Agona po raz kolejny miała zabrać ją na trening medycyny. Opanowała już wszystkie umiejętności polowania i walki, pozostało więc doszkolić się w wiedzy medycznej, która również była przydatna, gdy żyło się tu, w Betonowym Świecie, gdzie każdy kot mógł zrobić ci krzywdę. Nawet, jeśli piastowałeś wysokie pozycje, nie mogłeś czuć się stuprocentowo bezpieczny. W pewnym sensie za to kochała miasto i za to również je nienawidziła.
— Niektóre zioła potrafią wywołać w kocie wiele emocji i znacznie wpływają na psychikę — powiedziała mentorka, zanim pozostawiła ją samą ze swoją córką. — Nie częstuj się nimi.
Choć nic nie odpowiedziała, poczuła się dość mocno skonsternowana. O czym ona mówiła? Czyżby już zwariowała? A może wstała lewą nogą i zaczynała majaczyć. Przecież to oczywiste, że przyszła tu, by się uczyć, a nie robić jakąś szaloną degustację ziół, które w nieodpowiednich ilościach mogły być nieodpowiednie. Jakikolwiek olbrzymi respekt nie miałaby do Agony, której autorytarne obycie sprawiło, że Geza była jej całkowicie posłuszna, nie mogła ukryć faktu, że słowa białej kotki nie miały najmniejszego sensu.
Cóż, nie mogła dłużej rozmyślać nad takimi błahostkami, bo została pozostawiona sam na sam z Gretą, którą zastała w tym samym opuszczonym domu, niegdyś zamieszkałym przez Wyprostowanych, co ostatnim razem. Wściubiała nos w jakieś sterty ziół, w których posiadaniu była, mierząc je dokładnie wzrokiem i krzątając się od gromadki do gromadki.
— Cześć — mruknęła zaskoczona Greta, jakby dopiero zauważyła jej obecność. — Zupełnie zapomniałam, że miałaś przyjść.
Coś w tym roztargnieniu córki Agony sprawiało, że Betelgeza bardziej ufała jej w kwestii uczenia jej ziołolecznictwa. Sprawiała wrażenie kogoś, kto tak bardzo poświęcił się swojej pasji, że wcale nie widział poza nią świata i niekoniecznie rozumiał, co się wokół niego działo.
— Chodź, mam dla ciebie trochę ziół, z których mogę cię odpytać — miauknęła, wskazując jej na grupkę dość ładnie posegregowanych roślin. — Moja mama miała znaleźć nam kogoś, na kim mogłabyś przećwiczyć tamowanie krwi i wszelkie inne umiejętności. Podejrzewam, że nie zrobi tego w humanitarny sposób.
Bura zdawała się speszona, ale zaraz westchnęła cicho.
— Biedak. Przynajmniej zostanie uleczony. No, nie możemy dłużej się nad tym zamartwiać. Pewnych rzeczy nie da się zmienić. Czas wziąć się do roboty. Powiedz mi, co to za zioło.
Dotknęła łapą rośliny, a Betelgeza podążyła za nią wzrokiem. Co to mogło być? Z pewnością nie ogórecznik. To miało na sobie fioletowe, małe kwiaty i rozłożysty korzeń. No właśnie... Korzeń. Zaraz Betelgeza wykonała polecenie:
— Łopian. To jest łopian.
— Coraz lepiej ci idzie — stwierdziła Greta. — Do czego służy?
— Uhm, łagodzenie nerwów? Czy coś w tym stylu? — podsunęła, ale bura pokręciła przecząco głową.
— Nie to zioło, koleżanko — zwróciła uwagę. — Pomyśl jeszcze.
— Jestem prawie pewna, że było coś ze szczurami — zauważyła, zmuszając wszystkie swoje trybiki w mózgu do myślenia. — Wiem! Podaje się go po ugryzieniach szczurów, by zaleczyć infekcję i uśmierzyć ból.
— Dobrze. Można stosować go też do innych ran i infekcji, choć zazwyczaj stosowany jest po przeżyciu ataku szczurów. W mieście jest ich dużo... parszywe gryzonie. Mnie też kiedyś dopadły, ale miałam przy sobie zioła. A mówią, że medycyna do niczego nie jest potrzebna...
Betelgeza zdecydowanie nie uznawała ziołolecznictwa za bezużyteczne. Na pewno nie było na równi doceniane, jak umiejętności walki, ale i te były również w mieście bardziej powszechne i chcąc nie chcąc, konieczne do przeżycia. Chociaż wiedza medyczna również nie raz pewnie uratowałaby jej skórę i właśnie dlatego Geza chciała się jej nauczyć. Betonowy Świat był niebezpieczny i pełen zagrożeń, jeśli nie od czynników zewnętrznych - czyli ogromnych plag chorób przenoszonych przez bezdomnych zapchlonych samotników, czy też pędzących Potworów, pod których kołami można było łatwo stracić życie - to od innych kotów, które robiły wszystko, żeby zyskać więcej terytoriów, przejąć dany obszar lub po prostu pokazać innym jego mieszkańcom, kto tu rządzi. Być może nie musiała obawiać się dużej ilości ataków, ale w dalszym ciągu, dobrze było co nieco wiedzieć, by uratować siebie i kogoś przy okazji. Lepiej było wiedzieć więcej, niż trzeba, niż niewystarczająco. Wolała nie przekonywać się o tym w praktyce.
— A to? — bura zadała kolejne pytanie, kładąc łapę na kolejnym z medykamentów. To była długa roślina o cienkich liściach i czarno-niebieskich kwiatach.
— Czarny bez? — podsunęła. — Na łagodzenie zwichnięć i skręceń.
— Dobrze! Jak go stosujemy?
— Przeżuwamy na papkę i nakładamy okład na miejsce zranienia.
— No, szybko robisz postępy — zauważyła Greta i rozpromieniła się.
Powtarzały tę czynność jeszcze przez dość długi czas. Betelgezie nieraz zdarzało się pomylić, ale za każdym razem, gdy bura ją poprawiała, samotniczka starała się zapamiętać tą informację i nie popełniać dwa razy tego samego błędu. Wychodziło jej to różnie, ale z pewnością powoli robiła jakieś postępy. Zresztą - nauka z Gretą była samą przyjemnością. Kotka mówiła o ziołach z prawdziwą pasją i często opowiadała jej o tych działających na psychikę lub tych trujących i szkody, jakie wywoływały na kocie ciało. Mówiła także o tych leczniczych i zdawała się bardzo podekscytowana swoją specyficzną profesją, co było zaskakujące, zważając na to, że musiała uczyć się tych wszystkich ziół od wielu dobrych księżyców. Jeszcze jej się nie znudziły? Albo może bardziej - jeszcze nie ocknęła się z pierwszego wrażenia?
Po długiej i wyczerpującej sesji postanowiły zrobić krótką przerwę od nauki. Geza nie narzekała. Mimo swojego zapału do uczenia się nowych rzeczy i dość sporych ambicji, miała swoje ograniczenia, a jednym z nich była potrzeba odpoczynku, chwilowego odmóżdżenia się i odcięcia od tysiąca informacji do zapamiętania. Miały trochę czasu, nim miała przybyć Agona z tym swoim samotnikiem, na którym Geza mogłaby przetestować swoje umiejętności.
Usiadły w gęstej trawie, w cieniu jednego z wielu drzew, które rosły w ogrodzie. Dopiero teraz mogła bardziej skupić się na jego wyglądzie. Z pewnością dało się poznać, że był opuszczony od wielu sezonów. Trawa gęsto zarosła, a krzewy zaczęły obrastać niewielki budynek z powybijanymi szybami, w którym niegdyś żyli pewnie Wyprostowani. Było tu dużo roślin najróżniejszego rodzaju i Geza jakoś nie dziwiła się, że to właśnie to miejsce Greta wybrała na swoje siedzisko. Zazwyczaj opuszczone siedliska Wyprostowanych były zajmowane przez najsilniejsze gangi, które przeganiały każdego, zgarniając najlepszy kawałek ziemi - a słabym pozostawało chować się w jakichś kartonach czy śmietnikach. Betelgeza cieszyła się, że nie musiała się tym przejmować. Miała duży dom i wygodne posłanie - nie musiała ślęczeć pod jakimś marnym kawałkiem przemokniętego od deszczu kartonu. Bardziej ją jednak zastanawiało, jak ktoś tak niechętny do przemocy jak Greta zdołał utrzymać się tutaj. Może jej matka przeganiała stąd włóczęgów? Z członkami dwóch największych, sojuszniczych gangów w mieście nikt nie chciał wchodzić w bójki. Zwłaszcza takie niepotrzebne.
— No, masz całkiem przyjemny ten dom — mruknęła, podsumowując wszystkie swoje dotychczasowe myśli. Chciała również wyciągnąć z kotki trochę informacji, skoro już tu była. — Żadne gangi nie chcą ci go odebrać?
Greta westchnęła cierpiętniczo.
— Och, wierz mi, ciągle przychodzą. Przychodzą i chcą mi zabrać terytorium... Ale moja mama zawsze mnie ochrania. Nie mają jaj, żeby z nią walczyć i po prostu uciekają... czasem. Ale czasem walczą. Wtedy... Uhm, najczęściej umierają.
— Wiesz, widok śmierci to codzienność tutaj, w Betonowym Świecie. Chyba będziesz musiała się przyzwyczaić.
— Przyzwyczaiłam się już dawno — odparła smutno Greta. — Matka zawsze ma na sobie zapach śmierci, gdy wraca. To nie jest nic przyjemnego. Dlatego odmówiłam pójścia jej ścieżką. Rozumiem, dlaczego to konieczne, ale sama nie byłabym w stanie nikogo skrzywdzić. Ty też nie, prawda? Dlatego uczysz się ze mną medycyny, zamiast wojaczki. Masz w planach w przyszłości robić mieszanki jak twój ojciec?
Czy Agona nie wspominała jej, że trenowała ją walki i wszystkich innych umiejętności, które miały stanowić jej całe przyszłe gangsterskie życie? Kotkę dopadło poczucie winy. Nie chciała wyprowadzać jej z błędu, dlatego kiwnęła głową, mimo, że nie miała w planach używać wiedzy medycznej do tworzenia psychoaktywnych mieszanek ziołowych. To była sztuka Izydy.
— Tak — skłamała. Czuła, że kotka nie byłaby zadowolona, gdyby dowiedziała się, że Betelgeza urodziła się po to, by zabijać.
Ale co z niej za gangsterka, jeśli nigdy nikogo nie skrzywdziła? Ta myśl dręczyła Gezę. Wiedziała, że ten moment kiedyś przyjdzie i to ją przytłaczało.
— Przynajmniej nie będziesz musiała tyle zabijać. Zresztą, pewnie masz od tego koty, prawda? Wiem, że to równie złe, ale gdybym sama miała kogoś skrzywdzić, to przez pośredników. Przynajmniej nie musiałabym na to patrzeć. Chyba lepiej trzymać się z boku od wszystkich tych miastowych intryg.
Nie chciała psuć kotce jej wizji świata, ale Betelgeza z pewnością nie była tak pewna tego, czy "nie będzie musiała tyle zabijać". Zabijanie w przyszłości będzie większością jej życia. Wiedziała o tym, była tego świadoma, pogodziła się z tym. Mimo to wciąż nie była to najprzyjemniejsza myśl.
— Obawiam się, że będę musiała. Nie da się tego uniknąć.
— Z całą pewnością, ale nikt nie może cię zmusić do robienia czegoś, czego nie chcesz. Ja wywalczyłam sobie to, co mam teraz. Chociaż lepszym stwierdzeniem byłoby, że poszłam z matką na kompromis.
Córka Bastet miała wrażenie, że Greta nie rozumiała wszystkiego, albo po prostu nie była w podobnej sytuacji, co ona. Rzecz była w tym, że Betelgeza chciała nie mieć oporów przed krzywdą, oszukiwaniem, zabijaniem. Chciała być dzieckiem, którego uwielbialiby rodzice.
Zainteresowało ją jednak ostatnie zdanie.
— Kompromis?
— Ano. Nie chciałam pójść drogą matki, a matka nie chciała, by świat o tym wiedział. Więc pozwoliła mi zachować życie, a nawet obiecała spełnianie moich potrzeb, jeśli nie będę wychylać nosa ze swojego ogrodu. Dlatego rzadko kiedy stąd wychodzę. Ale mi takie życie pasuje. Ja mam wszystko, czego potrzebuję, a w zamian za to żyję w ukryciu, by nikt ze znajomych matki nie mógł dowiedzieć się, że... Kiedykolwiek urodziła kogoś takiego jak ja.
Głos jej znacznie posmutniał, ale zaraz na nowo się rozluźniła. Betelgeza za to nabrała nowych podejrzeń. Jak miałoby się to Agonie opłacać? Geza zadrżała na samą myśl, wiedząc, jak bardzo okropnie brzmiała, ale czy białej kotce nie opłacałoby się zabić córkę? Dlaczego mimo to trzymała ją przy życiu? Może ze względu na wiedzę medyczną. Agona mogłaby dużo zaoszczędzić, lecząc się u własnej córki. Mimo to nie brzmiało to sympatycznie. A może w białej kotce pozostało trochę troski i matczynej miłości względem Grety. To brzmiało naiwnie, ale w głębi serca Geza chciałaby, aby tak było.
— Nie martw się o mnie. Jak już mówiłam, pasuje mi takie życie. No bo patrz tylko, ile mam czasu wolnego! Mogę robić swoje mieszanki. Gdy się nudzę, to podśpiewuję sobie pod nosem. Czasem nawet odpowiadają mi ptaki.
Zaśmiała się nerwowo, co nie przypadło do gustu Betelgezie. Musiała naprawdę dużo o tym myśleć. Sprawiała wrażenie kogoś, kto nie stracił jeszcze poczytalności, ale jego psychika była niemal na skraju wyczerpania.
— Greta, nie chcę nic sugerować, ale czy to aby na pewno dla ciebie dobre?
— Co masz na myśli? Oczywiście, że tak. Nie potrzeba mi dużo do szczęścia. Wystarczy, że mam moje zioła. Wiesz, ta rozmowa jest trochę dołująca. Wracajmy do pracy, przed tobą jeszcze dużo nauki.
Nie protestowała.
* * *
Minęło trochę czasu, nim usłyszały kroki Agony i przeraźliwy skowyt, który dobiegał ze strony, z której szła. Betelgeza obawiała się, że wiedziała, co ujrzy, i choć bardzo chciała zamknąć oczy, nie zrobiła tego.
Ich oczom ukazała się Agona, za którą szła jakaś mocno poraniona kotka. Miała głęboką ranę na boku, do której musiała wdać się infekcja. Wyglądało to okropnie, a pulsujące skrawki mięsa pod rozerwanymi tkankami skóry przyprawiły ją o mdłości. Greta zacisnęła mocno powieki i wzięła głęboki wdech, jakby próbowała się uspokoić i zignorować to, co widziała, po czym nakazała obcej kotce się położyć. Betelgeza zauważyła, że nieznajoma była przerażona i nie trzeba było nawet przymuszać jej do wykonywania poleceń. Na Wyprostowanych... Co Agona musiała jej zrobić, by doprowadzić ją do tego stanu?
Gdy nieznajoma kotka o liliowej sierści położyła się na ziemi, mogły przystąpić do swojego ćwiczenia. Ciężko się pracowało, gdy obca wiła się, wrzeszczała i płakała (ciężko stwierdzić, czy z bólu, czy ze strachu).
— Co powinnaś zrobić jako pierwsze? — spytała Greta. Mówiła jakby z zaciśniętym gardłem - zdawało się, że bardzo źle przyjmowała do świadomości fakt testowania wiedzy medycznej Betelgezy na żywym kocie.
— Ocenić obrażenia? — mruknęła w odpowiedzi Betelgeza. Próbowała nie rozpraszać się wrzaskami wydawanymi przez nieszczęśniczkę, która padła ofiarą Agony. Miała jednak wrażenie, że każdy kolejny krzyk był coraz cichszy i słabszy, jakby ofiara godziła się ze swoim losem lub nie miała zwyczajnie siły, by dalej wypruwać swoje gardło. — Rany są głębokie, ewidentnie zrobione w walce. Są poważne, trzeba szybko je odkazić i zatamować krwawienie.
— Dobrze. Czego użyjesz do zwalczenia infekcji?
Betelgeza oblizała pysk, intensywnie taksując wzrokiem gromadki ziół.
— Mogę użyć łopianu, tak?
— Używa się go głównie do leczenia infekcji po ugryzieniach szczurów, ale równie dobrze nadaje się do wszystkich innych typów infekcji.
Uznała to za potwierdzenie i myjąc w pobliskiej kałuży korzeń, przeżuła go na papkę. Był niezbyt dobry i ziemisty w smaku, ale nie to się liczyło. Nie chciała mieć niczyjego życia na sumieniu. Jeszcze nie teraz.
Nałożyła okład na ranę kotki i w momencie, gdy korzeniowa papka dotknęła ropiejącej rany, nieznajoma samotniczka wrzasnęła tak głośno i przeraźliwie, że Betelgeza omal nie odskoczyła. Łzy zaczęły cieknąć z oczu liliowej, a jej wrzaski zaczęły przypominać bardziej szlochanie.
Co teraz? Myśl, myśl. Nie możesz pozwolić sobie na spieprzenie takiego zadania.
Jednak gdy zobaczyła na znajomą roślinę o rozłożystych liściach, od razu wpadło jej do głowy rozwiązanie. Nagietek.
Wzięła roślinę i dokładnie ułożyła jej liście na ranie kotki, co wywołało jeszcze większą falę krzyków i płaczów, którą Geza starała się zignorować, poświęcając się w całości chłodnej kalkulacji. Szczelnie owinęła liście wzdłuż rany i następnie owinęła je pajęczyną. Podejrzewała, że Greta zrobiłaby to dużo lepiej, ale najważniejsze było to, że krew przestała cieknąć.
Greta uśmiechnęła się szeroko.
— Brawo! Zrobiłaś to prawie wzorowo!
Ale samotniczka podniosła się z ziemi i wystrzeliła w kierunku składu medykamentów, zanim którakolwiek z nich mogła zareagować.
— Nie mogę wytrzymać — to były jej ostatnie słowa, nim połknęła trujące jagody cisu.
Greta natychmiastowo ruszyła w poszukiwaniu ziół na wymioty i oblana chłodnym potem desperacko szukała ich wśród rozłożonych tu roślin. Gdy znalazła odpowiednie zioło i ruszyła z nim do samotniczki, ta odmówiła przyjęcia go. Zdążyło minąć zaledwie kilka minut, nim źrenice kotki zmniejszyły się, a ona padła na ziemię martwa. Betelgeza cofnęła się gwałtownie, czując, jak łapy zaczynają jej drżeć. Co one wyprawiały? To było chore, niemoralne, niewłaściwe... To było...
— To było konieczne — odezwała się w końcu Greta, choć jej głos drżał. — Prawda?
Nie. Prawda była taka, że nie było to do niczego potrzebne. Ta śmierć nie musiała mieć miejsca, gdyby nie wykorzystały niewinnego życia do własnych pobudek. I choć Betelgeza miała tego świadomość, to w jej głowie zawirowały skrajnie niebezpieczne myśli - "Musiałam to zrobić", "Nie zrobiłam przecież nic złego, to wszystko w imię nauki i moich umiejętności", "Nie dało jej się uratować". Usiłowała się usprawiedliwiać i jeszcze nie wiedziała, jak duży popełniała błąd, robiąc to.
Usiadła i zamknęła oczy, próbując zapomnieć o tym, co się właśnie wydarzyło. A może to przeanalizować. Sama nie wiedziała, co było gorsze.
Nawet nie zauważyła, gdy po wszystkim do środka ogrodu zajrzała Agona. Widząc jej przygnębienie, powiedziała tylko:
— Ach, nie przejmuj się tym. I tak by umarła. Zbyt mocno ją poraniłam. Za to ty nauczyłaś się jednej ważnej lekcji. I nie mówię tu o umiejętnościach ziołolecznictwa.
Bardzo chciała dopytywać, ale wiedziała, że mentorka niczego by jej nie zdradziła. Chciała, by to Betelgeza używała swojego umysłu, zamiast wszystkie odpowiedzi podawać jej na tacy.
* * *
Gdy następnym razem spotkała się z Gretą, nie była w tak dobrym humorze. Na widok ogrodu przed oczami miała tylko ostatnie zdarzenie, które wciąż nie dawało jej zmrużyć oczu. Obowiązek był jednak obowiązkiem i nie mogła poprzestać na drobnym "wypadku przy pracy". Musiała się uczyć, musiała robić wszystko, by być godną potomkinią Jafara. Tylko to się liczyło.
— Już ci mówiłam, to nie twoja wina — przekonywała ją młoda, bura kotka. — Musimy uczyć się dalej. Moja matka... Umm, dobiłam z nią umowy i naprawdę nie chciałabym, żebyś opuściła się w nauce. Ale... możemy zacząć, gdy będziesz gotowa. Nie chcę cię zmuszać.
— Jest dobrze — syknęła nieco poirytowana. — Naprawdę. Możemy zaczynać. Też chcę mieć to z głowy.
Greta spuściła wzrok, ale posłuchała się jej i rozpoczęły kolejne już szkolenie. Bura znów rozłożyła przed nią parę roślin, wskazując najpierw pierwszą z nich.
— Co to?
— Tymianek.
Jednak młoda kotka pokręciła przecząco głową.
— To jastrzębiec. One nie są nawet podobne. Rozkojarzasz się — wyglądała na zmartwioną, ale to tylko bardziej rozdrażniło Betelgezę.
— Przychodzę tu, by się uczyć, a nie marnować czas na pogaduszki — wytknęła Grecie. — Więc uczysz mnie, czy nie?
Greta westchnęła ciężko i wskazała łapą kolejną roślinę.
— Nawłoć. Na rany, złamania i zwichnięcia. Należy podać ją w formie wcześniej przeżutej papki na ranę lub kończynę jako okład. Nie należy jej jeść, bo może wywołać gorączkę i obrzęk. Nie prowadzi jednak do śmierci.
Greta pokiwała głową, dając jej znać, że odpowiedziała poprawnie. Położyła łapę na następnym medykamencie. Był to duży, rozłożysty, ciemnozielony liść sprawiający wrażenie, jakby był pomarszczony. Jego intensywny zapach podpowiedział jej, co to za roślina.
— To szczaw. Stosowany na oparzenia i rany. Wystarczy przerzuć ją na papkę i nałożyć na ranę lub oparzenie.
— Dobrze — ucieszyła się Greta. — Jej minusem jest to, że bardzo piecze po nałożeniu na ranę. Dlatego często używa się zamienników, jednak niezależnie od zioła mniejszy lub większy ból będzie nieunikniony.
Teraz Greta wskazała łapą na ostatnie już zioło spośród tych, które wcześniej rozłożyła. To było specyficzne - miało dość długą łodygę, z której to zakończeń wyrastały kolczaste rzepy.
— Przytulia czepna — Betelgeza wyparowała prawie z automatu. — Przyczepia się jej rzepy do okładów, by je unieruchomić, aby nie pocierały się o skórę. W ten sposób można uniknąć podrażnienia.
Greta pokiwała głową.
— Znasz już dużą część ziół. Przynajmniej tych, które już ci przedstawiałam. Myślę, że jeszcze parę treningów i będziesz gotowa. Zróbmy krótką przerwę. Widzę, że jej potrzebujesz. Nie można się w końcu ciągle uczyć bez przerwy, co nie? — uśmiechnęła się.
Nie mogła odmówić, mimo tego, że chciała wciąż się uczyć. Bardziej dlatego, że czuła wyrzuty sumienia, gdy marnowała czas, niż dlatego, że faktycznie tego pragnęła. Czuła jednak już spore zmęczenie ciągłą koniecznością skupiania się na każdym słowie, zapamiętywania nazw, wyglądów, funkcji i zastosowań ziół. Opadła zmęczona na trawę, przewracając się na plecy i spoglądając w jasne niebo. Może i odsłaniała czułe miejsca, ale dość ufała Grecie - była zbyt miękka, żeby zrobić jej krzywdę.
— Nigdy nie pomyślałabym, że ziołolecznictwo może być tak trudne. Zdawało się łatwiejsze od wojaczki.
Greta uśmiechnęła się lekko.
— Takie się wydaje. W rzeczywistości jest dość trudne. Trzeba mieć dobrą pamięć, to nie jest tak intuicyjne, jak walka. Nie, żebym szczególnie znała się na walce. Ta też jest niezłym wyzwaniem.
Betelgeza pokiwała głową. Z całą pewnością mogła przyznać kotce rację - ziołolecznictwo wcale nie było takie proste, jakie się wydawało. Walka również, ale w niej czasem po prostu wystarczyło trochę sprytu i siły fizycznej. Tutaj dochodziła do tego pamięć, szybkość reakcji i niezwykła precyzja.
— Nie mam do niego takiego drygu, jak ty — córka Bastet machnęła łapą. — Jesteś w tym świetna, biorąc pod uwagę twój wiek. Wielu dorosłych ma gorsze umiejętności.
— Po prostu to polubiłam — zaoponowała bura. — Niektórym wydaje się, że zwariowałam, siedząc w ogrodzie i ślęcząc nad ziołami. Ale tak naprawdę tylko to sprawia mi przyjemność. To znaczy, nie byłam nigdy zbyt dobra w tych wszystkich pokręconych relacjach społecznych. Za to uwielbiałam zajmować się medycyną, pracować przy ziołach, eksperymentować z nimi... Tak, to napawało mnie radością. Znacznie bardziej niż jakiekolwiek inne zajęcie. A jeśli długo się przy czymś siedzi, to chcąc, nie chcąc, wpada to wszystko do łba. Nauczyłabym się tego nawet, gdybym bardzo nie chciała.
— Mimo wszystko twoja wiedza jest imponująca. Kogoś takiego jak ty warto znać... Wiesz, na wszelki wypadek. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyda się profesjonalna pomoc. Agona ma szczęście, że ma córkę zapoznaną z tematem. Gdyby coś jej się działo, mogłaby przyjść do ciebie. I nie musiałaby nawet płacić.
Po tych słowach nastała długa cisza, przerywana jedynie przez gęsty szum gałęzi drzew poruszanych przez wiatr.
— Pewnie tylko dlatego utrzymuje ze mną jeszcze kontakt — westchnęła Greta.
— Chyba obie nie mamy szczęścia do zdrowych relacji z matkami — wyparowała nagle Betelgeza i zaraz zawstydziła się, zauważając, że przypadkiem wypowiedziała na głos własne myśli. To stale chodziło jej po głowie, ale nie chciała podejmować tego tematu. — Wybacz.
— Nie szkodzi, nie jestem specjalnie wyczulona. Zresztą nie raz już o tym mówiłyśmy — mruknęła bura, trącając łapą źdźbło trawy. — Moja mama nie jest zła. Jest... Po prostu... Specyficzna. Nie można byłoby się spodziewać niczego innego po gangsterce. Jestem wdzięczna, że nie wymaga ode mnie wiele. I nie mam jej za złe, jeśli jedynym powodem, dla którego jeszcze mnie odwiedza jest to, że może mieć darmową pomoc medyczną. Przyzwyczaiłam się, że mało kto robi tu coś bezinteresownie.
Gdyby się dłużej zastanowić, to trudniej już było uwierzyć w bezinteresowność, niż w nieuzasadnione zło. Betelgeza również nie była zła na swoją Matkę, a wręcz była wdzięczna, że ta wychowywała ją chłodno, przygotowując ją do dorosłości. Przynajmniej miała szansę szybciej dojrzeć, szybciej przyzwyczaić się do nowej rzeczywistości. Lepsze to, niż życie pod łapą nadopiekuńczego rodzica i późniejsza niesamodzielność.
Mimo, że w mieście jest tata rządził dużo bardziej autorytarną władzą, nie bała się go. A przynajmniej nie bardziej od Matki, która była najbardziej przerażającą personą w jej życiu. Kochała ją, oczywiście, ale jednocześnie rządził nią strach przed jej gniewem i zawodem. Ojciec również miał mordercze zapędy, ale wcale się go nie bała - wręcz przeciwnie, była w niego zapatrzona.
— Na jaki inny los mógłby zasługiwać zwykły bękart? Pomyłka, której miało nie być? — dodała cicho Greta. To było znacznie bliższe sercu Gezy, która sama była wynikiem niefortunnej wpadki.
— Nie jesteś może najsilniejsza, ale masz dużo przydatnej wiedzy. Niepotrzebnie cenisz się tak nisko.
Rozmawiały jeszcze przez dłuższy czas i Betelgezie ciężko było ocenić, czy rozmowa ją zdołowała, czy pocieszyła. Jedno było pewne - współczuła kotce takich doświadczeń. Była zdecydowanie zbyt dobra na Betonowy Świat i wszystko, co się z nim wiązało.
[3548 słów]
[trening meda]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz