Od dawna nie miała okazji, by odprężyć się samotnym nocnym wyjściem, gdyż nieustannie nękała ją myśl o treningach z uczniem, które przy jej poziomie umiejętności społecznych stanowiły istną drogę przez mękę. Teraz, jednak gdy bury kocur zasłużył na chwalebne miano Orlego Trzepotu, wreszcie mogła złapać oddech i wrócić do rytmu swojej normalnej, cichej egzystencji.
Nad smukłym ciałem kotki wznosił się powoli księżyc, wraz z gwiazdami Srebrnej Skóry oświetlając jej ścieżkę. Łąki Klanu Burzy falowały niczym Miejsce, Gdzie Zachodzi Słońce, a w gałęziach otaczających je drzew łagodnie szumiała nocna bryza. Srebrzysty krajobraz był niemal uosobieniem spokoju. Wsłuchując się w melodyjne cykanie świerszczy, szylkretka szła wolnym, spacerowym krokiem, by nacieszyć się, ile się dało urokami nocy.
Chyba tylko dzięki temu nie przeoczyła dwóch małych, białych punkcików, odbijających srebrzyste światło z drugiego brzegu strumienia. Wojowniczka zamarła, uznając je w pierwszej chwili za wpatrzone w nią ślepia obcego kota; jednak gdy przyjrzała im się dokładniej, pierwsze wyobrażenie zostało bezpowrotnie skreślone. Zbliżyła się nieco do granicy, gdzie po wytężeniu wzroku niewyraźna ciemna plama wokół jasnych punktów przybrała kształt leżącego kocięcia.
Źrenice kotki rozszerzyły się. Nie zastanawiając się, puściła królika i pomknęła w stronę rzeczki, ledwie pamiętając o zachowaniu względnej ciszy. Zaraz potem wyłoniła z traw, mocnym wybiciem tylnych łap przeskoczyła strumień i wylądowała na stromym zboczu. Pokonanie go, ze względu na pośpiech i wynikającą z niego nieuwagę, zajęło jej chwilę. Słysząc, jak umykające jej spod łap grudki luźnej ziemi wpadają z pluskiem do wody, mogła tylko skarcić się w duchu i mieć nadzieję, że bojowo nastawieni członkowie Klanu Wilka zostali tej nocy w obozie.
- Hej! – wykrzyknęła, o ile można to tak nazwać, zaalarmowanym szeptem, docierając do kociaka. – Żyjesz?
To było co najmniej głupie pytanie i gdyby jego autorka nie miała teraz myśli zaprzątniętych czymś o wiele ważniejszym, zapewne zapadłaby się w otchłań rozpaczy i brutalnej samokrytyki tuż po jego zadaniu. Głupie było zaś dlatego, że samo, jak najbardziej żywe, spojrzenie błękitnych oczu kocięcia wystarczyło w zupełności za odpowiedź.
– Tak – odparł kocurek, bo niewiele więcej odpowiedzieć się dało, choć co sobie pomyślał, pozostało tajemnicą. Szylkretka przyjrzała mu się z troską, doszukując się ewentualnych obrażeń. Ciemna barwa jego futra wcale nie ułatwiała sprawy, a koniec końców w ciemności nie dostrzegała praktycznie niczego prócz dwóch białych łatek i pary niebieskich ślepi.
- Twoja mama musi się martwić – syknęła, ale niezbyt ostro. – Dlaczego wyszedłeś z obozu?
Nawet w mroku mogła wyraźnie zobaczyć, że mały był mocno zmęczony; teraz jednak prawie podniósł się na łapy.
- Na pewno się martwi. Dorośli nic, tylko się martwią i martwią! – stwierdził zirytowany. – Niedobrze się od tego robi!
- Słuchaj… - warknęła Świetlista, ale zrezygnowała. W ten sposób nigdzie nie dojdzie. Noc straciła całą swoją magię; teraz kotka chciała już tylko mieć kociaka z głowy i wrócić do obozu. Im szybciej, tym lepiej. – Jak ci na imię?
- Owca – odpowiedział kocurek niezbyt przyjaznym tonem, po czym zapewne kocięca ciekawość kazała mu zapytać: - A tobie?
Wojowniczka była jednak zbyt zaprzątnięta inną kwestią, by udzielić mu odpowiedzi. Wcześniej to przeoczyła, prawdopodobnie z winy mocnego zapachu znaczeń granicznych, teraz jednak poczuła wyraźnie – Owca nie był z Klanu Wilka. Prawdę mówiąc, nie czuła na nim zapachu żadnego klanu, z którym się do tej pory zetknęła, ale nie mógł być samotnikiem. Czuć było, że żyje w większej grupie kotów. Zatem skąd…
- Halo! – pełen pretensji głos kociaka bynajmniej nie ułatwiał koncentracji.
- Hm? A, Świetlisty Potok – przedstawiła się wreszcie, wciąż próbując połączyć fakty. Wreszcie olśniło ją. – Czy ty jesteś z Klanu Lisa?
- Tak. Co za dziwne imię! Jak można się tak nazywać?
- A jakie imiona macie u was? – spytała Świetlista ze szczerą ciekawością. Sam fakt istnienia Klanu Lisa był jej znany, jednak od kiedy usłyszała, że ta grupa kotów nie jest uznana przez Klan Gwiazdy, nie trudziła się zbieraniem informacji na jej temat. Wiedziała więc tyle, że leśne klany nie są do niej pozytywnie nastawione, że nie działa według Kodeksu oraz że nie ma swojego terytorium w lesie, tylko mieszka…
…w starej stodole. O nie.
Na osty i ciernie! Czy to oznaczało, że będzie musiała drałować z tym krnąbrnym kociakiem poza las, w kierunku, którego nawet nie zna!?
- Normalne – prychnął Owca, którego zrozpaczona kotka prawie nie słyszała. – Moja siostra na przykład nazywa się Puch, mama Mucha… A nie jakieś Świecące Potoki.
- Świetliste – poprawiła go automatycznie. Westchnęła cicho. Może powinna zanieść kocurka do obozu, a jutro rano pójdzie go odnieść do domu? Ale wtedy zrobi się straszne zamieszanie, wszyscy będą się dziwić, będą chcieli wiedzieć, co, jak i dlaczego… Szylkretka nie chciałaby niepotrzebnie stresować Owcy - no i, co ważniejsze, samej siebie. A więc pozostaje jej długa wędrówka. Dlaczego? Bo jakiś mały, durny kociak postanowił oddalić się od domu. Ygh.
Mogła najwyżej pocieszać się myślą, że dystans, który pokonał młody na swoich krótkich łapkach, nie może być przerażająco wielki.
- Nieważne – zbagatelizował kocurek, po czym podniósł na nią wzrok. – Masz coś do jedzenia?
Nawet gdyby nie miała, nie mogłaby odmówić kocięciu. Nie ze wzgląd na Kodeks Wojownika, chociaż to też, a dlatego, że było po prostu słodkie, nieważne, jak źle by się nie zachowywało. Zresztą, widziała w życiu bardziej krnąbrne przypadki.
- Mam. – Kiedy to powiedziała, uświadomiła sobie kolejną ważną rzecz: wciąż znajdowała się na obcym terytorium, a jej obecności nie usprawiedliwiało znalezienie należącego do zajmującego je klanu malucha. Poczuła się nieswojo i nagle zapragnęła jak najprędzej przedostać się na tereny Klanu Burzy. – Ale żebyś mógł coś zjeść, będziemy musieli przejść przez strumyk.
Czarny, który w międzyczasie zdążył nieco odpocząć, podniósł się z zaciekawieniem, żeby przyjrzeć się rzeczce. Wojowniczka syknęła i czym prędzej złapała go za kark.
- Ej! – zawołał ze złością. Odstawiła go z powrotem, ale dalej od rzeczki. – Co robisz!?
- Przecież mogłeś tam spaść! – postrofowała go cicho, niespokojna. – Zbocze jest strome, a woda wystarczająco głęboka, żebyś się utopił.
Kocurek nie wyglądał, jakby zrobiło to na nim jakieś wrażenie.
- Umiem sobie radzić sam! – prychnął, urażony i rozeźlony.
- Ciszej! – syknęła szylkretka. Zdawało jej się, że usłyszała coś w lesie. Mogła się zwyczajnie przesłyszeć, ale co, jeśli nie? – Słuchaj, zrobimy tak. Obiecuję, że odstawię cię na ziemię od razu po przejściu przez ten strumień, ale proszę, nie miotaj się i nie krzycz chociaż przez ten jeden moment.
Owca nie był zadowolony i możliwe, że w innych warunkach wykłócałby się dalej, ale teraz głód i zmęczenie zrobiły swoje. Niechętnie dał się wziąć za kark i przenieść na tereny Klanu Burzy. Wracając na nie, Świetlisty Potok poczuła ulgę – ale i zniechęcenie. Jeżeli tak trywialna rzecz, jak przejście przez wąziutką rzekę zajmowała tyle czasu, to ile pochłonie go cała wędrówka?
Zgodnie ze swoimi słowami, pozwoliła mu wrócić na ziemię zaraz po przekroczeniu granicy. Zatroskana, pomogła mu jeszcze wspiąć się kawałek po zboczu, po czym, przykazując mu na odchodne nie zbliżać się nawet do stoku, ruszyła pędem po swoją upuszczoną zdobycz, która na szczęście wciąż leżała na miejscu.
Owcy apetytu z pewnością nie brakowało. Wszyscy członkowie klanu szylkretki byli już dawno nakarmieni, więc mogła przynajmniej cieszyć się legalną możliwością zjedzenia posiłku – tego, co zostało z królika po ataku małych ząbków kociaka. Na to znowu nie mogła narzekać; bądź co bądź, kocięta nie mają zbyt dużych żołądków.
Po jedzeniu kociak naturalną koleją rzeczy uciął sobie krótką drzemkę. Świetlista, której widok śpiącej puszystej kuleczki roztapiał serce, nie mogła się zdobyć na jej przerwanie. Na dodatek, choć sama nie chciała się do tego przed sobą przyznać, również była śpiąca.
Obiecując sobie, że wstanie za kilka uderzeń serca, owinęła Owcę ogonem, żeby się nie wychłodził, i zasnęła.
***
Obudziły ją pierwsze promienie słońca.
- Na Klan Gwiazdy… - jęknęła, gdy zdała sobie sprawę z tego, co to oznacza. Zła na samą siebie, dotknęła nosem kociaka, żeby go obudzić.
Tylko że Owcy nie było.
- Owca! – zawołała, z niepokojem rozglądając się wokoło. Prawdę mówiąc, niemal w panice. – Owca! Gdzie ty jesteś?
Nie otrzymała odpowiedzi. Na domiar złego, z oddali, ale jednak dosłyszała szmer i stłumione głosy kilku kotów. Niech to szlag, patrol poranny!
- Owca! – zniżyła ton, rozglądając się desperacko za kocurkiem. Jednocześnie starała się odejść możliwie jak najdalej od zwyczajowego szlaku patrolu porannego i zrobić przy tym jak najmniej hałasu. – Owca, na Klan Gwiazdy…
Wreszcie coś dojrzała – końcówkę ogona? - i niemal rzuciła się w tamtym kierunku. Podejrzenie okazało się trafne – kociak tam był. Chyba chciał jej coś powiedzieć, ale nie miała teraz na to czasu.
- Szybko, chodź!– zawołała szeptem i ruchem ogona, popędziła go naprzód.
Miała nadzieję, że jej nastrój udzieli mu się choć trochę, i tym razem nie będzie się sprzeczał. Na szczęście ruszył w zadowalającym tempie, chociaż nie była pewna, czy zachowa ciszę.
W wielkim stresie udało jej się dotrzeć wraz z nim do granicy terytorium, a potem jeszcze dalej, na odległość około długości drzewa wejść na tereny niczyje. Dopiero tam odetchnęła z ulgą.
Jednak zaraz potem miała ochotę to westchnięcie cofnąć, bo uświadomiła sobie, że nie ma pojęcia, w którą stronę teraz iść.
- Na Klan Gwiazdy… - jęknęła, gdy zdała sobie sprawę z tego, co to oznacza. Zła na samą siebie, dotknęła nosem kociaka, żeby go obudzić.
Tylko że Owcy nie było.
- Owca! – zawołała, z niepokojem rozglądając się wokoło. Prawdę mówiąc, niemal w panice. – Owca! Gdzie ty jesteś?
Nie otrzymała odpowiedzi. Na domiar złego, z oddali, ale jednak dosłyszała szmer i stłumione głosy kilku kotów. Niech to szlag, patrol poranny!
- Owca! – zniżyła ton, rozglądając się desperacko za kocurkiem. Jednocześnie starała się odejść możliwie jak najdalej od zwyczajowego szlaku patrolu porannego i zrobić przy tym jak najmniej hałasu. – Owca, na Klan Gwiazdy…
Wreszcie coś dojrzała – końcówkę ogona? - i niemal rzuciła się w tamtym kierunku. Podejrzenie okazało się trafne – kociak tam był. Chyba chciał jej coś powiedzieć, ale nie miała teraz na to czasu.
- Szybko, chodź!– zawołała szeptem i ruchem ogona, popędziła go naprzód.
Miała nadzieję, że jej nastrój udzieli mu się choć trochę, i tym razem nie będzie się sprzeczał. Na szczęście ruszył w zadowalającym tempie, chociaż nie była pewna, czy zachowa ciszę.
W wielkim stresie udało jej się dotrzeć wraz z nim do granicy terytorium, a potem jeszcze dalej, na odległość około długości drzewa wejść na tereny niczyje. Dopiero tam odetchnęła z ulgą.
Jednak zaraz potem miała ochotę to westchnięcie cofnąć, bo uświadomiła sobie, że nie ma pojęcia, w którą stronę teraz iść.
<Owca?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz