Mama nie zachowywała się zwykle w ten sposób. Syczek nie wiedział wiele na temat kota, który leżał na mchu z obrażeniami, lecz czuł skrzące napięcie w powietrzu pomiędzy nim a Zaranną Zjawą. Kociak patrzył się na nią zza rogu, w charakterystycznej dla niego ciszy i z pustym, prawie że sztucznym wzrokiem. Nawet jego oczy, błyszczące od paru dochodzących do nich promieni światła, przypominały bardziej te u starej lalki.
Kocur, jaki leżał w bólu na mchu, był jego wujkiem, lecz Syczek nie znał go za dobrze. Widywał go jedynie z drugiej strony obozu, przy stercie ze zwierzyną, przy wyjściu ze swojego legowiska. Nikły Brzask nigdy nie był nim zainteresowany ani którąkolwiek z sióstr kociaka, ani nawet swoją własną, Zaranną Zjawą. Matka złotego mawiała wielokrotnie swoim dzieciom, aby się do niego nie zbliżały, a Syczek wiedział, że mówiła to nie bez powodu. Tak samo, jak nie bez powodu odmówiła podania mu leku.
Malec zmarszczył nieznacznie brwi. Nasiona maku mogłyby mu pomóc, pomyślał. Nieraz medyczka podawała je kotom, jakie skarżyły się na ból. Nie chciał się jednak narażać swojej mamie ani się pomylić. Cała jego wiedza na temat ziół była szczątkowa, polegająca wyłącznie na tym, co zaobserwował. Mieszkając w legowisku medyka, miał wiele czasu i okazji do podpatrzenia, jak jego mama pracuje. Zdołał nawet zapamiętać parę z tych, z jakich bura korzystała często: koper, jaki podawała nieraz Stokrotce na obolałe stawy, kocimiętka, by zapobiec zielonemu kaszlu u kasłających, czy miodek, z jakim mieszała czasem zioła, by podać je kociętom.
Zauważając, że Zaranna Zjawa zwraca w jego stronę wzrok, Syczek czmychnął w głąb lecznicy, wzbijając jedynie w powietrze małą chmurkę kurzu.
***
gdy Zaranna Zjawa była asystentką medyka
Wojowniczy trening nie zawsze spełniał wszystkie jego oczekiwania, chociaż nie miał ich wielu. Tak, jak uwielbiał kroczyć po lesie i odkrywać jego zakamarki, tak samo, jak polować na drobną zwierzynę, której w podszycie nie brakowało, nie przepadał za walką. Szczególnie gdy treningi odbywały się w grupach z innymi uczniami – pomimo nie bycia najmniejszym, Syczkowa Łapa i tak był zapamiętany jako to chuchro, które za każdym razem dostawało od reszty niezłe manto.
Wracając do obozu po jednej z takich sesji, czuł ból, większy niż zazwyczaj. Na jego plecach pod warstwą grubej sierści znajdował się ślad po pazurach jego przeciwnika. Rana jarzyła się na czerwono i nie wyglądała za dobrze – nawet on mógł to stwierdzić. Przy tym szczypała jak diabli.
To był dobry pretekst, by udać się do Zarannej Zjawy – nie tylko wyleczyć zadrapanie, ale także porozmawiać ze swoją matką. Po zostaniu uczniem nie miał już tak wiele okazji do spędzania z nią czasu, choć nie chciał się od niej oddalać. Prześlizgnął się do medycznego legowiska, a jego nozdrza wypełnił przyjemny, duszny zapach suchych ziół, przypominający mu o kocięctwie. Momentalnie sprawiał, że Syczkowa Łapa czuł się bezpiecznie. Słysząc cudze kroki, bura odwróciła się i rozpoznając swojego syna, uśmiechnęła szeroko.
— Witaj, Syczku! Czegoś ci potrzeba? — zapytała, a kocurek obrócił się, by odsłonić skaleczenie. Wzrok jego matki w chwilę zmienił się z radosnego na zatroskany. — Co się stało?
— Trening — odparł tylko krótko, sycząc z bólu, gdy kocica dotknęła nacięcia. Bura pokiwała głową, znikając na kilka uderzeń serca w głąb nory. Wróciła już za to z pakunkiem ziół.
Jednym z nich był gruby korzeń, od jakiego medyczka oderwała kawałek i przeżuwszy, pokryła jego ranę. Przyniosło to kocurowi momentalną ulgę.
— Co to? — zapytał, czując się nieco jak kociak żądający oczywiste pytania.
— Ot, korzeń łopianu — wytłumaczyła krótko, rozsmarowując porządnie maść po zadrapaniu. Czuł się już znacznie lepiej. — Dobrze działa na uśmierzanie bólu i infekcji jednocześnie. A to wyglądało, jakby było na dobrej drodze do zakażenia — mruknęła, szperając w przyniesionym pakunku i szukając innego zioła. Wyciągnęła z kupki słodko pachnące liście i zrobiła dokładnie to, co z łopianem – utarła zębami na maść, po czym dodatkowo nałożyła na ranę.
— Mięta — rozpoznał, pozwalając, by Zaranna Zjawa wykonała swoją robotę.
— Owszem. Też pomaga leczyć rany.
Przyglądał się uważnie procesowi, a kiedy kocica skończyła i zaczęła odchodzić w głąb legowiska, wypalił to, o czym myślał od dłuższego czasu:
— Mamo? — zaczął, przykuwając jej uwagę. Uginały się pod nim łapy, chociaż wiedział, że nie miał się czym stresować. — Nie chciałabyś nauczyć mnie czegoś o ziołach?
— Och, naprawdę? — spytała nieco zaskoczona Jutrzenka. — Od kiedy cię to tak interesuje?
Wziął głęboki oddech.
— Nie wiem — przyznał z pełną szczerością. — Czuję, że coś mnie do tego ciągnie. Na patrolach mijam złoża ziół, jakie kojarzę ze „żłobka”, i nawet nieco mi głupio, że nie wiem, czym one są. Chciałbym poszerzyć swoją wiedzę. Tak... po prostu — mówił nieśmiale i zdawało mu się przez moment, że zaraz zostanie wyśmiany, chociaż wiedział, że jego matka by tak nigdy na to nie zareagowała.
— Umiejętności medyczne są bardzo cenne. Sam widzisz, gdy straciliśmy naszych medyków, chociaż mieliśmy kogoś, kto mógł ich zastąpić — powiedziała Zaranna Zjawa, podchodząc do swojego syna bliżej. Położyła końcówkę ogona na jego grzbiecie, uśmiechając się. — Oczywiście, że mogę, jeśli tylko masz takie życzenie.
Ucieszył się, choć nie było tego po nim wyraźnie widać.
— To miłe — mruknął, liżąc czule mamę po policzku. — Więc... co to za zioło? — wskazał końcówką puchatego ogona na kupkę żółtych kwiatów o wysokich łodygach, jakie roztaczały nieco drażniący jego nos zapach.
<Mamuś?>
[846 słów - trening medyczny]
[przyznano 17%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz