— Idę odpoczywać? — spróbowała się zaśmiać, jednak z jej gardła wydobył się ochrypnięty kaszel. Krtań coraz bardziej ją drapała wraz z nasilającym się ziąbem na zewnątrz.
Borsuczy Goniec uśmiechnął się kącikiem pyska, po czym usiadł naprzeciwko niej. Przesunął łapą po legowisku stworzonym z mchu i nagle zamarł. Niebieskawa kocica miała wrażenie, jakby coś go przestraszyło. Błękitnooki rozgarnął miękki mech, po czym miauknął z rozbawieniem:
— Nadal lubisz lawendę? — jego wąsy przestały drgać, a ślepia zasnuła mgła. — Jesteś bardzo sentymentalna, Milcząca Gwiazdo.
Nawet nie wiesz, jak bardzo. — wymruczała w myślach, wiodąc wzrokiem po jego smukłym ciele. Nadal pamiętała jego cudowny zapach, jakby właśnie zanurzała nos w jego krótkiej sierści. Prężnie wypięta klatka piersiowa, nastroszone futerko na karku, kształtny pysk i te spokojne, niczym sadzawka lodowatej wody, oczy. To właśnie w owych ślepiach się zakochała, kiedy po raz pierwszy raz w niej zajrzała, poczuła, jakby wchodziła do głębokiego jeziora. Zastępca rzucił jej niepewne spojrzenie. Czyżby on też pamiętał te wszystkie chwile, które wspólne spędzali?
Kocur zagrzebał gałązki lawendy, które były tuż pod lekką ściółką z mchu, po czym westchnął ciężko. Zwrócił swój pyszczek w kierunku byłej partnerki i miauknął przeciągle:
— Faktycznie, musisz trochę odpocząć. — wstał i szybko liznął się w pierś. — Niedługo wybierasz się przecież do Księżycowej Zatoczki z Borsuczą Łapą, Nocną Łapą i Złocistą Łapą.
Milcząca Gwiazda powolnie usiadła na zamszonym legowisku, po czym ułożyła się na boku, niczym królowa, która karmi swoje kocięta. Księżycowa Zatoczka nie była daleko, acz liderka nie była już pierwszej młodości. Czasami nawet przerywała polowanie w połowie, ponieważ mięśnie odmawiały jej posłuszeństwa, a łapy piekły, jakby przeszła przez żwirową ścieżkę.
— To nie jest daleko, chciałabym po prostu odetchnąć. — widząc, że zastępca zatrzymał się w wyjściu z jej legowiska, trzepnęła uchem z rozbawienia. — Sama.
Borsuczy Goniec po raz ostatni uśmiechnął się ciężko, po czym skinął jej koniuszkiem ogona. Uderzenie serca po tym już go nie było, a kocicy wydawało się, że ta cała rozmowa po prostu nie istniała. To była tylko mgła, jej wyobraźnia.
Usypiały ją dźwięki dochodzące z obozu.
- - -
Kotka szła z wysoko uniesionym podbródkiem, jednak od środka zżerały ją wątpliwości. Dzisiaj chciała już wyruszyć, tak, jak oznajmiła klanowi, jednakże otrzymała niepokojące wezwanie do Srebrnego Deszczu. Młody kocur, mimo, że tak okropnie poraniony, nagle był niezwykle energiczny i dosłownie tupał łapami w miejscu. Zroszonemu Nosowi coś się stało.
Kiedy przechodziła do legowiska Burzowego Futra, niepewnie spojrzała na szylkretowe, smukłe ciało, zwinięte w kłębek na omszonym legowisku. Oddychała szybko, a po kilku uderzeniach serca jej oddech zwolnił, by zaraz przyśpieszyć. Jednak mimo to wyglądała, jakby była pogrążona w dobrym śnie. Szeroko się uśmiechała i przebierała prawą, przednią łapką.
— Srebrny Deszczu. — długowłosa medyczka wyszła z zacienionej części legowiska, pochylając z szacunkiem łebek na widok liderki. — Opowiedz Milczącej Gwieździe, co się stało.
Wojownik uniósł na nią swoje jedno, lśniące w półmroku zielone oko.
— Zroszony Nos uczyła mnie nowej techniki polowania... — zamruczał nieśmiało, schylając lekko łebek i strosząc sierść. — Dzięki codziennym ćwiczeniom, udało mi się upolować mysz. Kiedy wróciłem do mojej "mentorki", już jej nie było. Poszedłem za jej zapachem i wtedy zobaczyłem, że leży bezwładnie na ziemi. Najbardziej zaniepokoił mnie fakt, że jej oczy... one były załzawione.
Przywódczyni bez słowa otarła się polikiem o jego łeb. Były uczeń rzucił jej wdzięczne spojrzenie i chlipnął cicho, acz całą scenę przerwało ciche poruszenie się. Zroszony Nos wyprostowała się jak struna, mrugając niewyraźnie oczami, które były całe załzawione.
Burzowe Futro wstała i prędko ruszyła w kierunku składziku z ziołami, z którego wygrzebała jakieś dziwnie pachnące listki. Niebieskawa kocica w ciemnościach starała się wytężyć wzrok, jednak medyczka już przyłożyła owe liście do oczu wojowniczki. Trzymała je około kilkanaście uderzeń serca, po czym zaczęła je żuć i masę, którą utworzyła w pyszczku, wypluła na ostatni kawałek listka i ponownie przyłożyła szylkretowej do kącika ślepia. Wojowniczka parsknęła niecierpliwie.
— Co to za choroba? — miauknęła z przestrachem liderka, widząc, że działania kocicy tylko na chwilę znieczuliły lecące łzy.
Zroszony Nos zaczęła cichutko zawodzić, kiedy Burzowe Futro mocniej przycisnęła liście. Medyczka miała błogi wyraz pyszczka, jakby zupełnie nie przejęła się uwagą przywódczyni. Powtórzyła czynność kilkakrotnie, aż z oczu wojowniczki przestały lecieć łzy.
Dopiero wtedy wstała i wzięła, dobrze znane każdemu kotu, trzy ziarenka maku. Szylkretowa koteczka posłusznie je zlizała, zamrugała kilkakrotnie swoimi żółtymi, czystymi oczyma i ziewnęła potężnie, ukazując różowy języczek. Srebrny Deszcz uśmiechnął się i ułożył obok niej.
— Nigdy nie leczyłam czegoś takiego. — przyznała Burzowe Futro, oddalając się wraz z niebieskawą kocicą od odpoczywającej pary. — Za kilka wschodów słońca będzie Szponiasty Księżyc i porozmawiam o tym z innymi medykami. Teraz muszę pilnować, żeby nikt się tym nie zaraził.
Zmrużonymi oczami przyglądała się leżącym kotom, aż jej wzrok utkwił na rannym wojowniku. Srebrny Deszcz musiał ograniczać kontakt z partnerką do absolutnego minimum.
— Srebrny Deszcz wspominał coś o tym, że Zroszony Nos leżała bez życia na ziemi. — zauważyła przywódczyni, próbując uspokoić drgający koniuszek ogona.
Medyczka przytaknęła błękitnookiej, jednak szybko widząc jej przerażoną minę, szybko to wyjaśniła:
— Zroszony Nos omdlała. — odparła spokojnym tonem głosu, jakby nieznane choróbsko nie robiło na niej żadnego wrażenia. — Potem opowiedziała mi, że miała mroczki przed oczami, ale to zignorowała. Nie wiem, co może być tego przyczyną. W moim legowisku zemdlała już dwukrotnie.
Przywódczyni zmarszczyła gniewnie czoło. Dlaczego Zroszony Nos złapała tą okropną chorobę? Przypominała nieco Zielony Kaszel, aczkolwiek on miał całkowicie inne objawy. Omdlenia i łzawiące oczy nie wróżyły jej niczego dobrego. Trzepnęła wątłym ogonem, żeby coś powiedzieć, jednak nagle słabe światło, które wpadało do legowiska przez wejście, zasłonił czyjś cień.
<< Borsuczy Gońco? >>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz