BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Owocowym Lesie!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

20 kwietnia 2024

Od Jafara

*tw opowiadanie zawiera przemoc fizyczną jak i psychiczną oraz depresyjne myśli*


Leżał w kącie celi, dygotając z bólu i zimna. Czuł jak cały lepił się od krwi, jednak nie był w stanie się podnieść, by coś z tym zrobić. Wylizywanie futra było koszmarem, gdy tylko język natrafiał na otwartą ranę. No i smak… Metaliczny, nieprzyjemny, odtrącał go od tego. Próbował nawet swych sił w wyjęciu ości ze swojego ucha, lecz gdy tylko dotykał ją łapą, ból był tak koszmarny, że czuł, że zaraz oszaleje. Nie. Nie chciał po tym nic już ruszać. 
Nikt go dzisiaj nie zaczepiał. Jego obecność w tym miejscu stała się normą i nie budziła już aż takiej sensacji. Popytem były zdecydowanie jego walki, z których Białozór czerpał niewyobrażalne dochody. Widział te stosy piszczek, które przenoszono w bezpieczne miejsce. Zdawał sobie wszak sprawę, że zabezpieczenie pożywienia było najważniejsze, w końcu za nie opłacało się swoich pracowników. Gdyby to przepadło… Nowy włodarz miałby nie lada problem, by utrzymać swoją pozycję. 
I tak po głowie sunęły mu myśli oraz wszelkiego rodzaju plany, których nie spełni, ślęcząc w tej klatce. Musiał zająć umysł czymś innym. Tylko to pomagało mu wytrzymać ten ból. Ale nic nie działało tak na niego najlepiej, jak pojawienie się Melasy. Kocur działał na niego niczym płachta na byka. Już na sam jego widok, jego wzrok się wyostrzał, nozdrza rozszerzały, a gniew wypełniał jego trzewia. 
Czarny jednak nic sobie z tego nie robił, szczerząc się od ucha do ucha, siadając naprzeciw jego klatki. 
— Och, nie patrz na mnie tym zbolałym wzrokiem. Nie cieszysz się z ozdóbki? Pasuje ci. Podkreśla w tobie… To coś. Ale muszę przyznać, że powoli cię nie poznaje. Gdzie podział się ten słodki pieszczoszek? — Jafar nie odpowiedział mu, posyłając mu tylko zbójeckie spojrzenie. — Ojej, no nie bądź taki. Chodź tu bliżej, no chodź. — Zachęcał go łapą, ale ten ani drgnął. — A kiedyś to chętnie do mnie przybiegałeś. Prawie jak na zawołanie — zażartował. 
— Czego chcesz? — w końcu syknął, mając dość głupich zabaw z czarnym. 
— Czego? Niczego! Chciałem tylko podrapać cię za uszkiem. 
Parsknął słysząc to. Co takiego? Chciał go głaskać? Nigdy! Nie lubił pieszczot… Chociaż często nie mógł powstrzymać mruczenia, gdy stara Wyprostowana go miziała. Ona to potrafiła w relaksacyjne masaże. A zresztą! Nie zamierzał się tak czy siak przyznawać do tego, nie przed Melasą. Odwrócił obrażony głowę. 
— Trafiłem w punkt? Tęskno ci do tego? Potrzebujesz mizianka? — nie dawał za wygraną, dalej się z nim drocząc. 
— Zamknij się — warknął licząc, że ten rzeczywiście się uciszy, ale przecież nie urodził się wczoraj. Melasa to było pełzające utrapienie. Niczym karaluch co się go próbowało zabić, ten wracał w tym samym stanie, nawet nie draśnięty przez niczyje pazury. 
— A to czemu? — samotnik udał zdziwienie. — O pieszczoszki trzeba dbać. Jako twój bliski przyjaciel chcę użyczyć ci pomocnej łapy. No chyba, że wolisz mizianko od szefa. W zasadzie… — Widząc jak Jafar zatyka uszy łapami, Melasa przycisnął nos bardziej do krat, by w ten sposób nie uciekł przed jego głosem. — W zasadzie to dobry pomysł! Białozór się ucieszy! W końcu ktoś, kto tak ładnie zarabia, zasługuje na popatanie po łebku. 
Nastała cisza. Czy nareszcie odszedł? Tak. Rzeczywiście zniknął z jego pola widzenia. Miał nadzieję, że Białozór okaże się mądry i nie uwierzy w te plotki, które rozsiewał o nim ten tępy typ. Jeszcze tego mu trzeba, aby van wparował tu do niego i zaczął drwić z jego „pragnień”. 

***

Jego życie z każdym mijającym dniem przypominało niekończący się koszmar. Przesypiał całe dnie, by wieczorami zabawiać tłumy. Zaczął przejmować Melasowy sposób rozrywania gawiedzi, co napawało go odrazą. Głos czarnego kocura śnił mu za każdym razem, gdy odpływał. A może oszalał? To był już ten stan, gdzie nie wytrzymywał psychicznie? Zastanawiał się nad tym, gdy powracał do życia w swojej celi. Przynajmniej zaczęto zwracać uwagę na tutejsze warunki, bo dostał spore ilości gazet, które już i tak w większości były upaćkane jego krwią. Dobre tyle, że je wymieniali. Dzięki temu larwy nie zeżrą go niczym padlinę. 
Dorobił się jeszcze dwóch ości w uszach. Przebijanie było najgorszą rzeczą, która skutecznie zniechęcała go do wygrywania. Jednakże, gdy walczyło się na arenie, zwykłe zrządzenie losu pozwalało mu wyjść z bitwy zwycięsko. Tak jak ostatnio, rzucono go do walki z naćpanym durniem, który chciał się wykazać przed kolegami. Nie zabił go, bo tym razem pilnowano tego skrupulatnie, lecz zdobywał tak czy siak te niechciane ozdoby. Chociaż miło było usłyszeć od Melasy, że zaczęli w końcu na niego stawiać. To powodowało, że przestawał czuć się zaszczutą ofiarą. Powoli budowała się jego pewność siebie, która przez ostatnie księżyce mocno ucierpiała. 
Usłyszał szczęk otwieranych drzwi od jego klatki. Rzucono mu liche śniadanie, ot zwykła mysz. Nie był w stanie się podnieść, więc łapą starał się przysunąć bliżej gazetę, na której wylądowała. Ugh… Co za obrzydlistwo. Wciąż nie mógł przywyknąć do wizji tego w jakich koszmarnych warunkach przebywał. Jego nos jednak przyzwyczaił się do metalicznego zapachu. W końcu nie mył się już ile? Księżyc? Dwa? Sama wizja dotykania ran zniechęcała go do zabiegów pielęgnacyjnych. 
Zjadł posiłek dość wygłodniale. Przez to, że walczył, potrzebował energii na kolejne starcie. Dlatego też raz, dwa i mysz zniknęła w jego żołądku. 
Położył łeb na ziemi i ciężko westchnął. Zaczął tracić nadzieje na lepsze jutro. Zbyt długo już tu tkwił, by zaakceptować to, że rzeczywiście ktoś się nim interesował na tyle, by dalej planować akcje ratunkową. Była w sumie jego córka, ale... nie oszukujmy się. Co ona mogła? Jedyne co zdziałała przez ten czas to pobicie go ku zadowoleniu Białozora. 
Stukanie o pręty klatki wywarło go z tego melancholijnego stanu. Kto to? Otworzył oczy i powiódł nimi po białych łapach, tak bardzo znajomych. Wiedział kto przed nim stał, lecz nie miał sił wstać. Leżał, wpatrując się pusto w futro niebieskiego vana. Czego on chciał? Zniszczył mu życie do tego stopnia, że sam siebie nie poznawał. 
— Wyglądasz okropnie — stwierdził kocur bezceremonialnie takim tonem, jakby mówił więźniowi, co jadł na śniadanie. — Nie przypomina ci to czegoś? Znów jesz myszy, które wędrowały po kanałach, zamiast polędwicy i przyprawionego, wyszukanego mięsa Wyprostowanych. Wróciłeś tam, gdzie od zawsze było twoje miejsce. 
Położył po sobie uszy, gdy tylko rozległ się ten znienawidzony przez niego głos. Białozór wiedział gdzie uderzyć, aby go dobić. Samo wspomnienie tych rarytasów powodowało, że w pysku zbierała mu się ślinka. Jakże on tęsknił za posiłkiem na poziomie! Przez to kanałowa mysz, którą niedawno zjadł, cofała mu się do gardła. Była mdła, żylasta i pozbawiona tego czegoś, co pozwalało nawet najwybitniejszym koneserom, zachwycać się przez wiele uderzeń serca nad kwintesencją smaku.  
— Nie... To nigdy nie było moje miejsce... — wychrypiał, próbując unieść łeb i spojrzeć mu w oczy. Niestety kosztowało go to zbyt dużo, więc co ledwie go podniósł, tak znów skończył na ziemi. — Nigdy nie nadawałem się na samotnika. 
— "Nigdy nie nadawałem się na samotnika" — Białozór powtórzył niskim głosikiem, jakby przedrzeźniając jeńca. — A na arystokratę się nadawałeś? Nie potrafiłeś wykonać dobrze nawet jednego zadania. Dziw, że Entelodon wszedł we współpracę z kimś tak nieodpowiedzialnym. Zasłużyłeś na miano księżniczki. Tym właśnie jesteś... Nieporadną damą w opałach, zbyt kruchą i lekkomyślną, żeby samodzielnie przeżyć. Spójrz na siebie; nie minęło nawet dziesięć księżyców, a ty już wymiękasz. Poddałeś się szybciej niż poddałaby się byle kotka mieszkająca dotąd u Wyprostowanych. 
Zabawne... Wątpił, aby ktokolwiek wytrzymał u kocura więcej niż cztery księżyce. Oczywiście jeśli byłby traktowany w ten sam sposób co on, czyli po macoszemu. Cud, że w ogóle jeszcze potrafił zejść po schodach na dół do piwnicy. Ten sposób życia źle na niego wpływał. Może byłoby inaczej, gdyby przebywał w znacznie znośniejszych warunkach i nie dostawałby lania prawie codziennie. 
— Wcale nie... — zaprzeczył. — Gdybym się poddał, to już dawno podciąłbym sobie gardło. I mylisz się. Nikt by nie wytrzymał takiego życia. Walczę co noc. Moje rany nie mają czasu się zagoić. Uzdrowiciele nie dają mi medykamentów. To zwykłe objawy wycieńczenia — wytłumaczył, ponieważ jakąś tam wiedze o własnym ciele posiadał. Nie skończył jeszcze mówić, ponieważ zaraz wziął głębszy oddech. — Skoro... tym według ciebie jestem... To pozwól mi odejść. Na nic ci się zda księżniczka, skoro wkrótce umrę. A tak odejdę i nie zobaczysz mnie już nigdy na ulicach Betonowego Świata. Będziesz mógł rozwijać swój interes bez żadnych problemów. 
Szczerze? To naprawdę tak by zrobił. Chciał wrócić do starej Wyprostowanej, zamknąć się w jej Gnieździe i nie wychodzić stamtąd do końca swojego życia. Nawet jakby został w ten sposób prawdziwym pieszczochem, który stracił prestiż na dzielnicy, jak i swoje bogactwo, tak życie w luksusie na starość było jego marzeniem po tym co przeżył u Białozora. Był gotów odpuścić i wycofać się z politycznych gierek dla bezpieczeństwa i spokoju. Miał dość tego brutalnego świata. Za bardzo wbiegł w ogień, sparzył się i chciał zawrócić, póki jeszcze nie zwęglił się cały. 
Biały samotnik wlepił w niego przenikliwe spojrzenie pomarańczowego oka. 
— Spójrz na mnie Księżniczko i powiedz, że nie myślałeś o odebraniu sobie życia — powiedział krótko. — Oczywiście, że myślałeś. Jesteś słaby, miękki. Powiedziałbym, że władza cię osłabiła, ale nie. Zawsze taki byłeś — mruknął gardłowo. Jafar położył po sobie uszy, ponieważ samotnik miał rację. Te myśli przemknęły mu przez głowę, jednakże nie zrobił nic, aby je ziścić. Możliwe, że powodem było spojrzenie jakim obdarowała go córka, gdy tylko jej wyjawił swoje plany oraz błaganie w jej głosie, by tego nie robił. By wytrzymał to dla niej, jak i dla jej matki. — Pozwolę ci odejść. — Wyraz pyska samotnika znacząco się zmienił. — Jeśli nie ja, to w ciągu najbliższych kilku świtów zabije cię ktoś inny. Nie przeżyjesz w tym mieście. — I otworzył klatkę, jak gdyby nigdy nic.
Co? Jak dotąd wzrok, który wbijał w posadzkę, nagle się uniósł. Z niedowierzaniem wpatrywał się w otwartą klatkę. Puszczał go? Tak po prostu? Naprawdę jego słowa sprawiły, że zrozumiał, że czekała go tu śmierć i nic więcej? Że ta zemsta nie miała sensu? 
Czy był tak litościwy? 
Oczywiście, że się podniósł. Tylko głupi nie skorzystałby z takiej okazji. Ostrożnie i powoli, jak gdyby obawiał się, że ten się z niego tylko naigrywał, opuścił klatkę. Wyglądał mizernie przy Białozorze. Poszarpana sierść, oblepiona zaschniętą krwią, liczne rany, jak i drżące łapy, nie pomagały mu zachować poziomu, jaki prezentował jeszcze te trzy księżyce temu. Zwłaszcza, że jego ciało kuliło się i nie było w stanie wyprostować się przez ból. 
— Dziękuję... — powiedział z lekkim wahaniem, mając zamiar ominąć swojego wroga, który stał mu na drodze. 
— Dziękuj to ty lepiej robakom, że cię jeszcze nie pożarły — mruknął w odpowiedzi jednooki samotnik, a następnie uśmiechnął się lekko. Zanim Jafar mógł chociażby nabrać podejrzeń, grupa samotników otoczyła go jak stado wygłodniałych wilków. Każdy wertował go spojrzeniem raczej swobodnym, jakby nie spodziewali się po nim żadnych sztuczek. I zaatakowali. Rzucili się do przodu, natychmiast przygniatając kocura do ziemi.
— Znowu? — sapnął, nawet się nie broniąc. Czuł ból promieniujący z na nowo otwartych ran, gdy ci naruszyli opatrunki. Ten metaliczny zapach krwi na nowo zakręcił go w nosie. Czemu nie dawali mu choćby chwili spokoju? Chcieli go wykończyć?! Oczywiście. Mógł się tego spodziewać. Co sobie postanowił po tym jak mu przytrzaśnięto łapę? Nie wyjdzie z tej klatki w życiu! A wyszedł. Był tak już tym wszystkim zmęczony, że pragnął odejść z tego miejsca i już nigdy nie wrócić. I to był jego błąd. Nie powinien ufać Białozorowi.  
Zacisnął oczy. To był koniec. Miał dość takich zabaw. Coraz bardziej pragnął jedynie śmierci. Ona uwolniłaby go od wszystkiego. Nareszcie poczułby się wolny, a ból by odszedł. Dlatego też liczył na to, że któryś z kocurów zapędzi się i go zabiję. To wydawało mu się jedyną ucieczką z tej sytuacji. Jeżeli Bastet przyjdzie mu na pomoc, gdy już będzie martwy, będzie pluła sobie w pysk, że nie zadziałała szybciej. Zresztą... Gdzie ona była? Gdzie była... Gdzie była jego kochana Czaszka? 
Poczuł jak jeden z samotników wgryza się w jego tylną łapę. Ogarnęło go przerażenie. Chyba nie chcą jej odgryźć?! Tego to by nie przeżył! Ogarnął go zimny dreszcz, gdy samotnik zaczął targać jego kończyną niczym kawałkiem starych szmat. Bolało. Zacisnął zęby mocniej, aby nie dać im tej satysfakcji na usłyszenie jego krzyku. Już i tak jego gardło było od nich zdarte. Ostatni raz chciał zachować godność. 
Na pyskach paru samotników, którzy go trzymali, rozjaśniał uśmiech, jakby z trudem powstrzymywali chichot. Jawili się w jego głowie niczym potwory z najgorszych koszmarów. Duzi, silni, pobliźnieni. Prawdziwe typu spod ciemnej gwiazdy. Aż mdliło go na samą myśl, że równie szpetnie wyglądał co oni. Gdy po raz kolejny wgryziono się w jego ciało, nie udało mu się powstrzymać krzyku. Ból był przerażający! Zapach świeżej krwi rozlał się po pomieszczeniu, a mu zrobiło się słabo. 
— Teraz jesteś tym, kim powinieneś być - księżniczką — skomentował Białozór, pozwalając Jafarowi na zrozumienie i przyjęcie do świadomości, co się właśnie stało.
A on? Cóż... Nie za bardzo pojmował o co mu chodziło, walcząc z nadchodzącymi wymiotami. Chociaż gdzieś z tyłu głowy odpowiedź była jasna i klarowna. Nie dał po sobie poznać, że jakoś to go ruszyło, chociaż ruszyło gdzieś w głębi, gdzie jego umysł był wolny od cierpienia. Zdawało mu się to niczym innym jak złym snem. 
— I tyle? Sądziłem, że bardziej się postarasz i umrę... Rozczarowujące — mruknął tępym głosem. — A może to czeka mnie na arenie? — mamrotał jakby do siebie. — To byłoby piękne. 
O tak... Taka śmierć w chwale. Ostatni ból, ostatni dech. Marzenie... 
Wąsy Białozora zadrgały, podobnie jak prawe ucho, ale sam kocur pozostał niewzruszony, wbijając w Jafara beznamiętne spojrzenie.
— Śmierć byłaby łaską. Zaczekaj, aż miastowi się dowiedzą. Śmiechom nie będzie końca, a to, jak myślę, rusza cię bardziej, niż jakiekolwiek cierpienie fizyczne. Ale czy naprawdę muszę się starać? Jeśli nie rusza cię nawet to, to wystarczająca oznaka, że nie masz siły już nawet walczyć o swoją godność. Jesteś zepsuty.
Nie pozostawił mu nawet chwili na odpowiedź, ruszając ku schodom, by skierować się na górę. Samotnicy, którzy otaczali Jafara, natychmiast go okrążyli i zagonili z powrotem do klatki.

***

Nie wierzył w to co widział. Ta łysa jędza spotkała się z Białozorem! Wręcz nie potrafił znieść wstydu jaki czuł, gdy kocica zadrwiła sobie z niego na oczach wszystkich. Śmiechy towarzyszyły mu przez to aż do wieczora. Co z tego, że zakrył pręty kawałkiem gazety, gdy nie dało się wyłączyć słuchu? Wpadł przez nią w lekką panikę. Nie spodziewał się w końcu, że ktoś z Konsorcjum zajdzie do takiej speluny. Jego dawna towarzyszka, z którą miał pewne... zgrzyty, była chyba ostatnią osobą, która dotknęłaby swoją gołą łapą takiego terenu. Ale pokazała się i ujrzała w jakim był paskudnym stanie! Jak nic czuł, że na najbliższym spotkaniu, kocica będzie śmiała się z tego wraz z innymi pieszczochami. Jeśli już nie był skończony, to właśnie teraz... owszem, był. Śmietanka towarzyska z Konsorcjum, była w końcu czymś elitarnym. Mało jaki mieszaniec był w stanie dostać się w ich progi. Znajdowali się tam najwybitniejsi arystokraci, którzy byli przeświadczeni, że ich rasowość i czysta krew, była ich sukcesem, który nakręcał ich biznes. To był inny świat. Zamknięty dla samotników, dostępny tylko dla tych, którzy wiedzieli czym było magiczne okno i wszelkiego rodzaju wystawy. Ciężko było o nich usłyszeć, ale przez księżyce udało mu się doskonale rozwinąć swoją siatkę szpiegowską nawet wśród pieszczochów, by do nich dotrzeć. Chciał w końcu roznieść swój biznes nawet do świata takich rozpieszczonych pupilków. Kto nie potrzebował zioła dla dobrej zabawy? Nawet szlachta sobie to ceniła. Tylko dzięki swojemu sprytowi, klasie i elokwencji, a także bogactwie, udało mu się wkraść w ich łaski. Ale Nefret... To był dopiero cierń w jego boku. Zresztą tak samo jak jej matka. Łyse to, a potrafiło go przerazić do takiego stopnia, że pilnował się przy niej tak, jakby miał do czynienia z wysokiej klasy gangsterem. A teraz... Białozór z nią kręcił. Czy wiedział o Konsorcjum? Sądził, że nie przepadał za szlachtą. Czyżby tych dwoje łączyło coś więcej? Jakaś wspólna umowa? Jeśli tak to kocur był głupi, że złożył jej jakiś biznes.
Chociaż najbardziej nie mógł uwierzyć w co innego. Czemu Nefret tu przyszła?! Czy tak jej się nudziło, że musiała ocenić własnoocznie ten syf? A może wolała to niż zapraszać Białozora do swojego domostwa? Tyle pytań... a tak mało odpowiedzi. Pozostawało tylko załamanie się. Może to był czas na sięgnięcie do nasion, które pozostawiła mu Betelgeza? Nie... Zostało ich mniej, nie dałby rady teraz tego zrobić skutecznie. Starał się zresztą nie brać ich za często, aby nie uzależnić się od wpływu jaki miał na jego ciało mak. To skończyłoby się źle. Stałby się więźniem własnego biznesu. 
— Pst — rozległ się szept, przerywający natłok jego myśli. Uniósł łeb i spojrzał na powciskaną w każdą szparę gazetę. Ktoś z drugiej strony, pazurem trącał wepchane skrawki papieru, aż jego osłona opadła, ukazując w jakim był żałosnym stanie. A widok pyska Melasy nie poprawił mu nastroju, a jeszcze go bardziej dobił. 
— Księżniczko. Skąd znasz tą bezwłosą kocicę, która wygląda jakby połknęła kija? 
No tak. Mógł się spodziewać, że czarny się zainteresuje do takiego stopnia, że jego plotkarska natura nie pozwoli mu usiedzieć w miejscu, póki nie dowie się czegoś interesującego na temat ich dwójki. Oby tylko nie przyszło mu przez myśl, że to była jego kochanka, bo na osty i ciernie, wybebeszy. 
— Znajoma — odparł tylko, nie rozwodząc się nad tą kwestią. — Popsułeś mi gazetę — rzucił do niego z wyrzutem, widząc że na powrót wszyscy mogli go zobaczyć i powytykać pazurami. 
— Ale łysa? Nie spodziewałem się, że pociągają cię szczury... 
— To nie taka znajoma! — prychnął, podczołgując się do niego bliżej, aby wybić mu z głowy szerzenie takich plotek. Jeszcze dojdzie to do jej uszu i co? I przyjdzie tu, bo teraz wiedziała gdzie się znajdował i zacznie mu robić kolejny wstyd. — Jak zauważyłeś Białozór ją zaprosił. Chodzi o interesy. No chyba, że to on gustuje w łysych szczurach. Trzymaj się od niej z daleka. Twój szef zresztą też powinien o tym wiedzieć. Ale skoro jest tak głupi, aby zawierać z nią jakieś umowy, to nie wróże mu długiego życia. 
— Wydawała się miła. Pięknie cię zaorała. Wszyscy już ją polubili — droczył się z nim kocur, uśmiechając się pod nosem. — I jaki mój szef? Twój jak już. Ja tu robię tylko etat, a ty masz jego znak na pysku.
— Nie przypominaj mi nawet... — wydusił z siebie, ponieważ już go chęć brała, aby wepchać Melasie gazetę do pyska, aby się nią udławił. Od wykonania jednak tego czynu, powstrzymywały go kraty. Jakże niefortunnie. 
— Oj, nie rozpaczaj. Mogło zawsze być gorzej — starał się go pocieszyć samotnik, ale jedyne co  uzyskał od Jafara to uniesioną brew. Taaa... mogło być gorzej. Ciekawe gdzie on widział te pozytywy, skoro to nie on był w klatce i nie był wystawiany do publicznych walk! Czasami zastanawiał się czy Melasa nie był przygłupi... Jednakże często udowadniał mu, że sprytem go przewyższa wielokrotnie, gdy tak sprawnie znajdował sobie mocne plecy, które go chroniły przed jego gniewem. Zresztą teraz... Czy był na niego zły? Owszem, ale coraz częściej łapał go dół, rozpacz oraz strach. W końcu zrozumiał, że z tego miejsca nie było ucieczki. Wątpił, aby Betelgeza mu pomogła. W jego ocenie nie robiła nic. A nawet jeśli, to strasznie wolno. Co jeszcze miał utracić, aby doczekać się swej wolności? 
— Hej, co ci? — Czarny zauważył, że jego nastrój uległ jeszcze gorszemu pogorszeniu. Te myśli go dobijały. Za dużo się rozwodził nad przeszłością i przyszłością. Nie potrafił jednak przestać. Przyciągnął bliżej pomiętą gazetę, która robiła za jego parawan, a następnie założył ją sobie na łeb, aby kocur nie zauważył jego łez. Chociaż mógł oczywiście przypuszczać co się działo, bo ciężko mu było wygłuszyć szloch i rozpaczliwe przełykanie śliny.
— Hm... — usłyszał jak jego towarzysz, który dalej siedział przy kratach, o czymś myśli. Oparł się nawet o nie, dla swojej wygody, nim kontynuował. — Musisz znaleźć pozytywy! Na przykład... O! Jesteś blisko miłości swego życia! To powinno cię cieszyć, prawda? W końcu startowałeś do Litości, a on by cię przecież rozbebeszył, a Białozór o ciebie dba! Może to jego sposób na powiedzenie "kocham cię"? 
— Odwal się, nie kocham go — wysyczał wrogo na te jego głupie porównania. — Chce tylko wrócić do domu. 
—  Ah... Czyli niespełniona miłość. Rozumiem. Doskonale cię rozumiem. To może... O dom! Pomyśl, że to twój dom i będziesz w domu! 
— Jesteś mysim móżdżkiem! — znów go skarcił. Jak to był w domu?! No chyba nie! Jego przerażenie tylko wzrosło na myśl, że mógł tu zostać już na zawsze. Wtedy rzeczywiście mógłby tak powiedzieć, ale nie... Nie. Nie czuł się tu bezpiecznie. To nie był jego dom! 
— Już wiem! — Klasnął o swoje łapy, jak gdyby wpadł na genialny pomysł. — Bo pewnie nie wiesz co tam u Dumy, prawda? — Widząc jak Jafar zamarł, kontynuował. — Byłem u niego tak zajrzeć. W ogóle już o tobie nie pamięta. Znalazł sobie kogoś na zastępstwo. To pewnie smutne dowiedzieć się, że byłeś dla niego niczym więcej jak kolejną zabawką. 
Nie. On kłamał. Niemożliwe. Duma by mu czegoś takiego nie zrobił. Przecież Melasa słynął z rozpowiadania plotek. Jego język był niczym jadowity wąż. Kąsał i przyprawiał o ból. Mimo to... po grzbiecie przebiegł mu zimny dreszcz. W jego umyśle pojawiały się wątpliwości. Przecież... Duma po niego nie przyszedł. Entelodon go wystawił, więc czemu i nie on? Co jeśli rzeczywiście znalazł sobie innego kochanka, wyrzucając go ze swojej pamięci? Gdyby go kochał... przecież by się zjawił. Nawet jeśli nie mógłby go uwolnić, odwiedziłby go. Ruszyłby szturmem, gdyby go tu przetrzymywano. Czyżby to uczucie było złudzeniem? 
Czuł jak serce zaczęło go boleć. Zrobiło mu się słabo. Może to przez gazetę? Nie. Przecież miał dostęp do powietrza. Chodziło o coś innego. Jego świat właśnie rozsypywał się na drobniejsze kawałeczki. Miał ochotę wyjść z klatki i udać się na arenę. Chciał, aby ten ból odnalazł ujście. Żadna nadzieja nie istniała. Głupio się okłamywał. Był nikim innym jak głupcem. Znał Betonowy Świat. Wiedział jakie są zasady. Nie ma tu miejsca na przyjaźń czy też wiarę w to, że gdy podwinie ci się noga, ktoś przyjdzie ci na ratunek. Każdy tu dbał wyłącznie o siebie. Nikt nie zawracał sobie głowy jego losem. Jego ból był dla nich niczym. Wszak oni go nie czuli, nie wiedzieli co przeżywał. Ten świat nie miał w sobie ani grama empatii czy litości. Zapomniał o tym. Zapomniał jak ostatni dureń. Bastet po niego nie przyjdzie. Oddała dzieci Białozorowi, aby pozbyć się ciężaru. Mogła odejść już daleko stąd, aby tylko zachować swoje życie. Mogła już dawno o nim nie pamiętać, tak jak reszta jego sojuszników, którzy odwrócili się do niego plecami. Jedyne co mu pozostało to pogodzić się z losem i od nowa wziąć wszystko we własne łapy. Był już raz na samym dnie. Wiedział co robić, aby dorwać się na szczyt. Miał łeb do interesów, do zjednywania sobie kotów. Ale jak to mogło mu się przydać w aktualnej sytuacji? Nie miał nic. A może... może coś jednak posiadał? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz