—Chyba, może, nie mam pewności — burknęła, nie odwracając nawet do niego łebka, wciąż kierując się w stronę stosu z piszczkami. Miodek szedł kilka kroków za nią. Po tym jak nakrzyczała na niego, że ten odbiera jej jakąkolwiek przestrzeń życiową, starał się trzymać troszkę z tyłu.
— Przyczajona Kania nic nie mówił? — podbiegł nieco, by ta lepiej go słyszała; w obozie, choć pora była wczesna, było gwarno. Koty dopiero co wyściubiły nosy z legowisk i teraz zasiadały, w mniejszych i większych grupkach, do wspólnego śniadania. Podobały mu się takie powolne poranki. Wczesne wstawanie przestało mu przeszkadzać; widok stopniowo budzącego się Klanu Klifu był tego wart.
— Nie. — rzuciła i stanęła przed kupką zwierzyny. Jedną z cech, które zauważył z czasem, był problem z podjęciem decyzji, na co wojowniczka ma ochotę. Na wszystko kręciła nosem.
— Dziubek tego kosa podkreśla ci oczy... — rzucił. Delikatna Bryza przewróciła oczami, ale chwyciła ptaka. — A z tymi patrolami to kiepska sprawa... Kiedyś nie mogliśmy się od nich opędzić, a teraz? Tylko chodzimy na polowania, a zwierzyny zaraz będzie pod samo sklepienie jaskini... Moglibyśmy wszystkie klany wykarmić.
— Nie jesteś już takim zagubionym kretynem, nie musisz być prowadzony za łapę po granicach, to dlatego... Powinieneś być wdzięczny — usiadła w pobliżu legowiska medyczek. Terminator dalej stał.— Ja jestem. Pęcherze mi się porobiły na łapach od tego wiecznego łażenia. Może ty byłeś do tego przyzwyczajony, ale ja nie.
— Zapewne masz rację... — westchnął i rozejrzał się. Widział innych uczniów zbierających się do wyjścia wraz ze swoimi opiekunami; zazdrościł im. — Ale w takim razie... Co mam robić?
— Co tak nagle zmieniasz swój sposób zabijania czasu? Zazwyczaj nawet nie mówisz mi, że gdzieś idziesz. — posłała mu pytające, lekko podejrzliwe spojrzenie. — Ciesz się, że nie jestem fundamentalistką, bo od razu bym to przekazywała Srokoszowej Gwieździe i miałbyś srogo przechlapane.
— Nie jestem kociakiem... wielu wojowników jest młodszych ode mnie. — obronił się.
— Wiem, dlatego nie miałam zamiaru cię bez przerwy niańczyć i łazić za końcem twojego ogona. — wyrwała duży pęczek piór i wypluła na kamienie. Wgryzła się i przeżuła spory kęs mięsa. W ciszy Niedźwiedź obserwował ją niemal bez mrugnięcia. Gdy skończyła memłać, rozejrzała się, a jej wzrok utkwił na moment w ledwo widocznej niebieskiej sierści, otulonej przez cień legowiska. — Pozatruwaj dziś życie komuś innemu, ja muszę nadzorować wymianę mchu w kociarni; ktoś ciągle go przenosi i rozrywa na mniejsze skrawki.
— To znaczy? Komu? Wiesz... Bardzo chętnie ci pomogę ze żłobkiem; kocięta Bożodrzewnego Kaprysu są takie rozkoszne i dziwne — zapewnił ją, ale oczy mentorki szybko rozszerzyły się i niemal zakrztusiła się ptakiem, gdy tylko do jej uszu doleciała owa propozycja.
— Nie! Znaczy się... Nie ma takiej potrzeby. Oh! Spójrz, któż to właśnie wyszedł, świetnie się składa — Z cienia jaskini medyków wyłoniła się Czereśniowa Gałązka. Starsza kocica zdziwiona, że jej obecność wywołała takie zainteresowanie, odwróciła się w ich stronę. — Dzień dobry! Mój uczeń nie może znieść tego, że jestem dziś taka zajęta. Być może weźmiecie go, razem z Liściastym Futrem, na przetrzymanie?
— Hm... Nie mamy zbyt wiele do zrobienia, ale bardzo dziękujemy za chęci, Niedźwiedzia Łapo — powiedziała, ale gdy zobaczyła błagalny wzrok młodszej, szybko odczytała znaki. — Chooociaż... Tak, tak! Przypomniałam sobie teraz, że trzeba by było zacząć magazynować zioła na Porę Nagich Drzew... Chodź, chodź!
Pointka zaczęła szturchać go nosem w stronę swojego leża. Ostatnie co usłyszał to z ulgą wypuszczone przez Delikatną Bryzę powietrzę. Było tam ciemniej niż w samym obozie, a do tego delikatnie chłodniej. Pomagało to zachować rośliny dłużej we względnej świeżości i zdatności. Kiedy był tam ostatnio, ledwo trzymał się na nogach, a gdy dostał już lekarstwa na zbicie gorączki, głównie spał i nabierał sił. Teraz był w stanie się dokładniej rozejrzeć. Wszędzie zioła, zioła i więcej ziół... Pachniały niesamowicie, aż chciałoby się zmienić ścieżkę kształcenia. W kątach, między kamieniami i we wnękach kotki "hodowały" pajęczyny, którymi w razie potrzeby owijały rany i usztywniały pokiereszowane kończyny. Mimo dużej ilości medykamentów, panował tak idealny porządek; nic nie wydawało się być nie na swoim miejscu.
— No więc pokaże ci teraz jakich roślinek masz dla mnie szukać, dobrze? — kocica usiadła przed jedną ze ścian, gdzie na skalnych półkach znajdowały się poukładane i posegregowane kwiaty, liście i łodygi. Prędko dołączył do niej. Przypomniało mu się, jak przesiadywał tak, w towarzystwie wonnych aromatów, z Pytią. Wspomnienie niesamowitej pieszczoszki rozbudziło w nim dawne uczucie. — Wraz z zimną pogodą przywędruję do nas kaszel, musimy być przygotowani. Przyjrzyj się tym liściom. To miodunka. Zaczniesz swoje poszukiwania od niej; miejmy nadzieje, że w tym sezonie na zielonym kaszlu się skończy i nie będzie większych nieszczęść.
— Hmm... A gdzie mam go szukać?
— Zaczęłabym od lasów. Myślę, że w okolicach Klanu Wilka będzie go sporo. Możesz dodatkowo rozejrzeć się za podbiałem. To te żółte kwiatuszki na grubej łodydze. Nie pomyl go z mleczek czy z mniszkiem, chociaż jedno i drugie również by się przydało... No, no! Na co czekasz? Zapraszam do wyjścia. Sio!
* * *
Ujrzał go w oddali. Cień spowijał trawę i krzewy znajdujące się pod koronami drzew. Wyglądało to jak wejście we wieczną noc. Przyśpieszył. Nad morzem zaczynały kłębić się szare chmury, a wiatr stał się nagle gwałtowny i chłodny. Nie miał zamiaru przedzierać się przez ścianę deszczu w drodze powrotnej. Wchodząc pod liściaste sklepienie, czuł się jak we śnie. Niesamowite, że korony zakrywały niemal całe światło. Urodzaje pory nie zakończyły się na piszczkach; od razu jego oczom ukazały się plamiaste listki poprzecinane kolorowymi kwiatuszkami, które widział u Czereśniowej Gałązki. Zaczął urywać je i kłaść na buk, który przycisnął do ziemi kamykiem, by nasilające się podmuchy go nie porwały. Tak, trzymając głowę nisko przy runie, parł naprzód, wpychając coraz więcej do swojego pyska. Gdy kończyły mu się skupiska, wracał i kładł je pod kamieniem. Szedł i szedł, wciąż zrywając, tym razem podbiał. Aromat ziół przyćmił mu zapach innego kota; znany mu zapach.
— Czy mi się zdaje, czy klifiaki ostatnio przeniosły swój obóz na granicę z Klanem Wilka?— wręcz podskoczył. Tego się nie spodziewał. Czy jego pozaklanowa przyjaciółka przesiadywała przy granicy, tylko po to, aby go spotkać? Tak to wyglądało.
— Och! Jak miło cię widzieć! Muszę cię rozczarować, ale nie do końca... Po prostu mnie zawsze tutaj wysyłają z jakąś misją. Dziś zbieram podbiał i miodunkę! Jest jej tutaj cała masa. — zaśmiał się. Kotka zdawała się być tego dnia w o wiele lepszym humorze niż zwykle.
— Zmieniłeś ścieżkę kształcenia? A być może odebrali ci możliwość bycia wojownikiem, po tym jak ostatnio nakryli cię na przejściu granicy; wojowniczka, z którą byłeś, wyglądała na wściekłą. — powiedziała z przekąsem, podnosząc jedną brew.
— Nie, nie — zaprzeczył radośnie. — Pomagam naszym szanownym medyczkom! Myślę, że taka daleka podróż może być, zwłaszcza dla Czereśniowej Gałązki, niesamowitym utrapienie, a więc jestem ja! Jej pomocny pomocnik!
— Asystentka ci nie towarzyszy? Wiesz w ogóle czego masz szukać? — zapytała nieufnie, jakby samo bycie medyczką sprawiało, że poczuła obawę względem chorych, którzy mogli zostać nafaszerowani tymi jego znaleziskami.
— Zostałem dokładnie poinstruowany. Nie musisz się martwić o naszych biednych pechowców z kaszelkiem czy bolącą łapą. Zapewniam! — złapał się łapą za pierś, jakby składał obietnicę. — Nawet sam mam pewne umiejętności uzdrowicielskie, wiesz?
— Doprawdy... — nie wydawała się być zainteresowana, ale nie przeszkodziło to Niedźwiedziej Łapie
— Uczyłem się wielu rzeczy... O! o! I widziałem wiele roślin, których nigdy nie dostrzegłem w legowisku naszych Pań. Nie myśleliście, by czasami przejść się do ogródków wyprostowanych? To prawdziwa skarbnica mądrości! Może jakiś przyjazny, obeznany piecuch by pokazał wam ciekawe roślinki. — rzucił beztrosko, jakby zapuszczanie się do niebezpiecznych siedlisk, było czymś, co leśne koty robią niema codziennie. Zmieszany wyraz pyska Cisowego Tchnienia wzbudził w nim zaskoczenie. — Co to za kwaśna mordka? Nie uważasz, że rozszerzenie znajomości roślin o te, które wzrastają pod okiem dwunożnych, byłoby bardzo, bardzo korzystne? Wiadomo... Nie robiłby tego medyk, bo może sobie nie poradzić... Ale nie mówie, że jesteście słabi czy coś takiego! Broń Klanie Gwiazdy! Po prostu taki dzielny, śmiały wojownik mógłby pozbierać parę pędów, listków i kwiatków, a potem Wy, mielibyście możliwośc eksperymentów! Niesamowite, prawda?
[1534 słowa; trening medyka]
[przyznano 31%]
<Cis?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz