- A co konkretnego chcesz wiedzieć? – spytał, niepewnie przebierając łapami po ziemi. Nie ufał jej, ale czuł, że za pomoc należy jej się odpowiedź na co najmniej połowę z pytań.
- Jaki jest twój klan? Nie widziałam was nigdy na zgromadzeniu, musi być u was strasznie nudno. Gdzie żyliście, zanim… No wiesz. Jaki jest wasz lider? Niewiele wiem o Klanie Lisa… Sokole.
- Zanim opuściliśmy tereny, mieszkaliśmy na bagnach. Było mokro… I brzydko, ale lubiłem tam mieszkać – powiedział z nutką nostalgii w głosie.
A nasz lider jest wredny i go nie lubię, pomyślał, ale nie wypowiedział tego na głos. Zamiast tego delikatnie rozdzielił łapą zebrane zioła i podsunął je w kierunku córki Chłodnego Wiatru.
- Masz. To dla twojego klanu. I dziękuję za pomoc.
Niebieska zmarszczyła nos i machnęła ogonem.
- Już idziesz?
Odpowiedziało jej krótkie skinięcie głowy.
- Cóż, szkoda. Dobrze mi się z tobą rozmawiało. Jestem pewna, że w Klanie Lisa jest mnóstwo takich fajniutkich kotów.
Oh, z pewnością. Odruchowo pomyślał o Nostalgii. Był ciekaw, czy córka Grzmiącego Potoku zauważyła jego gwałtowną zmianę nastroju. Dziko pręgowana napuszyła lekko sierść i dotknęła nosem jego nosa, na pożegnanie.
- Do zo-… - urwała, a jej oczy zrobiły się nieco większe – Może zobaczymy się jeszcze na nowych terenach. Cześć.
Odprowadził ją wzrokiem, gdy odwróciła się z ziołami w pyszczku i pognała pędem w kierunku swojego klanu. Przez chwilę utrzymywał pomarańczowe spojrzenie na oddalającej się, niebieskiej sylwetce, jednak po chwili wziął ziółka w pysk i skierował się w kierunku miejsca postoju Klanu Lisa. Jaskółcza Łapa. Cóż za dziwaczne imię.
***
*time skip, Klan Lisa jest już na nowych terenach*
Obudziło go poruszenie w legowisku medyczki. Po krótkiej chwili z leża Pszczółki wychylił się Horyzont, a zaraz po nim niewyraźna sylwetka innego kota. Sokół trącił nosem śpiącą kilka długości ogona dalej Iskrę, jednak wojowniczka albo go nie usłyszała, albo postanowiła go olać i wrócić do błogiego snu. Gdy już przyjął tę drugą wersję, czekoladowa kotka niespodziewanie zerwała się z posłania.
- C-co się d-dzieje? Już ranek, prawda? – Iskra nerwowo okręciła się wokół własnej osi i usiadła na ziemi, przykrywając łapki puszystym brązowym ogonem. Jej złociste oczy błysnęły w ciemności legowiska, a wojowniczka ziewnęła szeroko, ukazując rzędy białych zębów.
- Jest noc. Mamy nowego kota w obozie, Iskro – powiedział z zaskoczeniem, wytężając wzrok. Córka Wodza skoczyła na równe łapy i uśmiechnęła się wesoło, a w jej oczach znowu pojawił się ten straszny błysk. Czasami Sokół z irytacji miał ochotę wydłubać jej te oczy, bo dzikie pomysły Iskry nigdy nie zwiastowały niczego dobrego.
Skoro się jednak obudziła, to równie dobrze mogła mu potowarzyszyć. Machnął ogonem w jej kierunku, a czekoladowa w uderzenie serca zrównała się z nim krokiem.
- Myślisz, że możemy zgarnąć też Koguta? On na pewno chciałby się poznać z tym tajemniczym przybyszem! Może zaprosimy go do środka? Mój tata, Wódz, mówił, że duchy przodków mogą się zdenerwować, gdy zostawia się biedne zmarznięte koty na zewnątrz! A wtedy wiesz… Obdzierają ze skóry i rzucają na pożarcie lisom. To co, bierzemy ją? – zapytała prosząco i niewinnie Iskra, a jej oczy powiększyły się co najmniej dwukrotnie.
Ją? Sokół powędrował spojrzeniem w stronę. Leżąca tyłem do nich istota z pewnością nie mogła być kocurem. Jej krucha budowa ciała i długie łapy od razu podpowiedziały jemu oraz Iskrze, z kotem jakiej płci mieli do czynienia. Gdy jednak nieznajoma odwróciła pysk, a jej niebieskie oczy błysnęły w ciemności, z jego pyska wyrwał się lekki krzyk.
Jaskółcza Łapa. Co ona tu robiła?
- Nie krzycz – powiedziała Iskra – Lubię, jak się drzesz, ale nie ze strachu przed biednymi samotnymi kotkami. To niegodne wojownika. Poza tym ona nie jest chyba taka straszna. Widzisz? Ojejku, biedna… Chyba płacze!
Rzeczywiście, po pysku kocicy spłynęła srebrzysta łza i upadła bezgłośnie na twardą ziemię. Sokół wyprzedził swoją dawną uczennicę i stanął na drodze Horyzontowi, który akurat zmierzał w ich kierunku. Oboje mierzyli się chłodnymi spojrzeniami przez krótką chwilę, która została przerwana naglącym pytaniem syna Płomykówki.
- Kto to? – spytał, udając głupiego. Nie mógł nie rozpoznać Jaskółczej Łapy, ale na razie wolał tę wiedzę zachować dla siebie. Może po prostu ją z kimś pomylił.
- Czyżby w mózgach moich wojowników coś się poprzestawiało, że zaczęli prowadzić sowi tryb życia? – warknął niebieski, z przyzwyczajenia utrzymując spokojny ton głosu. – To Bazylia, samotniczka. Możecie dać jej coś ze stosu, ale potem chcę was widzieć słodko śpiących w legowiskach.
Zszokowany kocur przepuścił Horyzonta i powędrował spojrzeniem w kierunku skulonej kotki, wpatrującej się w sierp księżyca.
- B-bazylia?
Iskrze nie trzeba było powtarzać dwa razy. Czekoladowa pognała w kierunku stosu i jeszcze w biegu złapała drobną mysz. Podeszła do Jaskółczej Łapy – czy, jak kto woli, Bazylii – i położyła przed nią martwe zwierzątko. Gdy zbliżył się do dwóch kocic, usłyszał wesoły głos córki Wodza.
- Musisz rozgryźć o tu, na górze. Tylko nie piszcz, jeśli coś wypłynie, jak kiedyś mój mentor… Są naprawdę cza-do-we, mówię ci. Tylko wiesz, dzielimy się pół na pół. Pamiętaj o tym!
Usiadł obok czekoladowej, mierząc uważnym spojrzeniem Jaskółczą Łapę. Albo Bazylię. Albo… sam nie wiedział.
- Witaj w Klanie Lisa, Bazylio – powiedział spokojnym głosem. W obozie wiał ciepły wiatr, mierzwiąc futra kotom. Sokół usadowił się wygodnie i czekał na reakcję dziko pręgowanej. Szybkie spojrzenie, nerwowy ruch ogona, drganie wąsów, cokolwiek. Jakiś znak, że go rozpoznała...
- C-co się d-dzieje? Już ranek, prawda? – Iskra nerwowo okręciła się wokół własnej osi i usiadła na ziemi, przykrywając łapki puszystym brązowym ogonem. Jej złociste oczy błysnęły w ciemności legowiska, a wojowniczka ziewnęła szeroko, ukazując rzędy białych zębów.
- Jest noc. Mamy nowego kota w obozie, Iskro – powiedział z zaskoczeniem, wytężając wzrok. Córka Wodza skoczyła na równe łapy i uśmiechnęła się wesoło, a w jej oczach znowu pojawił się ten straszny błysk. Czasami Sokół z irytacji miał ochotę wydłubać jej te oczy, bo dzikie pomysły Iskry nigdy nie zwiastowały niczego dobrego.
Skoro się jednak obudziła, to równie dobrze mogła mu potowarzyszyć. Machnął ogonem w jej kierunku, a czekoladowa w uderzenie serca zrównała się z nim krokiem.
- Myślisz, że możemy zgarnąć też Koguta? On na pewno chciałby się poznać z tym tajemniczym przybyszem! Może zaprosimy go do środka? Mój tata, Wódz, mówił, że duchy przodków mogą się zdenerwować, gdy zostawia się biedne zmarznięte koty na zewnątrz! A wtedy wiesz… Obdzierają ze skóry i rzucają na pożarcie lisom. To co, bierzemy ją? – zapytała prosząco i niewinnie Iskra, a jej oczy powiększyły się co najmniej dwukrotnie.
Ją? Sokół powędrował spojrzeniem w stronę. Leżąca tyłem do nich istota z pewnością nie mogła być kocurem. Jej krucha budowa ciała i długie łapy od razu podpowiedziały jemu oraz Iskrze, z kotem jakiej płci mieli do czynienia. Gdy jednak nieznajoma odwróciła pysk, a jej niebieskie oczy błysnęły w ciemności, z jego pyska wyrwał się lekki krzyk.
Jaskółcza Łapa. Co ona tu robiła?
- Nie krzycz – powiedziała Iskra – Lubię, jak się drzesz, ale nie ze strachu przed biednymi samotnymi kotkami. To niegodne wojownika. Poza tym ona nie jest chyba taka straszna. Widzisz? Ojejku, biedna… Chyba płacze!
Rzeczywiście, po pysku kocicy spłynęła srebrzysta łza i upadła bezgłośnie na twardą ziemię. Sokół wyprzedził swoją dawną uczennicę i stanął na drodze Horyzontowi, który akurat zmierzał w ich kierunku. Oboje mierzyli się chłodnymi spojrzeniami przez krótką chwilę, która została przerwana naglącym pytaniem syna Płomykówki.
- Kto to? – spytał, udając głupiego. Nie mógł nie rozpoznać Jaskółczej Łapy, ale na razie wolał tę wiedzę zachować dla siebie. Może po prostu ją z kimś pomylił.
- Czyżby w mózgach moich wojowników coś się poprzestawiało, że zaczęli prowadzić sowi tryb życia? – warknął niebieski, z przyzwyczajenia utrzymując spokojny ton głosu. – To Bazylia, samotniczka. Możecie dać jej coś ze stosu, ale potem chcę was widzieć słodko śpiących w legowiskach.
Zszokowany kocur przepuścił Horyzonta i powędrował spojrzeniem w kierunku skulonej kotki, wpatrującej się w sierp księżyca.
- B-bazylia?
Iskrze nie trzeba było powtarzać dwa razy. Czekoladowa pognała w kierunku stosu i jeszcze w biegu złapała drobną mysz. Podeszła do Jaskółczej Łapy – czy, jak kto woli, Bazylii – i położyła przed nią martwe zwierzątko. Gdy zbliżył się do dwóch kocic, usłyszał wesoły głos córki Wodza.
- Musisz rozgryźć o tu, na górze. Tylko nie piszcz, jeśli coś wypłynie, jak kiedyś mój mentor… Są naprawdę cza-do-we, mówię ci. Tylko wiesz, dzielimy się pół na pół. Pamiętaj o tym!
Usiadł obok czekoladowej, mierząc uważnym spojrzeniem Jaskółczą Łapę. Albo Bazylię. Albo… sam nie wiedział.
- Witaj w Klanie Lisa, Bazylio – powiedział spokojnym głosem. W obozie wiał ciepły wiatr, mierzwiąc futra kotom. Sokół usadowił się wygodnie i czekał na reakcję dziko pręgowanej. Szybkie spojrzenie, nerwowy ruch ogona, drganie wąsów, cokolwiek. Jakiś znak, że go rozpoznała...
<Bazylio?>
Uwielbiam czytać opowiadania, w których jest Iskra <3
OdpowiedzUsuń