A pech chciał, że ona była aktualnie taką.
Zagadywała tylko tych, którzy wchodzili do medyka w potrzebie i albo spoglądali na nią zaskoczeni, bo nie usłyszeli jeszcze, że jest tu ktoś nowy, albo ich spojrzenia były nieufne. Nie dziwiła się oczywiście takiemu stanu rzeczy, ale zdecydowanie utrudniało jej to zrobienie dobrego wrażenia z nadzieją, że dzięki temu będzie mogła tu zostać.
Póki co jej jedynym towarzystwem była Margaretkowa Łapa. Od Szepczącej Pustki słyszała historię głównego medyka, jego brata, więc nie spodziewała się go zbyt szybko zobaczyć.
Uniosła wzrok w górę, gdy zorientowała się, że prócz Margaretki była tu jeszcze jedna postać. Czarna szylkretka z rudymi plamami, jednak niemrożąca krew w żyłach liderka, tylko inna istota. Szept pokrótce opowiadał jej o członkach Klanu Burzy, ale nie potrafiła przypisać po samym wyglądzie imienia. Dostrzegła wyłysiały plac na grzbiecie kotki, ale od razu odwróciła wzrok, by nie wyjść na niegrzeczną, wgapiając się w to miejsce.
— Dzień dobry — wykrztusiła, siląc się na przyjazny uśmiech. — Jestem tu tylko tymczasowo, jeśli będę wam przeszkadzać w rozmowie, to oczywiście wyjdę — zapewniła, wstając na potwierdzenie swoich słów. Powinna się przedstawić? Może lepiej nie. Kotka mogłaby nawet nie chcieć z nią rozmawiać, jak co po niektórzy.
— Oh, nie, nie przeszkadzasz moja droga, możesz zostać — odparła nieznajoma, przerywając rozmowę z Margaretką i przenosząc spojrzenie skośnych, żółtych oczu na nią. Ku uldze Gracji na jej pysku widniał przyjazny uśmiech. — Właśnie kończyłyśmy rozmowę, bo Margaretka musi wrócić do sortowania ziół — dodała, podchodząc do niej, na co ta lekko się spięła, niepewna jej zamiarów — więc chętnie porozmawiam z nową osobą.
Końcówka ogona zadrżała jej na słowa kotki. Nie mogła się przesłyszeć. Szansa na nawiązanie jakichkolwiek relacji w klanie, w którym liderka i co drugi kot spoglądał na nią morderczo, sama jej się nawinęła?
Uśmiech coraz bardziej rozpościerał jej się na pysku, ale że nie chciała wyjść na wariatkę, powstrzymała się od nadmiernej ekscytacji. Przyjrzała jej się szybko. Czarne, długie futro, bez grama bieli, ale za to z kilkoma rudymi plamami. Była wyższa od Gracji, ale do tego czekoladowa się przyzwyczaiła. W tym klanie mogła walczyć o tytuł największego kurdupla.
— Oh, w takim razie bardzo miło mi poznać — rzuciła. — Na imię mi Przepiórka. — Wiele wysiłku kosztowało ją nie powiedzenie "Gracja", ale musiała wyprzeć sobie z głowy pamięć o życiu w Owocowym Lesie. — Byłam kiedyś, jak wy to nazywacie, "pieszczoszką", ale od dobrych paru księżyców błąkam się po tych lasach. Przysięgam, że nigdy nie weszłam na wasz teren i nie podkradałam z niego zwierzyny, miałam... Swoje stałe tereny — zapewniła, chcąc zawrzeć część swojej "historii" w jak najkrótszej wypowiedzi i na wszelki wypadek zapewnić o swojej niewinności.
— Rozumiem. Ja jestem Obserwująca Żmija, Kronikarz — przedstawiła się, siadając przed 'Przepiórką'. — Też niegdyś żyłam w Betonowym Świecie. Nie jednak jako pieszczoch, a samotnik — przyznała, a Gracja się lekko spięła. Jeśli ta tutaj była z tamtych rejonów, to musiała szczególnie uważać na język, by nie powiedzieć czegoś, co spali jej tożsamość.
— O, Kronikarz? — zainteresowała się. To te mistyczne role, o których wspominał Szept. Imię kotki też mu się nawinęło na język, gdy przedstawiał jej pokrótce członków. Kojarzyła, że ta miała syna o specyficznym mieniu, ale nie pamiętała, co jej jeszcze mówił. Swoją drogą pierwszy raz słyszała pojęcie "Betonowy Świat" i z trudem skryła zdziwienie. — Cóż, ja to nazywałam Szarym Światem — wymyśliła na szybko. — Zdecydowanie lasy i polany są piękniejsze. Lubię widok zieleni i kwiatów, a tam tego tak mało... — westchnęła, by zabrzmieć jakkolwiek wiarygodnie. — A na czym polega twoja rola? Rozumiem podział na wojowników, medyków i dowództwo, ale to brzmi szczególnie intrygująco.
— Ah, cóż. To całkiem nowa rola i mogę z dumą powiedzieć, że jestem pierwszym piastującym ją kotem. Kronikarz jest czymś w rodzaju... kogoś, kto przechowuje wiedzę i przekazuje ją innym. Historie Klanu Burzy od założenia do czasów obecnych, trochę ziół i wiedzę o gwiazdach, którą swoją drogą sama do tego klanu sprowadziłam. To tak zwięźle — wyjaśniła, po czym dodała — a, no i oczywiście też spełniam wszystkie wojownicze obowiązki jednocześnie... chodzę na patrole, polowania i takie tam. — Przyjazny uśmiech nie schodził jej z pyska.
Czekoladowej szczęka niemal nie opadła.
— I dajesz sobie radę? Wyrabiasz się z tym wszystkim? Brzmi jak duży obowiązek — przyznała. No takich bajerów w Owocowym Lesie nie mieli. — I masz ucznia szkolącego się na to stanowisko? Opowiadasz mu wszystko, by potem opowiadał swojemu następcy i tak w kółko? Rety, to kiedyś ktoś będzie miał do zapamiętania ogrom historii...
— Oh, już teraz jest ogrom wiedzy do zapamiętania — zaśmiała się. — Tak, tak, radzę sobie. Mało kotów chce słuchać i jeszcze mniej zapamiętuje, co mówię. I niestety nie, nie mam jeszcze ucznia, który by się na to szkolił. Koty zdają się nie być szczególnie zainteresowane tą rolą. Mam jednak terminatorkę, którą uczę na wojownika, nazywa się Szałwiowa Łapa — poinformowała. Gracja przyjęła to do świadomości. Skoro kotka była miła, to może jej uczennica również taka będzie i warto do niej zagadać?
— To także brzmi świetnie, jakąkolwiek forma bycia dla kogoś przewodnikiem w drodze do dorosłości to duża odpowiedzialność — zauważyła. Ona się ucznia nigdy nie doczekała za czasów życia w Owocowym Lesie. — Gdybyś miała kiedyś czas, Obserwująca Żmijo, a ja tu bym jeszcze dalej była, to chętnie bym posłuchała o waszej historii. Słyszałam, że ostatnio było u was nieciekawie, ale poza tym na pewno przez księżyce istnienia ukształtowały się o was niesamowite opowieści — rzuciła.
— Bardzo chętnie. — Padła krótka odpowiedź.
Gracja zerknęła nerwowo na Margaretkę, starając się mówić cicho, by tej nie rozpraszać w pracy.
— Czy skoro byłaś samotnikiem wcześniej, liderka nie miała problemu, by przyjąć cię do klanu? — zagadnęła jeszcze. — I jak zareagowały na ciebie inne koty? Masz teraz z nimi dobre relacje?
— Oh, czyżby ktoś tu chciał dołączyć? — miauknęła, na co Gracja uśmiechnęła się z zawstydzeniem i uciekła wzrokiem w dół. — Nie miała problemu. W tamtym czasie w klanie nie było dużo kotów samotniczego pochodzenia, a wiele wojowników zbliżało się do starości. Potrzeba było młodszych kotów, które broniłyby klanu, więc mimo głodu, jaki panował wtedy we wszystkich klanach, przyjęła mnie i mojego syna, Smarka — wyjaśniła, a czekoladowa odhaczyła w głowie kolejne imię do zapamiętania. — Inne koty... były nawet przyjazne, choć oczywiście nie ufały mi w pełni, póki nie minęło trochę księżyców od mojego przyjęcia. Jednak ostatnio... atmosfera jest trochę bardziej napięta. Ale sądzę, że jeśli zaczniesz dobre znajomości z różnymi kotami, to może cię przyjmie. Masz już na pewno dwa koty — stwierdziła.
Coś jej się w głowie nie kalkulowało. Na pewno Szept ją tu chciał, ale druga osobistość? Może chodziło jej o Margaretkę? Nie sądziła, by ta się do niej przekonała, ale skoro tak, to może nie będzie tak źle? Rozmawiały wcześniej, więc może uczennica medyka napomknęła o niej dobrym słowem?
— Cóż, zawędrowałam tu najwyraźniej w złym czasie — przyznała. — Szepczącą Pustkę poznałam już jakiś czas temu i gdy się trochę pochorowałam, mimo wszystko poszłam do niego, bo wiedziałam, że mi pomoże. Dużo opowiadał mi o Klanie Burzy i... Tak, chciałabym tu zostać, ale rozumiem sytuacje i nie będę urażona, jeśli po wyzdrowieniu każą mi stąd odejść. Mimo wszystko życie w tak dużej społeczności i bezpieczne miejsce do spania brzmi lepiej niż szwendanie się samemu po lasach. Umiem polować i walczyć, więc nie powinnam być w razie co obciążeniem — dodała niepewnej. Zawsze narzekała na swoje umiejętności, jednak teraz starała się przekonać samą siebie, że nie jest wcale źle. Jeśli ona w to uwierzy, to inni też powinni.
— Oh, a to ciekawe. Większość pieszczochów nie umie walczyć, z polowaniami też dość kiepsko, chociaż lepiej. Od kogo się tego nauczyłaś? Miałaś jakiegoś znajomego samotnika w mieście? A może już po tym, jak przestałaś być pieszczochem, nauczyłaś się od kogoś? — spytała, zaciekawiona.
Zawahała się. Dlaczego tyle pytań? Niby potrafiła na nie odpowiedzieć, ale jakoś speszyła ją taka forma rozmowy. Za bardzo rozluźniała się w tej rozmowie i zapomniała, że należałoby się pilnować z niektórymi tematami, do których jej wiedza nie była wystarczająco obszerna.
— Jak już wylądowałam w dziczy, musiałam się jakoś sama nauczyć przetrwać. Zdarzało mi się spotykać przyjazne koty, nawet grupy kotów — dodała, myśląc o tym, co mówił jej Szepcząca Pustka. Poza tym była kiedyś świadkiem śmierci kotki, która podróżowała ze swoją rodziną. Ożywiała się. Pamiętała jej imię. Nocna Tafla. To był świetny przykład. — Takie znacznie mniejsze niż wasz klan. Ale niektóre koty miewały imiona w takim stylu jak wy, więc zgaduję, że też zasmakowały klanowego życia. Sporo mnie nauczyli. Znaczy, tylko w przypadku walki i polowań, na ziołach się nigdy nie znałam i nie miałam ku temu okazji.
— O, musiałaś mieć bardzo ciekawe życie. Przykro mi jednak, że by go zasmakować, musiałaś stracić dom — stwierdziła. — Polecam ci wkręcić się w życie klanowe zaczynając od kotów, które mają większy wpływ na liderkę. Większa szansa, że cię przyjmie. O, Konwaliowy Powiew na przykład! Jest jej partnerem, jak cię polubi, to na bank przekona ją, by ci pozwoliła zostać. Masz też Szepczącą Pustkę, a synowie mają duży wpływ na matki, uwierz mi.
Pokiwała głową.
— Akurat Szept zabrał mnie wczoraj do starszyzny i miałam okazję poznać jego ojca — przyznała. — Rzeczywiście, miły osobnik, zresztą, znaczna część przebywających tam kotów była bardzo przyjaźnie nastawiona względem mnie. Nie wiem, czy mnie polubił, ale ją polubiłam go, więc to już jakiś postęp — zauważyła optymistyczniej.
— Tylko tak dalej, a zagrzejesz tu miejsce — stwierdziła.
Grację pochłonęły na moment własne myśli. Obserwująca Żmija wydawała sie mieć względem niej dobre nastawienie, a skoro była kiedyś w podobnej sytuacji co ona i dała radę się tu jakoś zadomowić, to dla niej też nie powinno być to problemem. Różnica była taka, że tamta była samotniczką, a ona przypałętała się z innego klanu.
— Masz bardzo optymistyczne nastawienie — zauważyła. — I bardzo ci za to dziękuję. Udziela mi się ta wiara, że tu zostanę. Czy w sumie mogłabym ci zająć teraz jeszcze chwilę i popytać o kilka spraw? Szepcząca Pustka wiele mi opowiadał, ale chciałabym też dokładniej poznać perspektywę kogoś innego — przyznała.
<Żmijko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz