Jakiś czas po porodzie
— Dlaczego tak stoisz? — Kalafior spytała w pewnym momencie, gdy zachowanie Brukselki zaczęło robić się z lekka niepokojące.
— Brukselko, nigdzie się stąd nie ruszasz. W ciągu ostatnich dni już za dużo nabroiłaś — stwierdziła jej matka, ale liliowa kotka ani drgnęła. Po prostu stała i mrugała co jakiś czas swoimi żółtymi oczętami. W pewnym momencie karmicielka po prostu westchnęła i przejechała sobie łapą po pysku. Zaczęła deptać i mościć swoje posłanie, aby następnie przeciągle ziewnąć i zawinąć się w kłębek.
— Brukselko, jeśli znowu obudzi mnie twoja kłótnia z innym kociakiem… — mruknęła tylko, ale nie zdążyła dokończyć. Zaczęła mamrotać coś pod nosem, ale Brukselce nie udało się tego rozszyfrować. Przekręciła głowę ze zdziwieniem i jeszcze przez chwilę obserwowała mamę, która oddawała się teraz w objęcia snu. Gdy okolica była już czysta, kotka zaczęła w podskokach gnać do przodu. Kierowała się w stronę ostatniego zwierzątka, jakie przyniósł tu Pokrzywowy Wąs - czyli jej tata. Często dawał mamie takie podarunki, ale ona rzadko z nich korzystała, ponieważ najczęściej podbierała jej je właśnie Brukselka. Liliowa kotka uwielbiała się nimi bawić i zdobić nimi swoje futro. Wolała używać do tego różnych płatków kwiatów albo piór, bo ze skórami były większe problemy, ale za to jakie efekty! Kotka mogła pochwalić się tym, że wygląda dobrze, ale później jej mama musiała dokładnie wylizać jej futerko z wszelkich organicznych pozostałości. Tak czy siak, było warto.
Brukselka złapała kiełkami skórę z myszy, która leżała nieopodal posłania Kalafiora i zaczęła iść tyłem, ciągnąc za sobą swoją zdobycz, jednak gdy przechodziła obok swojej mamy, ona nagle gwałtownie się poruszyła, przez co kotka zamarła w bezruchu i upuściła oskubaną mysz. Nagle liliowa koteczka dostrzegła niebieskie oko swojej mamy, które wpatrywało się w nią ze zdziwieniem.
— Co ty wyprawiasz? — wymamrotała. Jej głos był nieco zniekształcony, ponieważ pysk trzymała przyciśnięty do ściany posłania. Brukselka wyprostowała się, a na jej licu pojawił się typowy dla niej zadziorny uśmiech.
— Nic wielkiego, droga mamo! Nie musisz się martwić! — odparła, przewracając oczami. Nie czekając na dalszą reakcję swojej rodzicielki, pochwyciła skórkę w zęby i zaczęła podążać z nią do swojego poprzedniego miejsca. Poznała je po tym, że było to równiutkie kółko wokół otoczone licznymi śladami pazurków. Z wielką dumą ponownie zasiadła na tym miejscu, kładąc swoją zdobycz na ziemi.
“Teraz tylko muszę wymyślić jak to na siebie włożyć!” pomyślała. Już nie pierwszy raz miała okazję przyozdobić się takim okazem, ale każdy z nich bez zawahania był wyjątkowy i wymagał innego podejścia, które oczywiście Brukselka za każdym razem potrafiła wymyślić. Takie zabawy zajmowały jej łapy i umysł na jakiś czas, przez co każdy w żłobku miał okazję odpocząć od jej nieustannego ględzenia. Brak głosu tej koteczki w obozie był jak miód dla uszu.
Brukselka przykucnęła, węsząc skórę i oglądając ją z każdej możliwej strony. Łapami łapała za nogi myszy i podnosiła je do góry, chcąc stwierdzić, czy dadzą radę objąć koteczkę, aby cała reszta się z niej nie ześlizgnęła. Zachowywała się teraz jak prawdziwy mistrz w tej dziedzinie, chociaż była jeszcze naprawdę bardzo młoda! Sprzyjał jej fakt, że w swoich kończynach posiadała ogromną siłę, która pomagała jej sprawnie podtrzymywać takie podarunki z drobnych zwierzątek. Gdyby jej łapy były chude i słabe, najpewniej zaczęłyby się załamywać pod ciężarem tych wszystkich wymyślnych ozdób. W pewnym momencie Brukselce udało się w końcu rozgryźć skórę, którą szybko wzięła do pyska i zamachnęła się, wrzucając ją na swoje plecy. Przez takie gwałtowne uderzenie mimo własnej woli nieco się schyliła. Szybko jednak powstała na wszystkie cztery łapy i zaczęła jeszcze poprawiać swoje akcesorium, aby po jakimś czasie móc stwierdzić, że leży na niej jak ulał i jest gotowa zaprezentować je swojej mamie. Bardzo dumnym i fikuśnym krokiem zaczęła zmierzać w stronę Kalafiora. Głowę miała uniesioną do góry, a brodę zadartą. Stąpała wyjątkowo głośno, ponieważ chciała, aby każdy zwrócił na nią swoją uwagę.
— Mamo, zobacz! — krzyknęła, podchodząc do posłania swojej mamci. Biała kotka sennie otworzyła oczy i spojrzała na swoją córkę.
— Wyglądasz ślicznie — rzuciła krótko, po czym usiadła i ziewnęła. Brukselka zaczęła pokazywać się przed Kalafiorem z każdej strony, prezentując jej przeróżne i eleganckie pozy, jak na prawdziwym wybiegu!
— No dobrze, ściągaj już to z siebie. Muszę cię teraz dokładnie umyć, póki znowu nie zasnę — mruknęła po chwili. Brukselka bez zastanowienia zrzuciła z siebie swój strój i odsunęła go na bok, po czym podeszła do mamy. Poczuła jej szorstki, lecz ciepły język na swojej główce, nie mogła się powstrzymać od wydania pomruku zadowolenia. Kochała broić i ciągle być w centrum uwagi wielu kotów, ale siedzenie czując ciepło mamy też było całkiem fajne, byle nie trwało za długo!
Minęło trochę czasu, a Brukselka zaczęła się już niecierpliwić. Jej ogon zamiatał podłogę, a kotka stukała pazurem o ziemię.
— Już wystarczy! Chcę iść się bawić! — mruknęła, wydostając się spod objęcia swojej matki i ponownie wybiegając na środek żłobka.
— Dobrze, tylko uważaj na siebie i innych — odpowiedziała jej matka, po czym ponownie ułożyła się do snu.
“Ach, moja kochana mama! Wiecznie musi się użerać z Brokułem i Koperkiem!” pomyślała. Stała teraz w miejscu zamyślona. Nawet nie zauważyła momentu, w którym energiczny kocurek o białym futrze zaczął pędzić w jej stronę. Nie zdążyła zrobić uniku, poczuła jak biała kula uderza w jej bok i powala ją na ziemię. Brukselka wraz z Brokułem zaczęli toczyć się po podłożu wzbijając kurz i piach w powietrze. Młoda kotka gdy tylko uwolniła się z łap swojego brata zaczęła kaszleć, próbując się pozbyć okruchów w swoim pysku.
— Chory jesteś! — krzyknęła do ucha swojego brata. Zauważyła, że był on nieco przygłuchy, dlatego zawsze starała się ryknąć mu do ucha. Sama nie wiedziała, czy robi to dlatego, żeby ją usłyszał, czy dlatego, że chce mu uprzykrzyć życie. Biały kocurek stanął przed nią i się otrzepał. Na jego pysku zagościł uśmiech.
— Brukselko! — usłyszała w odpowiedzi. Zdziwiła się na jego słowa, po czym spoważniała i pokiwała głową z pełną powagą.
— Tak, to moje imię — mruknęła, przewracając oczami. Jej brat zaczął krążyć wokół niej. Jego kroki były radosne i skoczne, a kocur nucił coś pod nosem. Jego zachowanie sprawiło, że na licu liliowej kotki wkradł się uśmiech. Próbowała zakryć go łapą, ale zaczęła śmiać się na cały obóz.
— Przestań już, przestań! Nie wydurniaj się! — zawołała z łamiącym się od chichotu głosem, ale Brokuł nie zareagował. Jeszcze przez chwilę cętkowana kotka przyglądała się jego poczynaniom, ale w pewnym momencie wyciągnęła do przodu swoją silną łapę. Biały kocur uderzył w nią i nieco się zawahał, po czym usiadł ciężko na ziemi.
— No ej! — kocur krzyknął, spoglądając na swoją siostrę.
— No co? — odpowiedziała mu, unosząc jedną brew do góry. Młodzik wstał na cztery łapy i szybko podszedł pod jej pyszczek. Właściwie teraz kotka zauważyła, że Brokuł był od niej niższy prawie o głowę!
— Czy ciebie w ogóle karmią? Wyglądasz jak najdrobniejszy wróbelek ze stosu! — miauknęła do niego.
— Nie nazywaj mnie tak! — odburknął jej, po czym odwrócił się na pięcie i naburmuszony zaczął iść do przodu. Brukselka stała jak słup soli jeszcze przez moment, ale potem dorównała mu kroku.
— Nic takiego ci nie powiedziałam! — uparła się. Brokuł rzucił na nią okiem, ale szybko podniósł głowę i zmrużył swoje ślepia, aby pokazać siostrze, że jest obrażony. Brukselka zatrzymała się w miejscu, ponieważ ściana żłobka zaczęła się do nich coraz bardziej przybliżać. Chciała zawołać białego kocura, ale nie zdążyła. Kocurek uderzył głową o twardą konstrukcję zrobioną z patyków i odskoczył od niej jak poparzony. Szybko do niego podbiegła i zaczęła oglądać go z każdej strony, czy przypadkiem nigdzie się nie zranił.
— Brokule, uważaj! Już trzeci raz się wywracasz w przeciągu chwili! — westchnęła, na co kociak pokiwał jej głową.
— Chcę już do mamy! — stwierdził po jakimś czasie i razem zaczęli zmierzać w jej stronę.
— To pa, Brokule. Pobawimy się innym razem, jak będziesz ostrożniejszy! — krzyknęła w jego stronę. Kocur zaczął się od niej oddalać, aż w końcu ułożył się obok Kalafiora i zaczął drzemać.
* * *
“Jak fajnie byłoby być ptakiem! Latać, być wolnym!” pomyślała. Właśnie wtedy usłyszała jak ktoś stąpa tuż za nią. Gwałtownie odwróciła głowę, tylko po to, aby napotkać Kalafior.
— Mama! — krzyknęła, wstając na równe łapy i biegnąc do białej kotki. Otarła się o jej łapy, po czym niezgrabnie usiadła.
— Jak się dziś czujesz moja mała brukselko? — spytała, wygładzając kotce futro.
— Dobrze! I niebo jest dziś wyjątkowo piękne… no i latają ptaki! — mruknęła z ekscytacją. Na sekundę zapadła cisza.
— Lubisz ptaki? Są takie wolne. Wyglądają jakby nie miały żadnych trosk gdy tak szybują po niebie! Mamo, chciałabyś być wolna jak te ptaki? — spytała. Kalafior wyglądała na zamyśloną.
— Nie masz klanowego imienia, mamusiu. Pokrzywowy Wąs coś mi o nich mówił, a twoje brzmi Kalafior, a nie… na przykład… Kalafiorowe Skrzydło! — miauknęła. Nigdy wcześniej mama nie wspominała jej o swojej przeszłości, a Brukselka bardzo chciałaby ją poznać. Bardziej niż cokolwiek innego na świecie! Biała kotka uśmiechnęła się i spojrzała na wyjście ze żłobka z rozmarzonymi oczami.
— Brukselko… — zaczęła.
— Jeszcze do niedawna byłam samotniczką. Ale później poznałam twojego ojca — dodała. W oczach liliowej kotki pojawiła się iskierka.
“Teraz już rozumiem!” pomyślała, zaczynając się wiercić. Chciała powiedzieć mamie, że w takim razie powinny się stąd razem zabrać i uciec, ale postanowiła poczekać. Najpierw chciała usłyszeć resztę historii.
— Pewnego dnia wrona ukradła mi moją skarpetkę, którą mam na ogonie — mruknęła. Brukselka wychyliła głowę, aby po raz kolejny dostrzec jasny skrawek materiału.
— Jest bardzo ładna! A co było dalej? — spytała. Na pysku Kalafiora pojawił się uśmiech.
— Wtedy niebiosa zesłały mi niebieskiego kocura, który wyrwał moją zgubę z dzioba tej złodziejki — zaśmiała się, przypominając sobie ten dzień.
— Nasza rozmowa nie była od razu taka swobodna, jak by się mogło wydawać, ale jakoś brnęła dalej… — mruknęła. Brukselka z niecierpliwości ugniatała podłoże swoimi łapkami.
— I co było dalej! — wołała co jakiś czas.
— Dalej… twój tata… poprosił mnie o przysługę. Miałam pomóc mu przynieść zioła dla potrzebujących z Klanu Wilka i właśnie tak się tu znalazłam — zakończyła, a w jej oczach pojawił się smutek. Koteczka przechyliła głowę.
— Wolałabyś być samotniczką? — spytała, domyślając się o co chodzi. Kalafior rzuciła na nią okiem, jednak milczała.
Po dosyć długim czasie spędzonym w ciszy, w końcu biała kotka drgnęła.
— Na pewno jeszcze zostanę samotniczką — na jej licu zagościł zmęczony uśmiech.
— Tylko teraz muszę was wychowywać, a Pokrzywowy Wąs cały czas mnie potrzebuje, przynosi mi prezenty… — dodała. Brukselka miała ochotę skakać z radości.
“Będę mogła odejść stąd z mamusią! Nie będę musiała żyć wśród wilczaków!” powtarzała sobie jak mantrę.
— Nie bój się mamo! Jak tylko podrosnę to pójdę stąd razem z tobą! I razem będziemy podróżować! — stwierdziła. Kalafior miała jej coś odpowiedzieć, ale nagle do obozu wtargnął niebieski kocur. Od razu spojrzał się w stronę żłobka, gdzie napotkał dwie znajome sylwetki. Wojownik szybko podszedł w ich stronę. Na powitanie otarł się o Kalafior i polizał ją za uchem. Biała kotka zdawała się rozpromienić, ale teraz Brukselka sama już nie wiedziała czy robi to z prawdziwej miłości czy może sztucznie.
“Czy mama i tata naprawdę się kochają?” w jej głowie pojawiło się pytanie.
— Co tam Brukselko? — spytał. Głos ojca wyrwał kociaka z zamyślenia. Odrzuciła wcześniejsze myśli na bok i w podskokach pognała do Pokrzywowego Wąsa, który witał się teraz z Brokułem i Koperkiem. Wkrótce cała rodzina usiadła gdzieś razem i zaczęli dzielić się historiami z paru ostatnich dni. Niebieski kocur nie często odwiedzał żłobek, ale jak już to robił, starał się wszystkich rozbawić i zadowolić.
npc: Kalafior, Brokuł, Pokrzywowy Wąs
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz