Lotek, o ile uwielbiał każdą porę roku pod względem romantycznym, tak nie przepadał za gorącem. Unikał otwartych terenów jak słońca, szczególnie w porze zielonych liści, siedząc całe dnie w wodzie, dlatego też nie był szczęśliwy z wyboru na patrol. Sapnął jedynie, przygotowując się na cierpienie i prosząc w duchu, by nie wychodzili na nagrzane łączki. Niestety, przeprawa przez nie była nieunikniona, dlatego też zaproponował, by starali się szukać cienia. Wątpił, by chcieli go potem nieść, przez nagły udar słoneczny. Dodatkowo, mieli ze sobą Skaczącą Cyrankę. Współczuł jej utraty łapy, chociaż starał się za bardzo nad tym nie rozwodzić, na pewno nie chciała, by ją postrzegano jak kalekę. Mimo wszystko czuł potrzebę zaprotestowania przed braniem jej na patrol, jeszcze gdzieś daleko, podczas suszy. Co, jeśli się coś stanie? A jeśli nawet nie chodzi o ,,stanie się", to idąc bardziej logicznym tokiem rozumowania, kotka w pewnym momencie mogłaby przeszkadzać, nie miał jednak zamiaru powiedzieć tego na głos, a tym bardziej nie do samej bezłapej. W końcu cenił sobie kotkę, z jakiej racji miałby ją ranić? Był świadom, jak pewne komentarze mogą działać na różne koty i wolał tego oszczędzić i sobie i innym. Zamiast tego podszedł do kotki, już na wstępie z lekkim uśmiechem.
- Zanim gdziekolwiek dojdziemy to upadniemy zanim w ogóle wyjdziemy z obozu - Zaczął uśmiechając się lekko - Przy tej temperaturze z chęcią oddałbym komuś połowę swojego futra.
- Postaraj się nie upadać, bo wtedy będę musiała cię ciągnąć. Nie obiecuję delikatności - Złota uśmiechnęła się szerzej, pokazując swoje zdrowe ząbki, które na pewno po wbiciu się w skórę mogły zostawić za sobą szlaczek.
- Cóż, w takim wypadku moje grube futro będzie miało jakieś zastosowanie - Odpowiedział jedynie, już chwilę później dreptając z resztą grupy, gdy tylko Gęś dała znak na wyruszenie z obozu. Podróż nie była taka zła, jeśli wziąć pod uwagę postoje i próby trzymania się zacienionych miejsc, oraz pierwsze rozmowy, których zadaniem było utrzymanie jakiejś koncentracji, by nie zginąć w objęciach upału, który mimo wszystko malał z czasem, wraz z zachodzącym słońcem. Pomimo, że początkowa werwa była całkiem, całkiem, tak z czasem zaczynała stopniowo maleć, pozostawiając grupę w jakiejś ciszy. Jedynie Tuptająca Gęś zdawała się być w dobrym nastroju. Lotek po pewnym czasie spowolnił, zostając nieco w tyle grupy wraz z Cyranką, która pomimo dobrych chęci nie mogła nadgonić reszty z powodu swojej łapy. Lotek natomiast, miał zwyczajnego pecha z grubym futrem i kondycją. Zerknął ukradkiem na kotkę obok niego, chwilę później ślizgając się wzrokiem na miejsce, gdzie kiedyś była łapa. Przez myśl przeszło mu, że gdyby oddać jej łapę, to śmigałaby jako jedna z lepszych, a on mógłby cieszyć się i brakiem łapy i kiepską kondycją. Cyranka była idealnym przykładem zmarnowanego potencjału. Zaraz odwrócił wzrok, patrząc przed siebie na koty idące przodem. Chciało mu się pić i dawało to mało przyjemne skutki. Zaczynał być rozdrażniony, mało skoncentrowany i zwyczajnie zmęczony, przez co zahaczenia łapami o wystające trawy działały na niego jak dodatkowy rozdrażniacz. Zdziwił się jednak, gdy minęli oznaczenia graniczne. Zerknął na córkę Kawki, która wzruszyła tylko barkami, po czym na Gęś, która zdawała się wiedzieć co chce zrobić. W sumie, nie było w tym nic dziwnego, w dodatku ich głowy przykrył cień z koron drzew, więc kocur mógł na moment odetchnąć. Nie czuł się jednak spokojnie. Zaczynało być coraz ciemniej, cienie wydłużały się i wiły nieprzerwanie, tworząc niepokojące kształty. O ile nie bał się nocy na swoich terenach, tak na nieznanych ziemiach poczuł dreszcz przebiegający mu po plecach, pomimo wciąż wysokiej temperatury. Wziął jednak oddech, przyspieszając trochę by dogonić resztę grupy, z zamyśleniem patrząc na grube pnie, powoli i dziwnie poruszające się przez siłę powietrza. Gdzieś w tyle słyszał miarowy stukot łap Cyranki, które zlewały się z otoczeniem, tworząc jakąś dziwną harmonię, całkiem usypiającą. Szumiący wiatr potrząsający koronami drzew, który podobny był do spokojnej, dziecięcej kołysanki, zbyt późno dał znać o niebezpieczeństwie, które pozornie ukryte, było całkiem blisko.
- Zanim gdziekolwiek dojdziemy to upadniemy zanim w ogóle wyjdziemy z obozu - Zaczął uśmiechając się lekko - Przy tej temperaturze z chęcią oddałbym komuś połowę swojego futra.
- Postaraj się nie upadać, bo wtedy będę musiała cię ciągnąć. Nie obiecuję delikatności - Złota uśmiechnęła się szerzej, pokazując swoje zdrowe ząbki, które na pewno po wbiciu się w skórę mogły zostawić za sobą szlaczek.
- Cóż, w takim wypadku moje grube futro będzie miało jakieś zastosowanie - Odpowiedział jedynie, już chwilę później dreptając z resztą grupy, gdy tylko Gęś dała znak na wyruszenie z obozu. Podróż nie była taka zła, jeśli wziąć pod uwagę postoje i próby trzymania się zacienionych miejsc, oraz pierwsze rozmowy, których zadaniem było utrzymanie jakiejś koncentracji, by nie zginąć w objęciach upału, który mimo wszystko malał z czasem, wraz z zachodzącym słońcem. Pomimo, że początkowa werwa była całkiem, całkiem, tak z czasem zaczynała stopniowo maleć, pozostawiając grupę w jakiejś ciszy. Jedynie Tuptająca Gęś zdawała się być w dobrym nastroju. Lotek po pewnym czasie spowolnił, zostając nieco w tyle grupy wraz z Cyranką, która pomimo dobrych chęci nie mogła nadgonić reszty z powodu swojej łapy. Lotek natomiast, miał zwyczajnego pecha z grubym futrem i kondycją. Zerknął ukradkiem na kotkę obok niego, chwilę później ślizgając się wzrokiem na miejsce, gdzie kiedyś była łapa. Przez myśl przeszło mu, że gdyby oddać jej łapę, to śmigałaby jako jedna z lepszych, a on mógłby cieszyć się i brakiem łapy i kiepską kondycją. Cyranka była idealnym przykładem zmarnowanego potencjału. Zaraz odwrócił wzrok, patrząc przed siebie na koty idące przodem. Chciało mu się pić i dawało to mało przyjemne skutki. Zaczynał być rozdrażniony, mało skoncentrowany i zwyczajnie zmęczony, przez co zahaczenia łapami o wystające trawy działały na niego jak dodatkowy rozdrażniacz. Zdziwił się jednak, gdy minęli oznaczenia graniczne. Zerknął na córkę Kawki, która wzruszyła tylko barkami, po czym na Gęś, która zdawała się wiedzieć co chce zrobić. W sumie, nie było w tym nic dziwnego, w dodatku ich głowy przykrył cień z koron drzew, więc kocur mógł na moment odetchnąć. Nie czuł się jednak spokojnie. Zaczynało być coraz ciemniej, cienie wydłużały się i wiły nieprzerwanie, tworząc niepokojące kształty. O ile nie bał się nocy na swoich terenach, tak na nieznanych ziemiach poczuł dreszcz przebiegający mu po plecach, pomimo wciąż wysokiej temperatury. Wziął jednak oddech, przyspieszając trochę by dogonić resztę grupy, z zamyśleniem patrząc na grube pnie, powoli i dziwnie poruszające się przez siłę powietrza. Gdzieś w tyle słyszał miarowy stukot łap Cyranki, które zlewały się z otoczeniem, tworząc jakąś dziwną harmonię, całkiem usypiającą. Szumiący wiatr potrząsający koronami drzew, który podobny był do spokojnej, dziecięcej kołysanki, zbyt późno dał znać o niebezpieczeństwie, które pozornie ukryte, było całkiem blisko.
TW OPISY BRUTALNE
Futro na grzbiecie Piórolotka stanęło nagle na sztorc, gdy wiatr zmienił kierunek. Point odwrócił się gwałtownie za siebie. "Uwaga!" chciał krzyczeć, jednak słowo ugrzęzło mu w gardle gdy tylko wziął oddech. W uszach zebranych zabrzmiał pisk, zdeformowany przez zęby rudego stworzenia, które skutecznie przegryzły się przez tchawicę córki Kawczego Serca. Za późno. Wiedział, wiedział, że za późno, gdy tylko zobaczył jak bezwładne ciało po krótkim szarpnięciu w obie strony wylądowało na ziemi, z szeroko otwartymi oczyma wpatrzonymi wprost w jego osobę, jeszcze czasem drgając. Ciało Lotka jakby oderwało się od ziemskiej powłoki, łapy straciły czucie, a umysł nie do końca pojmował, co się wydarzyło. Dopiero po chwili jakiś instynkt rzucił niebieskim na przód, być może rozpacz a być może wściekłość, w stronę samicy lisa, na których to owalnych kształtów nawet nie zauważył. Zamachnął się łapą, chcąc dotrzeć do miękkiej pachwiny i kiedy już poczuł pod łapą miękką skórę, z drugiej strony, na karku rozpoznał ciepły, wilgotny oddech. Długi jęzor musnął mu sierść, jednak nim całkiem wbił się w miękki kark, z pyska lisa wydobył się skowyt, a chwila zamieszania pozwoliła niebieskiemu uskoczyć na bok. Zamrugał myśląc, że już całkiem oszalał. Dopiero po kilku uderzeniach serca zrozumiał, w jak beznadziejnej sytuacji się znaleźli. Zaraz, drugi lis? Uczucie beznadziei nagle całkiem go oblało, konkurując z adrenaliną, która kazała wybrać dwie konkretne drogi. Walczyć, albo rzucić się do ucieczki. Czuł jeden wielki mętlik w głowie, nierealność tej sytuacji go przerastała, a czasu było coraz mniej. Odwrócił się, by ruszyć na ratunek kocurowi, jednak jak się okazało, było zbyt późno. Lis, chociaż z raną na pysku, właśnie zacisnął swoje szczęki na kremowym wojowniku, który jeszcze ostatkiem sił próbował jakoś uwolnić się ze szczęk oprawcy. Nie było już w nim jednak nic, co można określić mianem Porannego Ferworu. Jedynie szaleńcza próba przetrwania, która pomimo obumarcia ciała, jeszcze próbowała chwycić się życia. Dlatego też dziwnym się zdało, gdy po chwili zwisł bezwładnie w rudym pysku, który skierował swoje oczy wprost na Piórolotkowy Trzepot. Kocur niemal zobaczył swoją śmierć. Następne ruchy psowatego, któremu brakowało tylko małego dystansu, żeby dostać się do gardła nocniaka. Poczuł niemal każdy włosek na swoim ciele, w chwili, gdy nastąpiła też niema rezygnacja. Nie było o kogo walczyć, nie było już kotów, z którymi chwilę temu rozmawiał na tematy kompletnie podrzędne. Był jeszcze on. Ale co mógł zrobić przeciwko stworzeniu tak wielkiemu, którego futro skrzyło się nienaturalnie w każdej plamie zachodzącego słońca, w której stanął? Był niczym demon. Zniszczenie zesłane przez rozwścieczone istoty. Pożar, pochłaniający, łaknący, zabijający wszystko czego się dotknie. I już się obracał, by w swej ostatniej desperackiej próbie spróbować uniknąć nieuniknionego, gdy to przeleciała obok niego Księżyc, wybudzając z szaleńczego transu przerażenia, w który wpadł, a który całkiem zamroził mu łapy i oddech. Chwilę później pojawiła się też sama zastępczyni a z każdym jej krokiem, jakoś poruszały się z wolna i jego łapy, które zdawały się przylgnąć do reszty patrolu, która wciąż żyła. Jakby szukał w nich pocieszenia i jakiegoś oparcia oraz energii do działania. Do wznowienia woli życia. Niestety pomimo próby odgonienia lisów od ciał, nie szło to najlepiej. Zmęczenie i rany oraz stres coraz mocniej działały na pozostałą, żywą trójkę. Po chwili walki udało się odgonić jednego z lisów, który na pamiątkę zostawił całkiem mocne ugryzienie na łapie Księżyc, która pomimo próby ustania później na niej, by dalej się jakoś bronić, widać było, że cierpi, dodatkowo dość obficie się wykrwawiając i Lotek miał spore podejrzenie, że jej ścięgno nie ma się najlepiej.
- Na drzewo! - rozbrzmiał głos Gęsi, który jak fala objął głowę cieniowanego. Usłyszał go w każdym skrawku swojego ciała, jednak miał wrażenie, że ciało zadziałało z jakimś opóźnieniem. Obrócił się, biegnąc za czarną zastępczynią, która po wbiciu pazurów w korę zaczęła się wdrapywać szybkimi ruchami w górę. Sam poszedł w jej ślady, nie będąc w stanie obejrzeć się za siebie, by sprawdzić jak daleko od nich został pozostały lis. Czuł jedynie nieustające napięcie, podobne jak do tego, gdy uciekasz z piwnicy po zgaszeniu światła, tyle, że kilkakroć mocniejsze. W mgnieniu oka znalazł się na gałęzi, zerkając w dół na Księżyc, która już wchodziła na pień, jednak nieco wolniej od reszty kotów. Kulejąc zdołała wejść gdzieś do połowy pnia i gdy zastępczyni schyliła się, by pomóc pręgowanej, ta nagle zasyczała, gdy szczęki lisa zacisnęły się na jej ogonie, ściągając w dół. Następne działania były dość szybkie. Próba uratowania niebieskiej kotki, wykorzystanie chwili rozproszenia, gdy lis dostał w nos z pazurów, wyciągnięcie niemal martwej kotki za kark, by można było położyć ją na grubszej gałęzi, z dala od kłapiących szczęk, szybka i chaotyczna próba zatamowania krwi mchem z drzewa. Scena ta zapętlała się w kółko, ciągle i ciągle przed oczyma kocura, który jakiś czas potem przykucnął na grubszej gałęzi, całkiem tracąc możliwości mobilne. Napuszył się, pusto, szeroko otwartymi oczyma wpatrując się w scenę przed nim. Gdzieś w tyle była Gęś, wraz z wiotkim, martwym ciałem, na które całkiem już nie zwracał uwagi. Zamiast tego mógł dostrzec, jak zgłodniałe, wymęczone upałem lisy powracają, odciągając ciała pobratymców na bok, lecz mimo tego zabiegu z drzewa mógł dostrzec, jak wżerają się im pod skórę, poruszając się od wewnątrz i wprawiając zakrwawioną sierść w ruch. Wywlekają wszystko na wierzch, odgryzają kawałki i ciężko stwierdzić, czy rzeczywiście słyszał mdły dźwięk wnętrzności oraz trzask kości, czy może to tylko jego wyobraźnia, która podsyłała mu dźwięki do obrazów przeżuwania.
Gdy lis wgryzł się w czaszkę czegoś, co jeszcze miało na sobie resztki szylkretowego futra, Piórolotek poczuł nagłe mdłości, gdy dotarł do niego odgłos miażdżenia kości. Nie mógł jednak zdobyć się na wymioty. Jego ciałem wstrząsnął jedynie odruch, a do pyska napłynęła gęsta ślina, którą postarał się przełknąć. Nie mógł płakać, chociaż czuł pęcznienie w głowie. Nie mógł tak naprawdę zrobić nic, nawet zatrzymać nagłego drżenia, które poruszyło jego ciałem.
,,Zostawcie" Zabrzmiał głos w jego głowie, gdy kły rudej kreatury zanurzyły się w złotym futrze ,,Włóżcie to z powrotem... to nie powinno być na zewnątrz"
Kolejny odruch wstrząsnął jego ciałem, chociaż sam już nie był pewien, czy próbuje zwymiotować, czy jego organizm chce uratować jeszcze resztki jego świadomości, próbując jakoś przywołać do rzeczywistości. Tak bardzo chciał odwrócić wzrok, jednak nie był w stanie. Dopiero czyjś głos powrócił go do rzeczywistości, który zdawało się, że coś powtarzał głośniejszym tonem. Zaalarmowany zerknął w dół na Tuptającą Gęś, która trzymając ciało Księżyc na swoich plecach, patrzyła na niego wyczekująco. Co tam robiła? Czy chciała zginąć razem z resztą? Otworzył pysk by zaprotestować, jednak zaraz go zamknął, czując nadpływające zobojętnienie.
- Jest już bezpiecznie. Wracamy do obozu - Bezpiecznie? Kocur rozejrzał się po okolicy obłąkanym wzrokiem. Z trudem uświadomił sobie, że zaczęło wschodzić słońce, a polana kilka drzew dalej zasnuła się w porannych mgłach. Lisów nie było. Najpewniej zniknęły w środku nocy, nie pozostawiając po sobie zbyt wiele, prócz koszmarnego odoru i wspomnień, które zostały skutecznie zablokowane przez umysł. Nie potrafił ich odtworzyć, zwyczajnie nie mógł. Wiedział co się stało, był świadom, ale jeśli chodzi o same sceny...
Wstał, niespiesznie, odczuwając konsekwencje swojej petryfikacji. Łapy całkiem mu zdrętwiały, przez co po wyprostowaniu zatoczył się niebezpiecznie w bok, opierając się o wyrastającą, mniejszą gałąź, która pomogła mu ustawić się do pionu. Niezgrabnie ześlizgnął się z pnia, a gdy to uczynił, zastępczyni ruszyła przed siebie dalej, nie pozwalając dotknąć niebieskiego bagażu który targała. Znów zastygł, patrząc, jak odchodzi. Bał się ruszyć dalej, jednocześnie nie chcąc zostać w przesiąkniętym krwią miejscu. Wziął niespokojny oddech, rozejrzał się, a jego oczy utknęły na kawałku futra. Brudnego, zakrwawionego i pokrytego jakąś nieprzyjemną mazią. Bez większego zastanowienia podszedł do niego, chwytając w zęby, zaraz potem rozglądając się za czymś, co mogłoby należeć do drugiego kota. Wypadałoby chociaż, jakoś udawać, zrobić coś, by ich pochować. Jakoś uczcić, by nie zostali zapomnieni. Do obozu wrócił chwilę po zastępczyni, niosąc w pysku kawałek futra oraz ogona, by odłożyć je bezgłośnie na środku obozu, chwilę później uciekając przed zaciekawionym tłumem, wyślizgując się na brzeg wyspy.
NPC: Poranny Ferwor, Cyranka, Księżyc
- Na drzewo! - rozbrzmiał głos Gęsi, który jak fala objął głowę cieniowanego. Usłyszał go w każdym skrawku swojego ciała, jednak miał wrażenie, że ciało zadziałało z jakimś opóźnieniem. Obrócił się, biegnąc za czarną zastępczynią, która po wbiciu pazurów w korę zaczęła się wdrapywać szybkimi ruchami w górę. Sam poszedł w jej ślady, nie będąc w stanie obejrzeć się za siebie, by sprawdzić jak daleko od nich został pozostały lis. Czuł jedynie nieustające napięcie, podobne jak do tego, gdy uciekasz z piwnicy po zgaszeniu światła, tyle, że kilkakroć mocniejsze. W mgnieniu oka znalazł się na gałęzi, zerkając w dół na Księżyc, która już wchodziła na pień, jednak nieco wolniej od reszty kotów. Kulejąc zdołała wejść gdzieś do połowy pnia i gdy zastępczyni schyliła się, by pomóc pręgowanej, ta nagle zasyczała, gdy szczęki lisa zacisnęły się na jej ogonie, ściągając w dół. Następne działania były dość szybkie. Próba uratowania niebieskiej kotki, wykorzystanie chwili rozproszenia, gdy lis dostał w nos z pazurów, wyciągnięcie niemal martwej kotki za kark, by można było położyć ją na grubszej gałęzi, z dala od kłapiących szczęk, szybka i chaotyczna próba zatamowania krwi mchem z drzewa. Scena ta zapętlała się w kółko, ciągle i ciągle przed oczyma kocura, który jakiś czas potem przykucnął na grubszej gałęzi, całkiem tracąc możliwości mobilne. Napuszył się, pusto, szeroko otwartymi oczyma wpatrując się w scenę przed nim. Gdzieś w tyle była Gęś, wraz z wiotkim, martwym ciałem, na które całkiem już nie zwracał uwagi. Zamiast tego mógł dostrzec, jak zgłodniałe, wymęczone upałem lisy powracają, odciągając ciała pobratymców na bok, lecz mimo tego zabiegu z drzewa mógł dostrzec, jak wżerają się im pod skórę, poruszając się od wewnątrz i wprawiając zakrwawioną sierść w ruch. Wywlekają wszystko na wierzch, odgryzają kawałki i ciężko stwierdzić, czy rzeczywiście słyszał mdły dźwięk wnętrzności oraz trzask kości, czy może to tylko jego wyobraźnia, która podsyłała mu dźwięki do obrazów przeżuwania.
Gdy lis wgryzł się w czaszkę czegoś, co jeszcze miało na sobie resztki szylkretowego futra, Piórolotek poczuł nagłe mdłości, gdy dotarł do niego odgłos miażdżenia kości. Nie mógł jednak zdobyć się na wymioty. Jego ciałem wstrząsnął jedynie odruch, a do pyska napłynęła gęsta ślina, którą postarał się przełknąć. Nie mógł płakać, chociaż czuł pęcznienie w głowie. Nie mógł tak naprawdę zrobić nic, nawet zatrzymać nagłego drżenia, które poruszyło jego ciałem.
,,Zostawcie" Zabrzmiał głos w jego głowie, gdy kły rudej kreatury zanurzyły się w złotym futrze ,,Włóżcie to z powrotem... to nie powinno być na zewnątrz"
Kolejny odruch wstrząsnął jego ciałem, chociaż sam już nie był pewien, czy próbuje zwymiotować, czy jego organizm chce uratować jeszcze resztki jego świadomości, próbując jakoś przywołać do rzeczywistości. Tak bardzo chciał odwrócić wzrok, jednak nie był w stanie. Dopiero czyjś głos powrócił go do rzeczywistości, który zdawało się, że coś powtarzał głośniejszym tonem. Zaalarmowany zerknął w dół na Tuptającą Gęś, która trzymając ciało Księżyc na swoich plecach, patrzyła na niego wyczekująco. Co tam robiła? Czy chciała zginąć razem z resztą? Otworzył pysk by zaprotestować, jednak zaraz go zamknął, czując nadpływające zobojętnienie.
- Jest już bezpiecznie. Wracamy do obozu - Bezpiecznie? Kocur rozejrzał się po okolicy obłąkanym wzrokiem. Z trudem uświadomił sobie, że zaczęło wschodzić słońce, a polana kilka drzew dalej zasnuła się w porannych mgłach. Lisów nie było. Najpewniej zniknęły w środku nocy, nie pozostawiając po sobie zbyt wiele, prócz koszmarnego odoru i wspomnień, które zostały skutecznie zablokowane przez umysł. Nie potrafił ich odtworzyć, zwyczajnie nie mógł. Wiedział co się stało, był świadom, ale jeśli chodzi o same sceny...
Wstał, niespiesznie, odczuwając konsekwencje swojej petryfikacji. Łapy całkiem mu zdrętwiały, przez co po wyprostowaniu zatoczył się niebezpiecznie w bok, opierając się o wyrastającą, mniejszą gałąź, która pomogła mu ustawić się do pionu. Niezgrabnie ześlizgnął się z pnia, a gdy to uczynił, zastępczyni ruszyła przed siebie dalej, nie pozwalając dotknąć niebieskiego bagażu który targała. Znów zastygł, patrząc, jak odchodzi. Bał się ruszyć dalej, jednocześnie nie chcąc zostać w przesiąkniętym krwią miejscu. Wziął niespokojny oddech, rozejrzał się, a jego oczy utknęły na kawałku futra. Brudnego, zakrwawionego i pokrytego jakąś nieprzyjemną mazią. Bez większego zastanowienia podszedł do niego, chwytając w zęby, zaraz potem rozglądając się za czymś, co mogłoby należeć do drugiego kota. Wypadałoby chociaż, jakoś udawać, zrobić coś, by ich pochować. Jakoś uczcić, by nie zostali zapomnieni. Do obozu wrócił chwilę po zastępczyni, niosąc w pysku kawałek futra oraz ogona, by odłożyć je bezgłośnie na środku obozu, chwilę później uciekając przed zaciekawionym tłumem, wyślizgując się na brzeg wyspy.
NPC: Poranny Ferwor, Cyranka, Księżyc
<Gęś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz