nie teraz trudno było uwierzyć, że jeszcze jakiś czas temu zdawał się być umierający. Teraz znów było go wszędzie pełno. Wojownik uniósł pytająco brwi.
— Czego? — mruknął, otulając łapy ogonem. 
Maluch podbiegł do niego. Uśmiechnął się, a jego zielone ślipia zdawały być pełne wesołych iskierek.
— Dziękuję za ratunek! Gdyby ty to nie wiem co by ze mną było... Więc dziękuje! Jest pan teraz moim... — łapa czarno-białego wojownika zatkała mu w końcu pysk. 
Kociak uniósł pytająco brwi. Aroniowy Podmuch wywrócił oczami. 
— To jest Deszczowa Gwiazda — przedstawił niezbyt chętnie stojącego obok niego kocura. — Musisz zamknąć jadaczkę i posłuchać go, kumasz? — syknął, a gdy kociak kiwnął łbem, zdjął łapę z jego pyska. 
Zielone ślipia przeniosły się na sędziwego kocura. 
— Witaj — srebrny przywitał się z malcem. — Widzę, że poznałeś już Słodki Język i Aroniowy Podmuch. Tak samo jak ja są oni członkami Klanu Nocy — wyjaśniał kocurkowi. — Słyszałem, że Aroniowy Podmuch obiecał ci znaleźć matkę i mam zamiar spełnić tą obietnicę, ale przez obecną pogodę średnio mamy jak. Chciałbyś dołączyć do naszego klanu chwilowo? — zaproponował mu lider. 
— Jasne! — odpowiedział mu od razu maluch bez zawahania. — A czym są ci wojownicy? I czemu macie takie dziwne imiona? Oraz skąd one się biorą? W końcu nie wyglądasz jak deszczowa gwiazda? Choć może jak zmruży się oczy to trochę. Ale naprawdę tylko trochę... — przeniósł spojrzenie na medyczkę. — A ty masz słodki język? Inne koty w klanie też mają słodkie języki, czy tylko ty? — zalał ich falą pytań kocie. 
Aronia pokręcił zrezygnowany łbem. Mógł jednak odpuścić sobie te odwiedziny. 
— Pierw powiedz jak ci na imię — miauknął spokojnie lider, który powoli zaczynał też mieć dość pytań malca. 
— Tobby jestem — przedstawił się z dozą dumy. 
Aronia zmarszczył nos. Cóż za dziwne imię nosiło to kocie.
— Klanowe imiona pochodzą od natury, więc musimy ci nadać nowe — wyjaśnił Deszczowa Gwiazda, przyglądając się uważnie kociakowi. — Może Maczek? Albo Stokrotek? — zastanawiał się kocur. 
Aronia prychnął. 
— Gejowe — ocenił z pogardą. — Prawdziwy wojownik powinien mieć bojowe imię. Krew, Pazur albo Śmierć — podał kilka godnych jego zdaniem uwagi. 
Słodki Język pokręciła łbem z rezygnacją. Jej zmęczone ślipia spoczęły na kocurach. 
— Myślę, że twoje też nie są za dobre, znasz jakiegokolwiek kota o takim imieniu? — wyjaśniła delikatnie przyjacielowi. — Może zapytajmy Tobby'iego jak chce mieć na imię? — zaproponowała. 
Aroniowy Podmuch się skrzywił. Uważał, że to z jego propozycji powinno być wybrane imię. W końcu jaki wojownik od jakiegoś kwiatka?
— Chciałbym, żeby Aroniowy Podmuch mi wybrał — miauknął kociak, wpatrując się w kocura z wesołymi iskierkami w ślipiach. 
Wojownik uśmiechnął się paskudnie. 
— Widzisz? — mruknął dumny, że kociak go poparł. — Dobra to może... — zastanawiał się rozglądając po legowisku medyczki. Koniec końców jego ślipia napotkały się z podekscytowanymi oczami Tobby'iego pełnymi radosnych iskierek. — Iskierka...? 
Cisza wypełniła na uderzenie serca legowisko medyczki. Zarówno Słodki Język jak i lider nie spodziewali się takiej propozycji od Aronii. Widząc ich zaskoczone pyski, kocur prychnął po czym spojrzał na malca. 
— Może być? — mruknął chłodno, chcąc pokazać, że nie przyjmuje odmowy. 
Cynamonowy pokiwał energicznie łebkiem. 
— Tak! Jest fajne i super bojowe! — pochwalił wybrane imię, dreptając wesoło. 

* * * 

Wraz z lekkim ociepleniem zielony kaszel opuścił ich obóz. Niestety zabrał ze sobą matkę Aronii Ognisty Krok. Kocur przeżywał śmierć rodzicielki, ale nie pokazywał tego po sobie. Wszelkie emocje zamknął szczelnie w sobie. Zmierzał w stronę legowiska medyczki. Dziś miał być pierwszy dzień Iskierki w kociarni. Słodki Język chyba cieszyła się jeszcze bardziej niż sam maluch. Aronia nie dziwił się jej, po tylu wschodach słońca w jednym legowisku z tym kociakiem każdy w końcu straciłby nerwy. Przez to, że maluch trafił do nich prawie na samym początku epidemii słaby i przemoknięty dopiero teraz, gdy wszystkie koty wyzdrowiały, opuszczał legowisko medyczki. Poza tym jego ględzenie jęzorem nie pozwała spać zdrowiejącym kotom, więc wystawiony przed wejściem do legowiska siedział lekko znudzony. Łapą tarmosił wystający z ziemi pęd trawy, a jego ogonem drżał zniecierpliwiony.  Aroniowy Podmuch już teraz czuł bijące z niego podekscytowanie. 
— Aroniowy Podmuchu! Aroniowy Podmuchu! — wołał go Iskierka, gdy zauważył czarno-białego wojownika. 
Kocur machnął ogonem i przewrócił oczami.  
— Czego się drzesz, przecież cię widzę — syknął, podchodząc do malca. 

<Iskierko?>

Od Miedzianej Iskry CD Żabiego Skoku

Miedziana Iskro? Jak zdobyć przyjaciół?
Pytanie kotki odbiło się echem w łbie Miedzianej Iskry. Czemu Żabka się pyta? Przecież ma przyjaciół. Ma Miedź...
Dobra nie wiem, nie przypatrywałam się jej relacjom z innymi.
Płowa wojowniczka uśmiechnęła się lekko i zastanowiła się nad sensowną odpowiedzią.
- Wiesz... Musisz być życzliwa i przejmować się losem innych. Troska zawsze jest wskazana. Czasami zwykłe "miłego dnia" albo "jak się masz?" może poprawić humor. A, i przede wszystkim - bądź sobą. Jeśli będziesz zachowywać się naturalnie, dobre i wartościowe koty powinny to docenić. A jeśli nie, ich strata. Nie musisz udawać kogoś, kim nie jesteś, bo jesteś wspaniałą kotką - zamruczała na zakończenie.
Bo... Chyba tak właśnie zdobywa przyjaciół. Właściwie, nigdy nawet się nad tym nie zastanawiała, zdobywanie znajomości przychodziło całkiem naturalnie.
- Dziękuję - miauknęła cicho Żabi Skok.
- Jestem pewna, że i bez tych rad byś sobie poradziła - poruszyła wąsami z rozbawieniem - O patrz, mysz!
Pointka w mgnieniu oka pomknęła przed siebie, zaraz będąc przy zdobyczy, którą szczerze powiedziawszy bardziej wyczuła niż zobaczyła. Przykucnęła, odczekała chwilę, a w następnym uderzeniu serca zwierzątko ginęło pod jej ostrymi pazurami. Małe szare stworzonko zawinęło w jej pyszczku, ruszyła truchtem z powrotem do Żabki.
- To co, wracamy do obozu? - wysepleniła spomiędzy piszczki w zębach.
Cętkowana kiwnęła krótko głową na zgodę.

*i cyk teraźniejszość*

Bicolorka siedziała przed legowiskiem wojowników, obserwując, jak na Srebrnej Skórce pojawiają się gwiazdy, czy - jak kto woli - duchy przodków. Niebo ciemniało i ciemniało, kiedy nagle jedna z gwiazd zamrugała interesująco, przykuwając tym samym uwagę Miedzi. Uśmiechnęła się delikatnie.
Podniosła się, ziewając przy tym, a następnie ruszyła żwawo poza obóz. Wymijała szybko kolejne drzewa, zmierzając do jednego konkretnego. Ostatnio było kilka dni przerwy w ulewach, miała ogromną nadzieję, że nie będzie za śliskie.
W końcu, dotarła na miejsce. Zadarła łeb do góry, aby spojrzeć na chyba najwyższe drzewo na terytorium Klanu Wilka. Jedno z jej ulubionych, oczywiście. Wbiła pazury w wątpliwej wytrzymałości korę i rozpoczęła mozolną wędrówkę w dół. Chociaż szczerze powiedziawszy bardziej lubiła to, niż schodzenie.
Usiadła na jednej z gałęzi praktycznie na samym czubku.
- Hej, Turkawko - miauknęła do tej jednej gwiazdeczki, która wcześniej do niej mrugnęła. Od dawna była przekonana, że to właśnie medyczka - wiesz, miałaś rację, że jeszcze wszystko się ułoży. Nie wiem, czy widziałaś, ale my z Igłą się zakochaliśmy. I... I on jest wspaniały, kocham go. Ale nadal cholernie za tobą tęsknię, wiesz? - zaśmiała się, a po jej pyszczku spłynęła łza.
Nagle do jej uszu dotarł cichuteńki trzask łamanej gałązki i jeden znany zapach. Żabka? Co ona tu robi? Miedź miała nadzieję, że jej nie słyszała. Wytarła pośpiesznie łapą łzy i zeszła kilka gałęzi niżej.
- Cześć Żabko! Wieczorny spacer? - zawołała głośno, aby ta mogła ją usłyszeć.

<Żabko?>

29 kwietnia 2020

Od Szkarłatu cd. Szyszki

Szyszka, bo fak zwała się tymczasowa opiekunka Szkarłatu, była gotowa do zabawy. Pełna energii i zapału. Gotowa do działania i tłumaczenia młodemu kocurkowi zasady życia w Klanie Lisa. Tylko... Nie przeciwdziała, że połowa zaproponowanych zajęć raczej znużyłaby rudego. Po co się bezsensownie chować, skoro i tak zs chwilę ktoś cię znajdzie? Po co biegać, gdy obserwacja zachowań każdego członka klanu jest znacznie bardziej ekscytujące?
- Dlaczego milczysz? Zatkałam cię? Mam mówić mniej? Jesteś mało kontaktowy... Eh, mogłam zacząć inaczej. - Szyszka pokiwała głową ze zdruzgotaniem. - Twój tata nie będzie zachwycony, a tak cię kocha.
- Możesz mówić. Po prostu myślę nad jakąś... Ciekawą zabawą, w której oboje się wykażemy - powiedział Szkarłat, aby podtrzymać rozmowę. Skoro kotka chciała zająć się nim dobrze, to czas zaproponować jakieś ciekawe zajecie. Przynajmniej dla niej.
- Pobawmy się w chowanego, żeby się nie nudzić. W miarę to lubie - miauknął.
Uradowana Szyszka podskoczyła kilka razy radośnie.
- Jednak mam dobre pomysły! Jak wspaniale! Zacznę szukać, a ty się schowaj. Tylko dobrze. Ostrzegam, umiem wygrywać w chowanym. Liczę! - Czarna kotka położyła się na ziemi i zasłoniła łapami oczy. - Raz, dwa, trzy...
Szkarłat już wiedział, co zrobić z wojowniczką. Udał się do pobliskich krzaków, gdzie gałęzie rosły gęsto. Przyjrzał się roślinie. Schował się za nią
- Szyszko, pomóż mi! Zaplątałem się w krzew! - miauczał głośno, nadając tonowi swojego głosu smutne brzmienie.
Szyszka poderwała się, jeżąc sierść.
- Ja cię uratuję! - Pobiegła w kierunku, z którego dochodził głos rudego. - O rety...nie widzę cię. Jak ty tam wlazłeś? Czuję twój zapach, jesteś strasznie głęboko... Sprytna kryjówka - oceniła czarna.
- Oj, wiem! Chcialem, byś mnie długo szukała, ajaj... Prawie się wyplątałem - rzekł Szkarłat, tracając łapą krzew i imitując wydowanie się z rośliny.
- Poczekaj! Pomogę ci! - Szyszka odgarnęła kilka gałęzi, wchodząc wręcz całym ciałem do środka krzewu. Wierciła się i uważała, aby nie wybić sobie oka.
Szkarłat uśmiechnął się. To się nazywa zabawa.
Stanął za Szyszką.
- Wyszedłem! Udało mi się! Teraz ja chcę szukać! - powiedział, udając uradowanie i szczęście.
- Teraz to ja utknęłam! Zawołaj kogoś! Albo... Sama się wydostanę - Wojowniczka szarpnęła się kilka razy, próbując oswobodzić ciało z krzewu.
- Poczekaj! Też chcę pomóc. - Szkarłat ugryzł ogon opiekunki i pociągnął go. Poczuł metaliczny smak krwi na swoich zębach, co zadowoliło go.
Szyszka miauknęła z bólu, wiercąc się.
- Nie! Puść! Nie dasz rady! Au, boli - syknęła.
Rudy puścił ogon Szyszki.
- Przepraszam. Nie chciałem... - pisnął z udawanym smutkiem. - Chciałem... Być jak... No... Mój rodzic... - Nie uwierzył, że powiedział to słowo. Z trudem przeszło mu przez gardło. Nigdy nie nazwał Bursztyna rodzicem.
<Szyszko?>

Od Trójki cd Iglastej Gwiazdy

Świetlikowe Skrzydło po raz kolejny marudziła mu, że bolą ją plecy. Może myśląc, że skoro tak dobrze się uczył, to i jej pomoże? Ale co on miał niby zrobić? Zaczął intensywnie myśleć, próbując rozwiązać ten aspekt. Kora Olchy jest na ból zębów, więc się nie nada. Trybula za to łagodziła bóle brzucha. Hm... Co by tu podać tej zrzędzie?
- A gdzie dokładnie cię boli? 
Starsza wskazała na swoje biodra, a Trójka od razu przewrócił oczami. Mogła od razu powiedzieć, że chodzi właśnie o to! Eh... jak ona utrudniała mu życie. 
- Myślę, że koper włoski ci pomoże. 
- Brawo! A teraz leć po niego. 
Westchnął i ruszył do legowiska medyków. Szybko wytargował się od Sosnowego Zagajnika o wspomnianą roślinę i wrócił z nią do swojej pacjentki. 
- Masz - Rzucił jej pod łapy. 
- Co za "masz"? Co należy teraz zrobić? 
Zastanowił się chwilę, wpatrując w medykament. Chyba chodziło o wsadzenie tego do gardła. Ale było za długie i kocica mogła się tym zakrztusić. 
- Eee... może... trzeba to połamać i wypić z tego sok? - zaryzykował.
- Wspaniale! A teraz do dzieła. 
Wgryzł się w łodygę i podał wypływający sok do pyska kocicy. Ta wypiła zawartość i westchnęła z ulgą. Jego wibrysy zadrżały z zadowolenia. Właśnie ulżył w bólu schorowanej! Musiał przyznać, że pomimo okropnego charakteru, Świetlikowe Skrzydło ciekawie uczyła. Na dodatek mógł przetestować znane lekarstwa na niej! 
Kiedy lekcja dobiegła końca, zadowolony ruszył coś przekąsić. Tak się złożyło, że natrafił na dziadka.
- Jak tam, Trójeczko? - miauknął do niego - Słyszałem, co się stało między tobą a tatą, chciałbyś o tym porozmawiać?
- Nie ma o czym gadać.- prychnął. Czy już cały klan o tym wie? - To było pomiędzy nami i tylko nami. Rozumiem, że jako przywódca i dziadek się troszczysz, ale nie ma czym. Było minęło. Za to ja słyszałem, że ty i Miedziana Iskra macie się ku sobie. 
- No... ja... znaczy...
Uśmiechnął się, widząc zakłopotanie staruszka. W końcu był jego dziadkiem, więc mógł już nadać mu to miano. Machnął ogonem.
- Już i tak wszyscy o tym gadają, więc nie kłam. Powinieneś się skupić na tych przywódczych sprawach. Przez ciebie i wasze amory, Miedziana Iskra szybko się zmywa, a pracujemy nad udoskonaleniem naszego wynalazku. 
- Wynalazku? 
Kiwnął głową. 
- Wiesz dziadku, jak nieporęczne jest chodzenie w tą i z powrotem po rośliny albo twoim przykładem, pokarm? Medycy biorą tyle, ile zmieści się w pysku lub korzystają z liści bluszczu, ale ile tam się tego zmieści? Ja - Wskazał łapą na siebie - Poznałem tajniki budowy gniazd, które będą rewolucją! Będzie się wkładać potrzebne składniki do środka i nieść tylko gniazdo wraz z zawartą w nim zawartością. Przyda się podczas suszy na przenoszenie mchu z wodą. Oszczędzi kłopotów z trudem pracy. 
- Brzmi ciekawie.
- A jak! - Uśmiechnął się szeroko. - A... jak już jesteś. Jest mały problem. - Uśmiech zszedł z jego pyska.- Twój wyliniały zastępca, zrobił sobie bachory. Jedno z nich, chcę zeżreć mojego pająka. Mógłbyś je nastraszyć? Wiesz. Tak, aby trzymały się od niego z daleka? Bez niego los, wielu krwawiących kotów, będzie stał pod znakiem zapytania. A jako przywódcą, jesteś dla nich bardzo przerażający.

<Dziadku?>

Od Szkarłatu cd. Czermienia

Wpadł w wodę. Brudna ciecz dostała się do jego nosa i nie zamierzała wylecieć. Ruda sierść pokryła się ciemnymi i morkymi plamami błota.
Wstał, otrzepując się, w tle słysząc pogardliwy śmiech Czermienia. Zdrajcy, okropnego osobnika. Po co próbował mu zaufać? Po co miał zbędne nadzieje na załapanie lepszego kontaktu?
Zabuczał wściekle, powoli odwracając głowę w jego kierunku. Niebieskie oczy ciskały niewidzialne błyskawice, które miały zranić czarnego. Wróg nie ugiął się, wręcz przeciwnie, zbliżył się, chcąc ponownie wrzucić młodszego od siebie do kałuży.
Gdy żółtooki zbliżył się do Szkarłatu, rudy zaczął go okrążać jak swoją ofiarę. Napięcie wzrosło. Bicie ich serc zlało się w jeden rytm. Wojna dopiero się zaczęła i zamierzała trwać całe księżyce.
- To mjało być śmeszne? - zapytał się stając centralnie przed wrogiem. Spotkał się z morderczym uśmiechem.
- Tak - miauknął Czermień. - Wyglondałeś jak Błysk!
- Oj, a ty jesteś cyściutki? Mas gluby bsuch i wyglondas jak sczur - seplenił Szkarłat.  - I śmierdzis jak Burstyn. Znowu daleś se wytulic, piesczosku? Nie dosć, że gluby, to jescze tchós. - Specjalnie skrzywił nos, aby podkreślić okropność fetoru, bijącego od Czermienia.
- Co?! - Starszy napuszył sierść i zabuczał wrogo. Wysunął pazury i lada moment mógł skoczyć. - Sam jesteś piesczoch!
- Skoro ty nim ne jesteś, udofodnij to - uśmiechał się niebieskooki.
Czarnemu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Skoczył, szykując pazury do rozorania skóry wroga. Rudy odsunął się od spadającego Czermienia, przez co starszy kocurek upadł na ziemię i poturlał się. Napotkał po drodze kilka kałuż, w wyniku czego czarna sierść pociemniała i zmokła.
Szkarłat, śmiejąc się pod nosem, zbliżył się do starszego. Stawiał ostrożnie kroki, a padający deszcz okrył jego futro wilgotną warstwą. Ukazał światu swoje kły w szerokim uśmiechu. Za chwilę dokona zemsty na czarnym, po raz kolejny.
- Blawo, Czelmień! Blawo! - miauknął z drwiną. Położył przednią łapę na brzuchu współzawodnika, czując się zwycięzcą.
- Zaras ci dowalę... - szepnął Czermień, dysząc.
- Oj, nie sondzę. Nie podniesies se. - Wbił pazury w ogon brata. Na dźwięk bolesnego piśnięcia, zaczął przesuwać łapę wzdłuż końcówki ciała czarnego. Czermień drgnął, miaucząc z bólu i złości. - Za chwilę bęsies miał czelfony ogonek, a ne bialy.
- Nigdy! - zbuntował się czarny, uderzając Szkarłat tylną łapą w głowę. Rudy cofnął się, widząc mroczki przed oczami. Otrząsnął się, bo Czermień szykował się do kolejnego ataku.
Bili się, mniej brutalnie niż poprzednim razem. Z ogonu czarnego ciekła krew, a Szkarłat oberwał kilka razy pazurami wroga.
Czas zakończyć ten pojedynek w spektakularny sposób. Nie chciał, by skończyło się na zwykłym lizaniu ran i reprymendy od Muszelki.
Naskoczył na czarnego, powalając go. Wylądował w kałuży. Szkarłat przycisnął głowę przeciwnika i zanużył w brudnej wodzie. Raz na kilka sekund pozwalał czarnemu zaczerpnąć oddech, lecz nie na długo.
- I co telas zrobis?
<Czermieniu?>

Od Konwaliowej Łapy (Konwaliowego Serca) cd. Jeżowej Ścieżki

Konwalio. Jesteś już gotowa. – zamruczał mentor. - Twój trening uznaje za zakończony. Zostałaś medyczką. Gratuluję.
Kotka stała jak wryta. Otworzyła szeroko oczy i tak jak by chciała coś powiedzieć pysk. Zastanawiała się, czy to nie jakieś zwidy. Zamknęła oczy, a po chwili je otworzyła mrugając.
- Mówię poważnie. – Spojrzał na Konwalię Jeżowa Ścieżka.
W głowie Czarnej pojawiały się nowe myśli: On mówi poważnie, nie przesłyszałam się. Jak teraz będzie wyglądać moje życie? Co będę robić bez treningów? Jak będzie brzmieć moje nowe imię? Czy ja w ogóle zasłużyłam? 
- Yyy… Brałeś Kocimiętkę? Może mak? Może coś za dużo? – Naglę zapytała się Konwalia mentora. Czy on mówi to na trzeźwo?
- Nic nie brałem. Mówię poważnie. – Powtórzył czekoladowy Kocur.
- N-nie wiem co powiedzieć… To wspaniałe... D-dziękuje… Ale co zrobimy bez naszych wspólnych lekcji? Nie będzie i w ogóle. A ja jeszcze nikogo tak poważnie nie leczyłam, ledwo wyjęłam sama kolec z łapy. Nie poradzę sobie bez ciebie. – Konwaliowa Łapa nie chciała kończyć teraz szkolenia, zastanawiała się, czy w ogóle chce. Czuła, że nie jest gotowa i jeszcze coś. A do tego przypomniała sobie słowa, które kiedyś usłyszała: pieszczoch dwunożnych zawsze nim pozostanie. Ale przecież ona była chyba inna od reszty pieszczochów… Przynajmniej chciała w to wierzyć. 
-Dasz sobie radę. – Zapewniał ją mentor.
- Dziękuje, za wszystko. Cieszę się, że jesteś moim mentorem. – Konwalia wtuliła się w ciepłe, czekoladowe futro mentora. Przy nim czuła, że jest naprawdę bezpieczna.

*Jakiś czas potem (dzień potem lub kilka), przy Księżycowym Kamieniu*


- Ja Jeżowa Ścieżka, medyk Klanu Burzy, wzywam mych przodków, abyście spojrzeli na tę Uczennicę. Ona trenowała ciężko, aby zrozumieć kodeks medyka i z waszą pomocą ona będzie dumnie służyć swojemu Klanowi przez wiele księżyców. – Powiedział Jeżowa Ścieżka przy Księżycowym Kamieniu. - Konwaliowa Łapo, czy obiecujesz przestrzegać się zasad medyka, stać z dala od rywalizacji pomiędzy Klanami, i aby bronić i pomagać każdemu kotu, nawet kosztem swojego życia?
- O-Obiecuję! – Krzyknęła, cała drżąc.
- A więc z mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię medyka. Konwaliowa Łapo, od tego momentu będziesz zwać się Konwaliowe Serce. Klan Gwiazdy honoruje twoją dobroć i witamy cię jako pełnoprawnego medyka Klanu Burzy.
Asystent medyka podszedł do mnie bliżej i położył pysk na mojej głowie. Liznęłam go po ramieniu.
Bardzo podobało mi się moje nowe imię. Czułam, że mój mentor wybrał je dobrze.


<Jeżowa Ścieżko?>

Od Łososia CD Plusku

Nie był do końca pewien, jak powinien się zachować. Którą z szylkretek powinien poprzeć? Szczerze mówiąc, nie do końca podobał mu się plan siostry. Plusk z minuty na minutę wyglądała na coraz bardziej przekonaną do tego pomysłu. W dwójkę może jakoś udałoby im się zatrzymać Rzekę w żłobku, ale jeśli Plusk się zgodzi... Przecież Łosoś nie zostanie w kociarni sam, jak jakaś boi-myszka! Potem pewnie musiałby wysłuchiwać tyrad Rzeki o tym, jakim to okazał się tchórzem. Po chwili namysłu stwierdził, że raczej nie ma nic gorszego, nawet solidne baty od mamy nie przebijają jej kazań. Poza tym może i miała trochę racji... Dobry wojownik powinien być odważny, a leżenie plackiem w legowisku z pewnością do najodważniejszych czynów nie należało. Niby mama może się złościć, ale chcą tylko popatrzeć, a nie dzielić się językami z chorymi kotami. Nie powinna być zła, jeśli nic się nikomu nie stanie... Chyba. Wciąż jednak obawiał się, że czegoś nie przewidział albo Rzeka próbuje ich wkręcić w jakiś głupi kawał, więc położył po sobie uszy.
- Plusk... nie... - mruknął cicho, samemu już nie wierząc, że siostra go posłucha. Rzeka podjęła próbę uciszenia go, wymierzając celny cios w ucho pręgowanego kocurka. Spróbował jej się odpłacić, ale ta zrobiła zręczny unik i łapka Łososia dosięgnęła jedynie powietrza.
- Plusk, tak! - zawtórowała Rzeka. - No dawaj, nie bądź mięczak! Nie jesteś ciekawa co dzieje się w obozie? Może ta choroba sprawia, że kotom wyrasta drugi ogon? Albo trzecie oko!
Kremowy kocurek rzucił Rzeczce spojrzenie mówiące "Poważnie? Przecież Plusk się na to nie nabierze!", ale ta albo go nie zauważyła, albo nie chciała go widzieć. Ku jego zdziwieniu, zainteresowanie czarno-rudej kotki jedynie wzrosło.
- Dobra! Prowadź! - pisnęła. Łosoś - wyraźnie niezadowolony z takiego obrotu sprawy - powlókł się za siostrami. Ale na pewno nie robił tego, bo Rzeka mu kazała. Wcale by za nimi nie szedł, gdyby nie miał na to chociaż minimalnej ochoty... prawda?
Musiał przyznać, że plan Rzeki wcale nie był głupi i mimo iż wolałby być rozdarty przez lisa niż powiedzieć to na głos, trochę mu zaimponowała. Wykombinowała to tak, żeby mama nie nabrała żadnych podejrzeń. "Cwaniara" - pomyślał.
Chwilę po tym, kiedy wreszcie ujrzeli światło dzienne, z pyszczka liliowej szylkretki dał się słyszeć zduszony pisk. To Plusk ciągnęła ją za ogon z powrotem do kociarni. Czyżby istniała jeszcze nadzieja, że kotka wycofa się z planu? Po chwili razem z Rzeczką poznali przyczynę takiego zachowania siostry.
 - N..No-o, bo t-te koty s-są normalne... - wydukała ciemna tortie.
- Oczywiście, że są! Na Gwiezdnych, naprawdę uwierzyłaś w ten bełkot Rzeczki?- zaśmiał się Łosoś machając puszystym ogonkiem. Rzeka posłała mu mordercze spojrzenie, po którym zdecydował się na razie siedzieć cicho... Ale to tylko i wyłącznie dla dobra misji! Po chwili zauważył, że Plusk mocno się speszyła, ale z osłupienia wyrwało ją lśniące bursztynem spojrzenie Rzeki. To nie mogło wróżyć nic dobrego.
 - Pluskuś... - zaczęła słodko liliowa tortie - a wyszłabyś na dwór? - zapytała unosząc swój puchaty ogon. Łosoś postawił uszy a jego sierść zjeżyła się w jednej chwili.
- Chyba oszalałaś! - warknął nieco zbyt głośno, niż powinien - Ona? Przecież Plusk to strachajło! Ja pójdę - miauknął i wypiął dumnie pierś.
- Ty mysi móżdżku, jesteś wielgachny i dobrze widoczny! - Rzeka zaczęła się mocno jeżyć. - Nie to co Plusk. Może jest...duża, ale świetnie ukryje się w cieniu. Co ty na to?
- Nie, to niebezpieczne - stwierdził kocurek kategorycznie. - Narażasz ją.
- To sama pójdę!
- Zrobię to! - Plusk odezwała się piskliwie, patrząc jak sytuacja powoli zmierza ku bójce. - Zrobię.
Łosoś jeszcze przez chwilę z konsternacją i niedowierzaniem spoglądał to na Rzekę, to na Plusk. Jak mogło dojść do tego, że to nie on idzie?
- Dobra, plan jest  taki. Zasłonimy przejście tak, że nikt cię nie zauważy. Wyjdziesz na chwilę. Od medyka do nas jest jakieś parę kroków. Zajrzysz do środka i bum! Gotowe! Poruszaj się w cieniu, jak prawdziwy wojownik!
Kocurek chciał jeszcze spytać, czy jest pewna, że da radę, ale ostatecznie uznał, że nie ma sensu dodatkowo jej denerwować - serducho i tak waliło jej jak nigdy. Kilka uderzeń serca przed wyruszeniem szylkretki na zwiady, Łosoś i Rzeka ustawili się w taki sposób, żeby przejście było jak najmniej widoczne, wymachując przy tym bujnie owłosionymi kitami. Cóż, nie była to co prawda brawura, o jakiej Łosoś marzył, ale chociaż mógł się na coś przydać.
Wtem do jego uszu dotarł straszliwy dźwięk. Ciężka łapa któregoś z wojowników nastąpiła na gałązkę tuż pod żłobkiem, chwilę później Łosoś dojrzał jego pysk. Uprzytomnił sobie coś okropnego - Plusku wciąż nie było z nimi. Gorączkowo obejrzał się za siebie i z przestrachem odkrył, że mama zbliża się w ich stronę. Są osaczeni ze wszystkich stron, brakowało im odpowiedniej wymówki, a do tego wciąż istniało ryzyko, że ktoś zauważy Plusk na zewnątrz. Podsumowując - bywało lepiej. Podczas tej chwili koszmarnych rozmyślań, mama zdążyła znaleźć się tuż obok nich, a Rzeka rozpoczęła czarowanie jej na wszystkie możliwe sposoby. W tym czasie rozpędzona niczym wicher czarno-ruda koteczka wpadła wprost na liliowo-kremowy zadek. Łosoś mógł tylko z głupawym uśmiechem przyglądać się, jak Śledziowe Futro szykuje się do rozszarpania ich na strzępy.
<Rzeczka? Plusk?>

Od Jesionowego Wichru

Im był coraz starszy, tym coraz więcej doświadczał zmartwień. Najpierw strata rodziców, porwanie Gruszki i Lód, niedawna sprzeczka z Pigwową Łapą, która doprowadziła do straty przyjaciela, a na dodatek jego brat Malinowa Łapa oraz były mentor Biały Kieł, zachorowali na zielony kaszel! Chciał oczywiście odwiedzić chorujących, ale Słodki Język, co rusz wyganiała go mówiąc, że tak im nie pomoże. Może miała rację, ale miał prawo wiedzieć co z nimi. Czy im się polepsza? Nie wiedział, czy przeżyłby, kolejną śmierć członka rodziny. Malinowa łapa był dla niego bardzo ważny, tak samo Biały Kieł, oboje traktował jak swoich przyjaciół. Myśl, że ich zabraknie, naprawdę nie była zbyt przyjemna. Jednak pomimo tylu zmartwień, mógł liczyć na kogoś jeszcze. Brzoskwiniowa Łapa. Na samą myśl o kotce, zatracał się, wspominając jego wyznanie miłości. Trudno było ukryć fakt, że jest w niej zakochany. Każdego dnia przychodził do niej i razem dzielili się językami. Jej obecność działała na niego jak narkotyk, przez co czasami zapominał, że miał właśnie iść coś zrobić. Te chwilę jednak nie trwały długo, ponieważ mentor Brzoskwiniowej Łapy, zabierał ją na treningi. Miał nadzieję, że kotka niedługo wróci do niego, ale już jako wojowniczka, a nie uczennica. Myśl, że będą mogli spać wtuleni w siebie w jednym legowisku, była naprawdę wspaniała. Móc zasnąć, czując ją obok siebie...
- Jesionowy Wichrze! 
Otrząsnął się z myśli i spojrzał na niedojedzoną mysz. Teraz rzeka nie była zbyt bezpieczna. Nurt był silny i ciężko było coś złowić, nie przypłacając tego własnym życiem. Dlatego też musiał się delektować nie rybą, a właśnie małym gryzoniem. 
- Jesionowy Wichrze! - Uniósł głowę, zdając sobie sprawę, że ktoś go woła. 
Spojrzał na Pstrągowy Pysk, która nie wyglądała na zadowoloną, że musiała go wołać już po raz drugi. Wstał szybko i podszedł do zastępczyni. Ciekawe co miała mu do zakomunikowania? Słyszał już pogłoski o stracie jednego z żyć Deszczowej Gwiazdy, przez tą całą chorobę. Dlatego też coraz bardziej martwił się o Malinka i byłego mentora. Skoro lider nie zdołał się z tego podnieść, to co z nimi?
- Tak, Pstrągowy Pysku?
- Deszczowa Gwiazda, cię woła. Idź do niego póki jeszcze dycha. 
Kiwnął głową i szybko ruszył w stronę legowiska przywódcy. Ciekawe o co chodzi? Kiedy wszedł, ujrzał Borsuczy Warkot i Muszy Bzdyk, którzy właśnie wychodzili. Minął ich szybko i wszedł do legowiska, witając się z Deszczem. 
- No i jest nasz spóźnialski. 
- Przepraszam... - rzucił, czując jak oblewa go gorąc. No to się popisał.- O co chodzi?
- Stwierdziłem, że już czas, abyś zaczął szkolenie własnego ucznia.
Rozszerzył oczy, wpatrując się z szokiem w staruszka. Że...Że on? On już jest gotowy? 
- Ja... Tak. Dziękuję! Naprawdę! To... zaszczyt.
- Oj... Jesionowy Wichrze. Nie ma czego się bać. Wierzę, że sobie poradzisz. Niedługo zwołam klan. Przygotuj się. 
Kiwnął głową i wyszedł. On... dostanie ucznia! Własnego! Jedno z kociąt, którym tak niedawno sam był! Szybko pobiegł do legowiska wojowników, aby podzielić się tą wiadomością z byłym mentorem. Zatrzymał się jednak zdając sobie sprawę, że go tam nie ma. W końcu jest u medyczki i nie zostanie wpuszczony. Westchnął siadając smętnie na ziemi. Brzoskwiniowa Łapa była na treningu, więc i ona dowie się o tym później. Nagle dostrzegł wujka, który właśnie mijał go w drodze do wyjścia. 
- Wujku!
- Hm? - Kocur zatrzymał się niechętnie, najwyraźniej miał lepsze rzeczy do roboty niż rozmowa z kocurem.
- Będę miał ucznia! - Pochwalił się podekscytowany. 
- Gratulację. Dam ci radę jako doświadczony wojownik, który już trochę mentoruję. 
- Super! Słucham.
- Aby zyskać szacunek ucznia, musisz wrzucić go do rzeki. 
Em... dziwna rada... Ale skoro wujek tak mówił? W końcu się znał. Ale teraz woda była zbyt niebezpieczna na naukę pływania. Pomyśli nad jego słowami i zastanowi się nad wykonaniem tego ruchu.
- Dzięki za radę! 
Kocur kiwnął tylko głową i odszedł, zostawiając czekoladowego z burzą myśli. 
***
W końcu nadszedł ten moment. Deszczowa Gwiazda zwołał klan. Szybko ruszył w miejsce skąd przemawiał. Nie minęła chwila, a zobaczył człapiące kociaki. Jednego z nich dostanie! Właśnie... Zapomniał się zapytać lidera, kogo dokładnie mu wybrał. Ale to nieważne! I tak nie znał dobrze nowej generacji mieszkańców żłobka. To miejsce wzbudzało w nim nieprzyjemne wspomnienia. W końcu tam doszło do porwania kociąt, tam nabył swoje blizny oraz tam w ich obronie, umarła jego mama. Dostrzegł siedzącą niedaleko Brzoskwiniową Łapę. Znów jej nie powiedział o ważnych wieściach. W końcu go za to zabiję. Ale to nie jego wina! W końcu była na treningu z Szakłakowym Cieniem. Zapatrzył się znów w jej piękno, że zbytnio nie zarejestrował jak nowo mianowani uczniowie, podchodzili do swoich mentorów. Ale według skandujących kotów, byli to Zawilcowa Łapa i Wieczornikowa Łapa. Spojrzał na ostatnie kocię, które czekało na swoją kolej. Czyli to go dostanie! Skupił się w końcu na przemowie lidera. 
- Jesionowy Wichrze, jesteś gotowy do szkolenia własnego ucznia. Otrzymałeś od swojego mentora, Białego Kła doskonałe szkolenie i pokazałeś swoją wytrwałość i odwagę. Będziesz mentorem Jaskrowej Łapy, mam nadzieję, że przekażesz mu całą swoją wiedzę.
Nadeszła ta chwila! Podszedł do kociaka i zetknął się z nim nosem. Teraz będzie odpowiedzialny za tego malucha. Nauczy go wszystkiego, czego się nauczył, gdy był w jego wieku. Klan zaczął skandować nowe imię ucznia. 
- Z rana zaczynamy trening, Jaskrowa Łapo. Obudzę cię. - zwrócił się do kociaka. - A teraz możesz iść świętować. 
***
Niebo barwiło się już na lekki róż, kiedy Jesionowy Wicher szedł do legowiska uczniów, po swojego ucznia. Gryzł się trochę sam ze sobą, że może powinien dać jeszcze trochę pospać Jaskrowi, ale ranne wstawanie powinno wejść mu w krew. W końcu od przyszłego wojownika się tego oczekuję. Ruszył więc pewniejszym krokiem, wchodząc do legowiska. Wszyscy jeszcze spali. Odszukał wzrokiem małego, pulchnego ucznia i skierował się w jego stronę. Był taki malusi. Musiał chyba cierpieć na to samo co Brzoskwiniowa Łapa. W końcu też była jak na swój wiek niska. Jednak nie wytknąłby jej tego w twarz! O nie! Ta niskość dodawała jej uroku. Odgonił natrętne myśli z głowy i pacnął arlekina w łapę. Ten mruknął coś pod nosem i spał dalej. Spodziewał się takiej reakcji. Jednak nie mógł dać mu spać. Czekał ich trening. 
- Jaskrowa Łapo - Ponowił próbę obudzenia kocurka. - Chodź. Już czas na trening. Pokaże ci dziś cały teren, należący do klanu nocy. 
Uczeń jednak nadal spał albo udawał sen. Nie miał pojęcia. Westchnął. Znów ponowił próbę obudzenia kociaka. 

<Jaskrowa Łapo?>

Od Mokrej Blizny CD Cętkowanej Łapy

Wszedłem do obozu, gdzie powitał mnie smętny widok. Koty wyglądały na zestresowane, uczniowie cicho ze sobą szeptali, a wojownicy zbici w grupki wylizywali futra.
Gdy mnie dostrzegli, podeszli szybko po kolei Orzechowe Futro z Hiacyntową Cętką. Nie wyglądali na szczęśliwych.
- Patrol już wrócił? - Zapytałem, chcąc jak najszybciej zorientować się w klanowej sytuacji, by móc zająć się Cętką i szczeniakiem.
- Tak i... - Zaczął kocur. - Nie mieli najlepszych wieści...
- Opowiadaj, co się dzieje? - Zapytałem zaniepokojony.
W powietrzu czułem spięcie u niepewność. Te informacje musiały w jakiś sposób wstrząsnąć wojownikami.
Odeszliśmy na bok, by w spokoju mogli mi opowiedzieć.
- Spotkali patrol Klanu Wilka - zaczęli. - Coś grasuje na ich terytorium, podobno zabiło jakiegoś kota.
- Może borsuk? - Podsunąłem, nie chcąc, by było to coś gorszego.
- Nie wiedzą jeszcze. Ale mówili, że to strasznie śmierdzi i jest bardzo niebezpieczne. - Kontynuowała Hiacyntowa Cętka.
- Dwunożni? Tylko czemu by mieli zabijać koty... - Myślałem na głos.
- Nie, to nie oni. Coś innego, gorszego. - Odparł Orzechowe Futro, machając nerwowo ogonem.
Ich niepokój udzielał się też mi. Co prawda, nie panikowałem. Nie mogłem, poza Czaplą Gwiazdą byłem podporą dla wojowników.
- Są tu wszyscy wojownicy? - Zapytałem, biorąc głębszy wdech.
- Nie wszyscy, ale większość. - Hiacyntowa Cętka polizała szybko klatkę piersiową.
- Okej.
Zebrałem wojowników w jednym miejscu. Prawie wszyscy już wiedzieli o zagrożeniu. Powiedziałem im, by nie panikowali, a uczniów na treningi brali w obrębie obozu.
Później szybko ustaliłem patrole, czując jak padam z łap. Sam, mimo, że bardzo chciałem, nie mogłem pójść. Miałem inne zadanie.
Spojrzałem na stos ze zwierzyną, było na nim tylko kilka piszczek. Pogoda nie sprzyjała polowaniom, więc z Cętką powinniśmy spróbować coś złapać.
Po jakimś czasie, gdy zdałem raport z treningu Cętki liderowi i powtórzyłem to, co wojownikom, wyszedłem szybko poza obóz.
W głowie zaczęło mi się kręcić, a w powietrzu wyczuwałem kolejną ulewę.
- Cętko? Cętkowana Łapo? - Zacząłem ją nawoływać, chodząc dookoła.
- Tutaj! - Pisnęła cicho.
Siedziała w króliczej norze niedaleko obozu. Szczeniak chętnie wybiegł mi na spotkanie, małymi ząbkami wbijając się w moja łapę.
Zrzuciłem go, co tylko dało mu motywację.
- Mam złe wieści. Znaczy, takie średnie. - Zacząłem, siadając ciężko.
- Hm? - Kotka wyszła z norki i usiadła obok.
- Coś grasuje na terenach Klanu Wilka. Może w każdej chwili znaleźć się tutaj. - Wyjaśniłem, a wyraz pyszczka kotki uległ zmianie. Też się niepokoiła.
- To...co zrobimy? - Zapytała.
- Nie możemy się tym na razie martwić. Szczeniak to nasz priorytet. - Odparłem, patrząc na jedzącego trawę kremowego. - Zaczniemy iść w stronę Klanu Nocy, po drodze pomyślimy, jak przejść na farmę, zgoda? Po drodze możemy też zapolować... a, i będę cię trenował na bieżąco.
Spojrzałem na burą, która grzebała łapą w ziemi. Chyba się niepokoiła, myśląc, czy na pewno uda nam się przemycić psa aż na farmę. Ta podróż zajmie nam parę dni, jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli. Patrole ustaliłem na następne wschody słońca, tłumacząc się poważnym planem nad treningiem Cętki. W sumie nie kłamałem, to będzie idealny test, i dla niej i dla mnie.
- Co myślisz o moim planie? Może po drodze dowiemy się, co nam zagraża... - Zapytałem, odpychając po raz kolejny kremowego psa.

<Cętkuniu?  ADVENTURE TIME >

Od Nostalgii CD. Czermienia

Widząc nabuzowanego złością malca krzyczącego na nią, uniosła rozbawiona brew.
— Ah tak? — mruknęła, przyciskając łapą ogon kociaka mocniej do ziemi. — A co mi zrobisz?
W żółtych ślipiach zabłysnęła furia. Nagle podobieństwo pomiędzy nimi stało się widoczniejsze. Kociak bez najmniejszego zawahania wbił szereg ostrych kiełków w łapę wojowniczki. Nostalgia zmarszczyła nos. Właśnie tego było jej trzeba od rana. Szybkim ruchem strąciła kocię, które uderzyło twardo o ziemię. 
— Nostalgio! — syknęła jej siostra, podbiegając do malucha. — Nie wyżywaj się na moich dzieciach! — po raz pierwszy uniosła na nią głos. 
Sierść na grzbiecie kotki zjeżyła się mimowolnie. Pomimo podobieństwa z wyglądu z charakteru były zupełnie różne. Jej siostra zawsze żyła cieniem życia swoich przyjaciół i bliskich. Parsknęła pogardliwie na nią. Sam poszkodowany stał i otrzepał futerko z ziemi. Wydawał się obrażony, ale wojowniczka zauważyła jak ukradkiem na nią zerka. Muszelka zaczęła czyścić jego futerko co spotkało się z niezadowoleniem Czermienia.
— O co te krzyki, nic mu nie jest — mruknęła Nostalgia, nie rozumiejąc zachowania siostry. 
Ta jednak zdawała się nie podzielać jej zdania. Końcówka jej trójkolorowego ogona idealnie to ukazywała w swych nerwowych drganiach. 
— Nie rozumiesz, bo nie masz kociąt — wyjaśniła Muszelka. — Może kiedyś będzie ci to dane — dodała nieświadoma nieszczęśliwego zakochania siostry w Szyszce. 
Nostalgia kiwnęła jedynie łbem i przeniosła wzrok na czarnego wypierdka. Ten zdawał się kompletnie zlewać jej osobę. 
— Ej ty — syknęła, szturchając ostrożnie łapą kocie.
W końcu nie chciała kolejnego opieprzu od siostry. Widząc, że ją zlewa, tyknęła go kolejny raz. Chciała zobaczyć jeszcze raz te iskierki złości w jego ślipiach. No i żeby teraz jemu się dostało, a nie jej. 
— Coś ty nagle tak ucichł lisi bobku? — mruknęła, korzystając, że siostra zajęta ranną Błyskiem nie pilnowała jej. 

<Czermień?>

Od Orlikowej Łapy (Orlikowego Szeptu)

Deszcz padał, ale Narcyzowy Pył siedział z Orlikową Łapą na traktorze. W milczeniu obserwowali otoczenie. Szukali jedzenia, ciężko było wyszukać cokolwiek ze świadomością, iż porażka zwiastowała kolejny dzień głodówki dla całego klanu.
Biały uczeń wdychał powietrze, chcąc znaleźć chociaż jedno żywe stworzenie. Oczekiwał, z cierpliwością i spokojem. Żołądek sam domagał się posiłku. Błagał o niewielką ilość świeżego mięsa, bo wodna dieta nie zdołała zaspokoić potrzeb organizmu.
- Dlaczego nic nie mówisz? - zapytał się mentora. Narcyzowy Pył milczał, zbyt długo jak na niego.
- Myślę nad twoim nowym imieniem - stwierdził niebieski.
- Kolejna forma Orliczka? Na co tym razem wpadłeś, co? Orliczunio pysiunio? Cętkowany Orliczek? Orlikowa Cętka? Odkąd wyznałem jej miłość, ciągle mówisz o naszej dwójce - zaśmiał się uczeń. Rety, udzielał mu się humor egoistycznego kocura. Cztery księżyce spędzone razem odcisnęły pętno na biednym umyśle Orlikowej Łapy.
- Otóż nie. - Ogon żółtookiego drgnął finezyjnie, a na pysku wymalował się krzywy uśmiech. - Wymyślam ci imię wojownika, które może nadać ci Czapla Gwiazda. Gdybym był nim, zostałbyś Orlikową Marudą albo Orlikowym Rozkwitem... Czy tam Duchem. Chociaż... Po tym, jak wepchnąłem cię do rzeki z dwa księżyce temu, to Orlikowy Potok byłby idealnym nawiązaniem do tamtego momentu - miauknął z rozbawieniem mentor.
Orlikowa Łapa zdziwił się. Narcyzowy Pył raz na jakiś czas wspominał o mianowaniu białego, lecz zazwyczaj rozmowa schodziła na nieskończone komplementowanie, bądź głupie fantazjowanie. Tym razem niebieski mówił szczerze, bez grama sztucznego rozbawienia. Zdziwiło to ucznia. Musiał mieć jakiś powód do zachowania powagi.
- Z tych wszytkich opcji nie wybieram nic. Jestem Orliczek. Zapomniałeś? Na stare księżyce tracisz pamięć? - odpowiedział zaczepnie, aby nieco rozluźnić atmosferę.
Narcyzowy Pył pokręcił głową, śmiejąc się.
- Oj, Orliczku, Orliczku... Będę wspominał z tęsknotą nasze wspólnie spędzone chwile... A zresztą, co ja miauczę. Mam ci do przekazania ważne nowiny. Jutro będziesz mianowany na wojownika, Orlikowa Łapo - rzekł poważnie.
Zapadła cisza.
- Ty... Mowisz poważnie? Prawie się nabrałem. Dobrze odgrywasz rolę, Narcyzku - zaśmiał się, trącając opiekuna łapą w tułów. Naprawdę uwierzył Narcyzowi? Któż by pomyślał, że dojdzie kiedyś do takiej chwili. Pewna część jego duszy naiwnie ucieszyła się na myśl mianowania przed całym klanem.
- Orlik.... Eh, dawno nikt cię tak nie nazwał, kociaczku... Miałem udawać poważnego - gadał do siebie mentor. - Mój kochany Orliczek dorasta! - Niebieski pchnął z dzikiej radości swojego wychowanka, a ten z dzikim miauknięciem spadł z traktoru w błoto. - Zabiłem go! Nie! Jestem mordercą! Ej... Jestem mordercą? Tak! Zostanę zapamiętany przez Klan Burzy! I zostanę wygnany... I będę cierpiał i w końcu poderwę jakąś śliczną kicię - fantazjował. Czego innego spodziewać się po jego postaci?
Orlikowa Łapa wstał. Otrzepał się, a z sierści zleciały grudy błota. W takich chwilach tępił własne geny, że przekazały mu śnieżny kolor sierści. Może i funkcjonalny, gdy pada śnieg, lecz w obliczu kałuży i brudu... No cóż. Codzienne lizanie gwarantowane.
- Żyję, Narcyziku - skomentował z nutą drwiny. Widząc szczerą reakcję mentora, po raz pierwszy w pełni uwierzył jego słowom.
***
- Nie szarp się, muszę przygładzić ci futerko! - miauknęła niezadowolona Cętkowana Łapa, liżąc czoło Orlikowe Łapy. Dzieliła języki z białym od samego rana, by uczeń mógł wyglądać pożądnie.
- Ale... Już setny raz poprawiasz mi sierść na głowie... Frędzelki są nieuporządkowane. Zajmij się nimi - odpowiedział burej, podziwiając jej dbałość o każdy detal gęstego futra kocurka.
- Pamiętaj, aby mówić głośno. I w nocy milczeć. I nje zasnąć! - powtarzała w kółko Konwaliowa Łapa.
Obie kotki dowiedziały się o mianowaniu przyjaciela od razu po powrocie z ostatniego treningu Orlikowej Łapy. Ucieszyły się szczerze, słysząc o zaszczycie, którego dostąpił najmłodszy syn Koniczynki. Przystąpi do ceremonii szybciej niż starsze rodzeństwo, nie potrafił w to uwierzyć. Przecież Mniszkowa Łapa i Bluszczowa Łapa równie dobrze przykładały się do treningu. Jednak nie miał co spierać się z wolą Czaplej Gwiazdy. Tym bardziej, o ironio, czyściła go córka lidera, więc nie chciał wchodzić w głębsze dyskusje z przyszłym teściem.
- Już. Jesteś gotowy - powiedziała zadowolona z siebie Cętkowana Łapa, ocierając się o wybranka.
- W samą porę! Klan zaczął się zbierać. I nadchodzi Narcyzowy Pył - dodała Konwaliowa Łapa.
Do legowiska uczniów dotarł niebieski mentor.
- Orliczku! Wszyscy czekają! Dzisiaj jestem wyjątkowo bardziej dumny z ciebie niż z siebie, a to najprawdziwszy zaszczyt. - Puścił oczko do białego, a uczeń uśmiechnął się serdecznie.
Szedł ku Czaplej Gwieździe. Czekoladowy przyglądał się synowi Koniczynki i czekał na niego.
- Ja, Czapla Gwiazda, przywódca Klanu, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam wam go jako kolejnego wojownika - zaczął mówić głośno i wyraźnie lider, gdy biały dotarł do niego. Cały Klan Burzy z uwagą czekał na usłyszenie imienia nowego wojownika. - Orlikowa Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia?
Nadeszła ta chwila, na którą czekał od kocięcych księżyców. Upragniona, wyśniona, lecz trudna, bo nadeszło pożegnanie z łatwym życiem. Mentor czasami przemycał dodatkową porcję mięsa lub małego ptaka w ramach nagrody za dobry trening (ewentualnie trafny komplement). Od tej chwili będzie walczył dla klanu. Całego. Nie tylko dla siebie. Dodatkowo spotkanie z obcym kotem nie zakończy się spokojną rozmową, jak to miało miejsce z Brzoskwiniową Łapą i Śledziowym Futrem. Wywiąże się bitwa na śmierć i życie. Nje w ramach zabawy czy treningu.
Do tego dążył i przyszedł czas na zaakceptowanie takiego losu, od Klanu Gwiazd.
- Przysięgam - rzekł dumnie i pewnie, żeby dotarło to do każdego ucznia, wojownika i do branży medycznej. Ostatnie wypowiedziane słowo jako Orlikowa Łapa.
- Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika Orlikowa Łapo, od tej pory będziesz znany jako Orlikowy Szept. Klan Gwiazdy ceni twoją lojalność i zapał oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Burzy - powiedział Czapla Gwiazda.
Nowe imię, nowy początek, nowe nadchodzącego przygody, wyrzeczenia i problemy. Spokojne dni spędzone w żłobku minęły bezpowrotnie, szkolenie zakończyło się. Dzisiaj narodził się kolejny wojownik.
- Orlikowy Szept! Orlikowy Szept. Orlikowy Szept! - skandował tłum, patrząc na białego. Niebieskooki wypatrywał znanych sobie pysków. Narcyzowy Pył ocierał wyimaginowaną łzę. Mokra Blizna uśmiechnął się serdecznie, wyglądał na zadowolonego mimo przemęczenia i obowiązków. Konwaliowa Łapa szepnęła coś do Cętkowanej Łapy i zaśmiały się serdecznie. Koniczynka stała z boku i miała łzy w oczach. Zapewne widziała w najmłodszym synu Ostrzenia, jak zawsze.
- Idź. Przed tobą ciężka noc. Powodzenia, Orliczku - powiedział cicho Czapla Gwiazda. No świetnie... Kolejny kot, który usłyszał ten pseudonim.
Orlikowy Szept udał się na granicę obozu. Usiadł i czekał.
Zapadła noc. Chłodna, wietrzna, lecz na szczęście bez deszczu. Kocur leżał nieruchomo, czuwając. Rozglądał się, a w ciemności majaczyły trawy, mniejsze rośliny i zwierzęta, prowadzące nocny tryb życia. Czując zapach zwierzyny łownej poczuł głód i mięśnie odruchowo napięły się, chciał podnieść się i udać na polowanie. Siłą woli powtrzymał się. Tej nocy chronił klan i nie mógł pozwolić sobie na błąd.
Poczuł ssanie w żołądku, kolejna doba bez posiłku. Przełknął ślinę na myśl o myszy. Potrząsnął łbem, w oczy zaglądało zmęczenie. Wysuwał pazury raz po raz, aby nie skupiać się na potęgującym się z minuty na minutę uczuciem wyczerpania. Nawet przeraźliwe zimny wiatr, smagający gęste futro Orlikowego Szeptu nie zdołało zmniejszyć pragnienia zamknięcia oczu i zaśnięcia.
Wytrzyma, musiał wytrzymać. Inaczej otrzymałby srogi łomot od Narcyzowego Pyłu. W sumie... Mentor stał się jego kolegą. Ciekawe, ile razy los pozwoli im pójść razem na patrol.
Pukał ogonem w ziemię, żeby znaleźć zajecie. Nasłuchiwał otoczenia, bo co po chwilę do jego uszu docierały nowe dźwięki.
Zza horyzontu wyłoniła się złota, słoneczna poświata. Światło przegnało ciemność, co oznaczało, że pierwsza noc białego jako wojownika powoli dobiegała ku końcowi. Orlikowy Szept patrzył z zachwytem na wschód. Dawno nie widział tak pięknego zjawiska. Jak tylko spotka się z przyjaciółkami, od razu opowie im o tym zdarzeniu.
- Orlikowy Szepcie! Możesz iść odpocząć - usłyszał czyiś głos. Spojrzał w tamtym kierunku. To Kwitnąca Polana wraz z Hiacyntową Cętką i Sikorkową Łapą zmierzali na poranny patrol.
No tak, przecież koty umieją mówić! Chcąc zapomnieć o zmęczeniu, całkowicie nie przyszła mu do głowy chęć odezwania się!
Poszedł do legowiska wojowników. W wejściu czekał na niego Narcyzowy Pył.
- Orliczku! Najdroższe moje maleństwo! - Niebieski otarł się o byłego ucznia. - Udało mi się zachować mysz z wieczornego polowania! Nie jest może świeża, ale nasyci cię - miauczał uradowany.
Orlikowy Szept bez głębszego namysłu zjadł martwego gryzonia. Smak mięsa, nieco już stęchłego, okazał się największym darem i nagrodą za całonocne czuwanie. Oblizał pysk, czując nasycenie. Po raz pierwszy od kilku dni.
- Czy... - Próbował przypomnieć sobie, jak wymawiać słowa. - Czy Cętkowana Łapa jeszcze śpi? - zapytał się niebieskiego.
- No, no, wojownik zakochany w uczennicy - zaśmiał się Narcyz. - Powinna jeszcze spać. Idź do niej. Nikomu nie powiem. To nasza tajemnica.
Biały udał się do legowiska uczniów. Zauważył burą, ciągle śniącą o miłych rzeczach. Podszedł do niej i polizał po uchu.
- Witaj... Wytrwałem - szepnął cicho. Położył się obok niej, zasypiając niemal natychmiastowo, a swój ogon oplótł delikatnie o jej tylną łapę. Nie dbał o to, czy będzie mu miękko, czy nie.
Jego serce nawiedził spokój, i tylko to się liczyło.


Od Słonika (Słonikowej Łapy) cd. Melodyjnej Łapy

Zmienianie ściółki okazało się, ku uldze kocurka, całkiem nietrudne. Kilka objaśniających ruchów ze strony Melodyjki szybko naprowadziło go na właściwy tor; nawet pomimo kocięcej dyspozycji, która co i rusz pozwalała dłuższym strzępkom mchu plątać się niebezpiecznie tuż przed jego łapami, wysiłki Słonika, połączone z pracą Melodyjki, która od momentu jego przyjścia wykonywała ją z nieco większym przekonaniem, przyniosły szybko wymierne efekty.
– No i jest – zamruczał, z dumą przeciągając spojrzeniem po świeżo wyłożonym mchu. Choć stęchły zapach kocich ciał nie zniknął całkowicie, zelżał nieco i wyczuwało się go teraz w akceptowalnym natężeniu.
– Czyli koniec? No wreszcie – sapnęła kotka z mieszaniną irytacji i ulgi. – Mam nadzieję, że jej się to spodoba, bo jak nie, to…
Nie kończąc swojej groźby, zrobiła kilka kroków w kierunku wyjścia z legowiska; więcej nie trzeba było, bowiem Rzeczny Nurt, która wcześniej pozostawiła młodziaki samym sobie, upewniwszy się, że wiedzą, co robić, właśnie znowu przekroczyła jego próg. Na szczęście nic nie wskazywało na to, by usłyszała wypowiedź swojej uczennicy.
– Skończyliście już, tak? – Słonik z oczarowaniem wpatrywał się w wielki cień jej głowy, którego wydęte kształty pląsały po ścianach jaskini, w miarę jak wojowniczka oceniała ich wysiłki. – No, całkiem nieźle. Dobrze sobie poradziliście, szczególnie jak na pierwszy raz.
– Dziękujemy – padła odpowiedź, a chociaż Melodyjka chyba starała się zabrzmieć uprzejmie, słychać było, że niecierpliwi się już, by poruszyć kolejną kwestię – i rzeczywiście, długo czekać nie było na to trzeba. – Robi się już późno, wszyscy będą chcieli wrócić do swoich legowisk…
– Tak, możecie już iść. – Rzeka uśmiechnęła się, rozbawiona. – Przecież nie będę was tu trzymać po nocy.
Słonik ożywił się. Otrzepawszy się z resztek mchu, opuścił legowisko tuż za Melodyjką, nie zapominając oczywiście o grzecznym pożegnaniu ze starszą kotką.
– No – zaczął, kiedy wyszli już na środek obozu – nie było chyba tak źle? Trochę tam u nich śmierdzi, ale da się to przeżyć, nie?
– Tu nie o to chodzi, czy się da, czy się nie da, chodzi o zasadę. – Zirytowany ton powrócił do głosu Melodyjki. – Cztery księżyce treningu w plecy w zamian za cuchnący potem mech. Mam być zadowolona? Poza tym, tylko ci się wydaje, że to będzie proste. Robiliśmy to dopiero raz; zrobimy pięć razy, a tak ci obrzydnie, że chętniej zjesz lisie odpadki, niż w ogóle będziesz chciał na to spojrzeć.
Te słowa wywarły na kocurku pewne wrażenie. Szedł dalej w milczeniu, rozważając to, czego się dowiedział, aż wybudziło go z niego nieco zdziwione:
– Hej, Słoniku?
Odwrócił się, nie rozumiejąc, czemu Melodyjki nie ma przy nim; dopiero po dłuższej chwili zauważył, że stoi tuż przed wejściem do legowiska uczniów, i pewna smutna wiadomość z wolna osiadła w jego myślach, jak dojrzały kwiat mąci powierzchnię jeziora.
– Śpisz teraz tutaj, tak? – zapytał cicho, wracając.
– Na to wychodzi. – Podszedł do jamy, by ją obwąchać, po czym ostrożnie przechylił łeb i zajrzał do środka. Nikt nie zwrócił na niego szczególnej uwagi, chociaż kilka par ślepi połyskiwało w półmroku. W krótkim przypływie wspomnień przed oczyma mignął mu dawny dzień zwiedzania obozu. Od tamtej pory budził się ze świadomością, że kotka jest gdzieś w pobliżu, i poranki, w których miało się to zmienić, wydawały się dziwne, obce, jakby… nierealne.
– Hm. – Powodziwszy nim chwilę po ziemi, przeniósł wzrok z powrotem na Melodyjkę. – Pewnie będzie fajnie w nowym legowisku.
– Hej, przecież nikt nas nie rozdziela na zawsze! – Czy jego przygnębienie było aż tak oczywiste? – Też niedługo zostaniesz uczniem. Mogę zawsze przyjść do ciebie, albo nawet ty możesz spać tutaj, te ślepaki – tu Melodyjka, oczywiście, ściszyła adekwatnie głos – pewnie cię nawet nie zauważą!
Słonik strzepnął uszami, odganiając zbłąkanego robaczka.
– Tak, pewnie tak.
Zapadła cisza. Wreszcie Melodyjka usiadła, owijając ogon wokół łap, i westchnęła:
– Masz rację. Będzie smutno.
Potem siedzieli tak jeszcze chwilę, zatopieni w myślach. Jakiś uczeń przesunął się za grzbietem kotki i zaraz zniknął w mroku.
– Mam pytanie – powiedział nagle Słonik, podnosząc łeb.
– Hm?
– Skoro nie zmieniałaś wcześniej mchu, to skąd wiesz, że nam obrzydnie?
– A, to. To już tak po prostu… – Zawahała się, po czym, już z uśmiechem, pociągnęła dalej. – No przecież jestem strażnikiem światła, prawda?
Brązowe oczy Słonika rozbłysły w zachodzącym słońcu.
– A strażnicy wiedzą wszystko – dokończył, wstając; do jego ruchów nieśmiało powracała energia. Dla zabawy lekko puknął Melodyjkę nosem w bark, po czym odbiegł na kilka kroków, zanim zdążyła go złapać. – W takim razie dobranoc, strażniku. Muszę ci jutro pomóc; jeśli mech podzieli się na dwie części, to będzie brzydł wolniej, prawda?
– Myślenie godne pochwały – zgodziła się, modulując głos, by zabrzmiał jak ten, który mógłby należeć do wszechwiedzącego stróża. – Dobranoc, Słoniku!
Chrzęst żwiru pod łapami, kolory nieba i niewyraźny obraz matki, czekającej w półmroku – to ostatnie, co zapamiętał z tamtego dnia.
***
Czy uwierzył wtedy Melodyjce? Oczywiście. Ale nic nie przygotowało go na to, jak boleśnie prawdziwe okazały się jej słowa.
Dzień za dniem, kolejne nitki, kłębki, góry mchu przerzucane bez opamiętania. Ścieżki ruchu wryły się w jego mózg, zdawało mu się, że rutynę zna już lepiej, niż głos Koniczynki. I nie znosił jej. Piekielnie.
– Hej, pomóc ci tam, Słoniku? – zaofiarował się ktoś – nie miał siły, by rozpoznać głos – stając przy wejściu do żłobka.
– Nie trzeba – wymruczał przez zęby, zapchane kawałkiem mchu, starając się irytacją nie zdradzić, że niedoszły dobroczyńca przypadkiem zagrodził mu przejście. – Już kończę.
– Naprawdę? Szybko pracujesz! – Upłynęła chwila, nim obcy zauważył swój błąd i z nieco speszonym “przepraszam” usunął się na bok. Wycofawszy się w powstałe miejsce, Słonik był już zmuszony na niego spojrzeć – Orzechowe Futro we własnej osobie. Nie, żeby to miało jakiekolwiek znaczenie.
– Nic się nie stało. Dziękuję. – Machinalnie rzucone zwroty były jedynym, co przyjazny wojownik otrzymał w odpowiedzi.
Od wieczoru mianowania upłynął już jakiś księżyc. Choć wszystkie dni wyglądały podobnie, wypełnione monotonną pracą przedpołudnia wcale nie mijały mu szybciej. Melodyjka, z którą czas spotkania wyznaczała mu teraz pora dzielenia języków, pomagała mu tylko czasami – i nie winił jej za to; w końcu miała teraz na głowie swój własny, ekscytujący trening, który i tak zdążył się już opóźnić. Dzięki temu mogła i jemu zresztą pokazać ruch albo dwa, kiedy ich poranne wysiłki nie pozostawiały ich całkowicie wyzutych z energii.
Upewniwszy się, że każda porcja mchu spoczywa na swoim miejscu, odetchnął ciężko i odszedł na skraj obozu, gdzie kilka promieni słonecznych rozgrzewało nieco zimną i nieprzyjazną glebę.
Leżąc tam, rozmyślał o drobnej gąsienicy, którą znalazł tamtego dnia w legowisku starszyzny, zwiniętej w blady, zielonkawy dysk tuż przy kępce martwej sierści Świetlistego Potoku, aż nie zapadł w sen.

– Halo? Pobudka!
Z niezadowoleniem poruszył się; światło słoneczne i coś, co postanowiło mu je przesłonić z niekomfortowo bliskiej odległości zmusiło go do otwarcia oczu.
– Wiem, że zmienianie mchu jest okropnym zajęciem, ale nie możesz przespać reszty dnia jak stara popielica! – Po kilku uderzeniach serca Melodyjka wreszcie zdecydowała się przestać wywijać mu przed pyskiem końcówką ogona. – No jak, Słoniku, budzisz się czy nie?
– Budzę – mruknął niewyraźnie, z kiepsko skrywanym trudem podnosząc się do siadu. – O co chodzi?
– Dobra, powiedzmy. No to tak: myślałam nad tym już trochę i stwierdzam – zawiesiła na moment głos, jakby chcąc dodać sytuacji aury konspiracyjności, której nadal zaspany Słonik i tak nie miał szans wyłapać – że czas już zrobić coś ciekawego. Zbyt długo trwa pokój w Dolinie Muminków
Zamrugał. Gdzieś z tyłu jego głowy zaczęło narastać niezbyt dobre przeczucie.
– Co dokładnie… ciekawego?
– Aj, Słoniku. To właśnie robi z kotami mech. Nie możesz tak skończyć.
Nic już nie rozumiał.
– No, dalej. – Melodyjka spojrzała na niego z mieszanką zachęty i politowania. – Nawet po tym wszystkim nie masz ochoty napsuć krwi Czaplemu Śmierdzielowi? Może i komuś innemu?
– Przecież ostatnio już narobiliśmy bałaganu w jego legowisku i ledwie uszło nam to na sucho… – Słonik wreszcie odzyskał względną jasność umysłu. – To nie wystarczy?
– Skoro dalej masz zamiar siedzieć cichutko jak pieszczoszek przed swoim Dwunogiem, to najwyraźniej nie… Hej, mam uznać, że Czapla osiągnął swój cel? – zapytała z reprymendą, widząc, jak dalej się waha. – Dobra. Wiesz, jeżeli nie chcesz mi pomóc, to chyba będę musiała zrobić wszystkie fajne rzeczy sama...
Coś podpowiadało mu, że plany Melodyjki nie były ani trochę przemyślane. Co więcej, im dłużej jej słuchał, tym mocniejsze miał wrażenie, że jakiś wojownik zirytował ją podczas treningu, a cała ta rozmowa jest tylko owocem niewyładowanej złości.
Ale z drugiej strony, gdyby sam nic nie zrobił, a samotne występki Melodyjki wyszłyby na jaw…
Nienawiść do mchu i wszystkiego, co z nim związane, nagle dała o sobie znać z całą mocą.
Nawet, jeśli nieprzemyślany, może to po prostu nie był zły pomysł.
– Nie no – odparł, w myślach błagając Klan Gwiazd, by stanął po ich stronie – oczywiście, że ci pomogę.
Zawsze mógł się przecież wycofać, prawda?


...Chyba.

<Melodyjka?>

28 kwietnia 2020

Od Chuderlawego Skowytu

Kuśtykając na trzech łapach, kierował się do legowiska medyka. Nieszczęsny cierń wbił się mu w łapę i uporczywie dawał o sobie znać. Chuderlawy Skowyt pomimo swojej obsesji na byciu macho-czacho teraz nie umiał ukryć bólu. Z jękiem wpadł do jaskini z medalikami. 
— Zajęcza Stopo, ratuj! —  zawył, siadając w przejściu. 
Jednakże kotka nie odpowiedziała. Zamiast niej za rogu wyłonił się czekoladowy kocur. Jeżowa Ścieżka, asystent medyka. Liliowy miał wrażenie, że ten za nim nie przepada po małej bójce z jego siostrą. Teraz ogarnięty bólem, stwierdził, że to za pewne mylne wrażenie
—  Czego? —  mruknął kocur niezbyt życzliwie.
Chudy ignorując jego zuchwały w stosunku do jego psiej osoby ton głosu, pokazał asystentowi medyka łapsko. Wbity w różową poduszkę cierń pulsował nieprzyjemnie. 
—  Boli —  oznajmił. 
Czekoladowy podszedł do niego i bez żadnej zapowiedzi wyrwał kolec z jego łapy. Z pyska wojownika wydobył się cichy pisk. 
—  Ej! —  krzyknął na Jeżową Ścieżkę zły. —  To bolało mysia... mysi móżdżku! —  skrytykował asystenta medyka. 
Niebieskie ślipia spojrzały na niego z lekką kpiną. 
— A taki z ciebie odważny pies —  parsknął i skierował łapy wgłąb legowiska. 
Najwidoczniej dla niego ta rozmowa się już skończyła. Ale nie dla Chuderlawego Skowytu. O nie, ten nie mógł pozwolić, by jakiś kocur go tak obrażał. Nawet jeśli miał być miły dla wszystkich. Zagrodził asystentowi medyka drogę. 
— Czemu się zachowujesz jakbyś miał kija w dupie? — mruknął do niego, mierząc spojrzeniem. 
Kocur jednak nie odpowiedział, wyminął go. To jeszcze bardziej zdenerwowało srebrnego. Znów zagrodził czekoladowemu drogę, a gdy ten próbował przejść, powalił go na ziemię.
— Gadaj o co ci chodzi — zażądał, przyszpilając go do podłoża.

<Jeżyku?>

Nowa Członkini Klanu Gwiazd

OGNISTY KROK
Powód odejścia: Decyzja sejmu
Przyczyna śmierci: Zielony Kaszel

Odeszła do Klanu Gwiazd.

Od Aroniowego Podmuchu CD. Słodkiego Języka

Widok poskromionych przez Pstrągowy Pysk bachorów był w cholerę satysfakcjonujący. Na tyle, że Aroniowy Podmuch prawie się uśmiechnął. Skierował łeb w stronę dumnej z siebie medyczki. 
— Masz ty jednak łeb na karku — skompletował kotkę ku swojemu i jej zdziwieniu.
Słodki Język uniosła brwi zaciekawiona i uśmiechnęła się. 
— No proszę, czyżby sam pan Aroniowy Podmuch mnie pochwalił? — zapytała. 
Aronia już chciał zaprzeczyć, gdy ujrzał wesołe iskierki w jej dwukolorowych ślipiach. Westchnął i kiwnął łbem. Niech ma trochę radości w życiu. 
— Czuję, że te smarki jeszcze nam dopieką — mruknął, odwracając się na pięcie. 
Medyczka dogoniła przyjaciela na swych krótkich łapkach i zrównała z nim krok. Uniosła swój płaski pysk do góry dumnie.
— To znów damy im popalić — zawołała wyjątkowo wojowniczo jak na siebie. 
Aronia mimowolnie parsknął rozbawiony.

 * * *

Siedział przy skulonej matce. Jej boki unosiły się ciężko, a oddech świszczał. Słodki Język nie dawała jej zbyt dużych szans. Dla Aroniowego Podmucha znaczyło to jedno. Czas się pożegnać. Aronia nie miał pojęcia jak się za to zabrać. Zarówno Dębowe Futro jak Porzeczkowa Łapa odeszli nagle. Wręcz niespodziewanie. Ich śmierć była szybka. A Ognisty Krok umierała powoli. Z każdym wydechem uciekało z niej odrobinę życia. Cichy szelest rozległ się przy wejściu do legowiska. Z cienia wyłonił się płaski pysk i dwukolorowe ślipia. Słodki Język podeszła do niego. 
— Nadal śpi — poinformował ją, spuszczając wzrok na łapy. 
Kotka westchnęła i położyła ogon na grzbiecie przyjaciela. 
— To dobrze, sen da jej siłę — miauknęła cicho. 
Aronia pokręcił łbem. 
— Co jej po sile jak i tak umrze — wymamrotał z wyrzutem. 
Zrozumiawszy jak to zabrzmiało, położył uszy. 
— Wiem, że zrobiłaś co mogłaś — dodał cicho. — Jeszcze nie tak dawno była pełna energii... Pamiętam jak ganiała za mną po obozie jak byłem mały...
— A ja jak uchlałeś mnie w łapę — mruknęła Słodki Język z udawanym wyrzutem. 
Aronia napuszył się. 
— Byłem przekonany, że jesteś szpiegiem Dwunożnych — obronił się dzielnie. — Broniłem mój klan. 
Nagłe kaszlnięcie przerwało ich rozmowę. Aroniowy Podmuch od razu skierował ślipia na Ognisty Krok. Starsza uniosła lekko łeb i rozejrzała się. Widząc sylwetkę syna, uśmiechnęła się. 
— Oj Aronio, czyżbyś w końcu znalazł dla mnie czas? — zapytała. lichym głosem, kaszląc. 
Futro na grzbiecie kocura się zjeżyło. Przecież spędzał z nią mnóstwo czasu, to nie była jego wina, że większość przesypiała. Czując kojące mruczenie medyczki, rozluźnił się trochę. 
— Tak — mruknął w końcu.
Kotka zaśmiała się słabo i przeniosła spojrzenie na Słodki Język. 
— Nie powinnaś marnować na mnie ziół — miauknęła do niej. — Dobrze wiemy, że mój czas już dawno powinien nadejść...
Ogon bicolora zawirował w powietrzu.
— Nie mów tak — przerwał jej. — A co ze mną? — mruknął z pretensjami. 
Czyżby nie pamiętała, że tylko ona została mu z rodziny? 
— Masz Słodki Język — odpowiedziała mu matka. 
 Obydwoje od razu odsunęli się błyskawicznie od siebie. 
— Mamo! My nie... Fuj! — obraz jego i Słodkiego Języka opanował jego łeb.
Z trudem potrzymał się od zwrócenia porannej myszy.
— Ognisty Kroku to prawda, my naprawdę się nie... — zaczęła medyczka. 
— Jasne... jasne, nie okłamuj umierającej — przerwała jej starsza, paskudnie kaszląc. — Chyba się zdrzemnę — oznajmiła im, kładąc łeb na łapach. 
Słodki Język i Aroniowy Podmuch wystrzelili z legowiska starszej na dwór. Nawet padający deszcz ich nie zniechęcił do narady za zewnątrz. Krople spadające z młodych liści wierzby moczyły futra czarno-białych kotów. 
— Skąd jej to przyszło do łba? Skąd? — pytał sam siebie Aronia, chodząc w kółko. 
Medyczka wzruszyła ramionami. 
— Też nie wiem — mruknęła, spoglądając w niebo. — Może byłaby spokojniejsza, gdyby wiedziała, że kogoś masz? — podpowiedziała mu. 
Aroniowy Podmuch spojrzał zaskoczony na kotkę. Przecież nie mogła wiedzieć o Łabędzim Plusku. 
— Nie będę jej okłamywał — skłamał.
Medyczka westchnęła, ale nim coś zdążyła powiedzieć rozległ się krzyk Truskawkowej Łapy. 
— Słodki Języku! Deszczowej Gwieździe się pogarsza! 
Kotka bez zastanowienia popędziła do legowiska, z którego zanosiło się paskudne kaszlenie. Aroniowy Podmuch został na deszczu, zastanawiając się co powinien powiedzieć matce. Czy ta zasługiwała na informację, że doczekała się wnucząt? Czy dzięki temu będzie mogła spokojnie odejść? Skierował niepewnie łapy w stronę legowiska rodzicielki. Czekała ich ciężka rozmowa. 

* * *

Wraz z nadejściem ranka Ognisty Krok odeszła, a Deszczowa Gwiazda stracił jedno pozostałych żyć. Za pewne niedługo straci i pozostałe. W końcu kocurowi nie można było odmówić sędziwego wieku. Aroniowy Podmuch wpatrywał się w zimne ciało matki. Wiedział, że będzie musiał ją pochować, ale nie czuł się na siłach. Z trudem utrzymywał pomarańczowe ślipia bez łez. 
— Aroniowy Podmuchu? — miauknęła medyczka, podchodząc do przyjaciela. 

<Słodki Języku? czas na jedzenie lodów i zapijanie smutków>

Od Leśnego Świtu CD Konwaliowej Łapy

- Uciekaj! — zdążył jeszcze krzyknąć, za nim rzucił się na szyję lisa. Kotka zręcznie wyślizgnęła się i dała susa w stronę obozu Klanu Burzy. Płowy zanurzył pazury na karku lisa, próbując dostać się do krtani przeciwnika. Szamotali się na boki bez opamiętania. Młode lisicy schowały się w norze, obserwując całą sytuacje. Wojownik w końcu stracił równowagę i z jękiem pełnym bólu upadł na ziemie. Z początku chciał uciekać, jednak rana na brzuchu mu na to nie pozwalała i przy pierwszej próbie wstania, tylko wydał z siebie żałosne stęknięcie. Nie pozostało mu nic innego jak udawać martwego i błagać Klan Gwiazdy o pomoc. Położył się sztywno na ziemi, stopniowo zwalniając oddech. Lisica tylko obrzuciła wojownika krótkim spojrzeniem, po czym wróciła do swoich małych i nory. Pomimo że niebezpieczeństwo ze strony lisa minęło, Leśny Świt nadal leżał przed lasem w powiększającej się kałuży krwi, jakby czekając na śmierć. Wbił pazury w ziemię, zaciskąjąc łapy z bólu. Konwaliowa Łapa, która zauważyła, że wojownik dostał ciężkich obrażeń, nie porzuciła nowego znajomego na pastwę losu. Kotka ostrożnie podeszła do płowego, uważnie obserwując jego ciało. Wojownik usiłował coś powiedzieć, ale wydusił z siebie tylko stęknięcie.
- Dasz radę wstać? — zagadneła uczennica, ale gdy kocur usiłował podnieść się, ta szybko nakazała mu spokojnie leżeć. Leśny Świt poczuł, jak zaczyna kręcić mu się w głowie i powoli traci kontakt ze światem.

<Konwaliowa Łapo? Nie, on nie umiera, jeszcze troszkę pożyje c:>

Od Mokrej Blizny CD Konwaliowej Łapy

Konwaliowa Łapa oglądała mnie i wojowniczkę z każdej strony, jakby przynajmniej lała się z nas krew.
Moje futro było brudne od ciemnej ziemi, posklejane i śmierdzące. Teraz nie miałem wyboru, musiałem je umyć.
- Konwalio, ja bym nie zginął - oznajmiłem jej spokojnie, nie chcąc, by dalej się martwiła.
- Ale groziło wam niebezpieczenstwo! - Miauknęła zmartwiona.
- Możesz mi wierzyć, że nie takie rzeczy przeszliśmy. - Mruknęła Pliszkowy Krok, otrzepując głowę z nadmiaru ziemi.
- Jak się tam znaleźliście? - Zapytała, nadal nerwowo grzebiąc łapkami w trawie.
- Pliszkowy Krok polowała, a że ostatnio sporo padało, tunel zaczął się walić. - Wyjaśniłem, bo kotka zajęta była czyszczeniem uszu z ziemi. - Byłem niedaleko, to pomogłem.
- Ale przecież ty też... - Zaczęła czarno-biała.
- Dałbym radę - prychnąłem - ale dobrze, że się zmartwiłaś.
Kotka nie wyglądała na przekonaną. Uniosła jedną brew, zapewne rozmyślając nad prawdziwością moich słów.
No bo przecież uciekłem jej z obozu, kiedy miałem się leczyć, do tego znalazła mnie w zapadającej się norze.
- No słuchaj, może nie jestem w najlepszej formie, ale nie znaczy to, że jestem bezsilny - zacząłem się tłumaczyć, dokładnie tak, jakby kotka miała nade mną jakąś władzę.
W pewnym sensie miała, Zajęcza Stopa to mocna osobowość. Ani ja, ani kotka nie chcieliśmy jej się sprzeciwiać.
Chociaż mi mogła już oberwać uszy. Jeśli usłyszy, co zrobiłem, mogłem się z nimi pożegnać.
- Wracamy. - Zarządziła uczennica.
Bez zbędnych sprzeczek poszedłem za Konwaliową Łapą. Błoto nieprzyjemnie przeszkadzało mi w marszu.
- Poczekaj, poczekaj - miauknąłem do koteczki.
- Coś się stało? - Odwróciła się zmartwiona.
- Tak. Błoto na moim futrze - odparłem beztrosko.
Usiadłem, mozolnie wylizując bok. Kotka westchnęła zrezygnowana, siadając niedaleko mnie. Pewnie śmierdziałem na tyle, że bliższy kontakt był nieprzyjemny. No cóż, co poradzę?
Błoto smakowało obrzydliwie, a w najbliższym otoczeniu nie znajdowała się żadna kałuża, bym mógł je umyć. Pozostało tradycyjne wylizywanie.
- Um, Konwalio? - Zacząłem niepewnie.
- Słucham?
- Możesz nie mówić o tym Zajęczej Stopie? - Zapytałem tak niewinnie, jak potrafiłem.
Może i chciałem wkupić się w jej łaski, albo zwyczajnie bałem się Zajęczej Stopy.

<Konwaliowa Łapo? ^^>

Od Psiankowej Szyi

Zareagowała na śmierć matki zupełnie tak jak można się było tego spodziewać. Ostatnio coraz milsza kotka, znów wróciła do swojej postaci z dzieciństwa. Gdy dowiedziała się o TYM co wydarzyło się Brzozowemu Szeptu przez kilka dni ryczała jak bóbr. Jednak wkońcu, przypomniała sobie że ich mama patrzy na nich z góry, prawda? Musi być silna. Mama musi być z niej dumna. Pracowała więc ciężko, chodziła na więcej polowań, więcej patroli i coraz bardziej starała się być tą dobrą, przykładową wojowniczką bo wiedziała, że tego chciałaby jej matka. Przy okazji, może przyniesie to jakieś korzyści. Teraz właśnie siedziała na trawce, obserwując i myśląc. Myślała o swoim rodzeństwie i rodzinie. Najbliżej szczerze była z Jeżową Ścieżką. Po wyjściu ze żłobka jej kontakty z Rzeczną Łapą (Nurtem) się popsuły, a Srebrna Łapa nagle znikneła. Psianka nie podłamała się tym wtedy. w tamtym momencie była zbytnio skupiona na treningu. Jako wojowniczka, przewidziała sobie że prowadzi najnudniejsze życie w klanie Burzy. Czy to prawda? Szczerze, powątpiewam. Jednak nie miała ona żadnych dobrych przyjaciół, partnera a rodzicielka już ją opuściła. Jednak sama tego nie zmieni, wiedziała. Szukanie kogoś na siłę też nie było zbyt dobrym rozwiązaniem. No cóż. Wywnioskowała więc że los napisał dla niej scenariusz zwykłej poczciwej wojowniczki w swoim klanie, która trochę pożyje i pewnego dnia odejdzie do klanu Gwiazdy. Jedyne co jej nie pasowało, to to że ona akurat bardzo potrzebowała towarzystwa innych kotów i atencji.
Lecz go nie posiadała, a naprawdę nie chciała umrzeć samotnie.

Od Szkarłatu

- Co ty tam piszczysz, szczurze? - zapytał się Szkarłat Czermienia. Czarny chodził nabuzowany w jedną, to drugą stronę, bucząc.
- Coś ty powiedział?! - naskoczył z furią na rudego i wywiązała się między nimi krótka bójka. Walczące kociaki rozdzieliła... Błysk. Tak, kotka okazała się na tyle odważna, że wdarła się w bitewny ogień i użyła własnych pazurów, aby zdominować rodzeństwo.
- Ogarnijcie się chociaż raz w życiu! Mamy ledwo jeden księżyc, a wy staliście się wrogami! I nie kochacie taty, który o nas dba! - Bura kotka tupnęła nogą oburzona. Weź tu zrozum logikę płci przeciwnej. Po co przerywa tak krwawy k wspaniały pojedynek?
- Daj nam dokończyć, to sprawa między mną i Czermieniem - rzucił oschle Szkarłat, patrząc pogardliwie na najmłodszą.
- Jak mogłaś?! Przez ciebie nie wiem, kto wygrał! A muszę dokopać temu rudemu gnojkowi! - Czarny kocurek zbliżył się powoli do arcywroga. - Nie pozwolę na kolejną porażkę w tym dniu.
Szkarłat poruszył uszami z zaciekawieniem. Czermień już dzisiaj przegrał? Tylko z kim? Musiał się dowiedzieć, kto okazał się przeciwnikiem żółtookiego.
- Przez kogo? - zapytał się.
- Po co go dodatkowo wkurzasz. Już się względnie uspokajał - powiedziała w złym momencie Błysk. Rudy bez zastanowienia trzepnął córkę Muszelki po pysku, używając przy tym pazurów. - Aua! Za co?! Pogięło cię?! Nie bądź jak Czermień! - Pyszczek burej przybrał barwę ciemnej czerwieni. Jaki rozkoszny widok. Serce Szkarłatu zabiło z ekscytacji przez obecność krwi na ciele siostry. Uśmiechnął się.
- Za karę - skwitował. - Przerwałaś nam bójkę, próbowałaś pouczać, a teraz dodatkowo przyprawiasz o zły nastrój sama wiesz kogo. - Kocurek ze wszystkich sił omijał użycia słowa "brat". Nie zamierzał nazywać tak tej czarnej pokraki. Nigdy w życiu.
- Zaraz ci tak dokopię, że pożałujesz! - Czermień ponowił atak. Błysk pobiegła do Muszelki, by znowu naskarżyć na dwójkę porywczych maluchów. I przy okazji poprosić o wylizanie pyszczka z krwi.
Rudy z czarnym walczyli. Szkarłat nie chciał przedłużać bójki, musiał wiedzieć, z kim przegrał starszy. Odskoczył od żółtookiego, czekając, aż wściekły kocurek naskoczy na niego. Potomek Bursztynu wykonał pokazowy skok, a, gdy znalazł się w szczytowym punkcie, Szkarłat również skoczył. Zderzyli się ze sobą i zlali w jedność. Spadli na ziemię i poturlali się razem, suchy pył z ziemi uniósł się. Wpadli na czyjeś ciało. Spotkali się z sykiem i uderzeniem łapą centralnie w brzuchy. Rudy poczuł odruch wymiotny, który minął po chwili.
Gdy otworzył oczy, zauważył białego, słodziutko wyglądającego kocura o zielonych oczach.
- No, no... Los znowu złączył nasze ścieżki, Czermieniu - miauknął do czarnego. Biały okrążył kilka razy wściekle dyszącą kulkę. Dotknął końcówką ogona gardła ciemnego kocurka. - No co, lisie łajno, nie atakujesz mnie jak wcześniej? Co?. - Obcy osobnik uśmiechnął się krzywo. Czermień, zamiast rzucić się z groźnym sykiem, zwyczajnie uciekł. - A ty? Jesteś bratem tego tam? Cuchniecie tak samo okropnie.
Szkarłat wstał i otrzepał się. Czy biały kocur nie rzuca komplementami na prawo i lewo? Czy on gardzi innymi? W końcu ktoś godny rozmowy! Patrząc na jego zachowanie, nie traktuje rozmówców pozytywnie. I bardzo dobrze. Takie zachowanie to coś, czego Klanowi Lisa potrzeba.
- Według zbiorowiska kotów, które mnie otaczają, tak. Więzy krwi, czy jak inaczej to się nazywa - odpowiedział bez cienia jakiejkolwiek emocji. Przyglądał się każdemu ruchowi białego kocura.
- Nie nazwiesz go rozkosznie braciszkiem? Jakiż zbuntowany kocurek - miauknął fałszywie słodkim tonem starszy.
- Po co mam nazywać tak tego furiata? Nikt mnie do tego nie zobowiązał - odpowiedział Szkarłat. W głębi siebie poczuł dziwne zaciekawienie owym zielonookim, lecz instynkt nakazał trzymanie się od niego na dystans.
<Bocianie?>