Jabłkowa Łapa czuł niepokój wojowników Klanu Nocy. W legowisku uczniów panowała ciężka atmosfera – Krucza Łapa ostrzyła pazury, przeklinając przy tym głośno istnienie wszystkich klifiaków, Sowia Łapa niespokojnie kręciła się przy wyjściu, a sam Jabłuszko z trudem zmuszał się do zjedzenia przyniesionego przez Zbożowe Pole wróbla. Jedynymi terminatorami, którzy zdawali się tryskać energią, były kocięta Wrzosowej Polany – decyzja Jesionowej Gwiazdy o pozostawieniu ich w obozie wywołała niemałą frustrację trójki. Jabłkowa Łapa zastrzygł uszami. Cieszył się, że przywódca zdecydował zatrzymać ich w obozie – będą bezpieczni, daleko od chaosu i ostrych pazurów przeciwników.
– Jabłkowa Łapo! – zawołał Oszronione Futro, wyrywając ucznia z zamyślenia. Point drgnął i nerwowo przywitał się z mentorem. – Niedługo wyruszamy – poinformował go niebieski, a liliowy przełknął głośno ślinę. Nie chciał walki, nie uważał jej za niezbędną. Przecież na pewno był sposób, aby rozwiązać to pokojowo!
– Denerwuję się – westchnął cicho, przestępując z łapy na łapę. Mentor uśmiechnął się nerwowo i zmierzwił sierść ucznia.
– Pamiętaj, czego się uczyłeś – rozkazał. W obozie rozległ się głos Jesionowej Gwiazdy, nawołujący wojowników do zebrania się przy wyjściu z obozu. Oszronione Futro obejrzał się za siebie, strzygąc uszami. – Jesteś mniejszy, ale szybki. Próbuj atakować brzuch przeciwnika, nie daj się przewrócić na plecy i nie zapomnij o wysunięciu pazurów. To nie jest już zwykły trening – wyliczył szybko, po czym machnął ogonem, ruszając w stronę zbierającej się grupy walczących. Jabłkowa Łapa potruchtał za nim, niespokojnie rozglądając się wokół. Czy to był ostatni raz, kiedy widział obóz?
***
Klan Klifu był na miejscu przed nimi. Jabłkowa Łapa struchlał jeszcze bardziej – wszyscy Klifiacy wyglądali na gotowych do porozrywania przeciwników na strzępy. Uczeń rozejrzał się po sojusznikach – oni również nie ustępowali swoim bojowym nastawieniem. Przełknął głośno ślinę, tracąc wszelką nadzieję na mediację.
– Jeszcze nas popamiętacie, śmierdzące rybojady! – wrzasnęła Berberysowa Gwiazda. – Rozerwiemy was na strz…
– Nie trzeba przelewać krwi! Można załatwić to pokojowo! – przerwał jej zastępca, a Jabłkowa Łapa wstrzymał oddech. Czyżby jednak była nadzieja na porozumienie? – Wypowiadając wojnę Klanowi Nocy, nie różnisz się niczym od Lisiej Gwiazdy! – syknął w stronę liderki, która nastroszyła futro ze złością.
– Nie pozwolimy, aby znów wasz podły klan siał terror na naszych terenach! – krzyknął Jesionowa Gwiazda, a uczeń rzucił w jego stronę przerażone spojrzenie. Szansa na pokój przepadła! Czemu nie pozwolił Lwiej Grzywie przekonać swojej liderki?!
– Osz ty sierściuchu! Ja ci zaraz dam! – wrzasnęła liderka wrogiego Klanu, a wojownicy z krzykiem rzucili się na przeciwników.
Czas wydawał się zwolnić. A więc to tak to wszystko się skończy? Zginą, walcząc w imię głupich niesnasek. Przed oczami Jabłkowej Łapy pojawił się obraz poszarpanego ciała Rzecznej Bryzy. Potrząsnął głową i warknął głośno. Musi to przeżyć. Musi. Dla niej. Dla Orzeszki. Dla Zboża. Dla Kurki. Opadł do przysiadu, sycząc. Będzie walczył, ale nie w imię chorej żądzy krwi, a próby odkupienia swoich win – to przez niego matce nie udało się uciec, to on bezczynnie siedział na tym drzewie.
– Powodzenia – szepnął mu do ucha Oszronione Futro i skoczył do przodu, wyprzedzając ucznia. Liliowy skinął głową, ruszając za nim.
Wpadł w wir walczących. Ktoś uderzył w niego z całej siły. Potoczyli się po ziemi, złączeni w krwiożerczym uścisku. Jabłkowa Łapa przeorał pazurami po pysku przeciwnika, kopiąc go w brzuch. Rozległ się wrzask bólu. Przeciwnik ponownie skoczył na ucznia, rozrywając mu skórę na karku. Trysnęła krew. Point syknął i wgryzł się w łapę Klifiaka. Większy obrócił się gwałtownie, odpychając przeciwnika. Liliowy uderzył w ziemię. Mroczki zatańczyły mu przed oczami. Nagle szarżujący na niego wojownik został powalony przez dziko wrzeszczącą Sarni Sus. Bijąca się para zniknęła z oczu Jabłuszka, który podniósł się, oddychając szybko.
Wszędzie był chaos. Swąd krwi unosił się w powietrzu. Jabłkowa Łapa miał problem z odróżnieniem splecionych w morderczych uściskach sojuszników i wrogów. Poczuł, jak zaczyna mu się robić duszno. Nie, nie, nie teraz! Nie mógł znowu uciec. Nie mógł pozostawić przyjaciół. Siłą woli zmusił łapy do ruszenia się.
Ponownie wpadł w grupę walczących, tym razem częściowo przygotowany na to, co się stanie. Bez namysłu skoczył w stronę pierwszego zauważonego przeciwnika – ucznia, który walczył z Iglastą Łapą. Zamachnął się, zrzucając kocura z kolegi z legowiska. Tamten zasyczał głośno, rzucając się na kark liliowego. Jabłkowa Łapa był na to przygotowany – odskoczył i przejechał pazurami po plecach przeciwnika, który zawył i rzucił się do ucieczki.
– Dzięki – sapnął Iglasta Łapa, a point odwrócił się gwałtownie w jego stronę.
– Widziałeś Oszronione Futro? – syknął, a przestraszony niebieski mocno pokręcił głową. Jabłkowa Łapa jęknął, wypełniony złymi przeczuciami. – Znajdź swoją mentorkę, będziesz z nią bezpieczniejszy – doradził i rzucił się w poszukiwaniu wojownika.
Oszronionego Futra nigdzie nie było. Ogarnięty paniką uczeń biegał między walczącymi, co jakiś czas odpierając ataki przeciwników. Musiał znaleźć mentora. Musiał.
– Oszronione Futro! – wydarł się, lawirując między kotami. Nagle coś zwaliło go z nóg. Wrzasnął, gdy zęby przeciwnika zagłębiły się w jego nodze. Kopnął z całej siły i przetoczył się w bok.
I wtedy to zobaczył.
Bezwładne ciało mentora leżało na leśnej ścieżce, w pewnym oddaleniu od pola bitwy. Jabłkowa Łapa wrzasnął i rzucił się w jego stronę. Nie obchodziła go wojna. Nie obchodzili go przeciwnicy.
– Oszronione Futro… – jęknął, zbliżając się do ciała. Nie, nie, nie, on nie mógł być martwy. Przecież zawsze był taki silny, taki potężny… – Wstań, proszę... – wymamrotał, trącając mentora nosem. – Błagam! – wrzasnął, potrząsając kocurem. Oszronione Futro się nie ruszył. Nie oddychał. Nie żył. Jabłkowa Łapa zaskowytał i wybuchnął płaczem. – Nie zostawiaj nas… Nie ty…
Nie miał pojęcia, ile czasu siedział przy nieruchomym ciele mentora – równie dobrze mogło być to ledwie kilka uderzeń serca, co całe godziny. Nagle do jego uszu dobiegł odgłos kroków zbliżającego się kota. Ogarnęła go wściekłość – chcieli mu go zabrać! Nie mógł na to pozwolić. Odwrócił się na pięcie i podskoczył, bojowo jeżąc futro.
– Odejdź! – wrzasnął, dygocząc na całym ciele. Stojący przed nim czarny kocur nerwowo machnął ogonem. – Zostaw go! Dajcie mu spokój! – wrzasnął, a jego oczy napełniły się łzami. – C–czemu?! – jęknął, kuląc się. Czuł się taki słaby, taki zmęczony... – C–czemu wszystkich mi odbieracie?! – wydukał łamiącym się głosem i wybuchnął płaczem.
< Barwinkowy Podmuchu? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz