***
Bluszcz już od dobrych paru godzin siedziała z chorą w legowisku, zabraniając komukolwiek wejść do środka, oprócz Rudzika oczywiście, który uwijał się tam i z powrotem. Z przerażeniem obserwował jak zapasy ziół na półkach stają się coraz mniejsze, a kaszel chorej mocniejszy. Nawet opanowana dotychczas medyczka zaczęła powoli okazywać poddenerwowanie. Rudzik jednak wciąż podziwiał, że zdecydowała się pomóc obcej kotce, której nawet nie znała. Oczywiście on sam także by tak zrobił, ale zanim opanowałby się mogłoby upłynąć dużo czasu. Dotychczas nie leczył jeszcze żadnego poważnie rannego kota, a jedyne warte uwagi osiągnięcie to odbieranie porodu Jemioły. Biała kotka była jednak inna. Rudzik nie dostrzegał żadnej poprawy w jej stanie, wprost przeciwnie, a jej kondycję mógł ocenić jako krytyczną. Wzięty nagłym przypływem współczucia dla prawie umierającej kotki, podszedł do niej niepewnie i zamruczał uspokajająco, siadając przy niej.
— Ej, co ty robisz mysi móżdżku! Jeszcze coś od niej załapiesz, przecież widzisz, że nic nie pomaga na ten okropny kaszel — krzyknęła zdenerwowana Bluszcz, przez co wychudzone ciałko obok niego nieznacznie drgnęło.
— W-wiem przecież! Ale widzisz, jak się trzęsie, muszę ją trochę ogrzać — powiedział roztrzęsionym głosem. Rozumiał, jak bardzo sytuacja była poważna, ale mimo to nie mógł tak tego zostawić.
Polizał kotkę pocieszająco po uchu, próbując zwrócić na siebie jej uwagę, po czym cicho wyszeptał, że wszystko będzie dobrze. Ta otworzyła lekko jedno oko i spojrzała się na niego tak nieobecnym wzrokiem, że aż przeszedł go dreszcz. Wyglądała jakby była już martwa. Rudzik poczuł, że traci władzę w łapach, zapach choroby, śmierci i strachu, przeszedł go do szpiku kości. Roztrzęsiony powoli wstał i odszedł jak najdalej od chorej, próbując wyzbyć się najszybciej tego zapachu. Następnego dnia było jeszcze gorzej. Poprzedniej nocy Rudzik prawie nie zmrużył oka, a jak już zasnął to dręczyły go koszmary, w których Wisienka zamieniała się nagle w białą chorą kotkę. Będąc szczerym, nieznajoma trochę przypominała mu jego siostrę, przez co mimowoli czuł do niej lekką sympatię. Od razu po obudzeniu kocurek zaczął lekko kaszleć, co nie uszło uwadze jego mentorki. Zganiła go za to, że tak blisko podchodził do kotki, jednak przyznała niechętnie, że potwierdziło to jej przypuszczenia, że choroba jest zakaźna. Rudzik otworzył z przerażeniem oczy, skoro złapał ten kaszel od chorej, to znaczy, że niedługo przybędą też inne objawy. Bluszcz widząc jego panikę zaśmiała się lekko i podała mu gwiazdnicę, mówiąc, że powinno mu to pomóc. Miała rację, bo kasłanie po chwili ustało, ale nadal nie wiedzieli co zrobić z umierającą kupą futra leżąca obok nich. Medyczka po chwili zastanowienia rozkazała nie ruszać się uczniowi z miejsca, a sama udała na na górne piętro stodoły. Gdy wróciła, szła za nią Sarna, na której widok Rudzik z respektem pochylił głowę i cofnął się w kąt legowiska. Bardzo szanował przywódczynię, bo rozumiał, jaki ciężar spoczywa na jej barkach. Dwie starsze kotki chwilę rozmawiały przyciszonymi głosami, po czym Sarna podeszła do chorej z kamiennym wyrazem pyska. Rudzik zaciekawiony uniósł głowę, jednak szybko tego pożałował. Chwilę później biała kotka leżała martwa, a przywódczyni wycierała zakrwawioną łapę. Wszystko działo się tak szybko, że kocurek nie zdążył zareagować, wciąż z szokiem patrząc się na martwe ciało. Łaciata szybko poleciła Bluszczowi, aby pochwała ciało z daleka od obozu, na co ta złapała martwą za kark i wyszła powoli ze stodoły. Rudzik natychmiast podążył za nią, oferując pomoc. Chwycił martwą za kark, przypominając sobie jak dzień wcześniej również ją niósł, jednak wtedy była jeszcze żywa. Kocurek nie był silny ani wysoki, jednak wychudzony kot nie był dużym problemem do niesienia.
— Czy to.. było konieczne? — odezwał się w końcu Rudzik, przerywając niezręczne milecznie.
Medyczka spojrzała się na niego uważnie i westchnęła ciężko.
— Nie zawsze da się wszystkich uratować. Jeśli chcesz zostać medykiem, musisz wiedzieć, że czasami lepiej przełożyć dobro większości nad dobro jednostki.
Rudzik nie chciał zrozumieć, nie chciał nigdy musieć nikogo zabić.
Pochowali kotkę daleko od stodoły, pod rozłożystym, samotnym drzewem.
Bluszcz w milczeniu spojrzała się na rozkopaną ziemię, po czym szybko odwróciła się i udała z powrotem w stronę obozu. Uczeń zerknął na odchodząca mentorkę, po czym usiadł przy miejscu gdzie została pochowana biała kotka. Nic o niej nie wiedział, nie znał nawet jej imienia, ale pomyślał, że w innych okolicznościach mogliby zostać przyjaciółmi, a potem przedstawiłby ją Wisience, która była do niej nawet podobna, i Małemu. Chwilę potem poczuł, jak po jego policzku spływa samotna łza i poddał się całkowicie, zalewając się płaczem. Nie płakał dlatego, że stracił kogoś ważnego, a ze swojej bezsilności, ze świadomości, że nieważne jak ciężko by się starał, to nie cofnie czasu.
Najpewniej siedziałby tak do zachodu słońca, jednak po jakimś czasie usłyszał czyjś głos:
— Jak długo zamierzasz tak płakać?
<<ktoś? Idk, po przeczytaniu opka Sarny pomyślałam że to wydarzenie miałoby dużo wpływ na Rudzika>>
Rezerwuje Srebrem!
OdpowiedzUsuń- Flightmareł