BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 października 2020

Sikorkowy Śpiew urodziła!

Sikorkowy Śpiew urodziła trzy urocze szkraby!

Dziki
Słonecznik 
Szept


Od Potrójnego Kroku cd Fasolowej Łodygi

 Swąd spalenizny dochodził do jego nosa. Już się nie ruszała. Krzyki umilkły. To koniec. Heretyczka spłonęła, zostawiając po sobie kupkę popiołu. Był szczęśliwy! Tak! Czuł w końcu emocje od Klanu Gwiazdy. Tam też świętowali wypędzenie niewiernej. Groźby tej pokraki nie robiły na nim wrażenia. Wiedział, że miał obok przodków, którzy go obronią. Rozejrzał się po obozie w zaklęte w milczeniu postacie. Uśmiechnął się zwycięsko. W końcu uwierzyli w to, że nie należy kląć na przodków. Teraz będą bezpieczni. Każde łamanie zasad, zostanie surowo ukarane. 
- Więc widzicie? Widzicie? Klan Gwiazdy jest z nami! Przyniesie śmierć każdemu, który w niego zwątpi! Więc? Jaka jest wasza decyzja? - Spojrzał na wojowników i uczniów.
Wszyscy wpatrywali się w niego ze strachem, zerkając w niebo. W końcu dopadła ich bojaźń Boża. Nie słyszał protestów. Czyli się zgodzili. Jak wspaniale! 
- W takim razie słuchajcie uważnie. Od dzisiaj jesteśmy świętym klanem, wybranym do oczyszczenia pozostałych z fałszywej wiary! To my! My! Zostaniemy bohaterami! Nagrodą będzie życie wieczne! Czy jesteście gotowi? 
Rozległy się krzyki i przytakiwania. Nadszedł czas... Czas na świętą wojnę z niewiernymi. 
- Trójko... - Odwrócił głowę słysząc głos... kogoś obcego, ale i znajomego.
- Kto mówi? Pokaż się! 

*wrażliwych proszę o pominięcie fragmentu*

Od Fasolowej Łodygi CD. Potrójnego Kroku

— Więcej tych patyków! — miauczał Potrójny Krok, obserwując rosnący stos. Jego ciało zbrukane było krwią gryzoni. Cętkowany powymalowywał sobie szkarłatne znaki wojenne, co przeraziło Fasolę. Co opętało tego starego pryka? Bała się, chciała uciekać, ukryć się przed dawnym mentorem, jednak wyjścia z legowiska bronili Świtająca Maska i Żbicze Futerko.
— Wypuście mnie, proszę. — załkała pointka, podchodząc do młodszego z kocurów. Syn Strzyżykowej Pręgi posłał jej jedynie zimne spojrzenie, po czym nastroszył futro, odwracając wzrok. Oddech młodej kotki przyspieszył, ze łzami w oczach rozglądając się po przyozdobionym czaszkami i kośćmi obozie. To nie miało się tak skończyć. Spodziewała się, że wiele się od niej odwróci gdy się dowiedzą, w co wierzy, jednak cały klan? Dawny mentor? Rodzina? Kociaki bawiły się w kałuży krwi, która spływała z już gotowego ołtarza, a wojownicy przyglądali się temu zamurowani, niezdolni do ruchu.
— Proszę! Potrójny Kroku! — wrzasnęła przeraźliwie córka Iglastej Gwiazdy, gdy dwójka kocurów zaczęła prowadzić ją prosto na stos. Trójłapy skrzywił się jedynie na jej błagania. Fasolowa Łodyga znów próbowała się usprawiedliwić. Po raz kolejny. Wraz z wierzącymi, związali ją giętkimi gałązkami. To było nic. To co ją czekało było znacznie gorsze.
— Zamilcz! Dopuściłaś się złamania kodeksu, wyparłaś się przodków przed ich obliczem, głosiłaś herezję i chciałaś kocięta. Nic co powiesz cię nie usprawiedliwi. — warknął cętkowany, wściekle bijąc ogonem o ziemię. Stos był już gotowy, a wojownicy wciągnęli Fasolową Łodygę na sam jego szczyt i przywiązali do pnia drzewa. Kotka chaotycznie próbowała się oswobodzić, wyrwać z więzów. Potrójny Krok stanął przed nią, napawając się tym widokiem. Wszystko zamarło. Wiatr przestał wiać, a ptaki odleciały z pobliskich drzew otaczających obozowisko. Każdy czekał na to co się wydarzy. Niebo zrobiło się czarne, zasnute chmurami, a wśród nich można było dostrzec przeskakujące z obłoku na obłok wyładowania elektryczne.— Przodkowie! Dumny Klanie Gwiazdy! Oto ta co was zdradziła! Oto ta co nawoływała do niezgody! Błagam was o ogień! Ześlijcie go i zakończcie życie tej wroniej strawy! Niech jej dusza przepadnie w mrocznym lesie! — zawołał donośnym i wzniosłym tonem Trójka, wznosząc swe modły ku górze.
— C-co ty robisz? N-nie! — krzyknęła drżącym głosem, ledwo mogąc się dłużej ruszać. — J-jeśli zginę, będę cię prześladować! D-dzień i noc! T-to niesp— zanim jednak zdążyła dokończyć rozpaczliwe próby przekonania Trójki żeby tego nie robił, z czarnego jak smoła nieba spłynął jasny błysk, który rozpalił gałęzie pod jej łapami. Instynkt kazał jej uciekać, jednak nie miała jak. Każda jej łapa była przywiązana i nawet ostatnimi siłami nie mogła nic zrobić. Ogień powoli podciągał się bliżej i bliżej, aż czuła na skórze parzący gorąc. Myśli biegły przed jej oczami, aż w końcu jej spanikowany wzrok natrafił na oglądającego rytuał Trójkę. Kotka wbiła w niego spojrzenie wściekłych i przerażonych, morskich ślepi podświetlonych szkarłatnym światłem ognia. Była pewna, że zauważył.
— Przeklinam cię, Potrójny Kroku! Już nigdy nie zaznasz spokoju w życiu, ani po śmierci! — wrzasnęła, wypowiadając ostatnie słowa. W końcu, ogień zaczął ją pochłaniać, powoli od łap, aż w końcu doszedł do głowy. Dym doprowadził ją do łzawienia, pozbawiając możliwości wypatrywania i tak nieprzychodzącej pomocy, a płuca powoli odmawiały posłuszeństwa. Dusiła się. Po obozie rozległ się siarkowy zapach palonego futra i dźwięk rozpaczliwego, pełnego bólu wrzasku, aż w końcu po liliowej pointce nie zostało nic, oprócz prochu i czarnej duszy, która trafiła do Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd. Poczuła, jak smolista ciecz pokrywa jej ciało i przez sierść dostaje się na skórę, bawiąc ją na czarny kolor. Powoli podniosła się, prostując przednie łapy. Z wciąż zamkniętymi ślepiami siedziała tak chwilę, próbując objąć myślami to, co właśnie się stało. Została spalona. Na stosie. Przez Potrójny Krok i Klan Gwiazdy. Po ponownym otworzeniu powiek, szybko zrozumiała, gdzie się znalazła. Teraz na jej drodze do zemsty był tylko jeden problem - wydostanie się z tego miejsca.

< Potrójny Kroku? >

Od Potrójnego Kroku cd Fasolowej Łodygi

Potrójny Krok postanowił zająć się w końcu domem dla wielu Tkaczy. Miał już potrzebne do tego materiały, ale zero chęci. No... Teraz mógł to zrobić. Wystarczy, że ułoży mech, kilka patyków i jakoś to ze sobą połączy. Musiał rozszerzyć hodowle na Porę Zielonych Liści. Wtedy oczekiwał oczywiście od swoich małych pracowników potomstwa, które zastąpi stare i zużyte robotnice. Nadstawił uszu, słyszać kroki Fasolowej Krzywicy, a następnie dotarł do niego jej głos.
— Nie chciał byś mieć pomocnika? 
- Hm... - udał zamyślenie, które trochę trwało. W końcu skinął głową i wskazał jej mech. - Ułóż go o tak - pokazał na swoim materiale. - A później możesz posklejać patyki żywicą. 
Oboję wzięli się do pracy. Musiał przyznać, że pomoc rzeczywiście się przydała. Coś co zajęłoby mu wieczność z asystentką skończyło się w oka mgnieniu. Jednak niech nie myśli, że jej wybaczył. Nadal był na nią śmiertelnie obrażony. Chyba? 

***

Stało się. Zmienił imię tej... eh... szkoda na nią słów. Teraz była znana pod mianem Fasolowej Łodygi. Widział jak się cieszyła. Oby tylko nie przekazywała swoich herezji dalej. Wtedy musiałby mieć na głowie nie jedną, a dwie osobniczki, które z chęcią by napluły na przodków. Westchnął i przeciągnął się. Pora Nowych Liści. Czas wybrać się na poszukiwania odpowiednich roślin. Wychodząc jednak się zatrzymał. Gdzie jego asystentka? W legowisku medyków jej nie było. Wystawił łeb na zewnątrz, ale tam też nie. Zaczął gderać pod nosem, że go nie poinformowała, że gdzieś się wybiera. No nic. Skierował swoje kroki do wyjścia z obozu, a tam... była ona. Trzymała w pysku zioła, których potrzebowali. 
- Spokojnie. Zostawiłam ci trochę - miauknęła widząc jego minę. 
- Wiesz... To miłe, że wzięłaś się za siebie... Jednak... Mogłaś poinformować. Bym nie wychodził z jaskini. - wykrzywił pysk. 
- Trochę ruchu ci się przyda. Wyglądasz strasznie blado. 
Prychnął. No może i za długo siedział w pachnącym ziołami legowisku, ale przecież zajmował się czymś ważnym! Szykował dla Fasolowej Łodygi niespodziankę, o której nie wiedziała. Miał nadzieję, że jej się to spodoba. 
- Jasne... Dzięki z troskę. - powiedział ruszając w las, aby udowodnić kotce, że wcale nie jest bladym kościotrupem z jaskini. 

***

Zaczęło się. Nadeszła pełnia. Koniec tego! Koniec! Miał dość tej heretyczki, która zaczęła na prawo i lewo głosić wolność od Klanu Gwiazdy. Nawet Iglasta Gwiazda jej przyklaskiwał. To koniec. Skończyła się era dobroci. Dziś się postawi tej całej chorej rodzince. Spuścił z myszy krew, która rozlała mu się na łapy. Szybkim ruchem zrobił na sierści pyska krwawe smugi. To wojna. Wojna z Klanem Gwiazdy. On jest ich emisariuszem. To on wyzwoli las od niewiernych! Wyszedł z legowiska, a widząc roześmianą Fasolową Łodygę, ruszył w jej stronę. Koniec.
- Ty! - syknął w jej kierunku. 
Kotka uniosła wzrok na wkurzonego trójłapego. 
- Co się stało...?
- Jeszcze się pytasz? Twoja herezja i brak wiary obeszła już cały klan! Nie pozwolę, abyś zniszczyła go i sprowadziła na nas gniew Klanu Gwiazdy! Ja! - Zwrócił się do obecnych, którzy przyglądali mu się z zaciekawieniem. - Przywrócę ład i porządek. A ty! Ty zapłacisz za swoje czyny! Brać ją! 
Świtająca Maska i Gepardzia Cętka otoczyli kotkę, która chyba chciała uciec. Nie. Nie uda jej się to. Nie zawiedzie przodków. 
- Co ty robisz?! - Wkurzony głos dziadka rozległ się obok. - Zostaw moją córkę! 
- Robię to dla naszego dobra, Iglasta Gwiazdo. Jeżeli się wtrącisz... Skończysz jak ona. - Jego wzrok był zimny i nieczuły. 
Czas dobroci się skończył.
Dziadek chyba chciał się kłócić, ale Miedziana Iskra go szybko powstrzymała. W jej oczach były łzy. 
- Potrójny Kroku. Dlaczego?! Ona nic złego nie zrobiła! - łkała.
- Właśnie zrobiła! Wychowałaś ją i pozwoliłaś, aby zbrukała Klan Gwiazdy. Jej niewiara dopadła i was! Precz mi z oczu albo dołączycie do niej - syknął. 
Żbicze Futerko odprowadził ich do legowiska. Ten kocur akurat był mądry. najwyraźniej zrozumiał, że Fasolowa Łodyga była winna i zasługiwała na swój los. 

***

- Więcej tych patyków! - miauczał, obserwując rosnący stos. Jego ciało zbrukane było krwią. Wcześniej złożył ofiarę przodkom ze szczurów, a klan o dziwo nie wtrącał się w te przygotowania. Może sprawił to znak od Klanu Gwiazdy? W końcu, gdy Iglasta Gwiazda chciał wyjść i ratować córkę nim jeszcze wszystko nie było gotowe, przed jego łapami walnął piorun. Chyba to udowodniło tym lisim bobką, że była to wola wyższych bytów. Na dodatek obóz dostał nowe ozdoby. Mnóstwo czaszek i kości walało się pod łapami. Kociaki bawiły się w kałuży krwi, która spływała z ołtarza, a wojownicy przyglądali się temu zamurowani, niezdolni do ruchu.
- Proszę. Potrójny Kroku! 
Skrzywił się. Fasolowa Łodyga znów próbowała się usprawiedliwić. Po raz kolejny. Niedoczekanie jej. Wraz z wierzącymi, związali ją giętkimi gałązkami. To było nic. To co ją czekało było znacznie gorszę. 
- Zamilcz! Dopuściłaś się złamania kodeksu, wyparłaś się przodków przed ich obliczem, głosiłaś herezję i chciałaś kocięta. Nic co powiesz cię nie usprawiedliwi. 
Gotowe. Stos był już gotowy. Wojownicy wciągnęli Fasolową Łodygę na sam jego szczyt i przywiązali do pnia drzewa. Stanął przed nią, napawając się tym widokiem. Wróg jego panów zostanie zniszczony. Tak. Nastanie era wiary! Każdy niewierny spłonie! Oczywiście dla dobra ogółu społeczeństwa. 
Wszystko zamarło. Każdy czekał na to co się wydarzy. Niebo zrobiło się czarne, zasnute chmurami. 
- Przodkowie! Dumny Klanie Gwiazdy! Oto ta co was zdradziła! Oto ta co nawoływała do niezgody! Błagam was o ogień! Ześlijcie go i zakończcie życie tej wroniej strawy! Niech jej dusza przepadnie w mrocznym lesie! 

<Fasolowa Łodygo?>

Zgromadzenie!

Dnia 31 października o godzinie 18:30 odbędzie się zgromadzenie! Liderów i opiekunów klanów prosimy o uzupełnienie listy.


KLAN BURZY
Mokra Gwiazda
Chabrowa Bryza
Jeżowa Ścieżka
Stokrotkowa Łapa

Orlikowy Szept
Cętkowany Kwiat
Burzowy Mróz
Jałowcowy Świt
Drżąca Ścieżka
Burzowa Łapa
Świerszczowa Łapa
Niebiańska Łapa
Rozżarzona Łapa
Ryjówcza Łapa
Musza Łapa 

KLAN KLIFU
Berberysowa Gwiazda
Lwia Grzywa
Firletkowy Płatek

Mysi Krok
Tańcząca Pieśń
Szczawiowy Liść
Ciemna Dolina
Miętowy Strumień

KLAN NOCY
Aroniowa Gwiazda
Jesionowy Wicher
Poranna Zorza
Mglisty Sen

Biały Kieł
Poziomkowy Blask
Biegnący Potok
Wężowy Pysk
Królicze Serce
Zwinkowy Ogon
Kacza Łapa
Malinowa Łapa
Jesiotrowa Łapa
Chora Łapa
Obsmarkana Łapa

KLAN WILKA
Iglasta Gwiazda
Wróblowe Serce
Potrójny Krok
Fasolowa Łodyga

Modrzewiowa Kora
Pierzasta Mordka
Migocząca Tafla
Kaczy Trzepot
Mały Wilk
Kawczy Lot
Śnieżny Puch
Gepardzia Cętka
Żbicze Futerko
Ciernista Łapa
Północna Łapa
Płonąca Łapa
Dymna Łapa


OWOCOWY LAS

Oficjalnie – nikt, ale...
;3


CHAT: 

Nowi Samotnicy!

Słońce | Samotnik
Różanecznik | Samotniczka
Huragan | Samotnik
Słonecznik | Samotnik

Pierwsza! (Samotniczka > Klan Nocy)

Pierwsza | Samotniczka > Klan Nocy

30 października 2020

Od Zimorodkowej Łapy cd Kwaśnej Łapy

 Kwaśny korzystając z tego całego zamieszania, podszedł po cichu do Zimorodkowej Łapy. Bystre żółte ślipia spojrzały na niego. 
— Z-zimorodku — miauknął cicho. — Co teraz z Lisią Łapą? Przecież Lisia Gwiazda umarł...
Jak to umarł? Zamrugał nie rozumiejąc o czym mówił jego przyjaciel. Przecież to niemożliwe! Pomimo szpetności całkiem dobrze się trzymał! A może nie? Musiał przyznać, że ta informacja dotarła do niego z opóźnieniem. Kaszlnął kilka razy, aby uwolnić płuca od krwawej flegmy. No tak. Był chory. A może Lisia Gwiazda też był chory? 
- A jak umarł? 
Kwaśna Łapa wzruszył łapkami. Czyli nie wiedział? To może wujek Bluszczowy Poranek im powie? Powoli skierował się w stronę wojownika. Ten nadal kłócił się z jego tatą. Szybko im przerwał, próbując dowiedzieć się więcej o tej dziwnej śmierci przywódcy. 
- No Klan Gwiazd zesłał lawinę i ucięło mu łeb - szybko i łatwo wytłumaczył wujek. 
Znając już powód śmierci, wrócił do przyjaciela, który oczekiwał na to ważne pytanie. Co z Lisią Łapą? 
- Dobrze. A więc... Dowiedziałem się, że odpadła mu głowa. Pewnie na jej miejscu wyrosną kolejne, więc nie ma czego się bać. On żyję i ma się dobrze. Może ta głowa co odrośnie będzie Lisią Łapą? No bo wiesz. Skoro za dnia był szkaradą, a w nocy pięknością, to po ucięciu takiej głowy, musi ta ładna wyjść, co nie? 
Płaskopyski chwilę myślał nad sensem jego słów, po czym przytaknął. No i idealnie! Dostał odpowiedź! Od razu się jakby rozluźnił. 
- A... a myślisz, że ile będziemy tu siedzieć? - zadał kolejne pytanie czarno-biały.
- No... Póki nie przestaniemy kasłać. Ale, ale! Nie musimy tu się nudzić! Zróbmy imprezkę! 
- Impre... co? - Młodszy przekrzywił głowę. 
- Imprezkę! Dalej, Kwaśna Łapo! Śpiewaj coś, a ja będę tańczył! - miauknął wstając na łapy. 
Syn Słodkiego Języka zastanowił się przez chwilę i pokręcił stremowany głową.
- J-j-ja wolę nie... 
-No jak to nie? To razem! Dalej! Rozkręcimy tych schorowanych staruszków! O hej! O hej! Bawmy się do białego rana! O hej! O hej! Zdobędziemy fana! O hej! O hej! Bawmy się do białego rana! O hej! O hej! Zdobędziemy fana! Słuchaj mordko mojaaa, masz tu imię wojaaa. Dziś twe mianowanieee! Kocimiętki ćpanieee! O hej! O hej! Bawmy się do białego rana! O hej! O hej! Zdobędziemy fana! Fana. Fana. Dzisiaj jesteś choryyy, choroba to dama. Przyjdzie i opuściii, niczym brudna plamaaa! Tańczmy, tańczmy, tańczmy aż się zerwie ziemia. Tańczmy, tańczmy, aż się skończy epidemia. Dzisiaj słonko, będę twoim superbohaterem. A nie jakimś mysio móżdżkowym zerem. Oło, oło! Klaszczemy! Oło, oło! Oł yea! - Ukłonił się. - Ej... Czemu nie śpiewaliście? - Machnął niezadowolony ogonem. To on tu tak się starał, a nikt nie przyszedł się bawić! - Było fajnie? - zapytał się przyjaciela, oczekując od niego pochwały. Najwyraźniej dorośli nie rozumieli imprezek, ale Kwaśna Łapa tak! Musiał! W końcu byli razem! Przyjaciele na zawsze! Musiało mu się udać pobudzić kocura do rozerwania się! Jeśli nie... To czy podryw jeszcze kiedykolwiek zadziała? 

<Kwaśna Łapo?>

Od Drżącej Ścieżki cd Ryjówczej Łapy

 Biegł. Musiał ją zgubić. Natychmiast. Czuł, że w oczach zbierają mu się łzy. Nie chciał umierać! Był za młody! Zerknął w bok. Była coraz bliżej, aż wreszcie wybiła się z tylnych łap, wskakując prosto na Drżącą Ścieżkę. Przeturlali się kawałek dalej i to ona ostatecznie wylądowała na wojowniku. Coś strzyknęło. Chwilę później wydobył się pełen bólu wrzask wojownika. To tak bardzo bolało! Złamała mu kręgosłup?! Czy to znaczy, że umrze? Skrzywił się, a z oczu pociekły mu łzy.
- Pamiętasz co drapieżnik robi ze zwierzyną? Niech ten ból będzie dla ciebie przypomnieniem, że nigdy nie powinno się zadzierać z Ryjówką. - syknęła.
Zeszła z niego, dumnie unosząc ogon ku górze. Odbiegła, a on został sam. Leżał tam jeszcze jakąś chwilę upewniając się czy na pewno odeszła. Tak. Ale... Był jeden problem. Ten ból... Nie pozwalał mu się podnieść. Jęcząc usiadł, przez co wyrwał mu się okrzyk. Ał. Ał. Ruszał jednak łapami, no... prócz jednej. Czyli miał szansę na życie. Tylko... Ile to potrwa? Może jeszcze nie skończyła z nim? Zrobił krok. Ał. Nie. To tak bardzo bolało! Na dodatek był na patrolu! Czy oni się nim nie zainteresowali? Musiał wrócić do obozu. Musiał. Wujek. On. Mu pomoże. Yh. Zrobił krok, trzymając łapę w powietrzu. Nie mógł dopuścić, aby dotknęła ziemi. To byłby już koniec. Chyba drugi raz by się nie podniósł. Dziś chyba przodkowie byli dla niego łaskawi, bo zauważył swoją siostrę. Ta na jego widok szybko podbiegła i zaprowadziła do Jeżowej Ścieżki. Był jej naprawdę wdzięczny. Oszczędziła mu samotnej wędrówki, zapełnionej krzykami agonii.

***

Musiał leżeć księżyc w legowisku medyków, czekając aż wybity bark się zagoi. Wcześniej musiał być nastawiony i to był chyba taki moment, który wolał wyrzucić jak najszybciej z pamięci. Nie przeszkadzało mu jednak takie odpoczywanie. Przynajmniej trzymał się z daleka, od tej groźnej byłej samotniczki. No właśnie. Wychodziło na to, że i tam nie był bezpieczny. Właśnie dostrzegł jej pysk, który wniknął do środka. Czego ona tu szukała? Szybko się skulił, aby go nie zauważyła. Czyżby przyszła go dobić? 

<Ryjówcza Łapo?>

Od Zimorodkowej Łapy cd Tańczącej Pieśni

 – WSTAWAJ KŁAKUUU – krzyknęła mu nad uchem.
Co? Kto? Jak? Od razu się poderwał, kręcąc głową na prawo i lewo. Co? Co? Co? Zamrugał, odganiając sen. 
- Pająk? - zapytał ziewając.
- Nie. To ja. Idziemy na trening. 
- Och... Ale co tak wcześnie? - Przeciągnął się. 
Chciał jeszcze pospać i dowiedzieć się czego ten pająk od niego chciał. Bo to zaczęło się tak. Był nad wielkim polem trawy. Wronia Łapa krakała i zmieniała się w wronę, a tłum kotów bił jej brawo, kiedy zjawił się ogromny pająk, który chciał mu coś przekazać. No i... obudziła go Tańcząca Pleśń. Tfu. Pieśń. Jak dla niego Pleśń bardziej pasowała kocicy. Oczywiście chodziło o brzmienie. Łatwiej się to wymawiało i w ogóle. 
- Nic ci się nie stanie jak wstaniesz wcześniej, w drogę - Ruszyła przed siebie, korzystając ze swojej super mocy, niepatrzenia pod łapy. 
Podziwiał ją za to. Kiedy on trzymał głowę w górze, prędzej by spadł ze skarpy niż zszedł z właściwej ścieżki. 
- Co dzisiaj będziemy rooobić? - miauknął zainteresowany. 
- Walczyć. 
No. To lubił. Może w końcu uda mu się odgadnąć jak mentorka to robi, że zawsze z nim wygrywa. Kiedy znaleźli się na miejscu, kocica od razu zaatakowała. Szybko uniknął jej ciosu, szykując się na kolejny. Naprawdę była super! Znów odskok, znów i znów. 
- Co tak uciekasz? Zaatakuj mnie!
- Aleee... Ja tu myślę! - miauknął.
W końcu chciał zrozumieć czemu kotka nie patrzy na niego, a w niebo. 
- To myśl szybciej! 
- Ał! - Został uderzony i opadł na ziemię. 
- No dalej wstawaj! - Tańcząca Pieśń zaczęła go poganiać. Najwidoczniej brak skupienia ucznia mocną ją irytował.
- Mam pytanie. Dlaczego nie patrzysz na mnie, kiedy walczysz? Szczawiowy Liść mówił, że trzeba patrzeć na łapy przeciwnika, a ty patrzysz gdzieś w bok! Ja tak nie umiem! - westchnął. Tak bardzo chciał poznać jej sekret. Tak bardzo. - Jak działa ta twoja super moc? - Może teraz się tego dowie? Może był już wystarczająco duży, aby zadać to pytanie? 

<Tańcząca Pieśń?>

Od Drżącej Ścieżki cd Jeżowej Ścieżki

 Śnił o tacie. Śmiał się. Było tak pięknie. Dużo nie pamiętał, jednak ten śmiech, to radosne doznanie z nim pozostało, gdy tylko się obudził. Jednak wraz z otwarciem oczu dotarła do niego powaga sytuacji i to co miało miejsce. Jego tata. Nie żył. Czuł na boku czyjś dotyk. Spojrzał na wujka, a w jego oczach odbił się strach. 
- W-wujku... p-powiedz, że t-to nie-nieprawda...
- Chciałbym. Właśnie odbywa się czuwanie, powinieneś na nim być, Dreszczyku. - położył pysk na jego głowie. - To był nieszczęśliwy wypadek. Nie mogliście przewidzieć, że do tego dojdzie. Ośle Ucho nie chciałby, żebyś długo za nim rozpaczał. Ja... wiem, że to boli, ale... jedyne co mogę ci obiecać to to, że pewnego dnia się ponownie spotkacie.
Jego oczy od razu wypełniły się łzami. Nie. Nie, nie, nie. On chciał, aby tata był tu z nim teraz! Pociągnął nosem. Dlaczego. Czemu to się stało? Podniósł się na drżących łapach i wyszedł z legowiska uczniów. Przed ciałem stał tłum, który żegnał martwego wojownika. Zatrzymał się. A co jeśli uważają, że to jego wina? Gdzieś rzucił mu się w oczy ogon mamy. A jeśli go o to obwini? Jeżowa Ścieżka stanął obok, a on poczuł się lepiej. Da radę. Zbliżyli się, a koty zasłaniające Ośle Ucho się rozstąpiły. Mogli go pożegnać. Ten ostatni raz. Widok martwego sprawił, że powróciły do niego wspomnienia wylewającej się z ojca krwi. Umarł. Na jego oczach. Znów poczuł chęć zwymiotowania i oddania się objęciom snu. Nie da rady. Od razu po policzkach spłynęły mu łzy, a z pyska wydobył się szloch. Tatusiu... Czemu mnie zostawiłeś? Co takiego zrobił? Nic. Właśnie. Nic. Nie był w stanie go ocalić. 
Czuwał przy jego ciele dość długo. Nie miał zamiaru się z nim żegnać na zawsze. Mimo tego, że jego ciało już dawno ostygło, on siedział i wpatrywał się pusto w jego długą sierść. To tam chował się, gdy był mały. To była jego bezpieczna przystań. Nie zauważył pojawienia się mamy i rodzeństwa. Byli tam, jednak każdy milczał i cierpiał na swój sposób. O ile Piaskowa Ścieżka go kochała... Szczerze w to wątpił. I oczywiście. Gniew skierował się przez to w stronę matki. Najwidoczniej musiał zrzucić na kogoś tą całą winę, ale przecież nie była ona za to odpowiedzialna. To było głupie. Skrzywił pysk. 
- Już świta, Dreszczyku - To Jeżowa Ścieżka trącił go w bok.
- Co? - Rozejrzał się i zauważył, że już świta. 
Przesiedział całą noc? Kiedyś pewnie czułby się dumny, bo bał się tej pory, a teraz? Teraz miał to wszystko gdzieś.
- Nie. - miauknął. Chciał zostać jeszcze z tatą. Czemu wujek tego nie rozumiał? A może rozumiał? Kocur owinął go ogonem i zachęcająco skierował w stronę legowiska. Musiał odpocząć. Był zmęczony. Ale... Nie chciał. Nie chciał już nic. Nawet żyć. Nie miał dla kogo. Jak to? A wujek? Miał jeszcze go! I Jeżynkę! kiwnął głową i pozwolił się odprowadzić. Od razu padł i zasnął. 

***

Minęło kilka dni i wszystko się zmieniło. Piaskowa Ścieżka zaczęła się nim interesować. Może powinno to go cieszyć, ale nie... Nie był już tak naiwny. To nie była dobroć serca, a wtykanie nosa w nie swoje sprawy. Zaczęła nim dyrygować, nie szczędząc komentarzy. On za to miał to gdzieś. Czuł się pusty. 
- Znów upolowałeś nędzną mysz? I ty zostałeś wojownikiem? - prychnęła matka, rzucając mu krytyczne spojrzenie.
- Przepraszam. Nie mogłem się skupić. 
- To przestań latać w obłokach i weź się za siebie! 
Zacisnął zęby. No tak. Bo lepiej zapomnieć o tacie. Bardzo szybko jej przeszła żałoba. Nienawidził jej przez to jeszcze bardziej. Mimo to nie miał odwagi się postawić. Znów czuł w sobie przemożną chęć udowodnienia matce, że jest coś wart. Myślał, że zostanie wojownikiem jej to udowodni, jednak się przeliczył.
- A ty dokąd? -  Kocica zagrodziła mu drogę.
Westchnął. 
- Do wujka... Miał mi dać coś...
- O nie! Nie będziesz ćpał tych ziółek! W zupełności ci wystarczy! Wybierzesz się z Wiewiórczym Pazurem na polowanie.
- Ale dopiero co wróciłem i...
- Nie obchodzi mnie to! Może brat ci pokaże jaki powinieneś być. - Zwróciła go w kierunku rudej kupy futra, który ze znudzeniem przyglądał się ich rozmowie. 
Nie miał zamiaru polepszać relacji z bratem. Ignorowanie się było jedną z najlepszych rzeczy, która mogła go spotkać. Jeszcze mu brakuje, aby zaczął zachowywać się jak matka. 
Widząc wracającego z terenu wujka z ziołami w pysku, szybko do niego podbiegł. Za nim rozległ się wkurzony wrzask Piaskowej Ścieżki. 
- Ratuj! - pisnął chowając się za jego ciałem, widząc nadchodzącą wściekłą kocicę. 

<Jeżyku, ratuj>

Raniuszek! (Samotniczka)

Raniuszek | Samotniczka

29 października 2020

Od Kwaśnej Łapy

Trącił łapą ogon siostry. Ta szybko zabrała go z pod jego łap. Na jej pysku malowało się niezadowolenie. Kwaśny uniósł brwi zdziwiony. 
— Znów ci za gorąco? — zapytał się jej. 
Zwykle miała taką minę jak była głodna, zła lub było jej za gorąco. 
— Na pewno byłoby mi chłodniej, gdybyś prawie na mnie nie leżał. — mruknęła. 
Kwaśny, siedzący wcześniej prawie na grzbiecie kotki, ześlizgnął się z niej. 
— Teraz lepiej?
Kotka niechętnie spojrzała za siebie. 
— Ta, a jeszcze lepiej będzie, jak staniesz tam. — stwierdziła, wskazując ogonem drugi koniec legowiska starszych. 
Kwaśna Łapa odmaszerował w tamtą stronę i usiadł. Siostra posłała mu wymuszony uśmiech i położyła ponownie łeb na łapach, by pójść spać. Czarny nie mając za bardzo co robić, podszedł bliżej wyjścia z legowiska starszych. Nadeszła Pora Zielonych Liści. Nie zdążył się nią nacieszyć, a już trafił tu. Nie mógł wyjść. Tak powiedział Sokole Skrzydło. Jedyną zasadą było nie wychodzić. No i odpoczywać. Więc Kwaśny grzecznie siedział w legowisku, czasem tylko prostując łapy. Już czuł się o wiele lepiej i miał nadzieję, że medyk niedługo wypisze go, Wronkę i Zimorodka stąd. Chciał się z nimi wybrać nad ten strumień co Zimorodek im opowiadał podczas powrotu ze Zgromadzenia. Nieco się obawiał, że Pora Zielonych Liści skończy im się przedwcześnie. 
— Wronko... znaczy Wronia Łapo — zawołał w stronę siostrę. 
Ta trzepnęła ogonem zła, że ten znów zawraca jej łeb. Zignorowała brata. 
— Cicho bądź, niektórzy próbują tu spać — syknął jakiś głos. 
Kwaśny przeprosił cicho, by ponownie spojrzeć na siostrę zwiniętą w ciasny kłębek. 
— Wronia Łapo...? — miauknął cicho. 
Kotka niechętnie podniosła łeb.
— Czego? — szepnęła. 
— Mogę do ciebie podejść już?
Szylkretka westchnęła. 
— Na uderzenie serca.
Kocurek szybko podbiegł do niej, starając się na nikogo nie nadepnąć. Kotka spojrzała na niego oczekująco. A Kwaśny jak na złość zapomniał o co chciał spytać się siostry. Spuścił łebek.
— Zapomniałem. 

<Wronka?>


Od Kwaśnej Łapy

Siedział skulony w legowisku starszych, pokasłując cicho. Oprócz niego było jeszcze parę kotów. Nie wszystkie znał. Niektóre kojarzył z pyska. Na szczęście prócz niego na kwarantanna trafił Zimorodkowa Łapa i Wronia Łapa, więc nie był samotny. Podniósł pysk, widząc stającego w wejściu kota. Na widok znanego mu burego futra, zjeżył się automatycznie. Maślakowa Łapa też nie zdawała się być pocieszona jego widokiem. Jej żółte ślipia zwęszyły się, a na pysku wkradł się paskudny uśmiech. 
— Kogo ja widzę? Kwaśny Smród — syknęła słabo w jego stronę, wchodząc do środka. 
Zakaszlała cicho, posyłając zdenerwowane spojrzenie poganiającemu jej medykowi. Kwaśny zdziwił się słysząc przerobione swoje imię. Nie tak się nazywał. 
— Nazywam się Kwaśna Łapa — poprawił kotkę. 
Ta prychnęła. 
— Nie pyskuj, Kwaśny Smrodzie. — warknęła, unosząc na niego łapę, lecz złapał ją znów przypływ kaszlu. — Bo skończysz jak swój stary. 
Kwaśna Łapa na dźwięk imienia ojca, spojrzał na swoje łapy. Słyszał, że jego tata umarł. Nie było go przy tym. Podobno sam Klan Gwiazd go zabił. Tak przynajmniej szeptały koty. Bluszczowy Poranek, wujek Zimorodkowej Łapy, często miauczał, że należało mu się to. Że rudy lider robił sobie kpinę z Klanu Gwiazd i ci w końcu na nim się odegrali. Że taka kanalia jak on już dawno powinna gryźć piach. Kwaśny przyglądał mu się zdziwieniem. Nie rozumiał, czemu kocur zaczął się tak burzyć i głośno źle mówić o jego tacie dopiero po jego śmierci. Przecież mógł to wcześniej zrobić, jak ten żył. Teraz nic tym nie osiągał. 
— Co zatkało cię? — syknęła rozbawiona, kładąc się na legowisku lisi ogon od niego. — Lepiej uważaj, żeby i ci kamień łba nie odciął. 
Kwaśny pokręcił łebkiem. 
— Berberysowa Gwiazda mówiła, że kamienie aż tak często się nie osuwają — miauknął do kotki. 
Ta przewróciła oczami. 
— Powinni już dawno zmienić mentora. Taki mysi bobek i syn Zasranej Gwiazdy nie powinien mieć naszej liderki jako mentorki! — stwierdziła, machając zła ogonem. — To mnie powinna nauczać. To ja powinnam zostać po niej liderką. A nie jakiś zapchlony Lwia Grzywa!
— Nie unoś się tak, mysia pokrako — warknął na nią Bluszczowy Poranek. — Jesteś bachorem znajd, nie płynie w tobie krzta Klanu Klifu. 
— Prze-przestań B-bluszczyku — miauknął cicho Żywiczna Mordka, który najgorzej przechodził chorobę. 
Arlekin słysząc słowa brata, jeszcze bardziej się zjeżył. 
 — Nie mów tak do mnie niedorobiona kotko — syknął na rodzeństwo. 
Kwaśny korzystając z tego całego zamieszania, podszedł po cichu do Zimorodkowej Łapy. Bystre żółte ślipia spojrzały na niego. 
— Z-zimorodku — miauknął cicho. — Co teraz z Lisią Łapą? Przecież Lisia Gwiazda umarł...

<Zimorodku?>

Od Fasolowej Krzywicy (Fasolowej Łodygi) CD. Potrójnego Kroku

 Powoli budziła się ze snu. Delikatnie poruszyła uchem, słysząc Potrójny Krok niedaleko. Czyli już nie spał. Nie odezwał się jednak słowem, a gdy Krzywica zaczęła się przeciągać, próbując przygotować stawy i kości do codziennej pracy, jej dawny mentor wyszedł z legowiska, nosząc na pysku niezbyt zadowoloną minę. Wrócił jednak zaraz, niosąc w pysku dwie piszczki - ptaka i mysz. Ku zdziwieniu młodszej, Potrójny Krok rzucił jej mysz prosto pod łapy. Chwilę wpatrywała się w martwą piszczkę, nie wiedząc, jak zareagować. Cisza dzwoniła jej w uszach, a myśli biegły jak szalone. Zaraz zerknęła na trójłapego kocura, rzucając mu zdziwione, niepewne spojrzenie. Nie rozumiała go. Naprawdę, nie potrafiła zrozumieć jego działań ani toku myślenia. Wczoraj się kłócili. Ich interakcje nadal zagradzała dziwna bariera pleciona z ciszy i braku wzajemnego zrozumienia. A teraz? Dawny mentor przynosi jej coś do jedzenia, nie wywalając z legowiska żeby sama coś sobie przyniosła? Próbował się jakoś z nią pogodzić? Jednak jego pysk nic takiego nie zdradzał. Potrójny Krok wysyłał jej tyle sprzecznych znaków, aż w końcu przestała sobie z nimi radzić. Może nie powinna próbować odgadnąć sposobu bytowania Trójki? Tylko pogodzić się z tym, że już zawsze tak miało być? Fasolowa Krzywica opuściła łeb, kierując spojrzenie morskich oczu z powrotem w mysz. Mimowolnie kąciki jej ust uniosły się, a na jej mordce zamajaczył słaby uśmiech. Bez słowa zajęła się konsumowaniem myszy, by zaspokoić grający w jej brzuchu marsza głód.
Po skończeniu, dokładnie wylizała pysk od metalicznie pachnącej, gęstej cieczy, po czym wyszła na chwilę, zakopać szczątki zwierzątka poza legowiskiem. Dobrze wiedziała, że Trójka nie byłby zadowolony, gdyby zostawiła po sobie bałagan, szczególnie po gryzoniu. Zagrzebawszy ostatki, kotka rozejrzała się po obozie. Było... spokojnie. Tęskniła za tym. Nawet jeśli był to tylko pozorny spokój. Ich klan w końcu odżywał na dobre. Delikatne promienie słońca ostrożnie gładziły ją po grzbiecie, dając jej przyjemne poczucie ciepła. Zapowiadała się ładna pogoda na dzień dzisiejszy. Ciesząc się złotym kręgiem jeszcze parę uderzeń serca, Fasola w końcu skierowała swój lekki krok do legowiska medyków. Pierwszym, co zwróciło jej uwagę był Trójka, siedzący już nie na swoim posłaniu, a przy rodzinnym domu ich, a raczej jego pająka - Tkacza i jej potomstwa. Sporo już te robaczki żyły. Ciekawe, ile jeszcze zostaną u nich i czy w ogóle kiedykolwiek opuszczą bezpieczną jamę. Fasolowa Krzywica dostrzegła, że Potrójny Krok majstruje coś przy ich mieszkanku. Czyżby renowacja? Pointka chwilowo zatrzymała się a progu, aż w jej płuca wpuściła sporą dawkę powietrza. Może to był sposób? Zacząć wszystko... od nowa? Jak kiedyś? Liliowa pozwoliła sobie na niewielki uśmiech podchodząc bliżej cętkowanego, który nastawił uszu, słysząc jej kroki.
— Nie chciał byś mieć pomocnika? 

< Potrójny Kroku? >

Od Ciernistej łapy

Musiałem przyznać, że nieco się nudziłem. Wyprawa z Miedzianą Iskrą do lasu nieco mnie wymęczyła, dlatego po powrocie większość czasu spędziłem na odpoczywaniu z siostrą i pomaganiu w jakiś mniej ważnych obowiązkach. Obserwowanie klanu z pobocza było niezwykłe ciekawe — wszystko chodziło jak w zegarku, wszyscy wiedzieli co mają robić i wydawało się, że nikt ani nic nie mogło tego spokoju zakłócić. 
    Szybko pomogłem zanieść jeszcze trochę mchu jednemu z uczniów, gdy nagle zobaczyłem Miedzianą Iskrę wchodzącą do obozowiska. Podbiegłem do niej w kilku susach, hamując, by w nią nie wpaść.
    — Co będziemy jutro robić? — zapytałem na wydechu. Kotka uśmiechnęła się delikatnie, wiedząc już, że nie mogę doczekać się jutrzejszego dnia. 
    — Co powiesz na polowanie? — spytała po chwili.
    — Jasne!
    Po krótkiej rozmowie kotka odeszła do swoich zajęć, a ja postanowiłem wrócić do Skrzącej Łapy — nie wiedziałem, czy już wróciła z własnego treningu, ale miałem małą nadzieję, że tak się stało. Zauważyłem ją z daleka, gdy wchodziła do obozu ze swoim mentorem. Pożegnali się, a gdy Skra mnie zobaczyła, podeszła powoli.
    — Jak ci minął trening? — spytałem, chcąc jakoś zachęcić ją do rozmowy. Łapa w łapę zaczęliśmy iść w stronę legowiska, wymieniając się ogólnikowo informacjami. Zabrałem po drodze pożywienie dla siebie, by przekąsić coś po dość żywiołowym dniu i usiedliśmy niedaleko legowiska uczniów, by na spokojnie się posilić. Jedliśmy w ciszy, rozglądając się wokół. Lubiłem takie chwile, gdy mogliśmy pobyć we dwójkę, tak jakby wszystko było jak dawniej. Widziałem, że Skrząca Łapa również cieszyła się z tego powodu, choć doskonale wiedziałem, że tego nie powie.

~*~

Spałem wtulony w futro siostry, gdy nagle usłyszałem dziwne szmery pochodzące z centrum obozu. Przeciągnąłem się, chcąc znowu zapaść w drzemkę, jednak odgłosy powtórzyły się i za bardzo mnie ciekawiły. Po cichu wymknąłem się z legowiska i rozejrzałem wokół — na środku stało trzech wojowników, rozmawiając ze sobą przyciszonymi głosami. Jednym z nich był Wróblowe Serce, który dojrzał mnie. Skuliłem się delikatnie, wiedziałem, że już nie dam rady się schować przed jego wzrokiem — mój plan, by powoli wrócić do legowiska, legł w gruzach. 

<Wróblowe Serce?>

Od Wróblowego Serca

 *dawno, dawno temu*

To nie była jedna z tych zwyczajnych, radosnych ceremonii. Tłumek uczestników wydawał się dużo rzadszy niż zwykle, nowe imiona uczniów wykrzyczane ciszej niż zwykle, gratulacje praktycznie nieobecne. Gdy tylko wybrzmiało ostatnie “Gepardzia Łapa!” i “Żbicza Łapa!”, na placu nie został nikt. 
     Pamiętał strach, który go wtedy sparaliżował. Tak jak wszyscy, słyszał o kłótni między Potrójnym Krokiem a Strzyżykową Pręgą, w rezultacie której medyczka zamieszkała w kociarni. Część klanowiczów myślała że zajęła akurat to legowisko, bo jako jedyne było wolne. Do nich należał Wróbelek. A nawet gdy okazało się, że się mylił, był ostatnim, który przeklinałby kocicę. 
Doskonale wiedział, jak to jest być odrzuconym przez klan.
Pewnie dlatego tamtego dnia zamiast odłożyć upolowaną mysz na stos ze zwierzyną, chwycił ją w pysk i ruszył do żłobka. Wierzył, że nikt nie powinien być tak traktowany. Nieważne czego by się nie dopuścił. Strzyżykowa Pręga na pewno żałowała tego, co się stało, samotne wychowanie dzieci było w jego oczach wystarczającą karą. Chciał pokazać jej, że nie wszyscy są przeciwko niej. I przy okazji poznać maluchy.
Ku jego zaskoczeniu, żłobek był pusty. Dwie brązowe kulki leżały wtulone w siebie, bez żadnej opieki. 
Zostawił mysz i wyszedł, poszukać ich matki. Pewnie wyszła po jedzenie, albo trochę rozprostować łapy. Rozejrzał się po obozie, szukając znajomej, egzotycznej sylwetki.
Dotarły do niego podniesione głosy. Później czas przyspieszył.
Kłótnia Potrójnego Kroku z królową. Interwencja Iglastej Gwiazdy. Powrót kocicy w stronę legowiska. Huk, który rozdarł niebo tuż pod ich nosami. Dymiące szczątki.
Stał z szeroko rozwartymi ślepiami i zjeżoną sierścią, nie potrafiąc uwierzyć w to, co się stało. Dlaczego? Piorun… Czy właśnie w ten sposób Klan Gwiazdy karał winnych? Na niebie nie było ani jednej chmury, słońce świeciło jasno jak wcześniej, więc niemożliwym było, żeby nadchodziła burza.
Klan Gwiazdy na jego oczach zabił samotną matkę. Znienawidzoną i odrzuconą przez klan za złamanie jednego z jego praw. 
Dlaczego?
Dlaczego nie ukarał morderców? Czemu nie zabił tych, którzy prześladowali jego ojca? Dlaczego nie interweniowali wcześniej, nie ostrzegał, że kotka popełnia błąd?
Czemu zareagowali akurat teraz? Czyżby miłowali to jedno prawo dużo bardziej, niż życie kotów? Czy tym, co się dla nich liczyło był tylko Kodeks i nic więcej?
Nie, nie potrafił w to uwierzyć. Jego tata nie był potworem. Inni przodkowie też nie mogli nimi być. Dlaczego więc się na to godzili? Dlaczego tolerowali nienawiść, a karali miłość?
     Nowi uczniowie skończyli rozmowę ze swoimi mentorami i niepewnie kierowali się w stronę swojego nowego legowiska. 
Zauważył go Górski Szczyt. Został mentorem po raz drugi. Skinął na swojego mentora i podszedł bliżej.
- Co o tym sądzisz? - zapytał.
Wróblowe Serce spojrzał na niego zaskoczony, nie do końca rozumiejąc o co przyjaciel pyta.
- To dobry kocur - miauknął w końcu. - Cieszę się, że zostałeś mentorem. Gratulacje.
- Dzięki. - Wojownik uśmiechnął się, ale w jego oczach bury dostrzegł obawę.
W końcu nikt nie chciał mieć do czynienia z przeklętymi, prawda?

Od Wróblowego Serca cd. Kawczego Lotu

Kolejna łza bezszelestnie spadła na udeptaną ziemię, momentalnie znikając. Mrok nocy skrył jej ślad, podobnie jak uczynił to z wcześniejszymi kroplami. Gwiazdy milczały, nie mając zamiaru wydać tajemnicy.
Wróblowe Serce skulił się mocniej, próbując obronić się przed atakującym go chłodem, ale to nic nie dało. Ogarniające go zimno nie pochodziło z zewnątrz. Silniej zacisnął powieki.
Co się z nim stało?
Zadawał sobie to pytanie coraz częściej. Zawsze miał się za pogodnego, towarzyskiego i mocno związanego ze swoją rodziną kota. Miał wielu lepszych bądź gorszych znajomych, kochającą rodzinę, gotową zrobić dla niego wszystko i spokojne miejsce, które mógł nazwać domem. Miał też zaszczytne miano wojownika, a także dobrą opinię wśród klanowiczów. Miał wszystko, czego potrzebował, by być szczęśliwym.
Dlaczego więc nie potrafił?
Zmienił się, czuł to doskonale. Jasne zasady, w które wierzył bez wahania, nagle traciły ostrość, raz po raz przekraczane. Odsunął się od najbliższych, coraz więcej czasu spędzając w samotności. Jego relacja z mamą, Małym, Kawką, a już szczególnie Północą to był jakiś żart. Z przyjaciółmi także. Kiedy ostatni raz spędził trochę czasu z Fasolką? Górą? Modrzewikiem? Kiedy zrobił dla nich coś więcej, niż wynikało to z jego obowiązków jako wojownika? Kiedy zagadał do cioci Miedzi, wujka Igły, kiedy odwiedził mamę?
Nie. Zamiast tego wolał szwędać się po lesie i spędzać całe dnie na bezmyślnym leżeniu i gapieniu się w przestrzeń marząc, żeby coś w końcu się zmieniło. A później rzucał im krótkie "cześć" i szedł spać, żeby rano znów zniknąć.
Nie zasługiwał na to, co miał. Cętkowany Liść powinna urodzić kogoś innego, kto będzie potrafił docenić to wszystko, co ma, kto będzie dla niej oparciem i pomocą.
Dużo lepiej by było, gdyby zniknął. Bliscy nie zmarnują na niego ani uderzenia serca dłużej, może nawet znajdą kogoś lepszego niż on.
Powinien umrzeć. Nie był godny bycia Wilczakiem. Synem i bratem. Dzieckiem swojego ojca.
Nie próbował hamować łez. Noc była jedyną porą, w której mógł sobie na nie pozwolić.
Czuł się tak cholernie samotny. Wśród tych wszystkich bliskich, którzy nie mieli pojęcia co czuł.
Czasami chciał się zwierzyć. Wyrzucić z siebie wszystko, co go przygniatało. Chciał, żeby ktoś nareszcie go zrozumiał. Zobaczył coś więcej niż tylko szeroki, sztuczny uśmiech na jego pysku. Ale nie potrafił. Nikt nie nauczył go mówić o emocjach, zresztą… Cholernie się bał. Bliscy nie zasługiwali na prawdę o nim, leniwym, bezużytecznym i zapatrzonym w siebie kocurze. Nie mógł być dla nich ciężarem. Mieli wystarczająco dużo problemów. W których oczywiście ich nie wspierał, zajęty sobą.
Czasami marzył, że znajduje kogoś, kto go zrozumie. Kto zmusi go do wyznania całej prawdy, a po wszystkim przytuli i powie, że to przecież nie ma znaczenia. Kogoś, z kim będzie mógł dzielić duszę. Kto wywoła uśmiech na jego pysku wtedy, gdy zabraknie mu siły. Wiedział, że poświęciłby mu całe swoje życie. Czasem wstydził się egoizmu tego marzenia.
Zresztą nie miał co się łudzić. Wszyscy widzieli w nim tylko wiecznie uśmiechniętego głuptasa, naiwniaka nie znającego prawdziwego życia, nie rozumiejącego problemów. Błazna.
Widział to w oczach rodzeństwa, wujka i cioci, matki. Żabiego Skoku, Fasolki, czasem miał wrażenie, że nawet Modrzew tak go postrzegał. Nieszkodliwy głupek. Idealny do żartów. Nie trzeba go brać na serio.
Śmiech. Jego myśli poszybowały w stronę poprzedniego zgromadzenia. Tak właśnie było. Śmiech i żarty.
I uśmiech, który roztopił jego serce.
Pokręcił głową.
Nikt nie zechce błazna.

- Kawko? - Uśmiechnął się, widząc zirytowanego brata. Niedawno został wojownikiem i bury był z niego cholernie dumny. Co nie zmieniało faktu, że wciąż chyba nie pogodził się z myślą, że jego braciszek dorósł. - Coś nie tak?
W odpowiedzi otrzymał parę burkniętych pod nosem, niezbyt cenzuralnych słów. Posłał przepraszające spojrzenie Róży. Kotka tylko się uśmiechnęła i taktownie wycofała mając świadomość, że z jakiegoś powodu czarny nie życzył sobie jej obecności.
To wszystko jego wina. Zostawił go. Wtedy, gdy brat najbardziej go potrzebował.
- Nie wiem, co ci nie pasuje w Róży. Może to ciągłe towarzystwo Północ ci nie służy? Jak idzie jej trening? - zapytał, nie doczekawszy się reakcji na (dosyć kiepski) żart.


<Kawko? Standardowo przepraszam, że tak długo xd>

28 października 2020

Od Mokrej Gwiazdy CD Niebiańskiej Łapy

 Chłodniejsze powietrze zmierzwiło moją sierść. Rany na pysku, które zabliźniły się jakiś czas temu, nadal trochę swędziały, jednak Jeżowa Ścieżka zabronił mi ich tykać. Potrząsnąłem więc głową, by odgonić chęć przejechania po nich pazurami.
Śnieg powoli topniał, zwierzyna wychodziła z nor. Niby nadchodzi Pora Nowych Liści, a jednak chłód wciąż trzymał.
Siedząc przy wyjściu czekałem na Niebiańską Łapę. Jej imię było bardzo dostojne i ładne. Kiedy przyjdzie pora mianowania ją na wojownika, będę musiał dopasować idealny drugi człon. By był równie godny jak pierwszy. 
- Dzień dobry. - Usłyszałem z boku, co wyrwało mnie z przemyśleń. 
Przeniosłem swoje jasno-niebieskie oczy na uczennicę, która podeszła by mnie przywitać. Podniosłem się z ziemi, otrzepując szarzejące powoli futro. 
- Dobry - miauknąłem ciepło. - Ruszamy? 
Kiwnęła głową, więc ruszyłem przodem. Wydawało mi się, iż Niebiańska Łapa jest dziś w lepszym humorze, a może nawet będzie bardziej chętna do rozmowy? Oczywiście wiedziałem, że kotka z charakteru jest spokojną i małomówną istotą, jednak chętnie pomógłbym jej przełamać bariery strachu. Tak jak niegdyś Ciernista Gwiazda zrobiła ze mną.
Szedłem sprawnym krokiem przed siebie, nasłuchując czy kotka za mną nadąża. Robiła to, dzięki odsłoniętej przez słońce trawie. Nie było już tyle śniegu co w zimę, więc jej ruchy nie były niczym krępowane.
- Zajmiemy się tropieniem. Jest pora nowych liści, idealny czas na taką naukę. - Oznajmiłem po chwili ciszy.
Poprowadziłem kotkę na tereny łowieckie, co zajęło nam dłuższą chwilę. Słońce świeciło wysoko na niebie, kiedy stanąłem, ciesząc się spokojem panującym dookoła. Wciągnąłem powietrze, wyczuwając pierwsze stworzenia. Spojrzałem na uczennicę, która grzecznie czekała, aż coś powiem.
- Tropienie zaczyna się od rozpoznawania zapachów ofiar. - Mruknąłem. - Poznałaś je ostatnio. 
Kiwnęła głową na potwierdzenie moich słów. Machnąłem z aprobatą ogonem, kierując kroki ku najsilniejszemu z zapachów. Otworzyłem pysk, by lepiej go czuć.
- Podejdź proszę, co czujesz? - Zapytałem, gdy podeszła.
Kotka posłusznie zaczęła węszyć w obrębie nas, a ja czekałem na jej werdykt, by poprowadzić dalej lekcję.

<Niebiańska Łapo? ^^>

Od Płonącej Łapy CD Pierzastej Mordki

 - Dzisiaj zaczynasz swój trening. Za kilka godzin udasz się na nocne czuwanie. Nim do tego dojdzie, masz za zadanie wymienić mech każdemu z uczniów. Na moich oczach. Nigdzie nie pozwolę ci iść, dopóki nie wypełnisz swojego zadania - miauknęła Pierzasta Mordka, siadając w wejściu.
Płomień nie dość, że miała potargane futro przez tego...tą...no przez tego kota głupiego, to jeszcze miała zrobić co?!
Zmarszczyła brwi, patrząc gniewnie na Pierzastą Mordkę. Cierpliwie siedział w wejściu, patrząc na uczennicę.
Oj nie. Tak to nie będzie!
- A co ja, służąca? - Prychnęła, mając gdzieś słowa mentora.
- Jesteś moim uczniem i masz robić to-
- Nikt mnie nie pytał o zostanie TWOJĄ uczennicą! - Burknęła gniewnie. - Więc wypchaj się tym osikanym mchem i wyjdź!
Pierzasta Mordka zmarszczyła gniewnie brwi, bijąc nerwowo ogonem na boki. Mimo, iż z jej oczu dało się wyczytać zdenerwowanie, Płomień tego nie odczytała w ten sposób. Młoda zrozumiała przekaz tak; szykuj się na lanie, nędzna kupko sierści. 
Odsłoniła kiełki, również pusząc futro, tak jak jej mentorka. Odwróciła wzrok, nie chcą patrzeć na tego frajera-frajerkę. Czymkolwiek była, nie będzie jej traktować jak służącą ani pomiatać! Jeszcze czego, by w ten sposób rozkazywać samej prawnuczce Iglastej Gwiazdy!
- Nie jestem twoją matką, żebyś się tak do mnie zwracała. Jestem twoją mentorką, czy tego chcesz, czy nie. Nie popisuj się i wynieś ten mech. Nos ci od tego nie odpadnie. - Powiedziała stanowczo pointka.
Widocznie miała dosyć zachowania swojej uczennicy, a to był dopiero początek. Płomień też nie była zachwycona takim obrotem spraw. Nie chciała takiego mentora, który uważał siebie za kotkę, mimo oczywistych faktów, iż tak nie było! Jaja miał, śmierdział jak kocur i głos też był męski! Więc z jakiej bańki kazała nazywać siebie w żeńskiej formie?
Płomień prychnęła słysząc słowa Pierzastej Mordki. Odwróciła się do niej tyłem, wzrokiem omiatając legowiska. Brudne, rozwalony mech wszędzie. No co za zwierzyniec tu sypia?? Ona w żłobku miała lepsze warunki, jak tutaj!
- Huh? Dobrze, że nie jesteś moją matką! Zresztą, jako kocur nie możesz nią być! - Rzuciła ostro. - Jeszcze czego, żeby mnie frajer wychowywał. Stałabym się takim beznadziejnym przykładem wojownika jak ty.
Nie potrafiła opanować ciętego języka. Nie widziała zresztą w swoich wypowiedziach nic złego. Ot - ogłaszała swoją opinię, używając takich słów, jakie jej na jęzor przyszły. Tym samym nie widziała sensu w traktowaniu swojej mentorki z szacunkiem, którego zresztą nikt jej nie nauczył. Była kłębkiem złych manier z ogromnym ego i ciętym ozorem. Biedna Piórko, będzie musiała stoczyć z nią walkę o władzę, ponieważ tortie nie zamierzała się cofnąć przed niczym. 
Tak więc, patrząc kątem oka na mentorkę, mierzyła ją ostrym spojrzeniem. Mogłaby wynieść ten głupi mech i mieć spokój, ale lepiej przecież stracić nerwy i napsuć innym krwi, prawda?

<Pierzasta Mordko?>

Od Stokrotkowej Łapy cd. Drżącej Łapy (Drżącej Ścieżki)

*dawno temu, kiedy Dreszcz był uczniem*

- Musisz je znaleźć w tej stercie i poukładać- wyjaśniłam.
- Dobrze... Powój... zaraz...już jest na miejscu. Hm... Liście ogórecznika. - mówiłam w myślach.
Usłyszała ciche ziewnięcie.
- Pewnie mu się nudzi. Dla uczniów medyków takie zajęcie jest normą, ale dla przyszłych wojowników może być to trochę nudne. W końcu oni mają inne zadania. Polują, walczą, patrolują granice... i mogą mieć partnera i kocięta. - pomyślałam i westchęłam - Skup się.
Brałam rośliny w pysk i odkładałam na miejsce.
Po skończonej pracy odwróciłam głowę. Gdzie jest Drżąca Łapa? Uciekł? Przestraszył się roślinek?
Usłyszałam ciche pochrapywanie? Dreszcz? Dreszcz, żyjesz?!
- Żyj... Żyje. Przyszedł już Jeżowa Ścieżka?
- No... Jeszcze nie.
- Tak długo? Może coś mu się stało. - zmartwił się uczeń.
- Robimy zakład?
- No.. dobrze. Tylko o co?
- Może o tę kupkę ziół? Jeśli wygram, to ty będziesz musiał je poukładać. - powiedziałam pod nosem. - Założę się, że wróci jeszcze przed zachodem słońca.
- Niech będzie. Mam nadzieję, że nie przegram.
****
- Jeszcze trochę do zachodu. Chyba wygrasz. - miauknęłam. - Jestem głodna.
- Nieważne kto wygra. Coraz bardziej zaczynam się martwić o wujka. A co jeśli nie wróci? - westchnął.
- Wróci. Na pewno.
W wejściu stanął medyk.
- Jest tu kto? - miauknął, niosąc w pysku zioła.
- Wujku! Jesteś. Tak się martwiłem. - krzyknął kremowy, biegnąc w stronę dorosłego kocura. - Pomogę ci.
Pręgowany przejął zioła od krewnego.
- Wygrałam zakład. - zamruczałam cicho.
Wyszłam z legowiska medyków, zmierzając do sterty jedzenia.
Słońce nadal zachodziło. Już można było zobaczyć niektóre gwiazdy.

<Dreszczu? Chyba możemy kończyć sesję?>

Od Wróblowego Serca

*dawno temu*

Stał u boku swojego przyjaciela, wykrzykując nowe imię świeżo mianowanej uczennicy - Północnej Łapy. W oczach Górskiego Szczytu lśniła duma. Czekoladowy wiedział, że mimo że kotka nie była biologicznym dzieckiem srebrnego, ten i tak traktował ją jak córkę. No, a przynajmniej próbował.
- Nie zrozum mnie źle, ale… cieszę się, że opuszcza żłobek. Może będzie miała trochę łatwiej… - miauknął, spuszczając wzrok. Wróblowe Serce doskonale wiedział, co wojownik miał na myśli. Jego partnerka nigdy nie lubiła kociąt a teraz, gdy została matką dla całej gromadki… Cieplejsze uczucia okazywała chyba tylko swoim dzieciom. Góra musiał czuć się winny, że nie potrafił nic z tym zrobić. 
Bury spuścił łeb. Podobnie jak i on. Od kiedy w kociarni zamieszkała Wężowy Wrzask, unikał jej jak ognia, nie dając się tam zapraszać nawet przyjacielowi. A przecież obiecał sobie, że zrobi wszystko, żeby być wsparciem dla koteczki. 
Z ciężkim sercem obserwował, jak tłum rzednie, a kolejne koty znikają z miejsca zgromadzeń. Po chwili poza ich dwójką, jego bratem i samą uczennicą nie było już nikogo. 
- Górski Szczycie! - rozległ się wrzask. Adekwatnie do imienia kocicy, która go wydała.
Jego przyjaciel poruszył się niespokojnie. 
- Muszę iść - miauknął przepraszająco.
Wróblowe Serce skinął głową. Rozumiał. Chociaż nie mógł zaprzeczyć, że miał nadzieję, że kocur pójdzie pogratulować swojej córce awansu. 
Wojownik rzucił ostatnie niepewne spojrzenie w stronę vanki, skinął przyjacielowi i pobiegł w stronę żłobka, poganiany przez kolejny krzyk.
Bury przyjrzał się stojącym w oddali kotom. Był dumny z brata, że został mentorem i to tak niedługo po mianowaniu. Tak samo dumny był z córki Wawrzynka. Nawet nie zauważył, kiedy urosła na tyle, żeby zostać uczennicą.
Dwa koty, przy których go nie było wtedy, gdy najbardziej tego potrzebowały. Dwie zaniedbane relacje. Dwa wyrzuty sumienia.
Spuścił łeb. Naprawi to wszystko, naprawdę! Zabierze Kawkę na polowanie, pogadają, pożartują trochę. 
“Jak dawniej” chciał dodać. Tylko że dawniej też nie spędzali ze sobą wiele czasu. Ostatnio sam na sam rozmawiali chyba wtedy, gdy Cętkowany Liść poprosiła go o zaprowadzenie brata do medyka. Ciągle nie rozumiał, dlaczego mały postanowił zjeść wtedy pokrzywy, ale nie zastanawiał się nad tym. Kocięta miewają różne dziwne pomysły. Sam kiedyś…
Z zamyślenia wyrwał go ruch zauważony kątem oka. Świeżo upieczony mentor widocznie skończył rozmowę ze swoją uczennicą, bo skierował się w stronę legowiska. Podniósł się i ruszył w stronę Północnej Łapy.
Zdecydowanie urosła od czasu, gdy widział ją ostatnio. Była wysoka jak na ucznia, ale za to przeraźliwie chuda. Kolor futra odziedziczyła po tacie, a przynajmniej tam, gdzie nie było białe. Miała znudzoną minę, ale w jej ślepiach błyszczała inteligencja.
- Cześć - miauknął przyjaźnie. - Chciałem ci pogratulować. - Uśmiechnął się szeroko do kotki.
Zmierzyła go zimnym spojrzeniem.
Nie do końca takiej reakcji się spodziewał. Chrząknął zmieszany. Może go nie pamiętała i stąd ta podejrzliwość?
- Możesz mnie nie pamiętać, byłaś całkiem mała, kiedy się poznaliśmy… Jestem Wróblowe Serce, twój tata był moim przyrodnim bratem. - Uśmiechnął się ciepło. 
- Miło cię poznać, przyrodni bracie mojego ojca - wysyczała najzimniejszym tonem, jaki kiedykolwiek słyszał. - Lepiej późno niż wcale, prawda?
W jej ciemnych brązowych oczach nie było nawet iskierki ciepła.
Wróblowe Serce spojrzał na nią szeroko rozwartymi ślepiami, nie wiedząc co powiedzieć. Ona też milczała, przyglądając mu się tylko. I miał wrażenie, że dostrzegł w jej oczach cień pogardy.
- Jeśli będziesz kiedyś czegoś potrzebowała… - zaczął spłoszony, naprawdę nie wiedząc, jak z nią rozmawiać. Przerwała mu.
- Zabijesz mnie? - zapytała absolutnie poważnym tonem.
- Nie! - miauknął od razu, spanikowany. Skąd przyszedł jej do głowy taki pomysł?!
- W takim razie mi się nie przydasz. Możesz wracać do swojego legowiska, do zobaczenia na moim mianowaniu na wojownika - miauknęła i odwróciła się do niego tyłem, ruszając w stronę leża uczniów.
- Cz-czekaj! - zawołał za nią, ale za późno. Zostawiła go. Tak po prostu. Nie mógł w to uwierzyć. 
Nie tak wyobrażał sobie ich spotkanie.
Ruszył w stronę wyjścia z obozu, próbując zagłuszyć wyrzuty sumienia.

Od Orlikowego Szeptu

w końcu ostatnie dłuższe opko z nadrabiania fabuły

Został wybrany jako jeden z tych, którzy mieli za zadanie obronić Klan Wilka spod pazurów niejakiego Stwórcy. Nadeszła pierwsza taka walka w jego życiu.
Wszystko przez pojawienie się trójnogiego, liliowego kocura, nie bez powodu posiadającego imię Potrójny Krok. Opowiedział o całej sytuacji Mokrej Gwieździe. Historia medyka rozniosła się po spokojnym Klanie Burzy w mgnieniu oka. Wkrótce na językach każdego z wojowników, uczniów czy królowych widniał tylko jeden temat: więźniowie z lasu.
Biały został jednym z wybranych, którzy mieli zapisać się w karty losu, pisanego przez nich samych. Jeden z wyzwolicieli. Być może, dzięki jego pazurom, zdoła przyczynić się do wymierzenia sprawiedliwości oprawcom.
- Orliku, wiem o decyzji Mokrej Gwiazdy - zagadała białego Konwaliowe Serce. Zapach kotki wydawał się mniej intensywny niż zazwyczaj, każdy kosmyk futra odstawał w innym kierunku, a żółte oczy wyglądały na zmęczone i smutne. - Proszę cię o jedno, przekaż Świtającej Masce, że nadal o nim pamiętam. I nigdy nie zapomnę. Burza i Stokrotka rosną i... Wszystko z nimi dobrze.
Biały zacisnął zęby. Cała sytuacja go denerwowała. Ćwiczył od szóstego księżyca walkę, uśmiercił tyle zwierząt, widział śmierć bliskich sobie kotów, a wizja świadomego pozbawienia życia innego rozumnego kota nie uśmiechała mu się wcale. Gdyby Koniczynka żyła, nie opuszczałaby najmłodszego syna ani o krok, uspokajałaby go. Teraz to część cynamonki, gdzieś zatopiona w duszy Orlikowego Szeptu, próbowała ukoić nerwy kocura. Serce biło mu rytmicznie, a pełne troski słowa czarnej medyczki nie uspokoiły tego mięśnia.
- Nawet nie wiem, jak on wygląda - odpowiedział zgodnie z prawdą Orlik. Nie chciał robić na złość przyjaciółce, ale po prostu zapominał detali wyglądu u ukochanego Konwalii. Nie przykładał do tego głowy. Pamiętał jedynie, że widział go jako ucznia na jednym ze zgromadzeń. Już wtedy próbował poderwać Konwaliowe Serce. Taka drobna próba zaimponowania kotce skończyła się zakazanym uczuciem i trójką dzieci-wpadek.
- Morskie oczy, płowa sierść. Na pewno go rozpoznasz - miauknęła czarna.
Odszedł w milczeniu, po drodze zaglądając do Cętkowanego Kwiatu i swoich dzieci. Pożegnał się z nimi, czując na karku chłodny powiew śmierci. Nikt nie obiecał mu, że wróci żywy. Mógł paść na ziemię podczas pierwszej bijatyki i umrzeć na skutek wykrwawienia.
Postanowił walczyć, chociaż z wątpliwościami i strachem we własnym sercu.
***
Walka się zaczęła. Mokra Gwiazda poprowadził burzaków na tereny Klanu Wilka. Gdy dotarli do obozu, Stwórca i jego popleczniczy od razu zaatakowali.
Orlikowy Szept nie zauważył, kiedy zaczął się bronić. Czując ostrość czyiś pazurów, odpychał własnymi kończynami niechcianych wrogów. Syczał, wściekle machał ogonem, drapał i gryzł każdego, kto się do niego zbliżył.
Nikogo nie próbował zabić. Nie chciał, lecz wiedział, że w końcu ta chwila nadejdzie, szybciej niż grom od Klanu Gwiazdy.
Wziął kilka głębokich oddechów, chcąc się uspokoić, by panować nad każdym swoim ruchem. Jedno złe posunięcie, a trafi na drugą stronę. Umrze, zostawiając dzieci i Cętkowany Kwiat samych. 
Pod nogami wylądowało mu ciało jednego z klifiaków.Orlikowy Szept odskoczył, sycząc złowrogo. Gęste, półdługie futro zwiększyło swoją długość o co najmniej połowę. Każdy zmysł wojownika się wyostrzył, przygotowując się do bójki. Nieco ochłonął, widząc, że ktoś inny, z Klanu Wilka, szarpał się z klifiakiem. Osobnik ze zniewolonego stada z lasu gryzł wroga i zadawał mu rany. 
- Doskonale.... Rób tak dalej, a padniesz szybciej - mruknął spokojnym tonem więzień, dotykając językiem krwi, wypływającej z ran kocura z Klanu Klifu. Następnie roześmiał się i dostrzegł obecność białego.
Orlik rozpoznał go od razu. Połowe futro, morskie oczy. Świtająca Maska. 
On. Ten, który przysporzył Konwaliowemu Sercu tyle cierpienia. Ten, w którym medyczka bezgranicznie zakochała. Cały pysk płowego pokryty był plamami czerwonej posoki, a wzrok wydawał się pełen wściekłości i żądzy zemsty. 
- Orlikowy Szept... No, no, nie spodziewałem się, że spotkamy się w tak krwawym momencie - miauknął point, wstając i szepcząc coś do ucha klifiakowi. 
Orlikowy Szept chciał się cofnąć. Widział w sposobie poruszania się nowopoznanego dzikość, pewność i grację. Przełknął ślinę. Skupił się całym sobą na Świtającej Masce nie wiedząc, czego się po nim spodziewać. Z opowieści czarnej płowy wydawał się delikatny i uczuciowy, lecz przed chwilą ranił, bez żadnych zachamować, jednego z popleczników Stwórcy, czym zaprzeczał wcześniejszym słowom Konwalii. Bitwa o wolność stała się tylko tłem, a odgłosy szarpaniny i jęków wyciszyły się. 
- Skąd mnie znasz? - odruchowo miauknął biały, wzdychając cicho. - Świtająca Maska... To ty. 
-No, no, jednak masz jakąś tam mądrość w tej główce. Znasz tajemnicę Konwalii, pomagałeś jej podobno przez większość życia... Więc nie obawiaj się mnie - mówił spokojnym tonem płowy. - Mam za to idealną propozycję... Zabij tego kocura. Pokaż mi swoje umiejętności. Chcę cię poznać, a w czasie bitwy wychodzą najlepsze cechy każdego kota... Co patrzysz takim wzrokiem, godnym wystraszonego pisklęcia? Ofiara leży plackiem. Lepiej, żeby kolejny zły stracił życie. Świat stanie się piękniejszy! - dodał po chwili, śmiejąc się głośno. 
Burzak przełknął ślinę. Nie spodziewał się takiego zagrania ze strony wilczaka, który sam wyglądał na pełnego wrogości. 
- P-po co? Sam możesz go zabić. W końcu... To... Jeden z tych, którzy cię gnębili - odpowiedział Orlikowy Szept. Starał się podtrzymać kontakt wzrokowy z płowym. 
- Ojoj, chyba nie znasz powagi sytuacji. Otóż... Zobacz. Jesteś na polu bitwy. Mokra Gwiazda przybył tutaj ze swoją własną zgrają, która ratuje Klan Wilka. Każdy klifiak to twój wróg, nasz wróg - mówił Świt, dokładnie akcentując każdy wyraz. Dopiero w tej chwili Orlikowy Szept zauważył, że płowy nie posiada ogona. Przeszedł go dreszcz, co biedny morskooki musiał przeżyć, tracąc go. Konwaliowe Serce nie miauczała nic o kalectwie pointa, więc leśny kocur musiał utracić kawałek ciała niedawno. - Jesteś na polu walki. Wyglądasz na dorosłego kocura, który dawno ukończył swój trening. Zabiłeś tysiące zwierząt, a przed pozbawieniem życia wrogiego kota zaczynasz wątpić? Mleczowy Kwiat - mówił płowy, pokazując ogonem na leżącego. - zasługuje na śmierć. 
- N... Nie. Sam widziałem, jak się nim zajmowałeś, więc... Chyba to twoja ofiara. Nie moja - powiedział niespokojnym tonem biały. 
Powieka pointa drgnęła z irytacji. Nie wyglądał na cierpliwego. 
Uwaga, dalej może być mniej przyjemnie dla wrażliwszych czytelników, dlatego dalsza część czytana na własną odpowiedzialność. 
- Jednak to prawda... Każdy z Klanu Burzy to cholerny pacyfista... - mruknął pod nosem Świtająca Maska. W ułamku chwili podszedł do towarzysza i wgryzł się w lewe ucho białego, z frędzelkami na szczycie. Zrobił to tak mocno, że Orlikowy Szept odskoczył, drapiąc pointa po pysku. Krzyk niebieskookiego zlał się z dźwiękami bitwy. Kocur z Klanu Burzy widział przed sobą mroczki. Czuł okropny ból, a następnie spływające krople krwi. Mało brakowało, by stracił fragment własnego ucha. Wiedział, że po bitwie będzie zmuszony do udania się do medyków. Inaczej wda się zakażenie. 
- To ostrzeżenie. Następnym razem się mnie posłuchaj od razu. Nie wiesz, co oni mi uczynili, więc nie baw się w myśliciela, tylko działaj! - mówił Świtająca Maska. Odwrócił głowę w stronę Mleczowego Kwiatu. Klifiak wstał i zamierzał zaatakować kogoś z Klanu Burzy. - DZIAŁAJ! BIEGNIJ, ZABIJAJ GO! - krzyknął wściekły płowy. 
Orlikowy Szept działał pod wpływem impulsu. Zaczął biec, nie zwracając już uwagi na pointa. Skoczył na Mleczowy Kwiat, wbijając mocno pazury w jego ciało. Następnie dwa kocury stanęły do ciężkiej walki. Każde z nich korzystało z nabytej wiedzy. Szastali pazurami, ostrymi jak nigdy, w kierunku słabych punktów przeciwnika. Syczeli, warcząc przy okazji raz po raz. Z tego pojedynku mógł wyjść żywy tylko jeden kot. 
Był nim Orlikowy Szept.

Dalej jest nieco mniej przyjemny fragment, dlatego czytasz ciąg dalszy na własne ryzyko

27 października 2020

Od Iskry

Denerwowała się. Wyraźnie to czuła - jej serce biło szybciej niż zwykle, w żołądku zadomowiło się łaskoczące napięcie, a ogon bez jej woli wędrował miarowo raz w prawo, raz w lewo. Odetchnęła głębiej, próbując wyswobodzić się od targających jej ciałem uczuć. Na próżno. Było nawet gorzej niż wtedy, gdy szukała Jeżyka, jakby jakaś jej część była pewna najgorszego. 

Siostra nie żyła. A jeśli żyła, była na nią wściekła, nie chciała jej oglądać. Zostawiła ją. Nie chciała jej dłużej znać, bo wtedy, gdy najbardziej jej potrzebowała, Iskra zniknęła, zrzucając na nią cały ból, strach i rozpacz. Miały tylko siebie, nierozłączne od początku.
Obwiniała ją o zniszczenie Klanu, o śmierć Muszelki. Śmierć rodziców. 

Tak, właśnie tego się obawiała. Przez te wszystkie księżyce starała się o niej nie myśleć. Nowe wyzwania i miejsca zaprzątały jej głowę do tego stopnia, że nie było to trudne. Wtedy było łatwiej. Problem znikał, gdy swoje uczucia zamknęła w najgłębszym kącie swojego serca.
Tylko że od jakiegoś czasu tego nie potrafiła. Siostry gościły w jej myślach coraz częściej, zaburzając jej spokój, zatruwając myśli. Sprawiając, że coraz częściej oglądała się za siebie, zamiast przeć naprzód. Przepełniona sprzecznymi emocjami, stawała się zagadką dla samej siebie. Nie mogła tak dalej żyć. Nie potrafiła.
Coraz częściej myślała o śmierci. Towarzyszyła jej prawie od zawsze, krocząc za nią jak cień, ale pierwszy raz naprawdę uświadomiła sobie, że ona też umrze. I to nie kiedyś, za księżyce tak długie, że wydają się wiecznością. Choćby i teraz. 
Pierwszy raz dotarło do niej, że oprócz tego oczywistego długu wobec świata, ma też kilka innych i nie wybaczyłaby sobie, gdyby odeszła bez ich spłacenia.
- Iskro? - miękki głos wyrwał ją z zamyślenia. - O czym myślisz?
 Odwróciła się w jego stronę i uśmiechnęła lekko.
- O śmierci. 
Kocur spojrzał na nią szeroko rozwartymi ślepiami. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał.
- Dlaczego?
- To już ten wiek - zażartowała. 
Towarzysz spojrzał jej w oczy. Jego niemal czarne ślepia zdawały się być wyprane z emocji, ale czekoladowa nauczyła się w nich czytać. Wyglądało z nich… przerażenie.
- Jak możesz mówić o tym tak spokojnie? - miauknął. Głos mu zadrżał.
Uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Wiesz, dokąd wędruję?
- Znaleźć siostrę - odmiauknął. Jego głos brzmiał tylko trochę pewniej.
Zaśmiała się i pokręciła głową, rozbawiona.
- Tak, teraz faktycznie po to idziemy. Ale nie o to chodziło. - Spojrzała mu w oczy. - Wiesz, dokąd wędrowałam wcześniej?
Nie odpowiedział, patrząc na nią uważnie. Zauważyła, że jeśli czegoś nie wiedział, wolał milczeć niż zgadywać. Tak też było i tym razem. Odczekała chwilę i kontynuowała.
- Ja też nie wiem. - Widząc jego zaskoczoną minę, dodała. - To nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Liczył się tylko wiatr w futrze, czyste niebo nade mną i ziemia pod moimi łapami. To wszystko. A dokąd mnie zaprowadziły… To zupełnie inna sprawa. Miejsca, które widziałam, zostały ze mną na zawsze, tu. - Wskazała na pierś, na której wciąż odznaczał się żółty ślad barwidła. - Wiesz już?
Ciemne ślepia przyglądały jej się uważnie. Dostrzegła w nich zaskoczenie i błysk zrozumienia, ale wciąż…
- Każda wędrówka ma swój kres, a koniec jednej jest równocześnie początkiem kolejnej. Życie to cykl, krąg ciągłych przemian, końców i początków. Nic nie trwa wiecznie. Nawet śmierć. - Uśmiechnęła się łagodnie. - Wszystko, co żyje, musi umrzeć, a co umiera… będzie żyć. Takie jest prawo Wszechmatki. Takie jest prawo istnienia.
Zamilkła. Nagle wydała się kocurowi zupełnie inna, wiele bliższa, ale równocześnie z zupełnie innego świata niż on. Nieosiągalnego. 
Zrozumiał, dlaczego wtedy wyskoczył przez okno. Dlaczego wędrował z nią od kilku księżyców, dlaczego znosił jej humory, dni milczenia, ból łap. Dlaczego chłonął każde jej słowo, nawet to rzucone mimochodem. Dlaczego dla niej polował, sypiał w dziwnych miejscach, a czasem wcale. Walczył ze sobą każdego dnia, wychodząc do obcego dla niego świata, mając tylko ją za przewodniczkę.
Uśmiechnęła się, jakby znając jego myśli. 
- Już niedaleko.

Od Ciernistej Łapy cd. Gepardziej Cętki

To był jeden z tych dni, podczas których mój humor był nieco lepszy niż zazwyczaj, jednakże nie spodziewałem się, że jeden z uczniów, z którym nigdy nie rozmawiałem, postanowi do mnie zagadać. Gepardzia Łapa mocno mnie zaskoczył swoim uczynkiem, jednak postanowiłem tego nie pokazywać. Krótka rozmowa nie była aż taka trudna, jednak czułem, jak jego ciało zaciska się, broniąc przed jakimkolwiek inicjatywą. Nie wiedziałem, dlaczego zgodziłem się na spotkanie z nim, jednak chyba posiadanie jakiegoś kompana nie może być złe, prawda? Musiałem przecież mieć jakiś znajomych, by móc poprawnie funkcjonować w klanie.

~*~

Miedziana Iskra zaskoczyła mnie swoim przybyciem, informując, że zabiera mnie ze sobą. Skierka już dawno wybyła gdzieś ze swoim mentorem, dlatego też nie miałem nic przeciwko. Już po chwili znajdowaliśmy się w lesie. Musiałem przyznać, że zawsze takie wypady mnie uspokajały, czułem się w końcu wolny, dlatego też sam z siebie kiedyś zaproponowałem spacer. 
    — Może chciałbyś dziś polować? — spytała z delikatnym uśmiechem, patrząc na mnie znad ramienia.

~*~

Czas mijał, a ja musiałem przyznać, że moja znajomość z Gepardzią Cętką była dość pozytywna. Podczas gdy ja nadal byłem uczniem, on stał się doskonałym wojownikiem, jednak nie zepsuło to naszej relacji. Często spotykaliśmy się, ale musiałem zrozumieć, że przez swoje obowiązki nie mogło się to odbywać tak często jak kiedyś. Podczas gdy myśli naszły mój umysł, w tłumie zobaczyłem znanego mi kota. Widziałem, że z kimś rozmawiał, dlatego skuliłem się niedaleko, czekając aż przestanie. 
    Patrząc czasem na koty wokół, czułem się wykluczony. Wszyscy rozmawiali ze sobą swobodnie, śmiejąc się, a ja zawsze stałem z boku, chroniąc Skrzącą Łapę. Jednakże wiedziałem, że była to jedynie moja wina — nie wychodziłem z inicjatywą, a gdy tylko ktoś do mnie podchodził, nie wyglądałem na chętnego do rozmowy.
    — Witaj, Ciernista Łapo.

Notatka od admina: Gepardzia Cętka został NPC

Od Ciernistej Łapy

Już od momentu, gdy dowiedziałem się, że dostałem mentora, nie mogłem doczekać się pierwszych lekcji. Mimo tego, że po moim zachowaniu nie było widać entuzjazmu, chciałem je mieć. Chociaż wiedziałem, że dogadanie się z Miedzianą Iskrą nie pójdzie mi tak prosto. 
    Skra spała wtulona w moje futro i szkoda mi było zostawiać ją samą, ale wiedziałem, że nie mogę się spóźnić. Nie chciałem już pierwszego dnia zdenerwować mojej mentorki. Delikatnie podniosłem się ze swojego legowiska i ruszyłem w stronę wyjścia, by zjeść na szybko swój pierwszy posiłek i spotkać się z Miedzianą Iskrą przy wyjściu. Jak dobrze zrozumiałem, dzisiaj mieliśmy odbyć spacer po terenach, bym dowiedział się, jak wygląda nasz teren. Większość uczniów już znajdowało się poza obozem, ciesząc się zajęciami, jednakże ja nie wiedziałem, czy podołam — strasznie bałem się, że cierń w sercu, który został po stracie rodziców, nie pozwoli mi zawiązać jakichkolwiek relacji z własnym nauczycielem. Westchnąłem cicho i po posiłku powłóczyłem łapami w stronę wyjścia. Miedzianą Iskrę zobaczyłem już z daleka, rozglądała się wokół, najpewniej wyczekując mojego przybycia. Przystanąłem na chwilę i wymusiłem w sobie delikatny uśmiech, by od razu jej do siebie nie zniechęcić. Ona uśmiechała się naturalnie, widziałem, że cieszyła się na myśl o naszym spotkaniu, podczas gdy moje ciało nagle sparaliżowało i nie mogłem zrobić choćby jednego kroku do przodu. Kotka spojrzała w moją stronę i pomachała ogonem na przywitanie, podczas gdy ja tylko patrzyłem w jej stronę. Podeszła do mnie bliżej, a ja, widząc jej ciepły wzrok, poczułem, jak ucisk w moim ciele puszcza. 
    — P-przepraszam — mruknąłem, odwracając wzrok. — Miło mi cię poznać, Miedziana Iskro.

<Miedziana Iskro?>

Od Ciernistej Łapy

Widziałem, że z moją siostrą z dnia na dzień nie jest najlepiej. Od śmierci rodziców unikała innych kotów, jakby nie chciała związać się z którymkolwiek z nich jakąkolwiek relacją. Nie zmuszałem jej. Nienawidziłem, gdy ktoś podchodził do niej i na siłę zagadywał, pomimo tego, że z daleka było widać, że nie miała na to chęci. Jednak nie opuszczała legowiska; za każdym razem przynosiłem jej jedzenie, byleby nie musiała iść sama. Gdy tylko widziałem tą pustkę w jej oczach, siadałem obok i dotrzymywałem jej towarzystwa, nie mówiąc nic — czułem, że nie chciała rozmawiać, jednak nie chciała być sama. Nie rozumiałem jednak, dlaczego Skierka nie chciała i ze mną rozmawiać. Chociaż odpowiadała półsłówkami, chciałem usłyszeć jej głos przez dłuższą metę, tęskniłem za jej uśmiechem. Lecz czując jej żałobę nie miałem sumienia ją o to prosić. Dlatego często przesiadywałem w kącie wraz z nią, obserwując, co dzieje się na zewnątrz. 
    Ruszyłem w jej stronę, czując otuchę na widok jej delikatnego uśmiechu, lecz już po chwili opuściła swój wzrok na łapy, nie chcąc patrzeć mi w oczy. Westchnąłem cicho i nie zwracałem uwagi na nikogo wokół mnie, podbiegłem do niej i delikatnie polizałem jej czoło, nic nie mówiąc. Położyłem się tak, by nasze futra się dotykały. 
    — Tutaj jesteście — usłyszałem głos mojej mentorki. Stała w drzwiach legowiska dla uczniów z delikatnym uśmiechem na pysku. — Czyli to jest twoja sios...
    — Możemy wyjść na zewnątrz? — wymruczałem, zasłaniając siostrę własnym ciałem. Nie chciałem wystawiać jej na stres dotyczący spotkania z moją mentorką. Wychodząc, uśmiechnąłem się delikatnie w jej stronę.
    — Zaraz wrócę.

<Skra?>

Od Miedzianej Iskry CD Iglastej Gwiazdy

 Słysząc histeryczny krzyk przeszywający uszy chyba wszystkich w obozie i jego poblizu, od razu wiedziała, że należy do jej kochanego Igiełki. Chciała pędzić do niego, ale wiedziała dobrze, czuła, że on chce być teraz sam. Jednak czy było to dobre przeczucie? Jeśli teraz do niego nie pobiegnie, będzie miała wyrzuty sumienia. Co miała robić? Desperacko zaczęła przebierać przednimi łapami w miejscu. Jęknęła przeciągle, w akcie nienawiści do swojego niezdecydowania w tej chwili. Podeszła do wejścia do legowiska medyków i tam zaczęła nerwowo dreptać w kółko. Wejść czy nie wejść? 
Na szczęście jej bijatyka myśli została przerwana przez samego Igłę. Wyszedł chwiejnym krokiem z legowiska, a gdy tylko ją zobaczył, rzucił się jej w ramiona, niemalże od razu mocząc jej jasne futro toną gorzkich, przepełnionych żalem i smutkiem, przezroczystych łez. Odwzajemniła uścisk, a jej oczy również zaczynały napełniać się słoną cieczą. Musiała być dla partnera teraz wsparciem, jednak nie mogła już dłużej trzymać w sobie tych wszystkich emocji. Musiała go podnieść na duchu, jednak nie umiała. Poddała się, rozklejając się na dobre.

***

Wybudziła się z lekkiego snu, przeciągnęła się, ziewając beztrosko. Na chwilę obecną zapomniała o całym złu tego świata i o wszystkich zmartwieniach. Powiedziała sobie, że dziś będzie dobry dzień, i takim ten dzień zamierzała uczynić. A do szczęścia potrzebowała teraz jednego. Pewnego liliowego kocura. Wstała z posłania i wyłoniła się z legowiska wojowników. Z zadowoleniem stwierdziła, że miała jeszcze trochę czasu, zanim weźmie Cierniową Łapę na trening. Pokicała żwawo w stronę legowiska lidera. Zajrzała tam nieśmiało, jakby wciąż była niesfornym uczniem objawiającym się konsekwencji spotkania z liderem. Zachichotała cichutko na tę myśl. 
Igła otworzył nieznacznie oczy, zauważając poruszenie w wejściu.
– Miłoości potrzebuję – Miedź wyszczerzyła białe ząbki w szerokim uśmiechu.


<Igiełko?>

26 października 2020

Od Ryjówczej Łapy CD. Drżącej Ścieżki

 Dobry łowca nigdy nie spuszcza swej zwierzyny z oczu. Przyglądała mu się z cienia, kryjąc się w trawie, poruszanej z lekkim wiatrem. Chociaż częściej skupiała się na sobie. Domyślała się, że boidupa unika jej, a na najmniejszy szelest reaguje zjeżeniem futra. Bał się i to sprawiało jej nieukrywaną satysfakcję. Był myszą, na którą się czaiła, żeby w odpowiednim momencie wykonać skok. Ta chwila nadeszła szybko, podczas wspólnego patrolu. Skręciła wraz z nim, wchodząc w drugie krzewy, żeby szybciej dotrzeć za kremowym. Nie była znowu taka mała, miała wiek i rozmiar odpowiedniej wojowniczki, jej ciało także przybrało na masie, przez częste posiłki. Jadła z przyzwyczajenia wtedy, kiedy potrzebowała, ale większe, bardziej obfite w mięso porcje, nie żałując sobie choćby kęsa.
Niczym łowca przyczaiła się. "Mysz" była jej. 
- No... Nie sądziłam, że tak szybko zostaniemy sami. 
Wśród ciszy rozległ się jej głos. Drżąca Ścieżka natknął się na jej wrogi wzrok. Zlustrowała go od góry do dołu, nie ukrywając pogardy jego istnieniem. Kalekie myszy długo nie przeżyją z drapieżnikiem. 
Nadepnęła mu na ogon, zanim ten zdążył rzucić się do biegu, unieruchamiając go w miejscu. Przełknął ślinę. Czekała na jego krzyk, ten się jednak nie rozległ. Zamiast tego z jego pyszczka wydobyło się przerażone miauknięcie.
- J-j-ja... J-j-ja n-nie n-nie chci-a-ałem ci-cię wk-k-k-kurzyć...
- Więc było trzymać pysk zamknięty i nie podskakiwać, boidupo. - wycharczała głosem tak zimnym, że Drżącą Ścieżkę przeszedł ledwo dostrzegalny dreszcz.
W jej chłodnych ślepiach koloru błota, odbiła się rządza drapieżnika, która skłaniała do doprowadzenia ofiary do ostateczności. Owinęła swój pazur wokół koniuszka jego ogona. Grymas pojawił się na mordce kremowego na moment, zanim ten znowu spojrzał na nią z przerażeniem. Wiedział, że była do wszystkiego zdolna. Nie bała się konsekwencji, czy też przelewu krwi. 
- Ostrzegałam... - przybliżyła się do jego ucha, racząc go ciepłym oddechem. -...żebyś nie chodził samotnie. A ja zawsze dotrzymuje słowa. 
Chwyciła za jego paliczek nagłym ruchem, wbijając  w niego ostre pazury. Drżąca Ścieżka pisnął z przestrachu, jednak było za późno na okazanie litości. Ba, nawet by tego nie zrobiła. Prychnęła. Przybliżyła jego pysk bliżej tego jej, żeby mógł spojrzeć w jej oczy. 
- I co teraz zrobisz, myszko? Nigdy nie wygrasz z prawdziwym drapieżnikiem. Możesz próbować udawać, że tak nie jest, ale jesteś zbyt słaby żeby przetrwać. - pogładziła jego policzek. - Dowiedziałam się, że od kociaka masz paranoje. Może i ja jestem tylko twoim wyobrażeniem? Największym lękiem? 
- N-n-nie r-rób m-mi k-k-krz-krzywdy. - pisnął kremowy. 
Machnął łapą, odrzucając od siebie uczennicę. Szylkretka poleciała dalej, lądując na czterech łapach. Wojownik był doświadczony w walce, musiała zajść go sprytem. Drżąca Ścieżka ruszył do biegu, chcąc ją zgubić. Od razu rzuciła się w jego kierunku, przemierzając szybko dystanse. W jej żyłach płynęła krew najszybszych kotów w lesie, ale również napędzało ją pragnienie zemsty.
Dorwać. 
Dorwać.
Powtarzała sobie biegnąć po wrzosowiskach. Pustą polanę bez żadnych drzew, mogących stanowić potencjalne ukrycie. Była coraz bliżej, aż wreszcie wybiła się z tylnych łap, wskakując prosto na Drżącą Ścieżkę. Przeturlali się kawałek dalej i to ona ostatecznie wylądowała na wojowniku. Coś skrzyknęło. Chwilę później wydobył się pełen bólu wrzask wojownika. Zrobiła mu krzywdę. 
Zrobiła mu krzywdę! 
Poczuła niemal chorą satysfakcję. Coś było nie tak z jego barkiem. Widziała jak krzywi się z bólu, podczas gdy ona wciąż go trzymała przy ziemi, nie dając mu okazji do ucieczki. Pewnie mógłby łatwo ją zrzucić, korzystała więc z tych uderzeń serca.
- Pamiętasz co drapieżnik robi ze zwierzyną? Niech ten ból będzie dla ciebie przypomnieniem, że nigdy nie powinno się zadzierać z Ryjówką. - syknęła.
Zeszła z niego, dumnie unosząc ogon ku górze. Odbiegła z powrotem do patrolu, po drodze łapiąc wiewiórkę. Nie przejmowała się wojownikiem. Jej cel na ten moment został zakończony. 


<Dreszcz?> 

Od Tańczącej Pieśni CD Zimorodkowej Łapy

 – Nie mam pojęcia o czym konkretnie mówisz, ale jeśli chodzi ci o rzekę, to tak, jest ona jeszcze na naszych terenach. Niedaleko niej jest granica z Klanem Wilka. Zaprowadzę cię tam, kiedy będziemy obchodzić tereny. Czyli jeszcze dzisiaj. 
Zakończyła swój wywód, machnąwszy ogonem na swojego ucznia. Chciała odejść stąd jak najszybciej, żeby kocurek nie zadawał już więcej zbędnych pytań. Chrząknęła krótko i ruszyła żwawym krokiem do przodu, w kierunku pierwszej granicy. Miauknęła do Zimorodka, aby się pospieszył. Czeka ich jeszcze duuuużo trasy. A dnia mieli coraz mniej. 
– A więc, gdzieś tam o leży sobie granica z Klanem Nocy…

***

Podniosła gwałtownie głowę, potrząsając nią szybko. Otworzyła oczy. Przyśniła jej się bardzo dziwna sytuacja, jednak przestała o niej myśleć w ciągu następnych kilku uderzeń serca. Nowa energia wstąpiła w jej ciało, pobudzając do działania. Wstała sprężyście na nogi, uprzednio się przeciągając. Tylko, że… było jeszcze trochę za wcześnie. Zamrugała kilkukrotnie, gdyż jej mózg nie chciał przyjąć do świadomości faktu, że świt nawet jeszcze nie nadszedł. Prychnęła zirytowana. Co miała teraz robić? Usiadła z powrotem na swoim mchowym, lekko zużytym już legowisku, jednak nie zamierzała znowu iść spać. Prawdopodobieństwo, że ten dziwny sen wróci, było zbyt duże. Zaczęła więc myśleć nad bardziej szczegółowym planem na dzisiejszy trening z jej uczniem – Zimorodkową Łapą.
Nareszcie, słońce wyłoniło się zza horyzontu, dając drogę ucieczki pierwszym jego promieniom. Tańcząca uśmiechnęła się mimowolnie, czując ciepłe promyki skaczące po jej futrze. Wyprostowała długie, szczupłe łapy. Po cichu udała się w stronę legowiska uczniów, gdyż dzisiaj nie zamierzała czekać, aż Zimorodek sam wstanie. Pobudka parę chwil wcześniej nie wyrządzi mu żadnej szkody.
– WSTAWAJ KŁAKUUU – krzyknęła mu nad uchem.
Na dzisiejszy trening walki miała świetny humor.


<Zimorodku?>

Od Jeżowej Ścieżki CD. Drżącej Ścieżki

- Jeżowa Ścieżko! 
Czekoladowy kocur oderwał wzrok od łapy Krowiego Ogona. Kotka nie uważała na patrolu łowieckim, przez co wpadła w kopiec kreta. Nieszczęśliwie zwichnęła sobie kończynę. Na szczęście dała radę doczłapać do obozu i nie było aż tak poważnie. Szybko powinno się zagoić, o ile młoda wojowniczka będzie porządnie odpoczywać, żeby jej nie przemęczać. 
Poruszył wąsami z rozbawieniem, gdy chwyciła między łapy jego ogon jak wtedy, gdy bawili się za jej czasów dzieciństwa. Uśmiechnęła się do niego figlarnie, wracając następnie spojrzeniem do swojej łapy. W jej oczach odbiło się niezadowolenie. Maść musiała ją szczypać, ale była konieczna. 
- Odpoczywaj, Krowi Ogonie. - miauknął medyk Klanu Burzy.
Pożegnał machnięciem ogona kotkę, która ruszyła do wyjścia. Minęła się w nim z Orzechowym Futrem. Jeżowa Ścieżka uśmiechnął się do wojownika szeroko. Sikorkowy Śpiew, córka Pląsającej Sójki, spodziewała się potomstwa i z tego co mówił klan, były to młode właśnie Orzecha. Pewnie bardzo się cieszył na myśl, że zostanie ojcem, tak jak burzaki na to, że ich klan powiększy się o kolejne maluchy.
Uśmiech natychmiast zszedł mu z pyska, gdy dostrzegł przerażenie w ślepiach wojownika. Jego nerwowe szuranie łapami, machnięcia ogonem oraz wykrzywiony w smutku pysk, były oczywistym znakiem - stało się coś strasznego. 
- Co się stało? - mruknął. 
Pośpieszył do składziku z ziołami, żeby podczas tłumaczeń wojownika, chwytać potrzebne medykamenty. Czas jak zawsze mógł odegrać we wszystkim kluczową rolę. Milczenie Orzechowego Futra zaniepokoiło go jeszcze bardziej. Usłyszał ciężkie westchnięcie. Jeżowa Ścieżka odwrócił się w jego kierunku, posyłając mu pytające, a wręcz zmartwione spojrzenie. 
- Znaleźliśmy Ośle Ucho. Nie żyje. Na ciele ma krwawiące ślady. Drżąca Ścieżka był z nim, jest przerażony tak bardzo, że nie może nam wytłumaczyć, co się wydarzyło. 
Ta wiadomość była ciosem w serce czekoladowego. Jego przybrany starszy brat... odszedł. Zostawił ich. Klan, kociaki, partnerkę, rodzeństwo... Jeżowa Ścieżka zamknął oczy, żeby zebrać wirujące w jego głowie tysiące myśli. Był najstarszym kocurem w całym klanie, ale sądził, że umrze ze starości, za wiele księżyców, otoczony wnukami, w spokoju. Oboje przeżyli ciężko śmierć Kucykowego Ogona i nim żałoba zdążyła minąć, nadchodziły kolejne śmierci. A teraz jeszcze on. 
Klanie Gwiazdy miejcie go w swej opiece. 
Złożył cichą modlitwę do przodków, zanim wybiegł z legowiska. Zaskoczył go spokój. Jego własne opanowanie. Zawsze przy śmierciach zalewał się łzami, trzęsły mu się łapy, a tęsknota była najgorszą rozpaczą. Tym razem zachował się spokojnie. Może po tylu śmierciach, po prostu był już odporny. Zauważył zrozpaczona Rzeczny Nurt, tulącą się do futra Tańczącej Zorzy. Ośle Ucho, gdy byli malutcy, spędzał z nimi bardzo dużo czasu. Opowiadał im najróżniejsze historię i wiedzieli, że zawsze mogą liczyć na starszego brata. Nigdy ich nie zawiódł. Właśnie takim będą go pamiętać. Aż pewnego dnia, ponownie się spotkają wśród gwiazd. 
Drżąca Ścieżka mógł dojrzeć jego zaniepokojony wyraz pyska, kiedy zobaczył jego łapy we krwi. Wiedział, że to nie bratanek zabił wojownika. To musiał być wypadek. Byli ze sobą bardzo zżyci. Po śmierci ojca czuł, że w Dreszczu coś raz na zawsze się zmieni. Kazał zaprowadzić go do legowiska.
Kremowy pociągnął nosem, a z oczu wylał się wodospad łez. Stokrotkowa Łapa podała mu ziarenka maku. Zjadł je. Poczuł się lepiej. Z daleka widział jak zasypia. Chociaż przez chwilę się uspokoi. Nie na długo, bo gdy tylko się obudzi, śmierć ojca stanie się dla niego cierniem w sercu. 
Podszedł do ciała brata, przyglądając mu się uważnie. Krwawa smuga przebiegająca przez jego szyję, wskazywała na wykrwawienie. Wyciągnął mały fragment szkła. Musiał się potknąć i nieszczęśliwie wpaść w rzecz Dwunożnych. 
- Powiadomcie Mokrą Gwiazdę. Powinniśmy odbyć czuwanie. - miauknął.
Jeżowa Ścieżka pochylił się nad ciałem brata, wsuwając nos w jego gęstą sierść, w łagodnym geście, żegnając się z nim. Usłyszał dźwięk oddalających kroków, ale nawet się nie podniósł. Wydawało mu się, że wiatr zawiał mocniej, niosąc ze sobą słowa "Zaopiekuj się nim". Ośle Ucho... w Klanie Gwiazdy zapewne ich właśnie obserwuje i wini się za to, że syn był świadkiem jego śmierci.
- Zaopiekuje. - obiecał. Zamierzał dotrzymać złożonej obietnicy.
Słodki zapach dotarł do jego nosa. To brat przyszedł się z nim pożegnać. Odpowiedział mruczeniem, zamykając oczy, by lepiej wczuć się w obecność zmarłego. Jako medyk miał lepszy kontakt z Klanem Gwiazdy. Otworzył niebieskie ślepia, gdy poczucie bliskości przeminęło. Koty gromadziły się już, gotowe odbyć czuwanie. Musiał pójść po Drżącą Ścieżkę. 
Sunął ogonem po ziemi, dotarł do swojego legowiska. Wsunął głowę do środka, dostrzegając niemal od razu śpiącego kremowego kocura. Dopiero gdy jego łapy przekroczyły "próg", pozwolił pierwszym łzą pociec po czekoladowym futrze na policzkach. Usiadł, nagle odebrany z sił, płacząc. Stracił kolejnego członka rodziny. Kto będzie następny? Pokręcił łbem, zwieszając go następnie. Smutek i tęsknota zapanowały nad jego ciałem, na chwilę odbierając mu oddech.
Gdy ten powrócił, Drżąca Ścieżka już przekręcał się na mchowym posłaniu. Jeżowa Ścieżka z trudem podniósł się na łapy, podchodząc do bratanka i dotykając łapą jego boku, żeby go obudzić. Kiedy tylko wojownik otworzył oczy, które zatrzymały się na nim, dostrzegł w nich strach.
- W-wujku... p-powiedz, że t-to nie-nieprawda...
- Chciałbym. Właśnie odbywa się czuwanie, powinieneś na nim być, Dreszczyku. - położył pysk na jego głowie. - To był nieszczęśliwy wypadek. Nie mogliście przewidzieć, że do tego dojdzie. Ośle Ucho nie chciałby, żebyś długo za nim rozpaczał. Ja... wiem, że to boli, ale... jedyne co mogę ci obiecać to to, że pewnego dnia się ponownie spotkacie. 
Chciał go pocieszyć. Ale obecnie sam nie potrafił wymówić właściwych słów, jak przy śmierci Kucykowego Ogona. Chyba najlepszym co mógł dla niego zrobić, była po prostu obecność obok i pokazanie, że nie jest w tym wszystkim sam. Pozbyć się jego wyrzutów sumienia.


<Dreszczyku? :c>