Po zgromadzeniu chciał wypocząć, jednak nie dane mu to było. Wraz z pojawieniem się Pierzastej Mordki, która nalegała, aby Płonąca Łapa z nim dziś spała, zakończyła się jego cierpliwość. Nie po to zatykał wejście mchem, aby smarkula tu nocowała! Nie była chora! Miała własne legowisko! A tu co? Jej mentorka oczywiście zadecydowała za niego! A przecież kodeks mówi, że w legowisku medyków, to główny medyk rządzi! Widząc jak kotka kładzie się na ZIOŁACH, drgnęła mu żyłka. Czy ona rozumie, że to są MEDYKAMENTY, a nie POSŁANIE?! Najwidoczniej nie! Rudo-czarna zasnęła dość szybko, dzięki czemu z niewielkim trudem, przesunął ją gdzieś w kąt, aby nie zawadzała. Właśnie. Fasolowa Łodyga nawet nie wróciła ze zgromadzenia! Nieco go to martwiło, ale pewnie wróci za jakąś chwilę. Pewnie się zagadała z jakimś swoim przyjacielem. Położył się na swoim legowisku i zasnął.
***
Nie spał już od kilkudziesięciu uderzeń serca, kiedy usłyszał wrzaski tego bachora.
- NIE NIE NIE!
Obserwował z cienia jak uczennica łapie powietrze, dotykając swojego pyszczka. Poruszył się, ta najwyraźniej to usłyszała, bo pisnęła stając w jakimś kącie.
- Co się stało? Zły sen? Klan Gwiazdy nasłał na ciebie ostrzeżenie? - Podszedł do niej bliżej.
Kotka nadęła policzki.
- Nie miałam wcale złego snu! - miauknęła z pewnością w głosie, jednak liliowy wyczuł z łatwością jej zawahanie.
Prychnął. Szczerze? Nie miał zamiaru rozmawiać z młodą na te tematy. Obudziła się? Obudziła. Teraz może sobie iść.
- Jak uważasz. Teraz wynocha na trening i nie wracaj tu nigdy. - syknął wypędzając ją na zewnątrz.
Jego siostrzenica najwyraźniej chciała mu nabluźnić w pysk, ale zamknął jej wejście przed nosem mchem. Nie wiedział co kota zrobiła później. Ważne było, że został sam.
- Nareszcie. Spokój i cisza. - powiedział do siebie.
Siedział jeszcze chwilę czekając, gdyby okazało się, że Płonąca Łapa wróci. Tak się jednak nie stało. I dzięki przodkom!
***
Pora Zielonych Liści była okropna! Nie było wody. Usychał z pragnienia. Podobno strumień, który niegdyś zatruty, wyschnął. Przez to, że nie padało, nawet z nieba trudno było o zbawienną wodę. A on... Jej potrzebował! I do przeżycia i dla pacjentów, którzy padali mu jak muchy. Widząc jak przez obozowisko idzie zadowolona z siebie siostrzenica, która niosła ociekający mech, syknął na nią.
- Chodź tu.
Kotka zerknęła tylko na niego i zawędrowała dalej. No co za! Niewychowana! Otrzepał się i wyszedł z cienia, idąc za uczennicą. Musiała mu dać tą wodę. Pragnienie było silniejsze niż rozsądek.
<Płonąca Łapo? Zły wujek na horyzoncie>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz