Spod przymrużonych powiek przyglądała się całej ferajnie, jaka wylądowała pod jej opieką. Co prawda z całej grupy tylko jedno kocię wydawało się nadaktywne, i to akurat jej własne, ale nie zmieniało to faktu, że nie potrafiła rozmawiać z potomkami Małej Koszatniczki. Wszyscy w tym miejscu zdawali się być niespokojni po byciu świadkiem tak drastycznych wydarzeń, a ona nie była na tyle dobra w pocieszaniu, by rozweselić jakkolwiek te młode duszyczki.
Odwiedziny Liliowej Łapy nie były niczym nowym. Od niedawna była zmuszona przychodzić tu częściej, by chociażby sprawdzać stan zdrowia Pszczółki, która najbardziej ucierpiała w wyniku ostatniej akcji. O dziwo ruda w pierwszej kolejności zwróciła się do niej, na co Przepiórka otworzyła szerzej oczy, udając, że wcale nie przysypiała po kolejnej nieprzespanej nocy.
— Tak, zdaje się, że wszystko gra — odparła, nie brzmiąc na zbyt przekonaną. Nie wiedziała w końcu, co siedzi w głowach kociąt, a ich miny nie wskazywały na nic pozytywnego. Ona sama była tym zmieszana. Nie dziwiła się, że Burzacy nie byli chętni do przyjmowania kotów z zewnątrz, skoro jeden były samotnik spowodował tyle problemów, których negatywne skutki odbijały się aż do dzisiaj.
Ruda swobodnie przekroczyła próg żłóbka, spokojnie podchodząc do kremowej i ze szczególną ostrożnością sprawdziła jej rany. Potem przelotnie zerknęła na resztę, by na sam koniec, zatrzymać się nieopodal Przepiórczego Puchu.
— Nie widzę, by komukolwiek pogarszał się stan zdrowia, więc uznaję to za dobry znak — oznajmiła, zamyślając się na moment. — Za niedługo będzie tu luźniej, czyż nie? Zbliża się chyba mianowanie dla trójki kociąt — przypomniała.
Szylkretka nie ukrywała, że było to dla niej niezwykle pocieszające. Powstrzymała się jednak od wyraźnego wydechu ulgi, by potomkowie Małej Koszatniczki nie poczuli się niechciani. Nie to miała na myśli, po prostu była przeciążona przy takiej gromadzie, nawet jeśli nie zachowywali się w żaden sposób nieodpowiednio. Przerastała ją myśl, że nie jest w stanie jakkolwiek pomóc ich psychice. Nie znała się na tym, więc była dla nich od samego początku po prostu miła, jednak ciężko było grać przyjaźnie nastawioną, gdy Szepcząca Pustka nieustannie stawiał granice między nimi a ich kociętami. Pomimo miłości do partnera, nie mogła znieść jego urazu do młodziaków jedynie przez wzgląd na ich ojca.
— Tak, zrobi się trochę więcej miejsca — przyznała w końcu. — Chociaż jak nas tak dużo, to jest dużo przyjemniej, cieplej — wymieniała trochę głośniej. — A jak idzie ci trening, Liliowa Łapo? Margaretkowy Zmierzch to raczej dobra mentorka i na dodatek twoja siostra, musi być miło mieć wsparcie rodziny tak blisko siebie — zauważyła pogodniej, niezbyt dyskretnie zmieniając temat.
— Raczej dobrze, sądzę, że jestem na dobrej drodze — mruknęła po krótkiej chwili myślenia. — Tak, jej towarzystwo wiele dla mnie znaczy — dodała, ponownie rozglądając się po kociarni. — Skoro wszystko jest w porządku, pozwól, że wrócę do siebie. Mam jeszcze parę obowiązków do spełnienia, jednak przy wolnej chwili postaram się tu jeszcze zajrzeć, dobrze? Jeśli zauważysz, że coś będzie nie tak, niezwłocznie mi to zgłoś — poprosiła.
Przepiórka skinęła głową, mimo wszystko zadowolona, że wróci do swojej drzemki. Pomimo krótkiej i niezręcznej rozmowy, miała wrażenie, że mogłaby się polubić z Liliową Łapą. Nie wydawało się, by dzieliła je jakaś znacznie ogromna różnica księżyców, a na dodatek ruda wydawała się po prostu miłą i pracowitą kotką.
— Miłego dnia — odparła jedynie, obserwując, jak kita kotki znika w przejściu.
Odwiedziny Liliowej Łapy nie były niczym nowym. Od niedawna była zmuszona przychodzić tu częściej, by chociażby sprawdzać stan zdrowia Pszczółki, która najbardziej ucierpiała w wyniku ostatniej akcji. O dziwo ruda w pierwszej kolejności zwróciła się do niej, na co Przepiórka otworzyła szerzej oczy, udając, że wcale nie przysypiała po kolejnej nieprzespanej nocy.
— Tak, zdaje się, że wszystko gra — odparła, nie brzmiąc na zbyt przekonaną. Nie wiedziała w końcu, co siedzi w głowach kociąt, a ich miny nie wskazywały na nic pozytywnego. Ona sama była tym zmieszana. Nie dziwiła się, że Burzacy nie byli chętni do przyjmowania kotów z zewnątrz, skoro jeden były samotnik spowodował tyle problemów, których negatywne skutki odbijały się aż do dzisiaj.
Ruda swobodnie przekroczyła próg żłóbka, spokojnie podchodząc do kremowej i ze szczególną ostrożnością sprawdziła jej rany. Potem przelotnie zerknęła na resztę, by na sam koniec, zatrzymać się nieopodal Przepiórczego Puchu.
— Nie widzę, by komukolwiek pogarszał się stan zdrowia, więc uznaję to za dobry znak — oznajmiła, zamyślając się na moment. — Za niedługo będzie tu luźniej, czyż nie? Zbliża się chyba mianowanie dla trójki kociąt — przypomniała.
Szylkretka nie ukrywała, że było to dla niej niezwykle pocieszające. Powstrzymała się jednak od wyraźnego wydechu ulgi, by potomkowie Małej Koszatniczki nie poczuli się niechciani. Nie to miała na myśli, po prostu była przeciążona przy takiej gromadzie, nawet jeśli nie zachowywali się w żaden sposób nieodpowiednio. Przerastała ją myśl, że nie jest w stanie jakkolwiek pomóc ich psychice. Nie znała się na tym, więc była dla nich od samego początku po prostu miła, jednak ciężko było grać przyjaźnie nastawioną, gdy Szepcząca Pustka nieustannie stawiał granice między nimi a ich kociętami. Pomimo miłości do partnera, nie mogła znieść jego urazu do młodziaków jedynie przez wzgląd na ich ojca.
— Tak, zrobi się trochę więcej miejsca — przyznała w końcu. — Chociaż jak nas tak dużo, to jest dużo przyjemniej, cieplej — wymieniała trochę głośniej. — A jak idzie ci trening, Liliowa Łapo? Margaretkowy Zmierzch to raczej dobra mentorka i na dodatek twoja siostra, musi być miło mieć wsparcie rodziny tak blisko siebie — zauważyła pogodniej, niezbyt dyskretnie zmieniając temat.
— Raczej dobrze, sądzę, że jestem na dobrej drodze — mruknęła po krótkiej chwili myślenia. — Tak, jej towarzystwo wiele dla mnie znaczy — dodała, ponownie rozglądając się po kociarni. — Skoro wszystko jest w porządku, pozwól, że wrócę do siebie. Mam jeszcze parę obowiązków do spełnienia, jednak przy wolnej chwili postaram się tu jeszcze zajrzeć, dobrze? Jeśli zauważysz, że coś będzie nie tak, niezwłocznie mi to zgłoś — poprosiła.
Przepiórka skinęła głową, mimo wszystko zadowolona, że wróci do swojej drzemki. Pomimo krótkiej i niezręcznej rozmowy, miała wrażenie, że mogłaby się polubić z Liliową Łapą. Nie wydawało się, by dzieliła je jakaś znacznie ogromna różnica księżyców, a na dodatek ruda wydawała się po prostu miłą i pracowitą kotką.
— Miłego dnia — odparła jedynie, obserwując, jak kita kotki znika w przejściu.
***
To, że Skowronek został uczniem medyka, nawet jej nie zaskoczyło. Spokojny charakter kocura sprawiał, że pasował tam nawet bardziej, niż jakby miał gnać po polach jak pozostała dwójka jej dzieci. Dziwnie jej było wrócić do legowiska wojowników i do swoich zajęć, jakim między innymi było trenowanie Szafirkowej Łapy. Nie mogła zaprzeczyć temu, że stęskniła się za podopieczną. Na patrolach miała okazję zetknąć się z Dzwonkiem bądź Knieją, jednak kontakt z drugim synem stał się rzadszy.
Dlatego też uznała, że nic nie stoi na przeszkodzie, by zajrzeć do ich legowiska. Nie chciała wyjść nad nadopiekuńczą matkę. To była zwyczajna troska i chęć posłuchania o postępach syna. Nie planowała również przeszkadzać medyczce w pracy. Odkąd Margaretkowy Zmierzch zawitała w gronie wojowników, a Pajęcza Lilia została pełnoprawna w swojej frakcji, z pewnością miała więcej roboty, dostając jeszcze ucznia pod opiekę.
Tylko krótko zagadała kocura, odsuwając się po chwili na bok, by nie wchodzić nikomu pod łapy.
— Coś ci dolega, Przepiórczy Puchu? — zapytała ruda, zerkając na nią.
— Nic z tych rzeczy, zdrowie mi sprzyja, póki co — odparła przyjaźnie. — Przyszłam tylko zerknąć, jak się sprawy mają. Nie martw się, nie będę was nachodzić co chwilę, nie chcę ani trochę pałętać się tu komukolwiek pod łapami — dodała. — A u ciebie wszystko w porządku? Pora Zielonych Liści raczej wam sprzyja, nie ma chyba zbyt wielu chorych w klanie — zagadnęła. — Swoją drogą, nie miałam ci okazji pogratulować zostania pełnoprawną medyczką. Nie zdążyłaś się nacieszyć pustym legowiskiem — zażartowała, zerkając na Skowronkową Łapę, który wydawał się pochłonięty sortowaniem stosów z medykamentami.
<Lilio?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz