Odkąd pierwszy raz ujrzał szylkretkę nie mógł oderwać od niej oczu, była tak piękna! A w dodatku tajemnicza, co sprawiało, że jeszcze bardziej go intrygowała. Mamrok zawołana podniosła się z posłania, wybiegła z budowli i już po chwili ujrzał jej sylwetkę na płocie. Stała z gracją, a jej piękne futro lśniło w promieniach słońca. Nie mógł się na nią napatrzeć.
- Witaj Pochmurny Płomieniu! - przywitała go kotka, po czym zeskoczyła z płotu.
- Chciałabyś spędzić ze mną dzisiejszy dzień? W końcu mamy Porę Opadających Liści… Musisz pójść ze mną i napatrzeć się na wszystkie te barwy i kolory! Co prawda chętnie powygrzewałbym się w ciepłym letnim słońcu, ale nie ma to jak wytarzać się w stercie jesiennych liści, uzbierać ich kolekcję, każdy z nich ma inną barwę, kształt!
- Chodźmy! - ta mu krótko odpowiedziała i pobiegła pierwsza.
- Eeeej, nie uciekaj mi! - dogonił Mamrok i razem udali się ścieżką wśród drzew, których liście cieszyły oczy barwami.
- Wiesz, wczoraj udało mi się usypać z Misty i Mniszkiem taką super górę liści, taką wielką, można było na nią skakać i liście rozlatywały się wtedy we wszystkie strony, lub wygodnie ułożyć. Chodźmy tam, zobaczymy czy jest cała i pobawimy się razem! Poza tym jest szansa, że w liściach znajdziemy jakąś smaczną myszkę… - dodał.
Dotarli na kolejne pustkowie, na które zawiódł ich Pochmurny Płomień i o dziwo okazało się, że ich góra liści przetrwała. Zebrali trochę liści, które przez noc porozlatywały się niedaleko od sterty i nieco ją powiększyli.
- Uwaga, skaczę! - wrzasnął Pochmurny Płomień, po czym skoczył z drzewa stojącego przy ich liściastej górze i utonął w liściach, obsypując nimi Mamrok, która stanęła zdecydowanie za blisko. Niestety, ale otoczenie Pochmurnego Płomienia nie zawsze było przygotowane na jego odpały z nasileniem jego ADHD i "syndromu Piotrusia Pana", kimkolwiek ten kot zwany Piotrusiem Panem był.
Kotka nie pozostała mu długo dłużna, po chwili z drzewa spadł kolejny przerośnięty owoc, zwany kotem i odwdzięczył się Pochmurnemu Płomieniowi zasypaniem. Pochmurnego Płomienia zasypało aż po czubek głowy, nie dość, że nie zdążył się wygrzebać z liści po swoim wylądowaniu w nich, to obsypała go ich dodatkowa warstwa. Gdy tylko udało mu się wygrzebać na tyle, by móc obsypywać Mamrok liśćmi, liściasty deszcz obsypał również kotkę. Obsypywali się tak nawzajem, aż w końcu wygrzebali się z liści i rozwalili się w nich obok siebie.
- Wiesz Mamrok… Jesteś najpiękniejszą kotką jaką kiedykolwiek widziałem. - powiedział, patrząc szylkretowej prosto w oczy. Mówił to z wyjątkową jak na niego powagą, jakby chciał podkreślić, że ma to dla niego duże znaczenie. Kotka wpatrywała się w niego przez chwilę, z niedowierzaniem, po czym zawstydzona zakryła pyszczek łapkami.
Siedzieli tak w niezręcznej ciszy jeszcze jakiś czas, żadne z nich nie wiedziało co powiedzieć i oboje trochę bali się odezwać.
- Zbiera się na burzę. - w końcu stwierdził Pochmurny Płomień, wpatrując się w niebo. - Powinniśmy wracać.
Zanim zdążyli dotrzeć do miasta, rozpadało się. Pochmurny Płomień przemókł całkowicie, współczuł Mamrok, której znacznie dłuższe futro nasiąkło wodą i stało się znacznie cięższe. Z racji, że do jej domu było daleko, musieli pójść do niego. Gdy tylko dostali się do zaułka, w którym mieszkał Pochmurny płomień ze znajomymi, przecisnęli się pod stertą skrzyń i śmieci dwunożnych, otrzepując się z wody w przedsionku. Obóz wyglądał na martwy, wszyscy schronili się w swoich legowiskach. Pochmurny Płomień miał zamiar zrobić to samo.
- Chodź, pójdziemy do mojego legowiska. Jest przestronne, przeczekamy w nim razem aż przestanie padać.
Pobiegł szybko do skrzyni w której mieściło się jego legowisko, starając się jak najmniej zmoknąć. Za nim pobiegła Mamrok. Ułożyli się obok siebie, ogrzewając się nawzajem i bury mimowolnie owinął kotkę ogonem.
- Jakie liście udało ci się zebrać? - spytał by zagaić rozmowę.
- Spodobały mi się te trzy żółte i ten pomarańczowy. Są… Ładne. - Stwierdziła. - Ale brakuje mi jakiegoś czerwonego.
- Ja mam dwa pomarańczowe i dwa czerwone. Mogę ci jeden dać. - powiedział, odkładając jeden z czerwonych liści obok liści Mamrok.
- To ja ci dam jeden żółty. - odpowiedziała szylkretka. - Jak myślisz, ile będzie padać? - spytała. - Moi właściciele mogą zacząć się o mnie martwić, jak nie wrócę na noc.
- Nie martw się, na pewno przestanie padać. A jak nie, to prześpisz się u mnie, jutro rano wrócisz i nikt nie będzie się niepokoił. - próbował uspokoić kotkę. Cenił lojalność Mamrok, jednak czasem żałował, że ta nie chce zostać z nim. Tu mieli dużo miejsca, jest bezpiecznie, razem chodzą polować i wspierają się nawzajem. Ale jeśli taka jest była jej wola, nie będzie jej podważał.
Szum deszczu działał uspokajająco, a padało do późnej nocy. W końcu oboje zasnęli wtuleni w siebie. Pochmurny Płomień na chwilę zapomniał, że chciał spędzić z nią ten czas w formie pożegnania, gdyż jutro będzie musiał wstać by wrócić z Mniszkiem do Klanu Klifu i Mamrok obudzi się bez niego u boku. Teraz liczyło się tylko to, że są w tej chwili razem.
- Witaj Pochmurny Płomieniu! - przywitała go kotka, po czym zeskoczyła z płotu.
- Chciałabyś spędzić ze mną dzisiejszy dzień? W końcu mamy Porę Opadających Liści… Musisz pójść ze mną i napatrzeć się na wszystkie te barwy i kolory! Co prawda chętnie powygrzewałbym się w ciepłym letnim słońcu, ale nie ma to jak wytarzać się w stercie jesiennych liści, uzbierać ich kolekcję, każdy z nich ma inną barwę, kształt!
- Chodźmy! - ta mu krótko odpowiedziała i pobiegła pierwsza.
- Eeeej, nie uciekaj mi! - dogonił Mamrok i razem udali się ścieżką wśród drzew, których liście cieszyły oczy barwami.
- Wiesz, wczoraj udało mi się usypać z Misty i Mniszkiem taką super górę liści, taką wielką, można było na nią skakać i liście rozlatywały się wtedy we wszystkie strony, lub wygodnie ułożyć. Chodźmy tam, zobaczymy czy jest cała i pobawimy się razem! Poza tym jest szansa, że w liściach znajdziemy jakąś smaczną myszkę… - dodał.
Dotarli na kolejne pustkowie, na które zawiódł ich Pochmurny Płomień i o dziwo okazało się, że ich góra liści przetrwała. Zebrali trochę liści, które przez noc porozlatywały się niedaleko od sterty i nieco ją powiększyli.
- Uwaga, skaczę! - wrzasnął Pochmurny Płomień, po czym skoczył z drzewa stojącego przy ich liściastej górze i utonął w liściach, obsypując nimi Mamrok, która stanęła zdecydowanie za blisko. Niestety, ale otoczenie Pochmurnego Płomienia nie zawsze było przygotowane na jego odpały z nasileniem jego ADHD i "syndromu Piotrusia Pana", kimkolwiek ten kot zwany Piotrusiem Panem był.
Kotka nie pozostała mu długo dłużna, po chwili z drzewa spadł kolejny przerośnięty owoc, zwany kotem i odwdzięczył się Pochmurnemu Płomieniowi zasypaniem. Pochmurnego Płomienia zasypało aż po czubek głowy, nie dość, że nie zdążył się wygrzebać z liści po swoim wylądowaniu w nich, to obsypała go ich dodatkowa warstwa. Gdy tylko udało mu się wygrzebać na tyle, by móc obsypywać Mamrok liśćmi, liściasty deszcz obsypał również kotkę. Obsypywali się tak nawzajem, aż w końcu wygrzebali się z liści i rozwalili się w nich obok siebie.
- Wiesz Mamrok… Jesteś najpiękniejszą kotką jaką kiedykolwiek widziałem. - powiedział, patrząc szylkretowej prosto w oczy. Mówił to z wyjątkową jak na niego powagą, jakby chciał podkreślić, że ma to dla niego duże znaczenie. Kotka wpatrywała się w niego przez chwilę, z niedowierzaniem, po czym zawstydzona zakryła pyszczek łapkami.
Siedzieli tak w niezręcznej ciszy jeszcze jakiś czas, żadne z nich nie wiedziało co powiedzieć i oboje trochę bali się odezwać.
- Zbiera się na burzę. - w końcu stwierdził Pochmurny Płomień, wpatrując się w niebo. - Powinniśmy wracać.
Zanim zdążyli dotrzeć do miasta, rozpadało się. Pochmurny Płomień przemókł całkowicie, współczuł Mamrok, której znacznie dłuższe futro nasiąkło wodą i stało się znacznie cięższe. Z racji, że do jej domu było daleko, musieli pójść do niego. Gdy tylko dostali się do zaułka, w którym mieszkał Pochmurny płomień ze znajomymi, przecisnęli się pod stertą skrzyń i śmieci dwunożnych, otrzepując się z wody w przedsionku. Obóz wyglądał na martwy, wszyscy schronili się w swoich legowiskach. Pochmurny Płomień miał zamiar zrobić to samo.
- Chodź, pójdziemy do mojego legowiska. Jest przestronne, przeczekamy w nim razem aż przestanie padać.
Pobiegł szybko do skrzyni w której mieściło się jego legowisko, starając się jak najmniej zmoknąć. Za nim pobiegła Mamrok. Ułożyli się obok siebie, ogrzewając się nawzajem i bury mimowolnie owinął kotkę ogonem.
- Jakie liście udało ci się zebrać? - spytał by zagaić rozmowę.
- Spodobały mi się te trzy żółte i ten pomarańczowy. Są… Ładne. - Stwierdziła. - Ale brakuje mi jakiegoś czerwonego.
- Ja mam dwa pomarańczowe i dwa czerwone. Mogę ci jeden dać. - powiedział, odkładając jeden z czerwonych liści obok liści Mamrok.
- To ja ci dam jeden żółty. - odpowiedziała szylkretka. - Jak myślisz, ile będzie padać? - spytała. - Moi właściciele mogą zacząć się o mnie martwić, jak nie wrócę na noc.
- Nie martw się, na pewno przestanie padać. A jak nie, to prześpisz się u mnie, jutro rano wrócisz i nikt nie będzie się niepokoił. - próbował uspokoić kotkę. Cenił lojalność Mamrok, jednak czasem żałował, że ta nie chce zostać z nim. Tu mieli dużo miejsca, jest bezpiecznie, razem chodzą polować i wspierają się nawzajem. Ale jeśli taka jest była jej wola, nie będzie jej podważał.
Szum deszczu działał uspokajająco, a padało do późnej nocy. W końcu oboje zasnęli wtuleni w siebie. Pochmurny Płomień na chwilę zapomniał, że chciał spędzić z nią ten czas w formie pożegnania, gdyż jutro będzie musiał wstać by wrócić z Mniszkiem do Klanu Klifu i Mamrok obudzi się bez niego u boku. Teraz liczyło się tylko to, że są w tej chwili razem.
<Przepraszam Mamroś… ja nie chcioł>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz