BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

30 kwietnia 2018

Od Biełki C.D Lavika

Spojrzała na drepczącego ku niej kocurka, który powoli pokiwał głową. Kocica prychnęła i odepchnęła od siebie miskę. 
- Nie zjem tego świństwa. Może wreszcie się nauczą - mruknęła, po czym zaczęła wdrapywać się na wyższe piętro. Znalazła sobie tam idealne miejsce, w którym dwunożni jeszcze jej nie znaleźli.
- I nie znajdą... - miauknęła do siebie, docierając wreszcie na górę. Weszła do nieco zakurzonej i zaniedbanej nory i wślizgnęła się pod długą, białą tkaninę, ułożoną na jakiś pudłach. Idealnie. 
Okręciła się wokół własnej osi, co łatwym zadaniem nie było, zważając na niewielką przestrzeń, i ułożyła się, wtulając w kwadratowy przedmiot. Miała zamiar przespać cały dzień, chociaż wiedziała, że jeśli nie pojawi się podczas powrotu dwunożnych, oni na pewno zaczną jej szukać i zburzą względny spokój. Paskudni bezwłosi! 
Ułożyła łebek na łapkach, rozmyślając nad życiem u nich. Czy była jeszcze gorsza hańba dla kota z lasu? Czy gdyby nie było jej wtedy na tej konkretnej ulicy dalej hasałaby beztrosko po łąkach? Wszak już dawno zaczęła się już pora nowych liści, na pewno dałaby radę! 
Po jakimś czasie usnęła, skulona w kłębek, a jedyne, co mogłoby zdradzić jej obecność to cichy oddech i rytmicznie unoszące się boki, czego piechurzy i tak nigdy by nie zauważyli. Tak już z nimi było, nie dostrzegali najważniejszych rzeczy.

 <Lavik?>

Epidemia

Wśród lasu roznosi się zaraza, która wkrada się po cichu niczym cień i zaczyna powoli, krok po kroku niszczyć organizm niczego nie spodziewającego się kota, który jeszcze kilka szczytowań słońca temu wesoło łykał powietrze biegając wśród drzew. Wszystko zaczęło się od Omszonej Skóry, który zdobył niewinnie wyglądające przeziębienie. Kaszlał raz po raz, ale przecież to nie przeszkadza w polowaniu i patrolach, prawda? Bez sensu stawiać się od razu u medyka, być może samo przejdzie - tak pomyślał. Różany Kwiat jednak szybko zobaczyła, że wojownik ją okłamuje i zabrała go natychmiastowo do legowiska. W tym czasie jednak zaczęły zarażać się kolejne koty i kolejne. Pojawiły się podejrzane powikłania, które przypominały Zielony Kaszel dobarwiony łzawieniem oczu i mroczkami przed oczami. Niektórzy mdleli w środku lasu lekceważąc podejrzane rzeczy, które działy się w ich ciele.
Fenkułowe Serce i Różany Kwiat nieustannie wyszukują coraz to nowych rozwiązań poczynając od mieszania jakichś ziółek z kwiatkami, po jeszcze inne zabawy. Było to jak szukanie igły w stogu siana. Czy znajdą rozwiązanie na czas?

Od Czarnej Łapy CD Wschodzącej Łapy

Kocur uśmiechnął się do swojej przyjaciółki po czym pociągnął nosem. Kaszel ustał, ale katar nadal go męczył. Mimo to starał się patrzeć na pozytywną stronę tego dnia, Wschodząca Łapa była przy nim, tylko to się liczyło. Spojrzał w jej zielone oczy w których znalazł dziwny błysk smutku. No tak, zapewne bała się o Błękitną Łapę. Nie było to niczym dziwnym, traktowała ją jak własną siostrę. Czarny kocur polizał uczennicę w nos i zamruczał cicho kładąc łeb na jej szyi.
- Będzie dobrze, Błękitna Łapa jest silna...
- Tak myślisz...? Boję się o nią...bardzo- wyjawiła Wschodząca Łapa zamykając oczy. Westchnęła cicho próbując uspokoić czarne myśli które pojawiały się w jej głowie. Chory kocur chciał ją jakoś pocieszyć, ale nie potrafił znaleźć słów które pomogłyby w obecnym stanie jego przyjaciółki. Mógł tylko trwać przy niej i prosić Klan Gwiazd o bezpieczny poród dla Błękitnej Łapy. Czarnego przeszedł przyjemny dreszcz kiedy kotka wtuliła się w jego futro. Uśmiechnął się jakby sam do ciebie rzucając okiem na inne chore koty. Miętowy Oddech spoglądał na nich ukradkiem a na jego pysku malowała się dziwna trwoga połączona z bolesnym uśmiechem. Kocur był dziwnym przypadkiem, nie tylko on z resztą. Muchomor oraz Pyłek zachorowali na to samo, nikt jednak nie potrafił powiedzieć czym była owa choroba. Chociaż medyczki stawały na głowie, kocury dalej nie czuły się lepiej. Czarna Łapa czuł dziwny żal, chociaż nie znosił tej dwójki nie był w stanie znieść myśli, że mogą umrzeć. Dlatego wolał na ten temat nie rozmawiać sam ze sobą, czy z kimkolwiek. Wyzdrowieją. To pewne. Kocur usłyszał ciche pomruki Wschodzącej Łapy która z pyskiem ukrytym w jego łapach...zasnęła. Czarny zaśmiał się cicho i liznął ją w czoło. Miała prawo odpoczywać, zapewne ze stresu nie spała w nocy.
Pora Nowych Liści powoli dobiegała końca. Czarna Łapa siedział w towarzystwie Omszonej Skóry i Wierzbowego Serca. W spokoju spożywali  śniadanie napawając się ciepłem pięknego dnia. Od choroby kocura minęło trochę czasu. Przedziwna przypadłość zwana łzawym kaszlem została zażegnana, jednak zdążyła zebrać swoje żniwa. Miętowy Oddech zmarł na jej skutek, tak samo Senny Krok. Nie byli jedynymi kotami które straciły życie w Porze Nagich Drzew. Młoda uczennica, Błękitna Łapa także odeszła do Klanu Gwiazd, a wraz z nią jej dziecko. Były zbyt słabe aby przeżyć. Od tamtego czasu przyjaciółka czarnego kocura, Wschodząca Łapa, stała się bardziej markotna. Ewidentnie pogrążyła się w żałobie z powodu śmierci siostry. Czarna Łapa próbował jej pomóc, ale nigdy nie potrafił znaleźć słów które skutecznie pocieszyłyby kotkę. Mógł jedynie czule ją tulić i być przy niej zawsze kiedy go potrzebowała. Tego ranka jednak poszła na patrol, więc Czarna Łapa miał chwilę wolnego którą spędził z rodzeństwem.
- A ty Omszona Skóro, co sądzisz o mojej nowej technice walki?- zapytał uczeń machając ogonem- nazwałem ją ,,niespodziewany pazur".
- Cóż to za nazwa?- zaśmiał się wojownik machając łapą- jak dla mnie mogłeś wymyślić coś lepszego.
- Dokładnie ,,żądło w ogon" brzmi lepiej- dołączyła do rozmowy Wierzbowe Serce. Czarna Łapa fuknął unosząc pysk do góry. Z udawaną złością zasyczał:
- Może jeszcze ,,żądło w zadek", co?
- Świetna nazwa!- zgodził się Omszona Skóra a Wierzbowe Serce zaniosła się śmiechem. Uczeń dołączył do nich drwiąc ze swojego pomysłu.
Późnym popołudniem kiedy Czarna Łapa siedział wraz ze Wschodzącą Łapą w słońcu lider Klanu Klifu zwołał zebranie. Czarny kocur podniósł leniwie spojrzenie i skierował je w stronę Niedźwiedziej Gwiazdy. Westchnął cicho po czym liznął swoją przyjaciółkę w ucho prosząc aby ta odsunęła się od jego grzbietu, w przeciwnym wypadku nie będzie miał jak wstać. Uczennica wykonała jego prośbę uśmiechając się do niego. Przeszli razem przez obóz dołączając do tłumu innych. Usiedli jak zawsze, obok siebie. Wschodząca Łapa oparła swoją głowę o bark wysokiego kocura po czym poprosiła go aby mówił jej co się dzieje gdyż widział wszystko dokładnie, w przeciwieństwie do niej.
- Zebraliśmy się tutaj aby powołać nowego wojownika- rozpoczął Niedźwiedzia Gwiazda wzrokiem wodząc po tłumie- uczeń sprawował się świetnie, wkładał w swój trening dużo wysiłku. Po rozmowie z jego mentorem utwierdziłem się w przekonaniu, że już czas go mianować. Czarna Łapo, wystąp proszę.
Ciałem kocura poruszył nagły dreszcz. Z przerażeniem spojrzał na Wschodzącą Łapę której oczy zalśniły. Uśmiechnęła się do niego pchając go na przód. Czarna Łapa wstał i wyszedł przed wszystkich na sztywnych od stresu łapach. Przełknął ślinę siadając naprzeciw lidera który patrzył na niego z góry. Rzucił szybkie spojrzenie w stronę Spadającego Liścia, jego mina nie wyrażała niczego. Był dziwnie spokojny.
- Czarna Łapo, przeszedłeś naprawdę długą drogę, nikt tego nie zaprzeczy. Życie nie dało ci łatwego startu, każdy z nas widział ile cierpiałeś z powodu utraty siostry. Ale wierzę, że to wszystko dzięki niej, to za jej sprawą stoisz tu teraz przed moim obliczem czekając na to aż otrzymasz swoje nowe imię. Pracowałeś ciężko, zmieniłeś się i pokazałeś, że jesteś godny rangi wojownika. Rozmówiłem się z twoim mentorem jak i rodziną i jestem teraz tego pewien, że czas abyś dostał szansę. Czarna Łapo, od dziś twoje imię brzmi Czarny Potok, noś je z dumą i oby przypominało ci o twej niezwykłej sile. Odbędziesz dziś wieczorem czuwanie.
Kocur kiwnął niepewnie głową w podzięce. Za jego plecami zaczęły roznosić się wesołe pomruki. Klanowicze skandowali jego imię, jednak to właśnie pewna szylkretka krzyczała z nich najgłośniej a w jej głosie duma odbijała się echem. Czarny Potok uśmiechnął się a kiedy ceremonia dobiegła końca poczuł jak Wierzbowe Serce wpada na niego zanosząc się cichym śmiechem. Siostra tuliła go i gratulowała, Omszona Skóra mruczał cicho przy jej boku ciesząc się z osiągnięcia kocura a Pręgowany Grzbiet była bliska płaczu. Jedynie Spadający Liść obserwował ich z daleka. Fuknął coś z pogardą po czym odszedł. Kiedy Czarny Potok oswobodził się z łap swojej rodziny wpadł na dumnego niczym paw mentora.
- No proszę, proszę! A kto to cię tego wszystkiego nauczył, co?- zapytał Słoneczny Blask wyszczerzając swoje kły- chyba jakiś naprawdę zdolny i cudowny kocur, nieprawdaż?
- No wiesz, to chyba byłeś ty- zażartował jego były uczeń kładąc mu łeb na karku- dziękuje za wszystko. Gdyby nie ty...
- To być nie umiał łapać wiewiórek- zaśmiał się point. Puścił ucznia a widząc zmierzającą w ich kierunku Wschodzącą Łapę odsunął się na bok. Czarny Potok wstrzymał oddech spoglądając na swoją przyjaciółkę. Widział w jej oczach łzy, mimo to nie była ona smutna. Jej ślepia rozświetlała radość. Stali przez chwilę naprzeciw siebie po czym kotka wtuliła się w jego futro. Młody wojownik położył swoją łapę na jej grzbiecie przyciskając pysk do karku kotki. Czuł jak przyjemne ciepło wypełnia go od środka. Napawał się jej słodkim zapachem po czym w końcu przemówił:
- To wszystko dzięki tobie...
- Nie, no coś ty! A twój mentor, rodzina...
- Gdyby nie ty nigdy bym się nie otworzył- przyznał kocur odsuwając się od niej. Spojrzał jej głęboko w oczy a sierść na jego karku zjeżyła się lekko.
- To ty jesteś przyczyną wszystkiego co mnie spotkało, to ty pomogłaś mi wstać, poprowadziłaś dalej. Wschodząca Łapo zawdzięczam tobie wszystko czego teraz się dorobiłem. Nie ma chyba słów by opisać to co czuję...
- Więc nic nie mów- podsumowała kotka znowu zbliżając się do niego- więc po prostu bądź cicho...
Czarny Potok ponownie się do niej przytulił. Jego serce zabiło mocniej a w głowie pojawiła się jednak myśl: on ją kocha. Tak szybko jak usłyszał to od samego siebie tak szybko pojawił się też strach. Obawiał się jej o tym powiedzieć, już od jakiegoś czasu czuł, że ich przyjaźń jest sztucznie naciągana. Jednak na razie postanowił pozostać cicho.

<<Wschodząca Łapo? OwO jak ja dawno nie pisałam matko, czuje, że jest taka sieczka i błędy>

Od Wschodzącej Łapy C.D Czarnej Łapy

Kotka zachichotała, kładąc się przy nim. Mogłaby siedzieć tu z kocurem wieczność, było tak przyjemnie!
– W sumie jak zachoruję, będę mogła być tu z tobą cały czas – mruknęła beztrosko, jednak szybko pożałowała swoich słów.
Czarna Łapa spojrzał na nią z lekką złością, po czym pacnął ją ogonem w głowę.
– Nawet mi się nie waż – zachrypiał, po czym jego spojrzenie złagodniało – Będę chorował za nas obojga.
Oczy Wschodzącej Łapy zalśniły czułym blaskiem. Nawet przy zmienionym przez chorobę głosie, nadal brzmiał tak ciepło, że rozgrzewał kotkę od środka. Przez moment przez jej głowę przebiegła myśl, jak ona przeżyje w czasie pory zielonych liści. Będzie jej wtedy za gorąco.. Dostrzegała w nim tak wiele nowych rzeczy. Wydoroślał, na pewno stał się pewniejszy siebie. No i nie bał się już pokazywać samego siebie! A ona przestała się bać jego ciemnych oczu, które teraz sprawiały, że gdy w nie spojrzała w momencie roztargnienia lub zdenerwowania, odprężała się na tyle, by móc sensownie myśleć. W niektórych sytuacjach było jednak zupełnie odwrotnie. Przy okazji zauważyła, że czasem patrzy na niego zbyt długo, kładąc się tuż obok i wtulając w czarne futro kocura. Czuła wtedy dziwne łaskotanie w brzuchu, które nasilało się z każdą chwilą, powodując, że szylkretka musiała aż wstać.
Czy tak właśnie wyglądała miłość? Sama nie wiedziała, nigdy nie pytała mamy o takie sprawy, wiedząc, że szylkretowa wojowniczka od razu wzięłaby sprawy w swoje łapy.
– Nieładnie jest zabierać wszystko dla siebie – burknęła zdenerwowana, lecz po chwili zamruczała smutno – Będzie mi dziwnie spać samej w legowisku...
Kocur spojrzał zdziwiony na zmarkotniałą kotkę, która westchnęła ciężko.
– Wschodząca Łapo... – zaczął, lecz nagle zakaszlał chrapliwie, doprawiając to kichnięciem.
Kotka przysunęła się bliżej niego, gładząc go łapą po grzbiecie. Fuknęła na siebie w myślach zła, że wyciągnęła go w mroźną noc na śnieg. Po krótkiej chwili napad kaszlu minął, a kocur oddychał chrapliwie. Wschodząca Łapa pomyślała o tym, by znaleźć coś na półce medyczki, co by mu pomogło. W końcu przecież powinna jeszcze pamiętać nauki Fenkułowego Serca.
Nagle z legowiska za skałą dało się słyszeć ciche szmery i ziewnięcie jednej z medyczek. Uszy szylkretki zwróciły się w kierunku dźwięku, a ona sama wzdrygnęła się nieznacznie. Przypominała sobie słowa Różanego Kwiatu, która prosiła ja o wyjście z lecznicy tuż po zachodzie słońca, gdy Czarna Łapa jeszcze spał.
– Wiesz, lepiej pójdę, zanim Fenkułowe Serce mnie tu nakryje – powiedziała, siląc się na wesołość, by nie sprawić kocurowi niepotrzebnych zmartwień – Jestem tu trochę nielega–
– No więc zmykaj Wschodząca Łapo – mruknęła ciepło starsza medyczka, wychylając się nagle zza skały, na co dwójka uczniów podskoczyła – Różany Kwiat nie potrafi jeszcze zbyt dobrze wyrażać swojego zdania, dlatego ja wciąż stoję na straży.
Czarno–biała kotka spojrzała na charczącego Czarną Łapę zmartwiona, podchodząc do półki z ziołami. Szylkretka widziała, jak medyczka sięgała pewnie po poszczególne zioła, nie zastanawiając się nawet czy czasem się nie pomyliła. Podeszła do kocura, podając mu na liściu żółtawą substancję i kilka cierpko pachnących, niebieskawych owoców. Jak dobrze pamiętała, owoce były z jałowca, a to żółte coś to chyba miód.
Czarna Łapa zlizał słodką substancję z liścia, a po paru chwilach przestał tak okropnie chrypieć. Po zjedzeniu jagód skrzywił się okropnie, jęcząc cicho.
– Skoro jest gorzkie, to znaczy, że działa – mruknęła medyczka, wracając do swojej półki, wyciągając z niego zdrewniałą łodygę. Nasiona w środku zagrzechotały, przypominając Wschodzącej Łapie swoją nazwę.
Fenkułowe Serce wstrząsnęła lekko makówką, a przed kocura wypadły dwa czarne ziarenka maku.
– A teraz spróbuj zasnąć – powiedziała kotka ciepło, zanosząc grzechotkę na swoje miejsce.
Czarna Łapa spojrzał na Wschód z niemą prośbą, lecz kotka mogła tylko uśmiechnąć się pocieszająco. Medyczka ma władzę absolutną w swoim legowisku. Podeszła do kocura i liznęła go w ucho.
– Na zdrowie – mruknęła troskliwie – Zobaczysz, jutro będzie tylko lepiej!
Kocur westchnął dobitnie, przytakując na słowa kotki. Wykrzywił pysk, patrząc nienawistnie na ciemne nasionka, lecz zlizał je posłusznie. Chwilę później Czarna Łapa spał w najlepsze zwinięty w kłębek na swoim legowisku.
Wschodząca Łapa patrzyła na jego uśpiony pysk, mimowolnie się uśmiechając. Siedziała zamyślona przy przyjacielu tak długo, aż nie poczuła lekkiego szturchnięcia w bok.
–Nie jesteś drzewem moja droga, możesz się przemieścić – usłyszała rozbawione miauknięcie Fenkułowego Serca obok siebie – Idź już spać do swojego legowiska. Ten tutaj wróci do ciebie w przeciągu kilku wschodów słońca.
Wschodząca Łapa spojrzała na medyczkę speszona, otwierając i zamykając pyszczek, jakby chciała coś powiedzieć. Poddała się jednak, kierując wzrok na swoje łapy.
– Gdybym go nie wyciągnęła w mroźną noc na śnieg teraz by nie chorował –burknęła cicho, a poczucie winy znów spadło na jej barki, przez co kotka się nachmurzyła.
– Nikt nie wie co zgotuje nam los –odpowiedziała medyczka po chwili ciszy – Jednak wiem co zrobi tobie, jeśli nie pójdziesz teraz do legowiska i się nie wyśpisz. Zmykaj Wschodząca Łapo, bo zawołam Zabluszczone Futerko...
Szylkretka słysząc tak straszną groźbę z pyska medyczki, wstała natychmiastowo. Jeśli jej mama dowie się, że kotka praktycznie cały dzień siedziała przy śpiącym Czarnej Łapie, będzie zasypywana pytaniami, na które ona sama nie zna jeszcze odpowiedzi.
– N-nie trzeba, już idę –miauknęła pośpiesznie – Dobranoc Fenkułowe Serce.
Czarno-biała medyczka patrzyła jeszcze chwilę za odchodzącą uczennicą. Księżyc, który do tej pory lśnił jasno na Srebrnej Skórce, przysłoniły ciemne chmury. Kotka zadrżała, gdy mroźny wiatr zawiał od strony morza. Spojrzała jeszcze na znikające gwiazdy, wzdychając cicho, po czym wstała i wróciła do swojego legowiska.

***

Wschodząca Łapa drzemała w legowisku uczniów spokojnie. Dziś Wierzbowe Serce postanowiła dać jej dzień wolny, a Wschodząca Łapa dziękowała jej z rana uradowana. Dodatkowo usłyszała, że Muchomorowe Serce z Pylnym Czołem dostali przeziębienia po swoim nocnym czuwaniu. Nie dziwiła się, noce były przecież okropnie mroźne, a im trafiła się warta akurat w trakcie najzimniejszej pory. Znalazł się tam też Omszona Skóra, pokasłując raz po raz. Jednak Pora Nagich Drzew zbliżała się ku końcowi, szylkretka czuła to całą sobą.
Spojrzała tęsknie w kierunku lecznicy, jednak teraz nie mogła odwiedzić Czarnej Łapy. Musiała się czegoś upewnić. Podeszła jeszcze szybko do stosu, biorąc z niego dwie piszczki.
Ruszyła wolno w stronę żłobka, wzdychając ciężko. Sekret jej siostry – Błękitnej Łapy – w końcu się wydał. Osmolony Brzuch od razu zauważył, że z jego podopieczną dzieje się coś nie tak. Na początku śmiał się z tego, że jak na Porę Nagich Drzew, jego uczennica wygląda całkiem pulchnie. Po jakimś czasie wydawało mu się to dziwne, że mimo iż zwierzyny ledwo co starczało dla wszystkich, ona nie chudła ani trochę. Inni klanowicze również się tym zainteresowali. W końcu pod naporem Zabluszczonego Futerka i Fenkułowego Serca, Błękitna Łapa z płaczem przyznała się do tego, że spodziewa się kociąt. Na pytanie, kto jest ojcem, kręciła głową. Królowa nie ma obowiązku zdradzać, kto nim jest, jeśli tego nie chcę.
Stanęła w wejściu do szczeliny, przez moment próbując się uspokoić. Wypuściła ciężko powietrze, wchodząc do ciemnego legowiska.
Jak na Porę Nagich Drzew było tu przyjemnie ciepło. Mech był suchszy, im głębiej się do niego wchodziło. Wschodząca Łapa zauważyła leżąca blisko wejścia Sójcze Skrzydło i kiwnęła jej głową w pozdrowieniu. Brzuch młodej królowej był wielki, poród mógł się zacząć lada chwila. Ona sama wyglądała na okropnie zmęczoną. Wschodząca Łapa podeszła do niej żwawo i uśmiechając się, położyła przed nią małego gila.
– Oh, dziękuję Wschodząca Łapo – powiedziała Sójcze Skrzydło z wdzięcznością – Tego mi brakowało.
Po czym zaczęła obskubywać małe piórka.
Szylkretka kątem oka zauważyła błysk niebieskich oczu w najdalszym kącie żłobka. Błękitna Łapa wpatrywała się w nią wyczekująco. Czarno–ruda ruszyła w jej kierunku, uśmiechając się pocieszająco. Położyła przed nią wychudzoną myszkę, przysuwając ją lekko łapą w stronę jej pyska.
– Dzień dobry, Błękitna Łapo – powiedziała troskliwie, siadając naprzeciw siostry – Jak się czujesz?
Błękitna Łapa pociągnęła cicho nosem, kładąc głowę na łapach, nie spuszczając wzroku z siostry ani na jedno bicie serca. Skrzywiła się, spoglądając na piszczkę, po czym otworzyła pyszczek:
– Źle – odpowiedziała obojętnie – Bardzo źle.
Wschodząca Łapa stuliła uszy, spoglądając na swoje łapy.
Bała się o siostrę, okropnie. Fenkułowe Serce i Różany Kwiat coś ukrywają przed jej uszami, dobrze o tym wie. Widziała to w oczach starszej medyczki, która spoglądała na Błękitną Łapę z mieszaniną strachu i współczucia.
Szylkretka odgoniła od siebie niepotrzebne myśli, skupiając się na kotce przed nią. Podsunęła jej myszkę pod samo nos i polizała uczennice czule między uszami.
– Zobaczysz, wszystko będzie dobrze – powiedziała jej wesoło – Kiedy przyjdę tu ponownie, ma to być zjedzone – powiedziała z udawaną groźbą.
Błękitna Łapa mruknęła coś cicho, kiwając głową w odpowiedzi.
Wschodząca westchnęła dobitnie, a jej ogon opadł na ziemię. Z bezsilności nie wiedziała co zrobić. Minęła wiercącą się na legowisku Sójcze Skrzydło, gdy nagle usłyszała cichy pisk. Zastrzygła uszami w stronę królowej, odwracając pyszczek.
– Wschodząca Ła–apo – usłyszała cichy głos pointki – Pobiegłabyś po Różany Kwiat l–lub Fenkułowe Serce?
– A co się–
Sójcze Skrzydło spojrzała na nią jak na głąba, po czym drgnęła lekko po raz kolejny.
Uczennice oświeciło. Otworzyła szeroko oczy i ruszyła pędem do wyjścia. W trakcie biegu poślizgnęła się na śniegu i wpadła do lecznicy z głuchym łoskotem, lądując pyszczkiem w mchu. Wszyscy chorzy odwrócili w jej stronę głowę. Kotka podniosła się, otrząsnęła, po czym nabrała powietrza w płuca.
– Wschodząca Łapo? – zapytał zaspanym głosem Czarna Łapa – Co się st–
– Fenkułowe Serce! Różany Kwiecie! – krzyknęła, na co koty w lecznicy stuliły uszy – Kociaki! Już! Teraz! Idą!
W jamie obok rozległ się cichy łomot i szuranie łap.
– Bierz ziółka Różany Kwiecie! – usłyszała wesoły głos biało–czarnej medyczki – Czas powitać nowe mordki w klanie!
Kilka bić serca później, Fenkułowe Serce ruszyła szybkim krokiem do żłobka.
Wschodząca zadowolona z tego, że wypełniła zadanie, odwróciła pyszczek w kierunku czarnego ucznia. Uśmiechnęła się zatroskana, podchodząc do niego.
– Wybacz, że cię obudziłam – mruknęła przepraszająco, liżąc go w polik – To była nagła sprawa.
– Nie zaprzeczam – mruknął zachrypnięty, po czym kichnął – Jednak mogłaś iść prosto do medyczek i powiedzieć im to ciszej.
Kotka zamruczała rozbawiona, ocierając się głową o pierś kocura.
– Miałabym dalej do ciebie – powiedziała niewinnie, kładąc głowę między jego łapy, obracając się przy tym na plecy.

<Czarna Łapo? Wybacz, że kazałam tak długo czekać na swój odpis ;^;>

29 kwietnia 2018

Od Małego Synka CD. Rudzika

- Skoro jesteś zmęczony, to idź spać. - miauknął Mały Synek, przekrzywiając głowę jeszcze bardziej niż wcześniej.
- Chyba masz rację... - mruknął Rudzik zwijając się w jeszcze mniejszą kulkę niż wcześniej. Synek uśmiechnął się lekko i polizał terminatora po łebku, mrucząc cicho "dobranoc". Rudo-biały kocur lekko zadrżał, lecz po chwili ułożył się wygodniej, owijając się ogonem.
- Dziękuję. - miauknął po chwili, lekko się uśmiechając. Mały kocurek, by mu nie przeszkadzać, wyszedł z legowiska medyków i ruszył w kierunku mamy siedzącej akurat na górnym piętrze. Nie zawsze udawało mu się tam wspiąć samodzielnie, jednak nigdy się nie zraził do dalszego próbowania, mimo że ostatnio kiedyś stamtąd zleciał, przez to, że nie zauważył dziury w podłodze. Na szczęście tym razem udało mu się tam dostać bez większych problemów.
- Mamo? - miauknął, siadając obok przywódczyni.
- Tak, Mały? - kotka spojrzała na niego swoimi dwukolorowymi ślepiami. Kocurek wiedział, że to co powie, nie spodoba się liderce, więc spuścił głowę i zaczął wpatrywać się w swoje łapy.
- Chciałbym zostać medykiem... - bąknał pod nosem.
- Mały, mów wyraźniej. - powiedziała kotka, jak na razie spokojnym tonem.
- Chciałbym zostać medykiem! - powiedział dużo głośniej po chwili. Kotka położyła uszy po sobie i westchnęła głęboko.
- Dlaczego? Nie chcesz ciągnąć klanu Lisa do całkowitej potęgi jako wspaniały wojownik? - miauknęła, przeszywając kociaka wzrokiem.
- T-to nie tak. Uważam, że jeśli kaln Lisa nadal będzie się tak dobrze rozwijał, będzie potrzebne więcej medyków, by leczyć ranne i chore koty. Klan Lisa już jest potężny, ale żeby było jeszcze lepiej, potrzebujemy uzdrowicieli... - powiedział cicho, a po chwili dodał również jeszcze ciszej: - A poza tym myślę, że mam do tego talent...
- Skoro tak... - westchnęła Sarna.

*po mianowaniu*

- To co będziemy dzisiaj robić, Bluszczu? - Mały zwrócił się do swojej nowej mentorki.
- Rudzik ci pokaże jakie mamy zapasy i opowie o niektórych z nich. - mruknęła uzdrowicielka, patrząc na Rudzika. Rudo-biały kiwnął lekko głową, a Mały jednym skokiem znalazł się obok niego.

<Rudzik? Przepraszam, że tyle nie ospisywałam :/ >



Od Lavika

Wiedział, że ten dzień nastąpi. A mimo to wciąż słyszał śmiech Biełki, na wieść, jaka do nich dotarła. Weterynarz. Tak dwunodzy nazywali tę chorą, krwiożerczą bestię. Trząsł się chyba bardziej, niż zazwyczaj, a jego oddech był niespokojny. Siedział skulony w jakiejś dziwnej klatce, starając się nie panikować. Panika jednak była specjalnością tego kocura. Wiedział, że idzie do tego sadysty, bo tak samo zapakowali Biełkę ostatnim razem. Ale... co zrobił nie tak? Przecież był grzeczny, nawet regularnie jadł! Ostatnio zaczynał wyglądać coraz lepiej, chociaż staruszka mieszkająca z nim twierdziła, że nigdy już nie będzie postawny. Była uzdrowicielką, więc Lavik musiał zaufać jej doświadczeniu. Ellie raz po raz szeptała coś w stronę klatki, burasek jednak prawie w ogóle jej nie słuchał. Całe jego ciało piekliło się, nie, wrzało, a może nawet za moment miało zacząć parować! Rozglądał się niespokojnie wokół. Było ciemno, ale mógł dojrzeć, że jego więzienie miało fioletowy kolor. Potwór na szczęście nie trząsł się tak, jak zazwyczaj. Jeśli by to robił, Lavik z pewnością zwymiotowałby, a to już w ogóle nie wróżyłoby dlań dobrze. W końcu, poczuł, że go podnoszą. Zazgrzytał pazurami w podłoże klatki. Nie znosił, kiedy to podnosili. Czuł się wtedy tak niepewnie... Kocurek kulił się, pod wodzą rozmaitych zapachów, jakie go otaczały. Cały trząsł się, widząc psy, a słysząc ich szczekanie... To jednak nie było wszystko. Koty, króliki, jakieś inne, dziwne zwierzątka. A od wszystkich emanował tak znajomy, powszechny wręcz dla Lavika zapach strachu. Wydawało mu się, że minęła wieczność, nim znowu go podniesiono, a później wypuszczono z klatki, na jakiś stół. Wysoki dwunóg chwycił go i postawił na czymś dziwnym. Następnie zmierzył. Powiedział coś do Pani, a później odłożył z powrotem na stół. Przyniósł dziwne narzędzie, przez które Lavik dostał gęsiej skórki. Kociak zastygł w bezruchu, gdy bezwłosy dotykał TYM jego pazurków. Teraz były krótkie, a on bezbronny. Nie to było jednak najstraszniejsze. Wielki kolec, jaki ten sadysta trzymał... Lavik pisnął donośnie, gdy został w niego wbity. Z jego oczu poleciały grube łzy. Dlaczego?! Szybko jednak uspokoił się, kiedy przed jego oczami pojawiło się ciasteczko. Załzawione oczy ze zdziwieniem spojrzały na przekąskę.
Może ten sadysta nie był aż tak zły?

Od Pierzastej Gwiazdy

— Dębowa Łapo, Szeleszcząca Łapo, Imbirowa Łapo, wystąpcie — z lekko zmrużonymi oczami i uniesionym ku górze pyszczkiem wiodła po nich wzrokiem, a gdy się przed nią zatrzymali, kontynuowała. — Czy przysięgacie przestrzegać Kodeksu Wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia? — zapytała, a kiedy jej odpowiedzieli, że będą, westchnęła. Ceremonie były dla niej powodem do radości, a jednak przez to, że z dnia na dzień się starzała, męczył ją nawet najmniejszy wysiłek. Wiedziała, że tak nie może być i jeśli to będzie konieczne, to odda Klan Nocy w łapy Jagodowego Futra wcześniej, niż utraci swoje dziewięć żyć. — Mocą Klanu Gwiazdy nadaję wam imiona wojowników. Imbirowa Łapo, od tej pory będziesz znana jako Imbirowy Pazur, zaś ty, Dębowa Łapo, będziesz się nazywał Dębowym Futrem, a z kolei ty, Szeleszcząca Łapo, Szeleszczącymi Liśćmi. Klan Gwiazdy ceni waszą lojalność i wytrwałość, oraz wita was jako nowych wojowników Klanu Nocy.
Zgromadzone u leżącego na ziemi drzewa koty zaczęły wykrzykiwać te imiona, a ich głos niósł się echem po lesie, dzięki czemu nawet ci, którzy nie byli w tej chwili obecni w obozie, mogli usłyszeć, że Klan Nocy ma dwóch nowych wojowników. To jednak nie był koniec tego zebrania, bo Pierzasta Gwiazda miała jeszcze coś do powiedzenia.
— Świetlikowa Ścieżko, czy chcesz porzucić rolę wojownika i dołączyć do grona starszych?
Nie chciała, aby kocica o futrze w trzech kolorach czekała na to, aż jej prośba zostanie spełniona, bo Pierzasta Gwiazda wiedziała, że starość to nie radość i dobrze rozumiała decyzję o odejściu do starszyzny przez Świetlikową Ścieżkę.
— Chcę — wypowiedziała te słowa z lekkim smutkiem, a następnie wyszła na przód małej grupki siedzących kotów i spojrzała na Pierzastą Gwiazdę, która kiwnęła jej swoją głową.
— Klan Nocy dziękuje ci za wierną służbę — powiedziała. — Niech Klan Gwiazdy da ci wiele księżyców spokoju.
I zeskoczyła z leżącego na ziemi drzewa, a następnie ruszyła w kierunku legowiska dla starszych. Chciała porozmawiać ze swoją przyjaciółką - ot, by odpocząć od tego wszystkiego. Przeszła przez liście okalające to miejsce i usiadła na jednym z kawałków mchu, a od razu po tym stwierdziła, że będzie musiała powiedzieć uczniom, aby je wymienili, bo są już suche i szorstkie. Gdy Świetlikowa Ścieżka weszła do swojego nowego miejsca odpoczynku i zobaczyła w nim Pierzastą Gwiazdę, lekko się zdziwiła.
— Pierzasta Gwiazdo? Czy coś się stało? — spytała.
Kocica o krótkim, czarnym futrze obdarzyła ją smutnym uśmiechem, a następnie pokiwała głową na boki.
— Chciałam z tobą porozmawiać... — rzekła, ale kiedy zobaczyła, że Świetlikowa Ścieżka robi się coraz bardziej zmartwiona, dokończyła. — ...po prostu. Nie robiłyśmy tego od dawna i... potrzebuję tego.
Świetlikowa Ścieżka patrzyła na nią przez chwilę z lekkim zdziwieniem, a po tym uśmiechnęła się do niej. Usiadła przy jej boku, a następnie obie zaczęły rozmawiać - o wszystkim, i o niczym, a głównie o tym, jaka to starość jest męcząca. Pierzasta Gwiazda powiedziała, że się dziwnie czuje z tym, iż przeniosła do starszyzny kota o wiele księżyców młodszego od siebie, co wywołało rozbawienie u obu kocic.

Od Lamparciej Gwiazdy

Ciepły wiatr muskał futro Lamparciej Gwiazdy gdy napawał się cudownym zapachem pory nowych liści. Uwielbiał ją. Życie budziło się z mroźnego snu i ukazywało ponownie oczom wojowników. Do zbiorów przybywało więcej zdobyczy, choroby ustępowały, a wojownicy mogli nasycić swoje brzuchy.
Tej pory nagich drzew przydarzyło się wiele złego. Lamparcia Gwiazda zmrużył oczy na samą myśl o koszmarnej chorobie, przez jaką przeszedł. Był slaby. Co raz słabszy. Z dnia na dzień. Gradowa Mordka martwił się o niego bardzo. Szczęśliwie zdołał go wyleczyć, nim choroba odebrała mu kolejne życie. Niestety nie wyratował Księżycowej Łapy. Biała Sadzawka zaginęła jeszcze zanim pora nagich drzew dała o sobie na dobre znać, dlatego cały żal po jego śmierci spadł na Ciernistą Łapę i Ćmią Łapę. Lamparcia Gwiazda dostrzegał również smutek Cienistego Pazura, ojca młodego ucznia. Pomimo tego, że nie wychowywał kociąt i ukrywał to, że jest ich ojcem w sekrecie, Cienisty Pazur wyraźnie czuł więź ze swoimi dziećmi. Rdzawy Ogon musiała być mu wielkim pocieszeniem w chwilach smutku. Ciekawe, jak jej to wyjaśnił?... A może nie wyjaśnił?
Problemem tej pory nagich drzew była też na pewno Szepczący Wiatr. Wojowniczka Klanu Wilka nadal przebywała w obozie. Lamparcia Gwiazda nie raz miał z nią problemy. Jednej nocy rzuciła się na Kaczeńcowego Pazura, kiedy drugi strażnik odszedł na stronę, i gdyby nie szybka interwencja Bladego Świtu mogłoby się stać coś poważniejszego.
- Musisz coś z nią zrobić Lamparcia Gwiazdo! - zawołała wtedy kotka. Pomimo wyblakłego ze starości futra i opadniętych ze zmęczenia powiek, bił od niej wtedy majestat i siła, zwłaszcza, że na białym policzku błyszczała czerwona plama krwi z rany, zadanej przez Szepczący Wiatr.
- A co niby mam zrobić? - warknął kocur. - Wygonić? Wtedy pójdzie z podkulonym ogonem do Milczącej Gwiazdy i zaraz nas zaatakują!
- Mógłbyś ją w końcu zabić!... - zawołała kotka, ale głos jej się załamał pod wpływem wściekłego spojrzenia Lamparciej Gwiazdy. - Kiedyś się byś nie wahał...
- Nie waham się Blady Świcie. - Lider pokręcił głową. - Kiedyś byłem głupi. Teraz musisz zrozumieć pewną rzecz. Klan Burzy nie zabija niewinnych wojowników.
- Ona niewinna? Chciała skrzywdzić Kaczeńcowego Pazura tak jak jej rodzice skrzywdzili moje dzieci! Zaatakowała go nagle gdy był bezbronny... Miał szczęście, że niosłam mu jedzenie!
- Nadal pragniesz zemsty za tamtą noc? Ja również. Ale spójrz prawdzie w oczy. Lawendowy Płatek zmarła w zamian za twoje dzieci i partnera. I za Białą Gwiazdę. Zemsta się dokonała. Szepczący Wiatr była wtedy małym kocięciem. Takim jak Rdzawy Ogon kiedy ją przyniosłem, w końcu to siostry z jednego miotu. Czemu ona jest winna?
Blady Świt ustąpiła wtedy. Jednak pytanie, które Lamparcia Gwiazda wtedy jej zadał męczyło go nadal. Czemu winna jest Szepczący Wiatr? Czemu Lamparcia Gwiazda ją więzi? Przecież ona jest tylko dzieckiem. No, może nie dzieckiem, ale dla tak starego kota jak lider Klanu Burzy jest bardzo młoda. Prawie jak kociak. Czy ma zatem prawo ją więzić?
Dumnie unosząc swój ogon ku górze, Lamparcia Gwiazda przeszedł przez obóz kierując swe kroki do legowiska Szepczącego Wiatru. Kotka w miejscu dla więźniów wykopała sobie płytką norkę dla ochrony przed deszczem i śniegiem. Nikt jej w tym nie przeszkadzał, ale miejsce to bardzo różniło się od miejsca, które zapamiętał ze swoich najwcześniejszych księżyców, kiedy bawił się tu ze swoim ojcem. Wojowniczka Klanu Wilka leżała wciśnięta w swoją norę i wpatrywała się nienawistnie w Lamparcią Gwiazdę.
- Zostawcie nas samych - powiedział do wojowników pilnujących kotki.
- Jak to samych? - zdziwiła się Złota Melodia.
- Odmawiam. Nie po tym, co ta wronia strawa zrobiła Kaczeńcowemu Pazurowi! - zawołała Żmijowa Łuska.
- Zatem oddalcie się tylko. Chcę porozmawiać z więźniem na osobności.
Kotki wymieniły zgorszone spojrzenia, ale nie chciały podważać decyzji lidera. Odeszły kawałek, ale nie za daleko. Tak, że widziały wszystko, ale nie słyszały nic. Lamparcia Gwiazda podszedł bliżej Szepczącego Wiatru.
Kotka nagle wyskoczyła strosząc potarganą sierść i odsłaniając zęby. Z błękitnych oczu błyskała nienawiść, a wyciągnięte pazury przeleciały tuż przed pyskiem lidera, ale go nie dotknęły. Lamparcia Gwiazda szybko kiwnął na Żmijową Łuskę, aby wróciła na swoje miejsce, gdyż momentalnie dobiegła do obojga.
- Czego chcesz, że zostajesz ze mną sam na sam? - syknęła kotka. Wyglądała fatalnie. Gorzej niż kiedykolwiek. Jej dotychczas poukładane i delikatne futro było w całkowitym nieładzie, w pewnych miejscach dłuższe, w innych krótsze jak u liniejącego królika.
- Kto ci to zrobił? - zapytał wystraszony lider. - Czy o czymś mi nie powiedziano?
- Teraz jest ci mnie żal? - zadrwiła kotka. - Jakie to urocze! Nie interesujesz się mną całą porę nagich drzew wymieniając tylko niańki i nagle przyłazisz do mnie zatroskany o mój wygląd?!
- Przyszedłem porozmawiać z tobą o Klanie Wilka... - zaczął lider, ale kotka natychmiast ucięła.
- Och, tak, tak - mruknęła. - O mojej okrutnej matce i mojej misji szpiegowania dla klanu i oczywiście o bitwie, w której zginęła Biała Gwiazda!
- Nie rozdrapuj ran, które się zagoiły - powiedział spokojnie Lamparcia Gwiazda.
- Wiesz co? Nie mam czasu z tobą rozmawiać! Muszę wrócić do liczenia chmur na niebie. Skończyłam na...
- Szepczący Wietrze, naprawdę wolisz liczyć chmury niż negocjować swoje uwolnienie?

<Szepczący Wietrze?>

Od Burzowej Łapy C.D. Ciernistej Łapy


Kocur chwile stał z lekkim niedowierzaniem.  Całkowicie zapomniał, że płatki maku nic nie dadzą..
- Przepraszam Gradowa Mordko. Pokazywałem Ciernistej Łapie gdzie rośnie mak i zamiast nasion wziąłem płatki. Wybacz.. Dziś się jeszcze wybiorę po nasiona. - Powiedział po czym usiadł z lekkim smutkiem. Chciał tylko pokazać swojej przyjaciółce, że jest dobry ale mu się to nie udało. - Pomyliłem mak z inną rośliną. - dokończył po czym spojrzał na kotkę.
- Niech Ci będzie.. Zbliża się noc.. Myślę, że jak za chwilę wyjdziesz to zdążysz się na jutro dobrze wyspać. - Odpowiedział medyk klanu po czym powędrował do swojego legowiska.
- Mam iść z tobą? - Spytała się Ciernik szepcząc. Po czym uśmiechnęła się do Burzowej Łapy.
- Ugh.. Tak pewnie. Wybacz za to.. Kręci mi się w głowie. Poznałem wiele nowych rzeczy i nadal sobie tego dokładnie nie ustaliłem. - Odpowiedział kotce po czym wstał i zaczął iść w stronę wyjścia. - Chodź, zbliża się noc. Może być niebezpiecznie. - Dokończył. Gdy to powiedział kotka pobiegła za nim. Przez parę minut biegli aż doszli do roślin maku. - Spokojnie tym razem pamiętam, nasiona maku a nie płatki! Na szczęście tutaj są. – Powiedział po czym podszedł razem z Ciernikiem do rośliny. Zabrał parę nasion maku i pobiegł z Ciernistą łapą do obozu. Zdążyli przed zmrokiem wrócić do obozu. - Za chwilkę przyjdę do legowiska. Idę tylko odłożyć nasiona. Poczekasz na mnie? - Zapytał się swojej przyjaciółki.
- Pewnie! - Odpowiedziała po czym pobiegła do legowiska uczniów. Kocur wszedł do legowiska Gradowej Mordki i położył obok niego nasiona maku.
- No nareszcie. Spisałeś się Burzowa łapo. A teraz możesz iść już spać. Dobranoc - Powiedział medyk po czym odłożył na mech nasiona. Burza tylko kiwnął głową na pożegnanie i pobiegł do Ciernistej łapy. Położył się koło niej i się do niej uśmiechnął.

< Ciernista Łapo? >

Od Ciernistej Łodygi C.D Białej Sadzawki

Przez moment milczała. Z jednej strony, tak bardzo pragnęła, aby mama wróciła do klanu, a z drugiej... Była zła. Tak okropnie zła. Zostawiła ich. Właśnie teraz. Kiedy najbardziej jej potrzebowali. Zostawiła ich i swoją uczennicę. Porwali ją... Niby kto? Była na ich terenach. Wyczuliby zapach dwunogów. Widząc jednak jej łagodny pyszczek i delikatne, krótkie futerko, nie umiała wyrzucić jej w twarz, jak bardzo jej potrzebowali. Nie umiała jej wykrzyczeć, że nie pożegnała się nawet z Księżycową, czy Przepiórczą Łapą. Nie umiała jej wykrzyczeć, jak bardzo brakowało jej zarówno Ciernistej Łodydze, jak i Ćmiej Łapie. Wbiła pazury w ziemię, zirytowana.
– Córeczko... – Biała Sadzawka spojrzała na nią, lekko zdziwiona tą reakcją. Pewnie zastanawiała się, czy coś się stało, podczas jej nieobecności. Ciernista Łodyga wiedziała, że nie może tego przeciągnąć. Jeśli nie ona, powie jej ktoś inny. Ktoś inny przekaże jej, że utraciła kociaka, którym zajmowała się od małego.
– Mamo – zaczęła, patrząc zdecydowanie w jej niebieskie oczy. Następne sekundy zabiorą z nich siłę i nadzieję. – W lesie byla epidemia. Okropna, nieznana nikomu dotąd choroba, nazywana Łzawym Kaszlem. – Biała Sadzawka otworzyła szerzej oczy, zdumiona. – Zarażony kaszlał, gorączkował, a z jego oczu wydobywała się dziwna wydzielina. Nie wiemy, jak się przenosi, ani skąd się wzięła.
– To straszne, Ciernista Łodygo... – szepnęła jej matka. Buraska pokiwała głową.
– To dopiero początek. Stracilismy jednego z zarażonych – oznajmiła lodowatym tonem. Biała przechyliła głowę, a na jej pysku wymalowało się szczere współczucie.
– Co? Kogo?
Ciernista westchnęła głęboko. Teraz. Musiała jej powiedzieć teraz. Poczuła ukłucie bólu, zachowała jednak swoją postawę.
– Kocurem, który zginął jest... Księżycowa Łapa – powiedziała, a imię jej brata przeszło przez jej gardło ciszej, mniej stanowczo. To nadal było świeże. Bardzo często przychodziła nocą do Ćmy, aby się upewnić, za siostra spokojnie zasnęła.
Wojowniczka wciągnęła gwałtownie powietrze, gdy ta wiadomość przeszła przez nią, jak strzała.
– Nie – załkała, patrząc na swoją córkę. – Nie!
Ciernista Łodyga mocniej wbiła pazury w ziemię. Delikatnie położyła głowę na barku matki, chcąc ją wesprzeć.
– A-ale... Dlaczego...
Bura wciągnęła z trudem powietrze.
– Niestety to nie wszystko, mamo.
– Nie wszystko?! Kto jeszcze? Ćmia Łapa?
Cierń Pokręciła głową. Nie wyobrażała sobie nawet, aby stracić pointkę. Wiadomość, jaką miała przekazać, była jednak też przykra.
– Przepiórczą Łapę... Rozszarpał pies – odparła.

<Mamo?>

Od Białej Sadzawki

Wędrówka Białej 4


- I którędy ja mam wrócić do domu? - spytałam sama siebie i rozglądałam się.
Truchtałam przez ulice gromu, tak! Kieruję się ona do naszego klanu! Zaczęłam biec.

---------

Niedaleko drogi gromu widziałam las, o tak!. Wbiegłam do niego, ale okazało się, że to bagna. Ostrożnie szłam przed siebie, unikając wody i błota. Przede mną była kałuża, cofnęłam się i skoczyłam. Dalej było przewrócone drzewo nad bagnem, to jedyna droga. Weszłam na nie i powoli szłam. Gdy wyszłam, zobaczyłam drogę grzmotu, a tuż za nią znane mi tereny. Zaczęłam tam biec, już nic nie mogło mnie powstrzymać, oprócz jednej rzeczy. Głośny potwór zaczął biec w moją stronę. Nie wiedziałam co zrobić. Gdy będę próbować zejść z drogi grzmotu, zabije mnie, a gdy zostanę, to też mnie zabiję!.
- Na klan gwiazd! Pomocy! - po prostu padnełam.
Czułam szybki wiatr, który nagle zniknął. Wtedy wstałam i zaczęłam się rozglądać. Potwór mknął dalej po drodze grzmotu.
- Dziękuję klanie gwiazd! - spojrzałam w niebo.
Przeszłam złote trawy i znalazłam się już na terenach mego klanu.

---------

Biegłam i biegłam. Wtedy wpadłam na jakiegoś kota. Była to.. To moja Ciernista Łapa!.
- Mamo! Gdzie ty byłaś! - spytała z nutką radości
- Porwano mnie, Ciernista Łapo - liznęłam córkę w czoło.
Cierń westchnęł
- Już nie Ciernista Łapa - uśmiechnęła się
- Nie mów - zrobiła duże oczy - To jak?
- Ciernista Łodyga - miauknęła
Szybko przytuliłam kotkę
- Na osty i ciernie! Jestem z ciebie taka dumna - krzyknełam.
Z moich oczu leciały łzy, byłam bliska płaczu.
- A jak z Ćmą i Księżycem? - spytałam.

Cierń?

Od Ciernistej Łapy (Łodygi) C.D Błądzącej Łapy

Zadrżała, spoglądając ze zdziwieniem na kocura. Przytulił ją. W sensie... W sensie przytulił. Przytulali się do siebie. On również był zakłopotany. Odsunął się od niej.
– Nie ważne. Znaczy...– urwał na moment – zapomnij.
Pomimo bólu w łapach, oraz złości, jaka w niej kipiła, Ciernista uśmiechnęła się nieznacznie. Przez moment nie wiedziała, co powiedzieć. Czuła się tak... Dobrze, kiedy był blisko niej. To było dziwne. Nie czuła wcześniej niczego podobnego. Zupełnie, jakby coś zabulgotało w jej brzuszku, łaskocząc ją. Policzki zapiekły ją leciutko, uświadamiając to sobie. Spojrzała na rudego kocura.
– Dziękuję, Błądząca Łapo – szepnęła. Po raz kolejny pogrzebała lekko łapą w ziemi, robiąc to wręcz automatycznie. Śnieg zachrzęścił pod jej poduszeczką. Bura wstała pośpiesznie. – Chyba powinnam wracać do medyków. Gradowa Mordka pozwolił mi jedynie na rozmówienie się z Rdzawym Ogonem... – powiedziała. Błądząca Łapa przekrzywił głowę, a na jego pyszczku pojawiła się pewna konsternacja.
– Zostajesz z medykami? – zdziwił się. Kotka pokiwała głową.
– Na jakiś czas – mruknęła, lekko zirytowana. Wcale jej się to nie podobało. Zbyt dużo czasu poświęciła, aby teraz to wszystko przeleżeć. To tak uderzająco niesprawiedliwe. Point skrzywił się lekko, jednak pokiwał głową. Wstał, patrząc na przyjaciółkę.
– W takim razie, odprowadzę Cię – zaproponował. Ciernista Łapa kiwnęła głową, aby następnie ruszyć w kierunku leża medyków. Otarła się lekko o futerko Błądzącej Łapy, na pożegnanie, nie zauważając pouczającego spojrzenia, jakie ten rzucił Burzowej Łapie.

~*~

Ćmia Łapa spała. Ciernista już od dłuższego czasu leżała, wtulona w zapłakaną siostrę. Teraz jednak, pewna, że pointka już śpi, podniosła sie, oddychając z ulgą. Wiedziała, że nie powinna, jednak pokierowała się do wyjścia z leża. Potrzebowała przestrzeni. Tylko trochę, ale jednak.
Nikt nie pilnował obozu, dlatego usiadła na skraju, patrząc w niebo. Gdzieś tam, na Srebrnej Skórce, siedział jej braciszek. Może poznał ich ojca? A może on też się w nią wpatruje? Wiedziała, że nie będzie łatwo. Musiała jednak wyjść temu na przeciw. Dla Ćmy. Nie mogła się załamywać, widząc stan siostry. Musiała ją wspierać. Wbiła pazury w ziemię, chcąc chociaż tak dać upust swym emocjom. Najchętniej pobiegłaby teraz siną w dal. Biegłaby, aż nie padnie. A kiedy padnie, zasnęłaby, budząc się siele godzin potem. Nie mogła jednak tego zrobić. Jej łapy regenerowały się, niedługo wróci do nauki. Nie może teraz sobie na to pozwolić. Usłyszała za sobą kroki. Wciągnęła nosem znajomy zapach. Odwróciła się, widząc kroczącego w jej kierunku kocura.
– Jak się czujesz? – zapytał. Bura uśmiechnęła się smutno.
– Nic mi nie jest – rzuciła. Błądząca Łapa przysiadł obok niej.
– I dlatego siedzisz sama w nocy, wpatrując się w gwiazdy? – rzucił. Pręgowana przewróciła oczami.
– Dobrze wiesz, że nie jestem ekstrawertykiem – mruknęła. Błądząca Łapa westchnął cicho. Wiedział, że Bura nie miała w zwyczaju mówić o tym, jak się czuje. Jednak, mimo że kotka starała się zgrywać twardą, zapadała się w środku. Wyglądała po prostu słabiej, mniej jadała, a cały swój czas starała się być przy Ćmiej Łapie. Ciągle powtarzała jej, że mama wróci, a one dadzą sobie radę. Chyba sama w to nie wierzyła, jednak... Chciała, aby Ćma to zrobiła. Błądzący również widział zmianę w wyglądzie tej butnej istoty. Nie rzucała się już na głęboką wodę. Próbowała po prostu załagodzić sytuację. Stopowała, a zwykle to ją trzeba było stopować.
– Tak samo dobrze, jak wiem, że nie jest Ci "nic" – stwierdził. Buraska mocniej wbiła pazury w ziemię. Czuła się nakryta.
– Wszystko gra – upierała się.
– Wcale nie.
– Właśnie tak.
– Wcale nie.
– Właśnie tak.
– Wcale nie.
– Wł-właśnie... – Jej głos zadrżał, a ona sama nie umiała nad tym zapanować. Oczy zaszkliły się, jednak ona zamknęła je jedynie, biorąc głęboki wdech. W myślach odliczyła do dziesięciu. Poczuła przy sobie ciało kocura, zupełnie tak, jak parę księżyców temu. Nie cofnął się jednak. Zadrżała. Nie chciała wsparcia. Była silna. Wystarczająco silna, aby dać sobie radę sama. Nie umiała jednak go odrzucić. Po prostu... Lubiła go. Lubiła jego specyficzny sposób bycia. Jego zapach. Spokój, jaki od niego emanował. A szczególnie lubiła fakt, że tym razem się nie cofnął. Wtuliła głowę w jego futro, tylko na chwilę. Aby przez moment poczuć się bezpieczną. Wciągnęła w nozdrza jego zapach i ponownie uśmiechnęła się ponuro. Zaraz po tym cofnęła się.
– Nic mi nie jest, Błądząca Łapo. Nie przejmuj się mną.
Przyjaciel uśmiechnął się krzywo, patrząc na drobną sylwetkę.
– Ależ oczywiście – mruknął. Następnie zapadła cisza, podczas której oboje wpatrywali się w gwiazdy. To była cisza przed burzą, chociaż jeszcze tego nie wiedzieli.

~*~

Zdziwiła się, gdy Lamparcia Gwiazda poprosił ją do siebie. Jeszcze bardziej, kiedy dojrzała u jego boku Rdzawy Ogon, a lider kazał jej przedstawic swoje zdolności. Rdzawy Ogon zaatakowała kotkę, a ta sprawnie odparła cios i przystąpiła do ataku. Poruszała się w przemyślany, acz szybki sposób. Parę księżyców siedzenia na tyłku nie zgasiły jej ambicji i determinacji, nie oddaliły umiejętności. Mimo to, zdziwiła się, gdy Lamparcia Gwiazda zwołał klan.
Córka Białej Sadzawki rozejrzała się. W tłumie dostrzegła Błądzącą Łapę, Brzoskwiniową Gałazkę, Burzową Łapę... Również Ćmę, ta była jednak lekko przygarbiona.
– Ja, Lamparcia Gwiazda, lider klanu Burzy wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tę uczennicę. Trenowała pilnie, aby poznać zasady waszego kodeksu. Dlatego, polecam wam ją, jako kolejnego wojownika.
Spojrzał na koteczkę, która wypięła dumnie pierś. 
– Ciernista Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu i chronić swój klan nawet za cenę życia?
Nie czekała. Odpowiedziała stanowczo, z siłą ambitnej terminatorki, jaką była wcześniej. Usilnie trzymała się swojej zasady: będzie silna. Cokolwiek się stanie.
– Przysiegam.
– Mocą klanu Gwiazdy nadaję Ci imię wojownika. Ciernista Łapo, od tej pory znana będziesz jako Ciernista Łodyga. Klan Gwiazdy docenia twoją ambicje i wytrwałość i wita Cię, jako nowego wojownika klanu Burzy.
Poczuła dotyk pyszczka Lamparciej Gwiazdy, na swojej głowie. Ona sama dotknęła jego barku. Czuła się niewielka, słysząc swoje imię wykrzykiwane raz za razem, a jednocześnie narastała w niej duma. Dzisiejszą noc przemilczy, jednak jej klan nie szczędził głosu. Kiedy wszystko umilkło, pokierowała się w miejsce swego czuwania. Zaraz przyszedł do niej Brzoskwiniowa Gałązka.
– Och, Ciernista Łodygo! Nie mogę uwierzyć, że to już! – Kotka uśmiechnęła się życzliwie, trącając bark przyjaciela. Pojawiła się także Ćmia Łapa, która przytuliła Ciernistą.
– Gratulacje, siostrzyczko – szepnęła. Nowo mianowana wojowniczka liznęła ją w czoło. Pojawił się także Burzowa Łapa.
– No wiesz Ty co? Tak zostać mianowaną, przede mmą – żachnął się żartobliwie. Przyjaciółka wytknęła mu język, w odpowiedzi, na co ten zaśmiał się. – Nie mogę uwierzyć, że mianowali takiego głuptaska.
Bura uderzyła go lekko w bark. Nie czuła już przy nim najmniejszego skołowania. Właściwie, było tak, jakby przebywała z przyjacielem. Z bratem. Nic ponadto. Nawet wyglądali podobnie, chociaż Burzowa Łapa był postawniejszy. Brat. Trochę bolało ją to słowo.
– No cóż, to znaczy, że będę musiał Cię częściej łatać. – Ciemnozielone ślepia wykonały płynny obrót, na pyszczku pojawiał się jednak uśmiech, gdy odprowadzała wzrokiem przyjaciela. Wtem pojawiła się Rdzawa.
– No proszę, doczekałaś się – mruknęła z uznaniem – nic w tym dziwnego, w końcu jesteś moją uczennicą.
Buraska zaśmiała się bezgłośnie, a szylkretka również się uśmiechnęła. Następnie mentorka pochyliła się nad nią i powiedziała do niej, cicho.
– Jestem z ciebie okropnie dumna, wiesz? Co prawda, mogłabyś być rozważniejsza, jednak-- –urwała, kiedy jej terminatorka przytuliła się w jej półdługie futro. Rdzawa uśmiechnęła się lekko, kładąc łebek na jej głowie. Ciernista Łodyga nie mogła nawet pomyśleć, jak bardzo będzie jej brakowało codziennych treningów z mentorką.
– Cóż, chyba blokuję drogę – rzuciła starsza z nich, ukradkiem wskazując na rudowłosego ucznia, który z wolna kierował się do nich. Odsunęła się od pręgowanej, rzucając jej bardzo wymowne spojrzenie. – Nie mogę kazać czekać twojemu przyjacielowi. Do zobaczenia rano, Ciernista Łodygo.
Bura zmarszczyła czoło, słysząc akcent, jaki zapadł na słowo przyjaciel. Zaraz wypadło jej to jednak z głowy, gdy point się pojawił.
– Więc... – zaczął, patrząc na nią z lekkim uśmiechem. – Powiniennem zacząć się teraz do ciebie zwracać per "pani"?
Ciernista Łodyga zrobiła głupią minę, po czym lekko trzepnęła przyjaciela ogonem. Ten udał obrażonego, unosząc głowę, po cheili jednak pochylił ją.
– To chyba znaczyło nie – mruknął. Wojowniczka spojrzała w krysyaliczne, niebieskie oczy ucznia, nawet nie zdając sobie sprawy, jak ciepło wzrok do nich kieruje. Błądząca Łapa speszył się lekko, widząc to, jednak na jego pyszczku gościł uśmieszek. – Jakby Ci się nudziło do rana, daj znać. Pogram Ci trochę na nerwach.
Pokiwała głową, po czym lekko liznęła kocura w policzek. Przez moment jeszcze obserwowała go, kiedy odchodził.

~*~

Czuła lekką ekscytację. Ich pierwszy patrol. Jej, Błądzącej Łapy, Złotej Melodii i Deszczowego Poranka. Zawsze chciała wybrać się z kocurem ma patrol, jednak obie ich mentorki były kotkami. W zespole potrzebny był jeden, dorosły kocur. To zawsze krzyżowało plany. Pogoda była idealna, co niezwykle cieszyło Ciernistą Łodygę. Zły humor ostatnich dni zupełnie ją opuścił.
Do czasu.
Wybrnęła trochę do przodu, biegnąc przed siebie. Za bardzo do przodu. Widok, jaki ujrzała, zmroził jej krew w żyłach.
Wśród trawy, leżało szylkretowe ciało. Znała tę kotkę. Zatrzymała się i na drżących łapach podeszła do poszkodowanej.
To była Przepiórcza Łapa. Jej drobna ciało było doszczętnie zniszczone. To jakiś pies, na ostry i ciernie!
Przez chwilę nie mogła uwierzyć. Dlaczego? Przepiórka była tak pełna życia. Taka wesoła, przy tym jednak ambitna. Czemu? Wbiła pazury w ziemię, nie mogąc oderwać wzroku od ciała koteczki.
– Ciernista Łodygo? Czy coś-- – Głos Błądzącej Łapy urwał się, a ona poczuła w sercu ucisk. Dlaczego? Dlaczego musi patrzeć na ten obraz? Na obraz jego ukochanej siostrzyczki, bez okruchu życia... Co jest nie tak z tym światem?
Odwróciła się powoli, patrząc ze smutkiem na przyjaciela.
Zabolała ją utrata Księżyca. Wyprowadziła z codziennej, silnej postawy. Nie chciała, aby point doświadczył tego bólu. W napięciu oczekiwała, aż cokolwiek powie.

<Błądząca Łapo?>

28 kwietnia 2018

Nowi członkowie Klanu Gwiazdy i Pustki

PRZEPIÓRCZA ŁAPA
 Powód odejścia: Decyzja właściciela
Przyczyna śmierci: Rozszarpanie przez psa
Odeszła do Klanu Gwiazdy
 
 
 VERONA
 Powód odejścia: Decyzja właściciela
Przyczyna śmierci: Nieznana
Odeszła do Pustki

Od Pstrokatej Łąpy (Pstrokatego Serca) CD Imbirowej Łapy

Pstrokata Łapa zdezorientowany patrzył się na Imbirową Łapę. Najpierw ucieka, odmraża sobie kończyny na zimnie, wraca do obozu żeby zakopać się w swojej norce, lecz zamiast tego spotyka właśnie ja, przepraszającą go, za to co powiedziała.
Gdy to on powinien prosić o wybaczenie.
Ile się znali? W sumie długo – mieszkają jednym klanie. Ale przecież nie wiedzieli o sobie praktycznie niczego. A on, zdesperowany od razu zapytał ją o coś takiego.
Pacnął ją w bok.
- Oczywiście, że chcę, ty bobrze bez nóg – uśmiechnął się w jej stronę.
Ta, ku jego uldze, odwzajemniła gest.
~|-|~
Dumny Pstrokate Serce z uniesionym ogonem paradował po obozie.
Jeden dzień.
Jeden dzień nie będzie ukrywał tej szczególnej emocji. Jeden dzień będzie wyglądał jak inna osoba. Jeden dzień będzie wprawiał w zdumienie kogokolwiek, kto spojrzy na jego pyszczek.
Bo się uśmiechał.
Ten jeden raz nie szczerzył się jak łowca który dopadł swojej ofiary, lecz było jedynie przejawienie się jego dobrego humoru. Wreszcie po tylu księżycach babrania się w błocie i gonienia za zwierzyną stał się pełnoprawnym wojownikiem. 
Oczywiście, tego zaszczytu powinien doświadczyć długi czas temu, w tym momencie był zbyt rozentuzjazmowany, aby marudzić na cokolwiek.
Do tego pierwszy raz w życiu czuł, że ten kto nadawał mu imię nie był na grzybkach. Pstrokate Serce! Przecież dusza każdego kota może być wielobarwna, bez względu na kolor futerka.
Z cichym mruczeniem położył się w nasłonecznionym miejscu obozu. Nie będzie się nikomu rzucał pod nogi ten jeden raz. Ten jeden raz, kiedy najbardziej tego zasługuje, nie będzie szukał atencji gdziekolwiek się pojawi.
- Gratulacje! - Pstrokate Serce usłyszał znajomy głos.
Podbiegła do niego Imbirowa Łapa. Ale hej - nie prosił o to. Wciąż się zalicza!
<Imbirowa Łapo?>

Od Przepiórczej Łapy

Zadanie ma dzisiaj — spróbować coś upolować. Da się zrobić! Przepiórcza Łapa uśmiechnęła się szeroko, wychodząc z leża terminatorów. Jej uśmiech tylko się poszerzył, kiedy zobaczyła Mysi Nos oraz Pręgowane Piórko, które rozmawiały w najlepsze. Szylkretka pobiegła do obu kotek, witając się radośnie z mamą oraz babcią. Porozmawiała chwilę ze starszą oraz wojowniczką, po czym udała się w stronę wyjścia z obozu. Ruszyła przed siebie pędem w stronę Północnego Zbocza. Króliki to zawsze dobry pomysł! Oblizała się na samą myśl o smaku króliczego mięsa. Aż ślinka cieknie!
Jednak kiedy dotarła na miejsce, coś było nie tak, było cicho. Zbyt cicho. Młoda terminatorka nastawiła uszy, idąc odważnie przed siebie. Jakaś szara plamka przybliżała się w zastraszającym tempie w jej stronę, szczekając...
Szczekając!
Pies!
Kotka zaczęła biec w stronę powrotną do domu, rozpaczliwie wołając pomocy, chociaż dobrze widziała, że ja zbyt daleko od obozu, aby ktoś mógł ją usłyszeć. W jednej chwili poczuła, jak coś łapie ją za gardło i podnosi z ziemi. Zmarła na kilka uderzeń serca, by za chwilę zaczynając się szaleńczo miotać. Na moment udało jej się wyrwać ze szczęk potwora, jednak ten złapał ją za udo, podrzucając wysoko ku górze, tym razem łapiąc ją w pasie. Kotka zawyła z bólu, nadal próbując się uwolnić. Jednak pies traktował ją jak zabawkę. Przygniotł ją do ziemi, łapiąc ponownie za gardło. Rozpaczliwie nabrała powietrza w płuca, czując, jak dławi się własną krwią, a silne szczęki zgniatają jej gardło. Ostatkiem sił spróbowała wyrwać się z psiego pyska. Na oślep drapnęła napastnika w oko oraz nos. Rozległ się przeraźliwy skowyt. Szylkretka upadła na ziemię dysząc, zamglonym wzrokiem widziała odbiegającego psa. Uśmiechnęła się zwycięsko. Udało się. Spróbowała podnieść się, jednak na darmo. Ponownie upadła, uderzając pyszczkiem o kamień. Wzięła głęboki oddech, czując, że robi to z coraz większym trudem. Oczy młodej terminatorki zaszkliły się, a po jej policzku spłynęło kilka łez. Kaszlnęła głośno, spluwając na trawę krwią. Jej pyszczek wykrzywił się w smutnym uśmiechu. Wiedziała, co się dzieje. Umiała. Dusiła się. Ostatkiem sił wstała na cztery łapy, zaczynając iść chwiejnym krokiem w stronę obozu. Z jej gardła wydawało się potworne charczenie, krew spływała po ciele Przepiórczej Łapy.
- Przepraszam mamo, tato... Wybacz mi braciszku... - szepnęła, z trudem biorąc ostatni wdech, po czym padła na ziemię martwa.

Od Brzoskwiniowej Łapy (Gałązki) C.D Lamparciej Gwiazdy

Dzi8eje się podczas poprzedniej Pory Nowych Liści, a zatem przed akcją z Virusem
Brzoskwinia słysząc słowa czarnego niczym węgiel lidera rozejrzał się zdezorientowany wokół. Wyłapał spojrzeniem w tłumie bure futerko Ciernistej Łapy. Wlepił w nią swoje błękitne oczy, które wyraźnie prosiły o pomoc. Terminatorka jedynie łagodnie zmrużyła swoje, ale mimo tego, że wyraźnie przekazywała mu, że ma się zgodzić to jego umysł pożerały wątpliwości. Jego przodkowie będą się cieszyć, że ich praprapra... prawnuk? A może jeszcze dalszy wnuczek dostał imię wojownika. Od razu zrzędnie im jednak mina, kiedy pójdzie na patrol i nie nadąży za resztą lub przegoni zdobycz z lasu potykając się o swoje łapy. Zaraz jednak spojrzał na swoje łapy i zamknął oczy. Lider wreszcie go zauważył, a w dodatku stwierdził, że nadaje się na wojownika.
Widział z ukosa, że jego brat patrzy się na niego ze zdziwieniem i niedowierzaniem. To on zawsze był tym lepszym, ale Brzoskwince to bardzo nie przeszkadzało. To lepiej dla Klanu Burzy, że jest w nim mało takich łajz jak on.
- Lam-Lamparcia Gwiazdo... - Wymamrotał cały czas mając pochyloną głowę z szacunkiem. Jego głos drgał, a przez jego ciało przechodziły dreszcze. Bał się tego, co się za chwilę stanie. Bał się, że to zmieni jego życie. - Ja... zgadzam się.
- A zatem mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Brzoskwiniowa Łapo, od tej pory będziesz znany jako Brzoskwiniowa Gałązka. Klan Gwiazdy cieni twoją lojalność i dobre serce, oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Burzy.
Przywódca zrobił kilka kroków naprzód, a przy stromym zejściu zeskoczył na dół. Mimo swojego wieku zeskoczył tak zgrabnie, że nawet się nie zachwiał. Wypiął się dumnie przed złocistym i dopiero po dłuższej chwili pochylił głowę i dotknął nosem czoła młodego wojownika. Ten nadal z nieco drżącymi wąsikami polizał go po barku. Dotąd trwała cisza, przerywana jedynie szeptem, jednakże po tym znaku pojawił się gwar w obozie.
- Deszczowy Poranek! Brzoskwiniowa Gałązka! - Wykrzykiwali z radością imiona, członkowie Klanu Burzy. Granatowooki kiwnął dwójce braci głową, a ci skoczyli w stronę tłumu, a przynajmniej Deszczowy Poranek. Otarł się o Nocne Niebo, a ten polizał go po uchu i wyszeptał mu coś do ucha. Był dumny, bardzo.
Brzoskwinka za to ruszył najpierw w stronę Złotej Melodii, która właśnie odchodziła od Deszcza. Nikomu nic nie mówcie, ale to ona wygrywała w konkursie na Najlepszą Wojowniczkę w mniemaniu kremowego. Matka polizała cętkowanego po uchu i uśmiechnęła się. Ten odwzajemnił delikatnie uśmiech, ale długo nie wpatrywał się w swoją mamę, gdyż poczuł, że ktoś obok niego stoi. Skierował wzrok w bok i zobaczył zielone oczy Ciernistej Łapy. Iskrzyły się radośnie.
- Cudne imię, Brzoskwiniowa Gałązko! - Powiedziała wyraźnie akcentując drugi człon imienia jej przyjaciela. - Czyż nie miałam racji?
- Klanu Gwiazdy dzięki, że nie zemdlałam przy wszystkich ze stresu. Nadal się trzęsę! Dobrze, że chociaż dostałam takie piękne i delikatne imię.
- Pamiętaj, że jeszcze czuwanie - Wtrąciła Złota Melodia.

Od Rudzika

Pora Nowych Liści nastała i dni zaczęły robić się dłuższe i cieplejsze. Rudzikowi z dnia na dzień zaczął poprawiać się humor, nie znosił mrozów i śniegu jak mało czego. W dodatku po intensywnych księżycach treningu z Bluszczem pomału zaczęły pojawiać się efekty. Kocurkowi znacznie poprawiła się wytrzymałość i koncentracja, jednak wciąż odstawał od reszty rodzeństwa. Oczywiście Wisiśnia mówiła mu, że to nie prawda i żeby się tym nie przejmował, tylko skupił na leczeniu. Rudzik wziął sobie jej rady do serca i wraz z dłuższymi dniami pracował coraz ciężej. Pewnego słonecznego dnia, jak zwykle szukając ziół z Bluszczem, przez przypadek natknęli się na chorą kotkę, a raczej coś, co przypominało kotkę. Stworzenie było tak wychudzone i zmizerniałe, że Rudzik aż pisnął z przerażenia. Przez chwilę po prostu patrzył tępym wzrokiem na skuloną i ubrudzoną istotę, aż zaalarmowana piśnięciem nie podbiegła jego mentorka. Od razu zganiła go za brak reakcji i rozkazała mu zanieść chorą natychmiast do legowiska, mówiąc, że mają tam lekarstwa, które na pewno jej pomogą. Kocurek przełknął nerwowo ślinę i delikatnie złapał kotkę za kark, trochę bojąc się, że przy jej stanie niechcący mógłby ją zranić. Nie protestowała, chociaż spojrzała się na niego z przerażeniem w zamglonych, niegdyś pewnie żółtych oczach. Rudzikowi nie podobała się ta sytuacja, z każdym krokiem woń choroby stawała się coraz wyraźniejsza i do oczu napłynęły mu łzy. To naprawdę nie był przyjemny zapach.
***
Bluszcz już od dobrych paru godzin siedziała z chorą w legowisku, zabraniając komukolwiek wejść do środka, oprócz Rudzika oczywiście, który uwijał się tam i z powrotem. Z przerażeniem obserwował jak zapasy ziół na półkach stają się coraz mniejsze, a kaszel chorej mocniejszy. Nawet opanowana dotychczas medyczka zaczęła powoli okazywać poddenerwowanie. Rudzik jednak wciąż podziwiał, że zdecydowała się pomóc obcej kotce, której nawet nie znała. Oczywiście on sam także by tak zrobił, ale zanim opanowałby się mogłoby upłynąć dużo czasu. Dotychczas nie leczył jeszcze żadnego poważnie rannego kota, a jedyne warte uwagi osiągnięcie to odbieranie porodu Jemioły. Biała kotka była jednak inna. Rudzik nie dostrzegał żadnej poprawy w jej stanie, wprost przeciwnie, a jej kondycję mógł ocenić jako krytyczną. Wzięty nagłym przypływem współczucia dla prawie umierającej kotki, podszedł do niej niepewnie i zamruczał uspokajająco, siadając przy niej.
— Ej, co ty robisz mysi móżdżku! Jeszcze coś od niej załapiesz, przecież widzisz, że nic nie pomaga na ten okropny kaszel — krzyknęła zdenerwowana Bluszcz, przez co wychudzone ciałko obok niego nieznacznie drgnęło.
— W-wiem przecież! Ale widzisz, jak się trzęsie, muszę ją trochę ogrzać — powiedział roztrzęsionym głosem. Rozumiał, jak bardzo sytuacja była poważna, ale mimo to nie mógł tak tego zostawić.
Polizał kotkę pocieszająco po uchu, próbując zwrócić na siebie jej uwagę, po czym cicho wyszeptał, że wszystko będzie dobrze. Ta otworzyła lekko jedno oko i spojrzała się na niego tak nieobecnym wzrokiem, że aż przeszedł go dreszcz. Wyglądała jakby była już martwa. Rudzik poczuł, że traci władzę w łapach, zapach choroby, śmierci i strachu, przeszedł go do szpiku kości. Roztrzęsiony powoli wstał i odszedł jak najdalej od chorej, próbując wyzbyć się najszybciej tego zapachu. Następnego dnia było jeszcze gorzej. Poprzedniej nocy Rudzik prawie nie zmrużył oka, a jak już zasnął to dręczyły go koszmary, w których Wisienka zamieniała się nagle w białą chorą kotkę. Będąc szczerym, nieznajoma trochę przypominała mu jego siostrę, przez co mimowoli czuł do niej lekką sympatię. Od razu po obudzeniu kocurek zaczął lekko kaszleć, co nie uszło uwadze jego mentorki. Zganiła go za to, że tak blisko podchodził do kotki, jednak przyznała niechętnie, że potwierdziło to jej przypuszczenia, że choroba jest zakaźna. Rudzik otworzył z przerażeniem oczy, skoro złapał ten kaszel od chorej, to znaczy, że niedługo przybędą też inne objawy. Bluszcz widząc jego panikę zaśmiała się lekko i podała mu gwiazdnicę, mówiąc, że powinno mu to pomóc. Miała rację, bo kasłanie po chwili ustało, ale nadal nie wiedzieli co zrobić z umierającą kupą futra leżąca obok nich. Medyczka po chwili zastanowienia rozkazała nie ruszać się uczniowi z miejsca, a sama udała na na górne piętro stodoły. Gdy wróciła, szła za nią Sarna, na której widok Rudzik z respektem pochylił głowę i cofnął się w kąt legowiska. Bardzo szanował przywódczynię, bo rozumiał, jaki ciężar spoczywa na jej barkach. Dwie starsze kotki chwilę rozmawiały przyciszonymi głosami, po czym Sarna podeszła do chorej z kamiennym wyrazem pyska. Rudzik zaciekawiony uniósł głowę, jednak szybko tego pożałował. Chwilę później biała kotka leżała martwa, a przywódczyni wycierała zakrwawioną łapę. Wszystko działo się tak szybko, że kocurek nie zdążył zareagować, wciąż z szokiem patrząc się na martwe ciało. Łaciata szybko poleciła Bluszczowi, aby pochwała ciało z daleka od obozu, na co ta złapała martwą za kark i wyszła powoli ze stodoły. Rudzik natychmiast podążył za nią, oferując pomoc. Chwycił martwą za kark, przypominając sobie jak dzień wcześniej również ją niósł, jednak wtedy była jeszcze żywa. Kocurek nie był silny ani wysoki, jednak wychudzony kot nie był dużym problemem do niesienia.
— Czy to.. było konieczne? — odezwał się w końcu Rudzik, przerywając niezręczne milecznie.
Medyczka spojrzała się na niego uważnie i westchnęła ciężko.
— Nie zawsze da się wszystkich uratować. Jeśli chcesz zostać medykiem, musisz wiedzieć, że czasami lepiej przełożyć dobro większości nad dobro jednostki.
Rudzik nie chciał zrozumieć, nie chciał nigdy musieć nikogo zabić.
Pochowali kotkę daleko od stodoły, pod rozłożystym, samotnym drzewem.
Bluszcz w milczeniu spojrzała się na rozkopaną ziemię, po czym szybko odwróciła się i udała z powrotem w stronę obozu. Uczeń zerknął na odchodząca mentorkę, po czym usiadł przy miejscu gdzie została pochowana biała kotka. Nic o niej nie wiedział, nie znał nawet jej imienia, ale pomyślał, że w innych okolicznościach mogliby zostać przyjaciółmi, a potem przedstawiłby ją Wisience, która była do niej nawet podobna, i Małemu. Chwilę potem poczuł, jak po jego policzku spływa samotna łza i poddał się całkowicie, zalewając się płaczem. Nie płakał dlatego, że stracił kogoś ważnego, a ze swojej bezsilności, ze świadomości, że nieważne jak ciężko by się starał, to nie cofnie czasu.
Najpewniej siedziałby tak do zachodu słońca, jednak po jakimś czasie usłyszał czyjś głos:
— Jak długo zamierzasz tak płakać?

<<ktoś? Idk, po przeczytaniu opka Sarny pomyślałam że to wydarzenie miałoby dużo wpływ na Rudzika>>

Od Wschodzącej Łapy

*akcja dzieje się przed śmiercią Błękitnej Łapy*

Dzisiejszy dzień powitał ją błyskiem wprost w oczy. Wstrząsnęło ją od czubka nosa do końcówki ogona, po czym jęknęła cicho, z fuknięciem witając promienie słońca. Dopiero po chwili, gdy dotarło do niej to, co się właśnie stało, zerwała się z miejsca.
Słońce! Po tak długim czasie szarobiałego nieba wreszcie dało się zauważyć przebłyski błękitu. Jeszcze tylko kilka wschodów słońca i Pora Nagich Drzew nareszcie się skończy! Co prawda będzie tęsknić nieco za chłodnym białym puchem, jednak kogo on obchodzi, gdy dookoła będzie znów zielono i ciepło. I nareszcie skończy się ten cały zielony kaszel, który nawiedził ich klan. Medyczki ze wszystkich sił próbowały ulżyć chorym kotom, lecz zgłaszało się coraz więcej chorych. Nie podobało jej się, to gdy słyszała kichanie i pokaszliwania z lecznicy. Jej instynkt kazał jej wejść do legowiska medyków, by zapytać się, w czym pomóc. Dobrze jednak wiedziała, że bywała tam zbyt często. Nie chciała jeszcze bardziej denerwować już i tak zapracowanej Fenkułowe Serce i Różanego Kwiatu. Dodatkowo szylkretowa medyczka również złapała ten cały nowy rodzaj kaszlu od reszty chorych, co sprawiało, że nie mogła już pomóc reszcie kotów, by czasem ich nie zarazić.
Czarno-ruda uczennica wyszła z legowiska, z uśmiechem wpatrując się w górę. W nozdrza uderzył ją rześki zapach morskiej bryzy, który odganiał od niej wszystkie niepotrzebne myśli.
Ruszyła w kierunku stosu lekkim krokiem smukłych łap. Postanowiła, że wyręczy większość uczniów, zanosząc królowym, chorym i medyczkom jedzenie. W końcu, jeśli przyjdzie do lecznicy z piszczkami, Fenkułowe Serce nie będzie mogła jej wygonić!
Postawiła uszy na sztorc, słysząc za sobą ciche szuranie.
Właśnie! Kocięta Sójczego Skrzydła otworzyły oczy dwa wschody słońca temu. Czarna Łapa nie podzielał jej entuzjazmu, kręcąc nosem na maluchy. Wschodząca Łapa musiała przyznać mu rację, widząc jakimi urwisami była dwójka z nich. Północ, od kiedy tylko zobaczyła wszystko na własne oczy, stała się dobrym uciekinierem. Wystarczyło tylko spuścić ją na moment z oka. Podobnie było z Ostem, gdy maluch się rozkręcił. Nie można było przewidzieć, że kocurek w sekundę może być za tobą, by zaatakować twój ogon. W Zgubie jednak Wschodząca Łapa zobaczyła samą siebie za młodu. W duchu kibicowała jej, by otworzyła się o wiele szybciej niż ona, ponieważ gdy nieco podrośnie, może zacząć tego żałować.
Do tego zbliżał się poród Błękitnej Łapy, czego kotka oczekiwała z zapartym tchem. Chciała naprawić swój błąd co do opieki nad młodszą siostrą. Nie zauważyła, jak bardzo niebieska koteczka się stoczyła, prosząc o zbliżenie jednego z kocurów w klanie.
Patrzyła w oczy każdemu starszemu wojownikowi za każdym razem, gdy któregoś mijała. Chciała zobaczyć, czy którykolwiek z nich będzie unikał jej wzroku. W końcu, gdy czegoś się wstydzisz i boisz, to najszybciej będziesz patrzył wszędzie, byle nie na podejrzewającą go osobę. Jak na razie nie zauważyła żadnych oznak skruchy. Może jednak ten cały „ojciec” jest dumny ze swojego czynu? Jak tylko się dowie, kto to był, wydrapie mu jego-
- Cześć Wschodząca Łapo! – zawołała w jej stronę czekoladowa kotka.
Szylkretka zastrzygła uszami, odganiając ponure myśli i uśmiechając się delikatnie na widok Klonowej Łapy. Od kiedy tylko Czarna Łapa przyniósł ją do klanu, kotka nie potrafiła jej nie polubić. Na początku była okropnie zamknięta w sobie to prawda, jednak od jakiegoś czasu Wschód widziała, jak bardzo podoba się Klonowej Łapie życie razem z nimi na klifie.
- Dzień dobry Klonowa Łapo – odpowiedziała szylkretka wesoło, zwalniając nieco, by kotka mogła ją dogonić – Wyspałaś się? Wreszcie nie słychać chrapania Pylnego Czoła i Muchomorowego Serca.
Jak na zawołanie z lecznicy dało się słyszeć dwa jednoczesne kichnięcia. Czekoladowa uczennica kiwnęła głową na tak, jednak po chwili na jej pyszczek wstąpiło zamyślenie.
- Tak, ale było jakoś tak inaczej – westchnęła cicho – Aż za cicho…
- No cóż – zaczęła szylkretka, przeciągając słowa - za jakiś czas usłyszymy ich chrapanie ponownie, gdy zmienimy legowiska – mrugnęła, szturchając młodszą kotkę przyjaźnie w bok.
Klon przytaknęła, uśmiechając się lekko zmieszana gestem starszej koleżanki. Po chwili znów otworzyła pyszczek:
- Zmieniając temat, co będziesz robić?
- Ja? – odpowiedziała pytaniem.
Zatrzymały się właśnie pod stosem, który był większy niż kilka wschodów słońca temu. Wschodząca Łapa była szczęśliwa, że nie musieli już wiązać końca z końcem i bać się o to, że któregoś dnia zabraknie racji dla innych kotów.
Szylkretka pochyliła się nad stosem, łapiąc za ogon kilka nornic, które z głupoty wychyliły swoje z norek, przy pierwszych promieniach słońca.
- Idę do leczniczy, a fotem to szłobka – powiedziała nieco niewyraźnie, nie chcąc upuścić piszczek.
Klonowa Łapa zastrzygła uszami, unosząc ogon w górę.
- To ci pomogę! – zawołała wesoło czekoladowa kotka – Razem pójdzie szybciej!
Wschodząca Łapa uśmiechnęła się przyjaźnie, ciesząc z obecności młodszej koleżanki. Może później będzie jej chciała pomóc z polowaniem? Pręgowany Grzbiet na pewno się zgodzi na wyjście jej terminatorki z nieco bardziej doświadczoną koleżanką. Miała cichą nadzieję, że Wierzbowe Serce również wyrazi zgodę. Miałaby wtedy więcej czasu, na spędzenie go z braćmi, bądź partnerem!
Teraz jednak skierowały się w kierunku lecznicy. Wschodząca Łapa stąpała żwawo w jej kierunku, unosząc głowę z piszczkami. Gdy stanęła w wejściu legowiska chorych, spojrzała po siedzących kotach.
- No dobła – powiedziała niewyraźnie – To ktu jeszt głodny?

<Klonowa Łapo? Wybacz, że tak długo ;^;>

Od Czereśni C.D. Wisienki

Młoda kotka patrzyła oburzona za oddalającą się Wisienką. Była przekonana, że chociaż to decyzja Srebrnego, to Wisienka mogła coś zrobić, przekonać go jakoś, porozmawiać z jego rodzicami, żeby zaczęli go traktować jak resztę lub jak to nie podziała, to pójść z nim. W końcu była starsza i więcej czasu znała kuzyna Czereśni. Chciała ją dogonić, ale musiała jednak przemyśleć co jeszcze powiedzieć i jakich argumentów użyć. Dlatego też, wróciła zrezygnowana do siostry, by jej o wszystkim powiedzieć i zastanowić się co zrobić. Płomykówka starała się przekonać Czereśnie do tego, że gniew na innych nie zwróci młodej kotce Srebrnego, ale ta zignorowała jej słowa, w jej serduszku już na stałe zagościło poczucie gniewu i żalu.
~*~
Chociaż przy siostrze starała się już nie okazywać swoich uczuć i normalnie jak wcześniej się z nią bawiła. Nie chciała jednak, by Płomykówka się martwiła jej stanem emocjonalnym albo gorzej, żeby powiedziała matce. W końcu Czereśnia wiedziała co się stanie jak jej rodzicielka się dowie, zacznie gadać, że kotka nie powinna się przejmować tą sytuacją, bo przecież żaden kocur nie jest nikomu potrzebny, a szczególnie do towarzystwa bo ma rodzinę. Dlatego bawiła się wciąż z siostrą, ale gdy zobaczyła Wisienkę to natychmiast przerwała zabawę i wraz z siostrą do niej podeszła.
— O jednak chcesz mnie przeprosić? — spytała, patrząc się poważnie na starszą kotkę.


<Wisienko?>

Od Błądzącej Łapy C.D Ciernistej Łapy

Wracając z krótkiego, acz owocnego polowania, błękitnooki niechcący podsłuchał skrawek rozmowy swojej przyjaciółki i jej gwałtownej mentorki. Kiedy Rdzawy Ogon wrzeszczała na burą, nie potrafił sobie wyobrazić, jak wielkie zakłopotanie czuła. Po prostu się przysłuchiwał, acz kiedy słyszał zarzuty ze strony szylkretowej, nieświadomie wbił pazurki w glebę i stłumił gniewne syknięcie. Nikt nie będzie krzyczał na Ciernistą Łapę.
Następnie kotki rozmawiały przyciszonym tonem i nie mógł rozróżnić poszczególnych słów, ale kiedy usłyszał kroki koleżanki z legowiska, futro niespodziewanie stanęło mu dęba. Postanowił, że wyjdzie jej na spotkanie, jednakże trochę głupio było mu rozmawiać z zielonooką, wiedząc, co zaszło przed uderzeniem serca. Jego pysk spoważniał, w błękitnych ślepiach błysnęła duma, po czym wysoko unosząc łapy, wyszedł zza legowiska medyków.
— Coś wpadło mi do oka. — miauknął, a zaskoczona Ciernista Łapa uniosła wyżej łebek. Terminator uśmiechnął się szelmowsko. — To chyba ty.
Pręgowana uniosła kąciki pyszczka, unosząc łapę i waląc nią w jego bark. Błądząca Łapa prychnął z udawaną pogardą, po czym stanął na zadnich łapach i spróbował utrzymać równowagę. Uderzył łapą ze schowanymi pazurami w pierś kotki, aby następnie skoczyć i przygwoździć ją do ziemi.
Ciernista Łapa, ku zdziwieniu kocurka, w ogóle się nie broniła. Upadła na grzbiet, uśmiech zbladł, a sama kotka wydawała się teraz jakaś bardziej postarzona i zmęczona. Uczniak zrozumiał, że nie ma ochoty na udawaną walkę, toteż zszedł z przyjaciółki i koniuszkiem ogona strzepał ze swojej rudawej sierści płatki śniegu. Zmrużył oczy i szepnął koteczce do ucha:
— Jesteś dzisiaj jakaś osowiała. — liznął ją przyjacielsko w polik, po czym starł z jej grzbietu kawałki mchu. — Coś się stało?
Starsza kotka potrząsnęła ze zrezygnowaniem łbem.
— Tak. — wręcz wywarczała te słowa, gniewnie waląc ogonem po bokach. Uczeń udał, że zdziwiła go ta nagła zmiana nastroju u towarzyszki. — Chodziłam na samotne treningi, przemęczyłam się, a Rdzawy Ogon jest zła. Przy okazji poczekam sobie trochę na bycie wojowniczką. Dlatego nie spędzałam z tobą tyle-- ... nieważne. Zapomnij o tych słowach.
Ciernista Łapa odwróciła się od niego, siadając ciężko i garbiąc się tak, że wyglądała na zupełnie wypaloną. Jej pręgowane futerko zmatowiało, uszy skuliła płasko na łebku i zaczęła grzebać łapką w śniegu. To był jej charakterystyczny gest. Robiła tak, jak się denerwowała lub... wstydziła.
Młody kocur wziął głęboki oddech. Nie umiał pocieszać, nie znał się na uczuciach innych, jednakże jakiś nagły impuls głośno odezwał się w jego sercu. Przysiadł obok niej, wyprostowany jak struna, z dumnie uniesionym podbródkiem i lśniącymi oczyma. Mimo, że był młodszy od przyjaciółki, zdecydowanie przewyższał ją wzrostem. Płatki śniegu zawirowały obok pary kotów, a jeden z nich dotknął nosa pręgowanej. Rozpuścił się na niej stanowczo zbyt prędko.
Wyglądali dość osobliwie. Dwoje, jeszcze głupiutkich i nierozumiejących wielu rzeczy, ale nazbyt dojrzałych jak na swój wiek terminatorów. On, błękitnooki point o dumnej i budzącej przerażenie sylwetce i ona, w tej chwili tak krucha, jednak on doskonale wiedział, że śmiało można porównać ją do lwicy. Przełknął ślinę, nieśmiało zerkając na Ciernistą Łapę, której zielone niczym szmaragdy ślepia nadal były utkwione w śniegu. Przysunął się do niej tak blisko, że oboje stykali się barkami. Zauważył dreszcz rozchodzący się po ciele zielonookiej, jednakże nie uniosła łebka.
Błądząca Łapa niepewnie uniósł ogon i przesunął nim po kręgosłupie kotki, po czym wtulił się w nią. Jednak z przestrachem uświadomił sobie jak to wygląda.
— Nieważne. Znaczy... — odsunął się od niej zdecydowanie zbyt gwałtownie, pusząc grube futro i wpatrując się w wysokie trawy okalające obóz. — Zapomnij.


<< Ciernista Łapo? >>

Od Ciernistej Łapy C.D Brzoskwiniowej Gałązki

Arlekin zmierzył ją poważnym wzrokiem. Jej kontuzja ciągnęła się już zbyt długo. Ona sama czuła się o wiele sprawniejsza, chociaż psychicznie bardziej zmęczona, niż kiedykolwiek. Ostatnie dni były katorgą i wręcz chciałaby poczuć ból w łapach. Chciałaby odwrócić swoją uwagę od minionych wydarzeń. Żeby bolało ją na zewnątrz, nie w środku. Wiedziała jednak, że nie może. Księżycowa Łapa odszedł i nic tego nie zmieni. Teraz chciałaby po prostu wspierać swoją siostrę.
– Cóż. – Gradowa Mordka uśmiechnął się pod nosem, patrząc na łapy kotki. – Wygląda na to, że nie ma sensu cię dłużej zatrzymywać. Powiem Lamparciej Gwieździe, że wracasz do treningów.
Chciała wyrazić entuzjazm. Uśmiechnąć się. Może podskoczyć? Nie była jednak w stanie.Spojrzała ze wdzięcznością na kocura.
– Dziękuję ci, Gradowa Mordko – powiedziała cichutko – za wszystko.
Jej duma nie pozwalała przeprosić. Mimo że tyle razy się z nim kłóciła, sprzeciwiała, denerwowała. Wiedziała, że chciał dobrze, bezczynność sprawiała jednak, że wychodziła z siebie. Nie była to wina żadnego z medyków, jednak to z nimi miała codzienny kontakt. Czasem po prostu tak jest, że wyżywamy się na tych, którzy najbardziej nam pomagają. Mogła jednak mu podziękować.
– To mój obowiązek – powiedział, patrząc na nią smutno. Bura przekrzywiła łebek, patrząc na medyka.
– Mimo wszystko, byłam bardzo uciążliwa – powiedziała, grzebiąc łapą w ziemi. Pożegnała się z kocurem i ruszyła spotkać się ze Rdzawym Ogonem. Chciała szybko powiadomić mentorkę o jej powrocie do sprawności.

~*~

Przełknęła ślinę. To było zupełnie tak, jakby Lamparcia Gwiazda wydawał wyrok. Przyglądał się malcowi o krótkich łapkach uważnie. Ciernista Łapa widząc pręgowanego kocurka pomyślała, że przynajmniej ktoś jest niższy od niej. To poprawiło jej humor, acz nieznacznie. Kociak przystępował z nogi na nogę, poddenerwowany. Przywódca zmierzył go poważnym spojrzeniem.
– Zanieście go do Gradowej Mordki. Zwołam zebranie klanu, gdzie rozważymy, co z nim zrobić – oznajmił. Burą zawsze uderzała jego powaga, roztropność. Z jednej strony podziwiała tę cechę ich lidera, a z drugiej, czuła się przez to wielkie zdystansowanie do czarnego kocura. Ciernista Łapa i Brzoskwiniowa Gałązka wymienili spojrzenia, po czym pokiwali głowami.  Następnie zaprowadzili kociaka do medyka.

~*~

Niewielki kocurek siedział pomiędzy Ciernistą Łapą, a Brzoskwiniową Gałązką. Bura rzadko kiedy widziała taką wrzawę w klanie Burzy. Każdy miał inne zdanie na temat pieszczocha. Jedni pokrzykiwali, że przecież już się na tym przejechali. Że było tyle przypadków... Inni, w szczególności starszyzna, chcieli zostawić sobie kociaka. Był jeszcze młody, można było przeszkolić go na wojownika. Ciernista z pewnością była za przyjęciem tego kociaka, nie odzywała się jednak bez pozwolenia. Brzoskwiniowa Gałązka raz za razem podkreślał zaś, że Virus na pewno zda się w klanie. Miał wielkie serce, które budziło w kotce podziw.
Kolejna osoba zabrała głos, wyrażając zupełnie inną opinię. Korowa Skóra stanowczo odmówiła, podkreślając, ile problemów mieli już po takich sytuacjach. Wtedy głos zabrał zastępca klanu.
– Nasze najmłodsze kociaki mają jedenaście księżyców. Myślę, że powinniśmy przyjąć tego kocura, a wręcz musimy. Naszym obowiązkiem jest zająć się kociakami w potrzebie.
Brzoskwiniowa Gałązka westchnął zdziwiony. Czy jego ojciec naprawdę właśnie zaaprobował pieszczoszka... W ich klanie?
Ciernista uśmiechnęła się, widząc patrzące po sobie koty. Czuła, że wygrali.

<Brzo? Virus?>

Od Lamparciej Gwiazdy

*opowiadanie spóźnione, opowiada o przeszłości jeszcze z pory opadających liści*

- Miałam nadzieję, że i mnie dasz ucznia - powiedziała Żmijowa Łuska pomagając Lamparciej Gwieździe zbierać trawę do legowisk.
- Ty nie potrzebujesz ucznia - powiedział lider wyrywając kępę. - I tak wysługujesz się Kaczeńcowym Pazurem.
- Ale bycie mentorem to nie wysługiwanie się uczniem! - zaprzeczyła kotka. Lamparcia Gwiazda rzucił jej wymowne spojrzenie, po czym kotka zaśmiała się sama do siebie. - W sumie trochę racja.
- Poza tym nie nadajesz się do tego - westchnął lider. - Niektórzy już tak mają. Ich charakter jest nieodpowiedni. Do posiadania ucznia trzeba mieć specyficzne podejście i nie każdy je ma. Ot, taka Korowa Skóra.
- Korowa Skóra to bardzo miła i dobra kotka - powiedziała Żmijowa Łuska urywając kolejne strzępy trawy. - Może nieco zbyt przewrażliwiona na punkcie Klanu Gwiazdy, ale to chyba dobrze?
- Korowa Skóra nie jest aż tak szczera jak ci się wydaje. Ma tendencję do faworyzowania. - Lamparcia Gwiazda kiwną z powagą głową. - Ty też.
- Co aż tak złego jest w faworyzowaniu? - zaśmiała się kotka.
- Wiele - mruknął z powagą czarny. - Wojownik, który faworyzuje ucznia przymyka oko na jego niedoskonałości. Potem ma pretensje do lidera, że nie chce mianować ucznia, a jak już go uciśnie braki wychodzą na jaw. Tylko wtedy jest już za późno. Dla przykładu spójrz na Deszczową Łapę i Brzoskwiniową Łapę. Ich mentorzy uważają, że nie są jeszcze gotowi.
- Cóż... Jednak zbytni ucisk też nie jest dobry - mruknęła Żmijowa Łuska. - Deszczowa Łapa i ja mieliśmy okazję potrenować. Testowałam nową technikę walki i... za każdym razem udawało mu się mnie powalić! Nawet ty tak nie umiesz!
- Nawet ja, hę? - łypnął kocur. - Cóż. Porozmawiam z Cienistym Pazurem. Chyba mamy już dość trawy. Wracajmy do obozu.
Oboje zebrali swoje kępy i ruszyli w drogę do domu, gdzie zajęli się wyściółką legowisk.

Gdy Cienisty Pazur i Rdzawy Ogon wrócili z polowania Lamparciej Gwieździe od razu zrobiło się jakoś cieplej na sercu. Od jakiegoś czasu aranżował ich spotkania, ale teraz zauważył, że sami się do siebie zbliżają, co tylko upewniło go w przekonaniu, że jest świetną swatką. Zaraz podszedł do młodego wojownika, który brał właśnie dla siebie zdobycz.
- L-Lamparcia Gwiazda! - zawołał wojownik wypuszczając z pyszczka myszkę. - Coś się stało?
- Chciałbym porozmawiać o Deszczowej Łapie. Nadal czekam, aż będzie gotowy. Nie niecierpliwi się zbytnio?
- N-nie! On... On jest jakiś markotny Lamparcia Gwiazdo. Nie chce mnie słuchać, stracił zapał... Nie chciałem ci nic mówić, bo to takie dziwne.
- I nikomu innemu też o tym nie mówiłeś, prawda? - westchnął lider. Cienisty Pazur kiwnął głową.
- Gdybyś chociaż ojcu powiedział od razu domyśliłbyś się, że to twoja wina.
- Moja wina?
- Tak. On jest markotny ponieważ chyba stracił już nadzieję na ukończenie treningu. Cienisty Pazurze, przykro mi, ale zaniedbałeś swojego ucznia!
Młodemu wojownikowi oczy prawie wyszły z orbit. Nie mógł dać wiary słowom lidera.
- Ale ja robiłem wszystko jak należy! Deszczowa Łapa zna kodeks i tereny i umie walczyć i polować!...
- Ale do tego momentu nigdy mi tego nie powiedziałeś.
- Wybacz Lamparcia Gwiazdo. Czy... czy teraz mnie ukarzesz?
- Nie - odparł natychmiast lider. - Chociaż nie, inaczej. Dostaniesz karę. Nie dam ci więcej żadnego ucznia. Patrząc na to ile mi czasu zostało to nic wielkiego...
- Nie mów tak! - syknął zaraz wojownik, na co Lamparcia Gwiazda się uśmiechnął.
- Trzeba jak najprędzej mianować Deszczową Łapę. Wezwij go - polecił lider i unosząc ogon ku górze oddalił się od młodego wojownika.
Deszczowa Łapa zasługiwał na ukończenie treningu. Ale co z Brzoskwiniową Łapą? To jego brat i pewnie czuje się równie zaniedbany. Na szczęście dla Lamparciej Gwiazdy Nocne Niebo był w obozie i dzielił języki ze Złotą Melodią. Lider podszedł do nich i poprosił swojego zastępcę na słowo.
- Brzoskwiniowa Łapa jest... - mruknął niepewnie Nocne Niebo. - On jest... Nietypowy... Jestem jego ojcem i sam się niecierpliwię, ale nie sądzę, by był on materiałem na wojownika...
- Uważasz, że Brzoskwiniowa Łapa nie opanował tego, co powinien? - zdziwił się lider. - Czy on zaniedbywał swoje obowiązki? Pozwoliłeś mu na to?
- Oczywiście, że nie Lamparcia Gwiazdo! - zawołał kocur. - Ale mam wrażenie... Ech... Nie ważne... Brzoskwiniowa Łapa jest już dorosły. To wstyd dla Klanu Burzy, że jest jeszcze uczniem. Masz rację, powinieneś go mianować.
Słowa Nocnego Nieba wydawały si e Lamparciej Gwieździe jakieś dziwne i tajemnicze, ale starał się ich nie zgłębiać. Był bardzo zmęczony tym wszystkim i pragnął jak najprędzej mianować Brzoskwiniową Łapę i Deszczową Łapę wojownikami. Poprosił więc Nocne Niebo o zatrzymanie uczniów w obozie do zachodu słońca. O tej porze chciał dokonać ceremonii.

Klan Burzy zebrał się na wezwanie swojego lidera, a Deszczowa Łapa i Brzoskwiniowa Łapa wystąpili na środek. Szary uczeń z dumą prezentował pierś i unosił głowę, natomiast jego złocisty brat wydawał się być jakiś nieobecny.
- Zebraliśmy się tu, aby nadać imiona wojowników dwójce naszych uczniów - zaczął lider. - Ja, Lamparcia Gwiazda, przywódca Klanu Burzy, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam go wam jako kolejnego wojownika.
Lamparcia Gwiazda zwrócił się ku Deszczowej Łapie, który z drżącym wąsem wyczekiwał tego momentu od tak dawna.
- Deszczowa Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia?
- Przysięgam - odparł uczeń.
- Dobrze, zatem mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Od tej pory będziesz znany jako Deszczowy Poranek. Klan Gwiazdy cieni twoją cierpliwość i wytrwałość, oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Burzy.
Lamparcia Gwiazda zeskoczył z podwyższenia i dotknął nosem głowy Deszczowego Poranka. Klan podniósł wiwat na cześć nowego wojownika. Wtedy Lamparcia Gwiazda wrócił na swoje miejsce i uciszył klan.
- To jeszcze nie koniec! Brzoskwiniowa Łapo, to samo pytanie. Czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia?
Brzoskwiniowa Łapa milczał wpatrując się w ziemię. Jego rozdygotana końcówka ogona jasno sygnalizowała, że jest zdenerwowany.
- Brzoskwiniowa Łapo? - nacisnął lider.
- Może jest głuchy? - wyrwał się ponda tłum szept Korowej Skóry, która zaraz się wycofała. Brzoskwiniowa Łapa nie należał do hałaśliwych kotów i raczej trzymał się z tyłu. Nawet sam Lamparcia Gwiazda nie zdziwiłby się, gdyby Brzoskwiniowa Łapa miał jakieś problemy ze słuchem.
- Nie mogę - odezwał się w końcu uczeń. - Wybacz Lamparcia Gwiazdo.
- Co? Brzoskwiniowa Łapo, nie wygłupiaj się! - zawołał Nocne Niebo. - Co ty wyprawiasz?!
- Nie mogę zostać wojownikiem. Nie zasługuję na to.
- Brzoskwiniowa Łapo, natychmiast odwołaj te bzdury! Co cię napadło?
- Dosyć! - uciął Lamparcia Gwiazda. - Brzoskwiniowa Łapo, dlaczego uważasz, że nie jesteś godny być wojownikiem?
- Ja nie sądzę, bym się do tego nadawała. Nie jestem najlepsza w walce, ani w polowaniu... Byłabym dla klanu tylko ciężarem. Jako uczeń mogę pomagać wszystkim i nie spoczywa na mnie odpowiedzialność, jakiej nie potrafiłabym udźwignąć. Czuję się szczęśliwa jako uczeń.
Koty mruczały coś między sobą. Nawet Szepczący Wiatr, której na czas ceremonii pozwolono wyjść z więzienia do obozu robiła wielkie oczy ze zdziwienia. Co za kompromitacja! Lamparcia Gwiazda nie może pozwolić sobie na to, by jego więzień był świadkiem tak upokarzającego zdarzenia! Musiał szybko coś wymyślić!
- Rozumiem - westchnął gdy uczeń skończył mówić. - Brzoskwiniowa Łapo, wykazałeś się dziś wielką odwagą i honorowością.
Wszystkie koty ze zdziwieniem spojrzały na swojego starego lidera.
- Niech będzie dla was wszystkich dzisiaj lekcją, postępek ucznia, który z wielką odwagą przyznał sam, że nie może zostać wojownikiem. Który w swojej skromności umiał przyznać, że jest czegoś niegodny. Brzoskwiniowa Łapo, masz wielkie serce. Jesteś wspaniałym uczniem i będę zaszczycony, jeżeli zgodzisz się przyjąć imię wojownika. Klan Gwiazdy ceni twoją odwagę i lojalność. Chętnie powita cię jako członka Klanu Burzy.

<Brzoskwiniowa Łapo?>

Nie rób z tego sesji. Po prostu odpisz.