Kolejna noc minęła jej lepiej. Wizyta z Szepczącą Pustką w starszyźnie i poznanie tej "milszej" części zdecydowanie zmobilizowało ją do próby nawiązania kontaktów z innymi kotami. Walczyła o wiele, bo w tym momencie, albo mogła tu zostać, albo iść pałętać się po lasach jak ta włóczęga, za którą się podawała. Dla niej powrót do Owocowego Lasu nie wchodził w grę. Nie była gotowa na odwzorowanie roli córki marnotrawnej, która wraca z podkulonym ogonem, bo w życiu jej nie wyszło.
Polubiła Margaretkową Łapę przez te dwa dni. Szylkretka wydawała się momentami wciąż zestresowana jej obecnością, ale i zarazem z każdą chwilą i z każdym kolejnym wymienionym w przyjaznym tonie słowie, zdawała się choć trochę rozluźniać. O jej sympatię Gracja też musiała się starać, więc nie przepuszczała okazji, gdy młodsza miała wolną chwilę do pogadania.
Czekoladowa usiadła nieopodal stosu z ziołami, przyglądając mu się w namyśle. Okryła łapy ogonem i przypatrywała się tym wszystkim kwiatkom i liściom z takim skupieniem, że ledwo co usłyszała kroki postaci zbliżającej się od strony wejścia.
Po chwili ujrzała po lewej kremowego kocura, o wyjątkowo przyjaznym wyrazie pyska. Zielone ślepia kryły w sobie jakiś błysk, i Gracja, chcąc nie chcąc, uśmiechnęła się.
— Szept napomniał mi, że siedzisz tu raczej sama i miło będzie, jak wpadnę i się chociaż przedstawię — zaczął, na co ucho jej drgnęło. Liliowy mówił jej o wszystkich członkach klanu, szczególnie podkreślając imiona tych, z którymi nie powinna mieć problemu jeśli chodzi o zrobienie dobrego, pierwszego wrażenia. Czy właśnie trafiła na taki okaz? — Jestem jego kuzynem.
— Oh, tak, wspomniał o tym, że ma dwójkę kuzynów — odparła, uspokojona jego optymizmem. Musiała tylko sobie przypomnieć to imię. — Koniczyna? — wymamrotała niepewnie.
W odpowiedzi usłyszała krótki śmiech.
— Blisko. Koniczynowa Łąka to moja siostra, ja na imię mam Ostowy Pęd. Też ją pewnie wkrótce poznasz — stwierdził. — W sumie, mogę potem po nią pójść. Jak ci w ogóle na imię?
Przez to, że rozmowa szła jej płynie, była gotowa odpowiedzieć "Gracja". W porę ugryzła się w język, krzywiąc się z lekkim niesmakiem na zadany sobie samej ból.
— Przepiórka — mruknęła, powtarzając sobie to słowo kilkukrotnie, by lepiej wbiło jej się do głowy. — Macie naprawdę ładny obóz! Znaczy, może nie tyle, co tylko ładny, ale też taki ciekawy. To szare, kamienne drzewo, w którym jesteśmy — zawahała się. W końcu, była "pieszczoszką", więc takie widoki powinny być jej znane — bardzo kojarzy mi się z domem. Mieszkałam kiedyś z dwunożnymi, ale potem się zgubiłam i wyszło, że trafiłam w te okolice. Przyznam, że podoba mi się tu znacznie bardziej. Pełno lasów, kwiatów, widok na piękne niebo — rozmarzyła się. — Tam, skąd przyszłam, było raczej szaro. O wiele bardziej podoba mi się, gdy otacza mnie zieleń — przyznała.
— O, czyli nie chciałabyś tam wracać? Nie tęsknisz za swoimi dwunożnymi? — spytał.
Cóż, gdyby ich miała, to może by tęskniła.
— Z początku rzeczywiście mi ich brakowało, ale towarzystwo innych kotów znacznie bardziej mi odpowiada. Co prawda jako samotnik mało go zaznawałam, ale potem poznałam Szepczącą Pustkę i wyszło jakoś tak, że przez chorobę tu trafiłam. Bardzo mi się podoba wasz sposób życia, to, że żyjecie jako taka jedna wielka grupa, która się wspiera, a każdy ma swoją rolę w tym wszystkim — dodała. — I po twoim ciągłym uśmiechu domyślam się, że życie tu musi być całkiem przyjemne — zauważyła, licząc, że tym sformułowaniem załatwi sobie jakąś dłuższą rozmowę.
Polubiła Margaretkową Łapę przez te dwa dni. Szylkretka wydawała się momentami wciąż zestresowana jej obecnością, ale i zarazem z każdą chwilą i z każdym kolejnym wymienionym w przyjaznym tonie słowie, zdawała się choć trochę rozluźniać. O jej sympatię Gracja też musiała się starać, więc nie przepuszczała okazji, gdy młodsza miała wolną chwilę do pogadania.
Czekoladowa usiadła nieopodal stosu z ziołami, przyglądając mu się w namyśle. Okryła łapy ogonem i przypatrywała się tym wszystkim kwiatkom i liściom z takim skupieniem, że ledwo co usłyszała kroki postaci zbliżającej się od strony wejścia.
Po chwili ujrzała po lewej kremowego kocura, o wyjątkowo przyjaznym wyrazie pyska. Zielone ślepia kryły w sobie jakiś błysk, i Gracja, chcąc nie chcąc, uśmiechnęła się.
— Szept napomniał mi, że siedzisz tu raczej sama i miło będzie, jak wpadnę i się chociaż przedstawię — zaczął, na co ucho jej drgnęło. Liliowy mówił jej o wszystkich członkach klanu, szczególnie podkreślając imiona tych, z którymi nie powinna mieć problemu jeśli chodzi o zrobienie dobrego, pierwszego wrażenia. Czy właśnie trafiła na taki okaz? — Jestem jego kuzynem.
— Oh, tak, wspomniał o tym, że ma dwójkę kuzynów — odparła, uspokojona jego optymizmem. Musiała tylko sobie przypomnieć to imię. — Koniczyna? — wymamrotała niepewnie.
W odpowiedzi usłyszała krótki śmiech.
— Blisko. Koniczynowa Łąka to moja siostra, ja na imię mam Ostowy Pęd. Też ją pewnie wkrótce poznasz — stwierdził. — W sumie, mogę potem po nią pójść. Jak ci w ogóle na imię?
Przez to, że rozmowa szła jej płynie, była gotowa odpowiedzieć "Gracja". W porę ugryzła się w język, krzywiąc się z lekkim niesmakiem na zadany sobie samej ból.
— Przepiórka — mruknęła, powtarzając sobie to słowo kilkukrotnie, by lepiej wbiło jej się do głowy. — Macie naprawdę ładny obóz! Znaczy, może nie tyle, co tylko ładny, ale też taki ciekawy. To szare, kamienne drzewo, w którym jesteśmy — zawahała się. W końcu, była "pieszczoszką", więc takie widoki powinny być jej znane — bardzo kojarzy mi się z domem. Mieszkałam kiedyś z dwunożnymi, ale potem się zgubiłam i wyszło, że trafiłam w te okolice. Przyznam, że podoba mi się tu znacznie bardziej. Pełno lasów, kwiatów, widok na piękne niebo — rozmarzyła się. — Tam, skąd przyszłam, było raczej szaro. O wiele bardziej podoba mi się, gdy otacza mnie zieleń — przyznała.
— O, czyli nie chciałabyś tam wracać? Nie tęsknisz za swoimi dwunożnymi? — spytał.
Cóż, gdyby ich miała, to może by tęskniła.
— Z początku rzeczywiście mi ich brakowało, ale towarzystwo innych kotów znacznie bardziej mi odpowiada. Co prawda jako samotnik mało go zaznawałam, ale potem poznałam Szepczącą Pustkę i wyszło jakoś tak, że przez chorobę tu trafiłam. Bardzo mi się podoba wasz sposób życia, to, że żyjecie jako taka jedna wielka grupa, która się wspiera, a każdy ma swoją rolę w tym wszystkim — dodała. — I po twoim ciągłym uśmiechu domyślam się, że życie tu musi być całkiem przyjemne — zauważyła, licząc, że tym sformułowaniem załatwi sobie jakąś dłuższą rozmowę.
<Ost?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz