Las po drobnym deszczu wydawał się być dla kocura idealną okazją na spacer. Dawno nie był w lesie, uznał, że czas odetchnąć od smrodu Drogi Grzmotu i wiecznie wyciągających się ku niemu łap dwunożnych. Srebrny miał nadzieję, że nie zabrudzi się zbytnio, ponieważ dopiero co skończył swoje poranne czyszczenie. Błyszczące futro było starannie ułożone, nie za bardzo przylizane, ale też nie postawione. Jasne włoski były perfekcyjnie czyste, a na całej jego sierści nie można było znaleźć ani śladu brudu.
Zmrużył oczy i położył po sobie uszy w odpowiedzi na silny wiatr smagający go po pysku. Zauważył przed sobą klon. Idealne drzewo do wspinaczki podczas takiej pogody. Miało gęstą koronę, która pozwoliłaby Diamentowi się schować przed wiatrem, w dodatku mógłby obserwować sytuację na ścieżce, którą szedł bez ryzyka, że zostanie zauważony. Naostrzył pazury na grubym pniu i zgrabnym susem dostał się na pierwszy, najniżej znajdujący się konar. Potem wbił pazury w korę gałęzi wyżej i podciągnął się. Następnie czekał go kawałek pnia bez żadnych gałęzi, dlatego uczepiając się drzewa, przebiegł ten odcinek pionowo w górę. Jeszcze kilka skoków, odepchnięć, podciągnięć i znalazł się na samej górze. Usadowił się na jednej z gałęzi, jednak nie mógł znaleźć zbyt wygodnej pozycji i dogodnego miejsca do obserwowania. Wiercąc się, zrzucił przez przypadek kilka pięknych ogniście czerwonych liści, ale w końcu udało mu się zająć odpowiednią pozycję.
Minęło sporo czasu. Diament czuł się na drzewie jak w domu ze względu na dobre umiejętności wspinaczkowe i wyćwiczoną równowagę. Zaczął czyścić sobie pysk krótkimi pociągnięciami łapy. Cieszył się przyjemnym zapachem ziemi, zwierząt leśnych i roślin. Dobrą atmosferę budowały też ptaki śpiewające kilka gałęzi dalej. Tym razem kocur miał pełny brzuch, więc postanowił ich nie łapać, zwłaszcza, że nie lubił tego robić. Ptaki były takie pożyteczne, potrafiły latać… Eh, gdyby tylko on miał skrzydła. Uniósłby się wysoko do góry, zapomniał o wszystkich zmartwieniach, szybowałby pośród chmur, widział wszystko z góry, byłby nieograniczony! Kiedy jeszcze był młodszy, praktykował latanie. Zeskakiwał z gałęzi drzew, licząc na to, że pewnego razu mu się uda. Niestety tak się nie stało. Wtedy był jeszcze głupi. Myślał, że jego niemożliwe marzenie się spełni. Teraz wiedział, że koty nie fruwają, więc już zaprzestał nic niedających lekcji i czasami, chociaż wolał tego nie robić, polował na ptaki.
Kątem oka zauważył jakiś ruch. Odwrócił się gwałtownie. Coś przechodziło ścieżką. Podpełzł do końca gałęzi, żeby mieć bardziej efektywne pole widzenia. Wyjrzał zza liści. Ścieżką szedł jakiś kot, którego Diament nie znał. Zawęszył, jednak nie rozpoznał zapachu nieznajomego. Srebrny przez chwilę zastanawiał się, co powinien zrobić. Zignorować go, zagadać do niego, a może się zabawić i zacząć go szpiegować? Skrzywił się zły na siebie, że do głowy przychodzą mu takie niemiłe myśli. Postarał się nie rozważać swojego pomysłu i dalej obserwował kota.
Nieznajomy był dużym, umięśnionym kocurem o długiej, gęstej liliowej sierści z białymi plamami, puchatym ogonie i dużych zielonych oczach. Miał długie, lekko szare wąsy. Wyglądał na młodego. Diament postanowił zacząć rozmowę, bo uznał kota za godnego przyjaciela.
- Czekaj. – miauknął.
Nieznajomy podniósł głowę do góry, jakby przestraszony i zdziwiony. Rozglądał się, ale nic nie odpowiedział. Srebrny zdał sobie sprawę, że pewnie nie jest widoczny. Wychylił się zza kępy liści.
- Tu jestem. – zawołał ponownie.
Wykonał kilka zgrabnych susów i wylądował na ziemi. Z gracją podszedł do nieznajomego i obszedł go, próbując wyglądać majestatycznie i groźnie, chociaż wcale nie miał złych zamiarów. Po prostu chciał, aby liliowy wiedział, że musi poważnie traktować Diamenta.
- Jak się nazywasz? Co tutaj robisz? – spytał, zatrzymując się przed obcym.
<Mniszku? Bój się!>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz