Pora Nagich Drzew.
Akcja rozgrywa się, kiedy Kosaćcowa Łapa ma 8 księżyców, a Zabłąkana Łapa 15.
Śnieg. Biały, zimny puch okrywał niegdyś zieloną polanę w całości. Kocur nie lubił tej pory, bo była chłodna i jego klan głodował.
"Jarzębinowa Łapa musi mieć dużo pracy... W sumie to, kto by tę zimną pogodę uwielbiał? Chyba tylko rozpieszczony kociak, co zawsze dostaje coś do jedzenia od matki lub pobratymców!" — zastanawiał się.
Tylko jego czyste, gęste i długie futerko chowało to, co było pod spodem. Zapewne, gdyby nie miał tak dużo sierści, każdy byłby w stanie zobaczyć i nawet policzyć gołym okiem jego żebra. Spod jego małej, ale widocznej grzywki na główce, widniały brązowawe oczy, zmęczone po ciężkich treningach i łowach, na których skupiał teraz swoją całą uwagę. Nie chciał, aby jego pobratymcy głodowali; nie chciał zaniedbać swoich obowiązków jako uczeń wojownika. Mało teraz co wpadało w jego wielkie łapy, ale na pewno częściej niż u kotów kolorowych bez białego puchu na całym ciele, tym mógł się poszczycić białosrebrny kot.
Niedawno przy Jarzębinowej Łapie pałętały się kociaki bez matki, bez ojca. Brat dopytał się o ich przeszłość i doczekał się odpowiedzi dosyć smutnej. Bardzo współczuł dzieciom, że ich ojciec je porzucił; zachował się podle bez krzty miłości — mówiła siostra. Chociaż kocurek miał też i swoje zdanie
"Ich ojciec mógł ich przecież zostawić, bo wiedział, że z nimi będzie im lepiej. Może... chciał dobrze dla nich" — pomyślał. Tylko może to "dobrze" nie znaczyło, że on mógł zaznać tego bezpieczeństwa; tak myślę, przynajmniej mam nadzieję, że tak było. Dopowiedział w jej stronę:
"Stałaś się matką w tak młodym wieku, Jarzębinko! Mamusia byłaby z ciebie taka dumna!" Ta odpowiedziała prychnięciem w jego stronę i zagoniła maluchy do żłobka.
Jego uwagę przykuła płomiennoruda koteczka odznaczająca się na białym tle. Miała pręgi wijące się i zawijające po jej dużym ciele, jak i na długaśnych łapkach, a na brzuszku, klatce piersiowej i piersi futerko było rozjaśnione, prawie że kremowe. Oczy miała duże o kolorze mocnej zieleni niczym drzewa w Porze Zielonych Liści. Pyszczek radował się, a przynajmniej do niego. W jego stronę raz co raz uśmiechała się nieśmiało, może przez to, że kociaki tak zazwyczaj mają. Od Brukselkowej Łapy dowiedział się, jak ta pomarańczowa kulka z łodygą uniesioną w górę, z dużymi liśćmi się zwała. Roślina nazywała się dokładnie jak ta mała koteczka, czyli dynia! Zastanawiał się, co ten owoc... nie, warzywo, robiło w jego śnie.
Jego dzisiejszy trening z Miodową Korą bardziej polegał na pogawędce, w której w skład wchodziły pytania dotyczące kodeksu. Uczeń zdołał odpowiedzieć dobrze na większość, a przynajmniej tak sądził, bo mentor tylko zadawał pytania, a na odpowiedzi; milczał jak głaz.
Kocurek leżał teraz w swoim legowisku, powoli przysypiając. Nagrzał swoje posłanie i nie miał ochoty z niego wychodzić. Przez swoją wielką, lwią grzywę wyglądał znowu jak kulka mchu, który pokrywa biały puch, ponieważ schował swoje przednie łapki pod siebie, a ogonem przykrył lewą stronę ciała. Nazywał się Kosaciec, a raczej — Kosaćcowa Łapa. Jego futerko lśniło w promieniach słonecznych dobiegających z wyjścia legowiska uczniów. Ale coś przysłoniło światło, a raczej — ktoś przysłonił. Był to kot o srebrnym futerku połączonym czarnymi jak noc zawijasami. W różowiutkich uszach znajdowały się długie, białe włoski, niby kępki siwego mchu. Oczy były błękitne i zmęczone jak u Kosaćca, źrenice nie za bardzo czarne, co dziwne, a wyraz pyska nie za bardzo w humorze. A zwał się Zabłąkana Łapa, był trochę starszy od niego I bardziej doświadczony, jeśli chodzi o walkę, polowanie i wspinanie się na drzewa. Ale uczeń pamiętał, że drugiemu przeszkadzała jedna wada fizyczna, a była to ślepota; tak przynajmniej dosłyszał od innych. A może jego imię wzięło się od jego ślepych oczu?
"Zabłąkana Łapa mu w sumie pasuje..." — pomyślał. I zadrwił w myślach "Może jego wojowniczym imieniem będzie Zabłąkane Oczy?"
Kosaćcowa Łapa nagle wstał i kilkoma susami znalazł się tuż obok Zabłąkanej Łapy. Uśmiechnął się w jego stronę, a oczy mu zabłysły.
"Nie odpowiadał mi, jak się witałem, gdy wstawałem i wtedy, kiedy mówiłem dobranoc dla wszystkich uczniów" — stwierdził, przyglądając mu się. "Może dzisiaj będzie tym dniem, w którym w końcu się przywita w moją stronę."
Szturchnął go w bark przyjacielsko i zaczął:
— Cześć, Obłąkana Łapo! Zaraz, nie tak... yyy... — Pogubił się i szepnął w jego stronę. — Witaj, Zabłąkana Łapo! — Teraz pewniejszym, mocniejszym głosem dodał — Jak ci mija ten przecudowny dzionek, kolego?
— Cześć, Obłąkana Łapo! Zaraz, nie tak... yyy... — Pogubił się i szepnął w jego stronę. — Witaj, Zabłąkana Łapo! — Teraz pewniejszym, mocniejszym głosem dodał — Jak ci mija ten przecudowny dzionek, kolego?
[719 słów]
<Zabłąkana Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz