Był środek dnia, a do legowiska karmicielek zaczęła schodzić się po kolei cała rodzina, jak i przyjaciele obu mam. Jako pierwsi pojawiła się rodzona babka. Liściasty Wir od pierwszego spojrzenia zakochała się we wnukach. Była tak całkowicie oczarowana ich drobniutkimi, mokrymi jeszcze, ciałkami, skrzywionymi mordkami czy wierzgającymi łapkami. Nie mogła się na nie napatrzeć. Rozpierała ją duma. Cieszyła się, że jej wiecznie skwaszona córeczka w końcu będzie szczęśliwa. Fakt, że miała taką pozytywną duszyczkę przy swoim boku, a teraz również i czwórkę przesłodkich pędraczków, sprawiał, że w sercu rozlewało jej się ciepło.
Następnymi, tym razem przyprowadzonymi przez zielonooką, kotami byli jej rodzice i brat. Gdy większość kotów wykonywała swoje obowiązki poza obozem, a tym samym przegapiła nowiny, para starszych i młodszy protektor byli na miejscu. Czarny Ogień był równie zakochany co poprzedni gość, choć, podobnie jak jego partnerka, odczuwał ledwo wyczuwalny ból w sercu, gdy przypominał sobie, że kocięta te nie są w żaden faktyczny sposób z nim spokrewnione. Biała Zamieć cieszyła się ze szczęścia narwanego potomstwa. Znała upodobania córki jak i synka, więc zdążyła już się pożegnać z myślą o byciu babką, a tu proszę! Oczywiście, wolałaby by, były to maluchy zrodzone przez samą czarną, ale lepszy rydz niż nic. Za to Szary Klif nie wiedział, co myśleć. Nie spodziewał się, tego akurat był pewien... Uważał, że cała ta relacja dwóch kotek szła do przodu niebywale szybko, a co za tym idzie, stresował się, czy przypadkiem takie tempo nie doprowadzi do późniejszych kłopotów i przykrości. Jedyne co mógł jednak zrobić to wspierać siostrę i, w razie czego, zapewnić ją, że zawsze będzie starał się, by jej latorośl wzrastała silna i zdrowa psychicznie. Nie zbliżał się jednak zbyt blisko.
Jednym z ostatnich gości, przybyłym dopiero pod wieczór, po powrocie z treningu ze swoją uczennicą, był brat Bożodrzewnego Kaprysu. Judaszowcowy Pocałunek, choć nie pokazywał tego, był zadowolony, że Klan Klifu rośnie w siłę. Zwłaszcza że były to dzieci, które znajdowały się zaraz pod jego łapą; mógł je nauczać i kierować na ścieżkę Klanu Gwiazdy... Jedyną słuszną ścieżkę...
Od dnia ich narodzin często odwiedzał kociarnie. Rozmawiał z białą kocicą, która nie spodziewała się, że osobą, która będzie najbardziej dotrzymywać jej towarzystwa, będzie właśnie czekoladowy.
* * *
Siedząca w rogu koteczka była drobna i okrągła. Nie tylko jej budowa ciała przypominała sferę; to, co od razu rzucało się w oczy, to jej ogromne oczy, przypominające blady księżyc. Tak właśnie miała na imię.
— Teraz twoja kolej Promyczku! — krzyknęła Zaćmienie, odskakując od kremowego, który miał zacząć ją ścigać. Wystrzelił, jakby uciekał przed lisem. Mimo długich nóg nie udało mu się wskoczyć na szylkretkę, która, z gracją, a przynajmniej czymś podobnym, na co było stać młodego kociaka, wykonała unik. — Haha! Ślimaczku!
— Spróbuj złapać mnie! Mnie! — na dźwięk głosu Pełni odwrócił się i tym razem obrał go na cel. Był większy, ale i cięższy, więc złapanie go wydawało się łatwiejszym zadaniem.
— Odważny jesteś, że tak zwracasz na siebie uwagę, a wiesz, że jestem prędsiejszy od ciebie — powiedział zdyszany Promyczek, skacząc na biały grzbiet. We dwoje upadli i zaczęli się szarpać; piszczeli i śmiali się jednocześnie. Najstarsza siadła obok i wpatrywała się w tę dwójkę z półuśmiechem. Pewnie gdyby Bożodrzewny Kaprys nie wyszła odetchnąć i spędzić kilka chwil ze swoją partnerką, rozdzieliłaby i zganiła synów. Teraz jednak jej nie było.
Księżyc czuła się źle bez mamy. Zazwyczaj to ona, w razie czego, ratowała ją przed rozbawionym rodzeństwem, które nieustępliwie chciało zagonić ją do wspólnych harców. Chciała jak najbardziej wtopić się w kamienną ścianę, ale jej jasne futerko stawało jej na przeszkodzie. Mimo że krzywiła się na dźwięk głośnych krzyków i rechotów, lubiła gdy trójka była zajęta sobą i w pełni zaangażowana; nie dostrzegali jej, zapominali, że w ogóle jest z nimi czwarta osóbka. Teraz jednak siostra siedziała bezczynnie, zaczęła się rozglądać i napotkała białą kulkę.
— Pobaw się z nami, ten jeden raz. — zaczęła zmierzać w stronę niebieskiej. Wlepione w nią żółte oczy były przepełnione strachem, ale i dezorientacją. Jak tylko Zaćmienie się odezwała, Pełnia i Promyczek przerwali swoją bójkę i również zaczęli kierować się w stronę Księżyc.
— Chodź, chodź! Będzie fajnie! W końcu może przestaniesz wyglądać jak okrągły kamyk — zażartował kremowy, szykując się do zaczepki. Srebrna próbowała umknąć, ale była za wolna i zdążyła zrobić tylko kilka nieporadnych susów w stronę wyjścia z legowiska. — Hopsa! Haha! Mam cię! — krzyknął uradowany, przyszpilając swoimi długimi nogami miękkie ciałko.
— Mnmm... — wyburczała bladooka, próbując wywiercić sobie drogę ucieczki. Szarpała się i piszczała, ale nic to nie dawało. Próbowała go skopać, ale jej krótkie łapki ledwo muskały jasny brzuch. Zaczynała czuć całkowitą bezsilność i narastającą panikę, a jej ruchy były coraz bardziej nieokrzesane i chaotyczne.
— Dzieciaki... Ile mam wam mówić, że macie nie męczyć Księżyc — nagle do legowiska weszła mama. Z nieprzyjemnym wyrazem pyska. Nawet gdyby Promyczek sam chciałby zejść, nie zdążyłby. Bożodrzew delikatnie, acz stanowczo zepchnęła go z siostry. Koteczka przewróciła się na bok, a chwile potem poczuła uścisk na karku; karmicielka wzniosła ją do góry i poszła wgłąb legowiska. Przysiadła w ptasim gnieździe i ułożyła kuleczkę przy łapach. Srebrna od razu się w nie wtuliła. Otwierając delikatnie ślepka, dostrzegła, że rodzicielka nie wróciła do kociarni sama; towarzyszył jej wujek Judaszowiec. — Więc, odpowiadając na twoje pytanie, bawię się znakomicie... — rzuciła kąśliwie w stronę wojownika, który usiadł w pewnej odległości od królowej, jak i od bawiącej się zgrai. — O resztę się nie martwię; raczej to Klan Klifu powinien się obawiać tego, co się stanie, kiedy tamta banda wyjdzie z kociarni, ale Księżyc... Jest trochę nieporadna... Przypomina Czyściec...
<Juda?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz