Dwukolorowe oczy kotki podążyły w górę. Na jednej z niższych gałęzi siedziała liliowa kotka, o futrze przyozdobionym kolorowym kwieciem. Witka posłała ją dzisiaj z nią na wspólne zbieranie ziół. Trwała Pora Opadających Liści, dlatego czas zbiorów powoli dobiegał końca, a na nieszczęście medyków, chorych tylko przybywało.
– Chyba dobrze… – mruknęła nieśmiało Murmur, zaciskając zęby na naci dzikiego czosnku. Pikantny smak rozszedł się po jej języku.
Jeszcze parę księżyców wcześniej stanowiłoby to dla niej duży problem. Jej kubki smakowe, a także węch, od zawsze były delikatne na ostre smaki i zbyt mocne zapachy, jednak od rozpoczęcia nauki u Witki przyzwyczaiła się do częstego obcowania z nimi. Silnym ruchem pociągnęła trzymane w pysku liście do góry, wyrywając czosnek z ziemi. Mała bulwa nie stawiała większego oporu. Już wcześniej została podkopana przez równie drobną co ona uczennicę, której aktualny kolor sierści był daleki od tego, jakim mogła się pochwalić normalnie. Szynszylowe futerko skryło się pod warstwą ziemi, nadając mu brunatną barwę. Kocicę przeszedł dreszcz zimna. Mocny wiatr zawył w koronach.
Szamanka wymruczała coś do siebie, kończąc skrobanie w korze. Murmur obserwowała, jak mądre, brązowe oczy kierują się ku górze.
– Powinnyśmy wracać. Może uda nam się zdążyć przed ulewą – stwierdziła starsza, chwytając wcześniej zebrane przez siebie zawiniątko bukowych liści i ostatnich w tej porze mniszków.
– Nie będziemy szły po drzewach? B-byłoby szybciej – zapytała Murmur, kiedy Witka wylądowała obok niej.
Starsza pokręciła głową.
– To byłoby niebezpieczne. Podczas takiej pogody nietrudno o wypadek – wymruczała, dodając nagląco: – Chodź, nie mamy dużo czasu.
Murmur posłusznie ruszyła za szamanką. Wicher jedynie się nasilał, a w oddali rozbrzmiewał donośny ryk piorunów. Murmur czuła cały otaczający ją świat. Trawę, która traciła swą sprężystość, by pogrążyć się w długi sen, niesiony w powietrzu zapach obumierających kwiatów, które ponownie miały pojawić się za wiele, wiele księżyców. Pora Opadających Liści nie była złą porą, za jaką wiele kotów ją uważało. Dla Murmur była to nieodłączna część życia, nieunikniony cykl, który był równie znajomy co światło poranku.
– Wiesz, to dobrze, że Witka cię ma – stwierdziła, przerywając ciszę Świergot – Nie stajemy się młodsi, a Owocowy Las potrzebuje, aby ktoś go poprowadzi… Powiem ci, że martwię się o nią. Ostatnio znowu zaczęła być spięta. Wiesz może co się dzieje?
Uczennica onieśmieliła się komplementami kierowanymi w swoją stronę.
– Niestety n-nie… – miauknęła zawstydzona, że nie wie co się działo z jej mentorką.
Starsza pokręciła troskliwie głową.
– Nie obwiniaj się. Witka nigdy nie była wylewna… Ale daj mi znać jeśli się czegoś dowiesz – poprosiła szamanka, na co Murmur odpowiedziała cichym “mm”.
***
Po powrocie do obozu jak burza wpadł na nią Malinka:– Witka cię woła, podobno Leszczyna zaczęła rodzić! – krzyknął energicznie szylkretowy kot.
Zmoknięte futro na grzbiecie Murmur najeżyło się, nadając jej aparycję straszydła. Ubłocona, nastroszona, pochwyciła od szamanki jej zwitek ziół i dała długą przed siebie. Po wbiegnięciu do legowiska medyka, od razu została spiorunowana zdenerwowanym spojrzeniem żółtych oczu Witki, klęczącej nad ciężarną. Szynszylowa starała się zachować grację swoich ruchów i nie narobić dużego bałaganu wewnątrz lecznicy. Nerwowo rzuciła roślinami w kąt służący do segregacji i wydzielania ziół, próbując zlizać z siebie tak dużo brudu jak się dało, by nie dotykać Leszczyny brudnymi łapami.
Obok rodzącej siedział także Bryza - jej partner, a jednocześnie inny pacjent, który jakiś czas wcześniej zwichnął ogon i jeszcze dochodził do siebie.
– Trybula Murmur, trybula! – syknęła szylkretka, kiedy Murmur do niej podeszła.
Wystraszona, nie chcąc wchodzić w drogę mentorce, od razu wróciła po paprociowe liście trybuli. Chwyciła parę w pysk, wyciągając je spośród innych ziołowych kupek i czym prędzej wróciła do boku mentorki, która w niedelikatny sposób wyszarpnęła jej je z pyska. Murmur zatuptała nerwowo, kuląc ogon.
Cała trójka uspokoiła się dopiero, kiedy pośród bolesnych stęknięć czarnej do ich uszu dobiegło kwilenie kocięcie. Witka ostrożnie przygarnęła je do siebie, czule liżąc. Murmur zerknęła ponad ramię kocicy, z ciekawością przyglądając się wypaćkanemu stworzeniu. Mały, podobny do matki kocurek wił się między łapami medyczki. Uczennica już chciała odetchnąć z ulgą, że ciężki poród nareszcie dobiegł końca, jednak coś jej w tym przeszkodziło.
– W-witko… – zająknęła się młodsza, patrząc na okolice ogona wojowniczki.
– Nie w tej chwili… Murmur – prychnęła z irytacją między liźnięciami szylkretowa.
Szynszylowa ponownie przestąpiła z łapy na łapę. Bryza także zdawał się nie dostrzegać anomalii, zbyt skupiony na nowo narodzonym synku.
– Ale…
– Nie teraz. – powtórzyła groźniejszym tonem mentorka.
Plama krwi między tylnymi łapami Leszczyny zdawała się w zastraszającym tempie powiększać. Nie było to normalne. Nigdy podczas swoich lekcji nie słyszała, aby kotki podczas porodów traciły aż tyle krwi.
– Leszczyna n-nadal krwawi! – pisnęła w końcu wysokim przez nerwy, zdesperowanym głosem.
Dopiero wtedy oczy dwójki zaaferowanych kociakiem kotów spoczęły na słabo oddychającą Leszczynę. Murmur nie czekając na reakcję mentorki pobiegła odnaleźć malinowe liście, które miały działanie zatrzymujące krew. Parę ładnie pachnących, słodkich owocków leżało skrytych wśród postrzępionych listków. Murmur chwyciła parę z nich, by po chwili wrócić do Leszczyny.
– Z-zjedz, proszę – zaleciła, podsuwając dymnej pod nos miękkie owoce i liście.
Kotka niemrawo otworzyła pysk, dając uczennicy pomóc jej przy przełykaniu. Leszczyna wyglądała, jakby ktoś ją przeżuł i wypluł.
– Pójdę po świeży mech… – powiadomiła mentorkę.
Czuła, jak przyglądają się Sadzawka i Sówka, inne tymczasowe rezydentki legowiska medyka, które powoli wracały do zdrowia. Murmur nigdy nie widziała na niczym pysku takiego bólu. Nawet kiedy ją bolał ząb, czy ucho, nigdy nie dostawała bolesnych spazmów, a tym bardziej nigdy nie utraciła jednocześnie takiej ilości krwi. Nie wyobrażała sobie co musiała czuć biedna karmicielka. Miała jedynie nadzieję, że szybko dojdzie do siebie. Dla siebie, ale także dla Bryzy i ich najmniejszego członka rodziny.
Wyleczeni:
Murmur, Bryza, Sadzawka, Sówka
[912 słów + opis porodu + zbieranie ziół]
28%
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz