Zerknęła na kocura z dozą niepewności. Jakby jej stresu brakowało, to ten na dokładkę mówił do niej takim tonem, który sugerował jej, że czekała ją co najmniej egzekucja za samo wejście na te tereny. Miała dokonać dobrej zmiany w swoim życiu, a jak na razie, to wszystko szło nie tak.
— Co masz dokładnie na myśli? Mam zrobić dobre wrażenie przed waszą liderką? — mruknęła cicho, zerkając na śpiąca Margaretkę w przeciwnym kącie legowiska medyków. Nie chciałaby jej obudzić, sam fakt, że spała tu z nią obca, musiał być dla niej stresujacy. — Muszę cię zmartwić, ale już mi nie wyszło. Spojrzała na mnie z taką wzgardą, z jaką nikt na mnie w życiu jeszcze nie patrzył — przyznała.
— Witaj w Klanie Burzy — mruknął jedynie, siadając przed Gracją. — Nią się nie przejmuj na chwilę obecną. Trzeba zająć się zapoznawaniem twojej osoby z resztą klanu. Musisz... rozrzucić swój urok osobisty, więc musimy cię przede wszystkim doprowadzić to stanu normalności.
Spojrzała na swoje futro ze zdziwieniem. Przecież trochę już je wyczyściła, nie widać było?
— Czyli liderka jest chwilowo moim najmniejszym zmartwieniem? — upewniła się. — No to powinnam zająć się budowaniem dobrych relacji z innymi. Cóż, jeśli większość będzie taka jak ty bądź Margaretkowa... Łapa — rzuciła, nie przyzwyczajona do dwóch członków w imieniu. — To dam sobie radę — dodała optymistyczniej. — Tylko daj znać, na kogo powinnam uważać i nie tracić czasu.
Zdawał się być gotowy na to pytanie.
— Eh, Lew — burknął ze zniechęceniem i takim zmęczeniem, że równie dobrze mógłby być zgryźliwym stuksiężycowym dziadkiem. — Pewnie się wtrąci. Nie słuchaj jej proszę. Ale musisz się prezentować. Jakoś. Siedź prosto, nie zadawaj dziwnych pytań, przytakuj, bądź miła i najlepiej nie oddychaj za głośno. Margaretka to jej córka, ale ona jest jakimś magicznym wyjątkiem co do reguły. Pewnie zacznie po czasie pleść coś o rudości... jak tam twoje zaznajomienie z historią Burzaków? Jej rodzinka ogólnie jest odklejona, kociąt nie liczę, Piasek i Iskierka są spoko, chociaż ta druga nie przyzna, że mnie lubi, ale ja wiem swoje. Jak zobaczysz rude to prawdopodobnie są od niej. Twierdzi, że ojcem Margaretki i Nagietka jest Smark, ale kto ją zna ten wie, że prędzej by go wykastrowała. Obstawiam kota z niebieskimi oczami, ostatnio Czarnego wygnali, więc kto wie. Smark to taki... smark. Uważaj na jego nos. Matką Żmija. Kręci z moim kuzynem mam wrażenie, albo na odwrót. Oset. Kremowy taki cały, z nim sobie pogadasz. Idąc dalej z kuzynostwem to masz Grada, ale od niego to trzymaj może dystans bo jeszcze na ciebie napluje. No i Koniczyna, z nią też się da pogadać... kto tam jeszcze... Malwa jest spoko, ale jego brat, Hiacynt... mmm, żeby nie mówić, że dziwny, powiem, że odklejony. Kukułka, Brzęczka, Bober i Mała Łapa to dołączeni do nas ostatni samotnicy... od tamtej pory dzieją się dziwne rzeczy, więc raczej nie rozmawiaj z nimi na osobności. Z Widmem w sumie też nie, niby jest spoko, ale mu nie ufam, mam wrażenie, że chce mnie zaplątać. Barszcz to mój uczeń, ale trochę się ociąga, Królik, Koza i Krówka są ciekawi całkiem.... co jeszcze. A, w starszyźnie mamy spoko koty, w tym Powiewa mojego stworzyciela pana i w ogóle, Rumianka na razie może zostawmy, medyk i brat i jest jeszcze jeden z którym na nieszczęście spokrewniony jestem, czyli Srebrny. No i moja mama. Która zdążyła cię już znielubić jak wspomniałaś. I mamy Jelenia w dziurze, ale tam nie podchodź. ... To tyle?
Wpatrywała się w niego jak sroka w kość. Nie była w stanie nawet mrugnąć, dopóki jakkolwiek nie przetworzyła tych informacji. Za dużo. Zdecydowanie za dużo imion, które już jej się mieszały. Z całego zamętu zdołała wyciągnąć jeden wniosek: Samotnicy tutaj nie są zbyt mile widziani. I większość była za razem spoko, ale i dziwna.
Miał braci, kuzynów, rodziców, miała unikać jakiejś Lew i jej całej rudej otoczki, a na domiar złego jego matka już za nią nie przepadała.
W końcu zmrużyła oczy. Coś jej nie pasowało.
— Chwila moment — wykrztusiła. — Jak to zdążyła mnie znielubić i jak to wspomi.... — zacięła się. — O nie. Szepcząca Pustko. Na Wszech... Na ten wasz cały przeklęty Klan Gwiazdy, czy ty nie mogłeś mi nigdy wspomnieć, że twoja matka to liderka? — Brzmiała jednocześnie na oburzoną i przerażoną. Na to nie była ani troche gotowa. Nawet nie byli do siebie podobni, więc skąd to spokrewnienie? Inny kolor futra, oczu...
Kocur jedynie wzruszył barkami.
— Jakoś nigdy nie wydawało mi się to szczególnie ważne, ty o swoich nie mówiłaś za wiele — stwierdził z wręcz obraźliwą obojętnością. — To co, nie jesteś głodna?
— Ani trochę — rzuciła. — Ta wasza medyczna takich ziół mi dała, że od nich to mi się dopiero co naprawdę źle zrobiło — stwierdziła. — Dziwnie się czuję teraz przy tobie. Twoja matka to liderka — powtórzyła, jakby wciąż to do niej nie docierało. W Owocowym Lesie bycie córką przywódcy nie miało dla niej znaczenia, tutaj miała wrażenie, że to czyniło z liliowego wielką osobistość.
— Mam nadzieję, że dziwnie w dobrym znaczeniu — odparł, pusząc się lekko. — Ale uwierz mi, długo byś z nią nie wytrzymała.
— Po jej minie nie wyglądała na taką, co by pozwoliła mi zostać — mruknęła. — Swoją drogą, przypomniałam sobie, że chciałam cię zbić — mruknęła, spoglądając na niego złowrogo. — Przepiórka? Czy nie mogliśmy wymyśleć jakiegoś... Groźniejszego i ciekawszego imienia? — zasugerowała.
Na jej oko, to nawet się długo nie zastanawiał.
— Mała Stopa? — dopytał z całkiem poważną miną.
Spojrzała na niego z wyraźnym politowaniem.
— Wiesz co? Ta Przepiórka to wcale nie jest jednak taka zła — oświadczyła. — Muszę się tylko do tego przyzwyczaić, chociaż ty cały czas tak do mnie mówiłeś, więc powinnam dać radę. — Wcześniej uznawała to za głupiutkie przezwisko, a teraz będzie to człon, którą będzie ją reprezentował przez resztę życia. No, przy optymistycznym założeniu, że tu zamieszka.
— Widzisz, słuchaj się Szepta — rzekł zadowolony. — No, moja droga, jeszcze jakieś pytania?
Miała mnóstwo. Nie czuł się jednak, jakby na większość przyszedł czas. Sama musiała zbadać dokładniej teren, by na niektóre zdobyć odpowiedź.
— W sumie to tak. Czy mogę wychodzić stąd, by rozmawiać z innymi, czy raczej jestem tu uziemiona i mam liczyć, że akurat ktoś wejdzie i wtedy go zaatakuję swoją dobrocią i oczaruje, na co stwierdzi "Oh, świetna jesteś, zostań w Klanie Burzy, potrzebujemy tu takich jak ty!"? — spytała.
Pokręcił głową.
— Nie, nie, to kompletnie nie miałoby sensu. — Machnął łapą. — Masz sypać urokiem kotom w oczy, a nie roznosić go po medycznym dołku. Tylko pewnie w towarzystwie, bo samej cię nigdzie nie puszczą. A masz to szczęście, że idealne towarzystwo siedzi przed tobą.
Westchnęła, mrużąc oczy.
— Gdzie? Bo chyba nie widzę.
— A racja, zapomniałem, że już ciemno. — Nim zdążyła przypomnieć, że ciemność nie utrudnia im przecież widoczności, ten nachylił się, wyciągając pysk w jej stronę i powodując, że oddech jej całkowicie zamarzł. — Mam się przybliżyć, żeby polepszyć ci wzrok ~?
Osłupiała, a futro wzdłuż jej grzbietu stanęło dęba.
— Ciebie widzę doskonale — wypaliła. — Po prostu stresuję mnie ta cała sytuacja. Nie wiedziałam, że u was jest taki kryzys, może wybrałam zły czas? — mruknęła, bardziej do siebie niż do niego. Nie czuła się komfortowo, gdy tak z nienacka naruszał jej przestrzeń osobistą. Co by pomyślała sobie Margaretka, gdyby się obudziła?
— Widzisz, wzrok też z łatwością naprawiam. — Wyprostował się jak gdyby nigdy nic. — Yeah, szczerze, myślałem, że liderka zareaguje jakoś lepiej. Ale jeszcze nic straconego. Gdybyś to przeciągała, możliwe, że zostałabyś w... wiesz gdzie, na zawsze.
— Tak, tak. — Wręcz mu przerwała. — Postaram się z całych sił zrobić dobre wrażenie na innych, by sami się o mnie ubiegali, tak, jak ty to robisz — rzuciła, starając się upodobnić głos do jego nieraz nadmiernej jej zdaniem pewności siebie. Mógłby raz poczuć to jej zawstydzenie.
— Ja o ciebie? Skądże. — Machnął łapą. — Ja tylko pomagam szczodrej wykorzystującej moją dobroć koleżance.
— Koleżanka podziękuję ci odpowiednio, gdy będzie mogła tu zostać — westchnęła, przecierając pysk łapą. — Wy jak na coś marudzicie, to mówicie Klan Gwiazdy, co nie? W sensie, jako "pieszczoszka" nie muszę chyba od razu przyjmować waszej wiary, ale tak potencjalnie chciałabym wiedzieć coś więcej o nich — przyznała. — Oni według ciebie serio istnieją? — spytała szeptem.
— Wymyślę coś w sam raz na zadośćuczynienie. — Zapowiedział z chytrym uśmiechem. Na następną wypowiedź nieco się zastanowił. — Trudno stwierdzić czy myślę, że istnieją czy nie. Coś na pewno jest, w końcu liderzy mają dodatkowe życia, była masa świadków dziwnych zdarzeń i przepowiednie. Z drugiej strony, może to być zbiorowa halucynacja. Dawno temu podczas zgromadzenia duchy przejęły ciała żyjących. Niektórzy żyjący nadal pamiętają. Chociaż wolę chyba się po śmierci odrodzić — zadumał. — Ale kto wie? Na pewno gdzieś na świecie jest inna wiara, aż tak pyszni być nie możemy, albo wszyscy wierzymy w to samo ale w różnych wersjach.
Znała przykład takiej innej wiary, ale nie zamierzała się nią chwalić, z obawy, że ktoś akurat będzie mijał legowisko medyka i usłyszy za dużo.
Sama nie była do końca pewna istnienia Wszechmatki. Z uwagi jednak na to, że jej pierwsza mentorka była bardzo wierząca, w nawyk weszło jej w kryzysowych sytuacjach powoływanie się na to "bóstwo".
— Cóż, spróbuję to zrozumieć, jeśli tu zostanę — obiecała. — Chociaż po minie twojej matki morale mi spadły, nie będę tego ukrywać. Syn liderki, ja to mam szczęście — sarknęła. — Nie boisz się, że niszczysz sobie reputację przyprowadzając przybłędę do klanu?
— Jestem pełnoprawnym wojownikiem z dobrą opinią i sposobem na liderkę matkę — rzekł z pewnością — Nikt mi niczego nie zdoła zniszczyć. — Niemal się pochwalił, z typową dla niego brawurą i błyskiem w oku. — Z resztą, z jakiej racji? Przyciągnąłem do klanu puchaty obiad. Problemem będzie, jeśli... zgromadzenie.
— Co "zgromadzenie"? — powtórzyła. — Myślisz, że będą o mnie wypytywać? — wyszeptała, poniekąd zmartwiona. — Nie powinni... Może zapomną o mnie do tego czasu — zasugerowała.
— Jesteś pewna? Nie znam rodziny, która by nie wypytywała o zaginionego kota.
Niestety miał w tym temacie rację. Starała się nie myśleć o tym, że komuś z jej rodziny mogło pęknąć serce na jej brak. Poza tym, była tylko jednym z licznych stróżów, najbardziej bezwartościowej roli w klanie.
— Moi rodzice mają jeszcze trójkę innych dzieci do "pilnowania", dadzą sobie radę beze mnie w życiu — mruknęła. — Na pewno nie zauważyli nawet jeszcze, że mnie nie ma.
— Może to z przyzwyczajenia — stwierdził. — Zwyczajnie patrzą przed siebie i nie zauważają jak im przechodzisz między łapami. Może myślą, że wciąż tam jesteś, bo nie patrzą w dół — zadumał, po czym wypuścił powietrze przez nos. Nie wydawał się przekonany.
— Widzę, że niezależnie od sytuacji, zawsze humor ci sprzyja — burknęła. — Myślę, że koty częściej widują twój ogon niż pysk, bo jesteś przerośnięty i nikt ci do niego nie sięga — palnęła, mimowolnie uśmiechając się z triumfem. Przy okazji bardzo chciała zmieniać temat, bo rzeczywiście, nie przemyślała, że jej ojciec jako lider ma pole do popisu na skale. Cóż, może znowu złapie go gorączka i nie pójdzie?
— Przynajmniej jestem widoczny — rzekł z uśmiechem. — Każdy mnie zapamięta.
— Aż tak ci brakuje uwagi? — zagadnęła. — Nie pytam kąśliwie, tylko z czystej ciekawości, czy lubisz być w centrum uwagi. Mnie jakoś to krępuje i jak sobie wyobrażam, że zaraz będę głównym tematem tutaj, to mnie stres ściska od środka...
— Kotom jak ja nie brakuje uwagi — stwierdził teatralnie. — Otrzymujemy je od przepiórkopodobnych. Z resztą, zawsze mogę cię schować, chyba nie będzie z tym problemu.
— No tak, pod twoim puchatym ogonem to się zmieści cały klan — stwierdziła. — Czyli z pewnością nie możesz się odbędzić od nadmiaru przyjaciół. Nie masz ty jakiejś partnerki bądź partnera, który poczuje się niekomfortowo, że sobie koleżankę przyprowadziłeś? — Sama nie wiedziała, co ją skłoniło do tego pytania. Wyszło z niej samo, jakby mózg z sercem zamieniły się miejscami i stąd uciekały z niej tak nieprzemyślane słowa.
— Co masz dokładnie na myśli? Mam zrobić dobre wrażenie przed waszą liderką? — mruknęła cicho, zerkając na śpiąca Margaretkę w przeciwnym kącie legowiska medyków. Nie chciałaby jej obudzić, sam fakt, że spała tu z nią obca, musiał być dla niej stresujacy. — Muszę cię zmartwić, ale już mi nie wyszło. Spojrzała na mnie z taką wzgardą, z jaką nikt na mnie w życiu jeszcze nie patrzył — przyznała.
— Witaj w Klanie Burzy — mruknął jedynie, siadając przed Gracją. — Nią się nie przejmuj na chwilę obecną. Trzeba zająć się zapoznawaniem twojej osoby z resztą klanu. Musisz... rozrzucić swój urok osobisty, więc musimy cię przede wszystkim doprowadzić to stanu normalności.
Spojrzała na swoje futro ze zdziwieniem. Przecież trochę już je wyczyściła, nie widać było?
— Czyli liderka jest chwilowo moim najmniejszym zmartwieniem? — upewniła się. — No to powinnam zająć się budowaniem dobrych relacji z innymi. Cóż, jeśli większość będzie taka jak ty bądź Margaretkowa... Łapa — rzuciła, nie przyzwyczajona do dwóch członków w imieniu. — To dam sobie radę — dodała optymistyczniej. — Tylko daj znać, na kogo powinnam uważać i nie tracić czasu.
Zdawał się być gotowy na to pytanie.
— Eh, Lew — burknął ze zniechęceniem i takim zmęczeniem, że równie dobrze mógłby być zgryźliwym stuksiężycowym dziadkiem. — Pewnie się wtrąci. Nie słuchaj jej proszę. Ale musisz się prezentować. Jakoś. Siedź prosto, nie zadawaj dziwnych pytań, przytakuj, bądź miła i najlepiej nie oddychaj za głośno. Margaretka to jej córka, ale ona jest jakimś magicznym wyjątkiem co do reguły. Pewnie zacznie po czasie pleść coś o rudości... jak tam twoje zaznajomienie z historią Burzaków? Jej rodzinka ogólnie jest odklejona, kociąt nie liczę, Piasek i Iskierka są spoko, chociaż ta druga nie przyzna, że mnie lubi, ale ja wiem swoje. Jak zobaczysz rude to prawdopodobnie są od niej. Twierdzi, że ojcem Margaretki i Nagietka jest Smark, ale kto ją zna ten wie, że prędzej by go wykastrowała. Obstawiam kota z niebieskimi oczami, ostatnio Czarnego wygnali, więc kto wie. Smark to taki... smark. Uważaj na jego nos. Matką Żmija. Kręci z moim kuzynem mam wrażenie, albo na odwrót. Oset. Kremowy taki cały, z nim sobie pogadasz. Idąc dalej z kuzynostwem to masz Grada, ale od niego to trzymaj może dystans bo jeszcze na ciebie napluje. No i Koniczyna, z nią też się da pogadać... kto tam jeszcze... Malwa jest spoko, ale jego brat, Hiacynt... mmm, żeby nie mówić, że dziwny, powiem, że odklejony. Kukułka, Brzęczka, Bober i Mała Łapa to dołączeni do nas ostatni samotnicy... od tamtej pory dzieją się dziwne rzeczy, więc raczej nie rozmawiaj z nimi na osobności. Z Widmem w sumie też nie, niby jest spoko, ale mu nie ufam, mam wrażenie, że chce mnie zaplątać. Barszcz to mój uczeń, ale trochę się ociąga, Królik, Koza i Krówka są ciekawi całkiem.... co jeszcze. A, w starszyźnie mamy spoko koty, w tym Powiewa mojego stworzyciela pana i w ogóle, Rumianka na razie może zostawmy, medyk i brat i jest jeszcze jeden z którym na nieszczęście spokrewniony jestem, czyli Srebrny. No i moja mama. Która zdążyła cię już znielubić jak wspomniałaś. I mamy Jelenia w dziurze, ale tam nie podchodź. ... To tyle?
Wpatrywała się w niego jak sroka w kość. Nie była w stanie nawet mrugnąć, dopóki jakkolwiek nie przetworzyła tych informacji. Za dużo. Zdecydowanie za dużo imion, które już jej się mieszały. Z całego zamętu zdołała wyciągnąć jeden wniosek: Samotnicy tutaj nie są zbyt mile widziani. I większość była za razem spoko, ale i dziwna.
Miał braci, kuzynów, rodziców, miała unikać jakiejś Lew i jej całej rudej otoczki, a na domiar złego jego matka już za nią nie przepadała.
W końcu zmrużyła oczy. Coś jej nie pasowało.
— Chwila moment — wykrztusiła. — Jak to zdążyła mnie znielubić i jak to wspomi.... — zacięła się. — O nie. Szepcząca Pustko. Na Wszech... Na ten wasz cały przeklęty Klan Gwiazdy, czy ty nie mogłeś mi nigdy wspomnieć, że twoja matka to liderka? — Brzmiała jednocześnie na oburzoną i przerażoną. Na to nie była ani troche gotowa. Nawet nie byli do siebie podobni, więc skąd to spokrewnienie? Inny kolor futra, oczu...
Kocur jedynie wzruszył barkami.
— Jakoś nigdy nie wydawało mi się to szczególnie ważne, ty o swoich nie mówiłaś za wiele — stwierdził z wręcz obraźliwą obojętnością. — To co, nie jesteś głodna?
— Ani trochę — rzuciła. — Ta wasza medyczna takich ziół mi dała, że od nich to mi się dopiero co naprawdę źle zrobiło — stwierdziła. — Dziwnie się czuję teraz przy tobie. Twoja matka to liderka — powtórzyła, jakby wciąż to do niej nie docierało. W Owocowym Lesie bycie córką przywódcy nie miało dla niej znaczenia, tutaj miała wrażenie, że to czyniło z liliowego wielką osobistość.
— Mam nadzieję, że dziwnie w dobrym znaczeniu — odparł, pusząc się lekko. — Ale uwierz mi, długo byś z nią nie wytrzymała.
— Po jej minie nie wyglądała na taką, co by pozwoliła mi zostać — mruknęła. — Swoją drogą, przypomniałam sobie, że chciałam cię zbić — mruknęła, spoglądając na niego złowrogo. — Przepiórka? Czy nie mogliśmy wymyśleć jakiegoś... Groźniejszego i ciekawszego imienia? — zasugerowała.
Na jej oko, to nawet się długo nie zastanawiał.
— Mała Stopa? — dopytał z całkiem poważną miną.
Spojrzała na niego z wyraźnym politowaniem.
— Wiesz co? Ta Przepiórka to wcale nie jest jednak taka zła — oświadczyła. — Muszę się tylko do tego przyzwyczaić, chociaż ty cały czas tak do mnie mówiłeś, więc powinnam dać radę. — Wcześniej uznawała to za głupiutkie przezwisko, a teraz będzie to człon, którą będzie ją reprezentował przez resztę życia. No, przy optymistycznym założeniu, że tu zamieszka.
— Widzisz, słuchaj się Szepta — rzekł zadowolony. — No, moja droga, jeszcze jakieś pytania?
Miała mnóstwo. Nie czuł się jednak, jakby na większość przyszedł czas. Sama musiała zbadać dokładniej teren, by na niektóre zdobyć odpowiedź.
— W sumie to tak. Czy mogę wychodzić stąd, by rozmawiać z innymi, czy raczej jestem tu uziemiona i mam liczyć, że akurat ktoś wejdzie i wtedy go zaatakuję swoją dobrocią i oczaruje, na co stwierdzi "Oh, świetna jesteś, zostań w Klanie Burzy, potrzebujemy tu takich jak ty!"? — spytała.
Pokręcił głową.
— Nie, nie, to kompletnie nie miałoby sensu. — Machnął łapą. — Masz sypać urokiem kotom w oczy, a nie roznosić go po medycznym dołku. Tylko pewnie w towarzystwie, bo samej cię nigdzie nie puszczą. A masz to szczęście, że idealne towarzystwo siedzi przed tobą.
Westchnęła, mrużąc oczy.
— Gdzie? Bo chyba nie widzę.
— A racja, zapomniałem, że już ciemno. — Nim zdążyła przypomnieć, że ciemność nie utrudnia im przecież widoczności, ten nachylił się, wyciągając pysk w jej stronę i powodując, że oddech jej całkowicie zamarzł. — Mam się przybliżyć, żeby polepszyć ci wzrok ~?
Osłupiała, a futro wzdłuż jej grzbietu stanęło dęba.
— Ciebie widzę doskonale — wypaliła. — Po prostu stresuję mnie ta cała sytuacja. Nie wiedziałam, że u was jest taki kryzys, może wybrałam zły czas? — mruknęła, bardziej do siebie niż do niego. Nie czuła się komfortowo, gdy tak z nienacka naruszał jej przestrzeń osobistą. Co by pomyślała sobie Margaretka, gdyby się obudziła?
— Widzisz, wzrok też z łatwością naprawiam. — Wyprostował się jak gdyby nigdy nic. — Yeah, szczerze, myślałem, że liderka zareaguje jakoś lepiej. Ale jeszcze nic straconego. Gdybyś to przeciągała, możliwe, że zostałabyś w... wiesz gdzie, na zawsze.
— Tak, tak. — Wręcz mu przerwała. — Postaram się z całych sił zrobić dobre wrażenie na innych, by sami się o mnie ubiegali, tak, jak ty to robisz — rzuciła, starając się upodobnić głos do jego nieraz nadmiernej jej zdaniem pewności siebie. Mógłby raz poczuć to jej zawstydzenie.
— Ja o ciebie? Skądże. — Machnął łapą. — Ja tylko pomagam szczodrej wykorzystującej moją dobroć koleżance.
— Koleżanka podziękuję ci odpowiednio, gdy będzie mogła tu zostać — westchnęła, przecierając pysk łapą. — Wy jak na coś marudzicie, to mówicie Klan Gwiazdy, co nie? W sensie, jako "pieszczoszka" nie muszę chyba od razu przyjmować waszej wiary, ale tak potencjalnie chciałabym wiedzieć coś więcej o nich — przyznała. — Oni według ciebie serio istnieją? — spytała szeptem.
— Wymyślę coś w sam raz na zadośćuczynienie. — Zapowiedział z chytrym uśmiechem. Na następną wypowiedź nieco się zastanowił. — Trudno stwierdzić czy myślę, że istnieją czy nie. Coś na pewno jest, w końcu liderzy mają dodatkowe życia, była masa świadków dziwnych zdarzeń i przepowiednie. Z drugiej strony, może to być zbiorowa halucynacja. Dawno temu podczas zgromadzenia duchy przejęły ciała żyjących. Niektórzy żyjący nadal pamiętają. Chociaż wolę chyba się po śmierci odrodzić — zadumał. — Ale kto wie? Na pewno gdzieś na świecie jest inna wiara, aż tak pyszni być nie możemy, albo wszyscy wierzymy w to samo ale w różnych wersjach.
Znała przykład takiej innej wiary, ale nie zamierzała się nią chwalić, z obawy, że ktoś akurat będzie mijał legowisko medyka i usłyszy za dużo.
Sama nie była do końca pewna istnienia Wszechmatki. Z uwagi jednak na to, że jej pierwsza mentorka była bardzo wierząca, w nawyk weszło jej w kryzysowych sytuacjach powoływanie się na to "bóstwo".
— Cóż, spróbuję to zrozumieć, jeśli tu zostanę — obiecała. — Chociaż po minie twojej matki morale mi spadły, nie będę tego ukrywać. Syn liderki, ja to mam szczęście — sarknęła. — Nie boisz się, że niszczysz sobie reputację przyprowadzając przybłędę do klanu?
— Jestem pełnoprawnym wojownikiem z dobrą opinią i sposobem na liderkę matkę — rzekł z pewnością — Nikt mi niczego nie zdoła zniszczyć. — Niemal się pochwalił, z typową dla niego brawurą i błyskiem w oku. — Z resztą, z jakiej racji? Przyciągnąłem do klanu puchaty obiad. Problemem będzie, jeśli... zgromadzenie.
— Co "zgromadzenie"? — powtórzyła. — Myślisz, że będą o mnie wypytywać? — wyszeptała, poniekąd zmartwiona. — Nie powinni... Może zapomną o mnie do tego czasu — zasugerowała.
— Jesteś pewna? Nie znam rodziny, która by nie wypytywała o zaginionego kota.
Niestety miał w tym temacie rację. Starała się nie myśleć o tym, że komuś z jej rodziny mogło pęknąć serce na jej brak. Poza tym, była tylko jednym z licznych stróżów, najbardziej bezwartościowej roli w klanie.
— Moi rodzice mają jeszcze trójkę innych dzieci do "pilnowania", dadzą sobie radę beze mnie w życiu — mruknęła. — Na pewno nie zauważyli nawet jeszcze, że mnie nie ma.
— Może to z przyzwyczajenia — stwierdził. — Zwyczajnie patrzą przed siebie i nie zauważają jak im przechodzisz między łapami. Może myślą, że wciąż tam jesteś, bo nie patrzą w dół — zadumał, po czym wypuścił powietrze przez nos. Nie wydawał się przekonany.
— Widzę, że niezależnie od sytuacji, zawsze humor ci sprzyja — burknęła. — Myślę, że koty częściej widują twój ogon niż pysk, bo jesteś przerośnięty i nikt ci do niego nie sięga — palnęła, mimowolnie uśmiechając się z triumfem. Przy okazji bardzo chciała zmieniać temat, bo rzeczywiście, nie przemyślała, że jej ojciec jako lider ma pole do popisu na skale. Cóż, może znowu złapie go gorączka i nie pójdzie?
— Przynajmniej jestem widoczny — rzekł z uśmiechem. — Każdy mnie zapamięta.
— Aż tak ci brakuje uwagi? — zagadnęła. — Nie pytam kąśliwie, tylko z czystej ciekawości, czy lubisz być w centrum uwagi. Mnie jakoś to krępuje i jak sobie wyobrażam, że zaraz będę głównym tematem tutaj, to mnie stres ściska od środka...
— Kotom jak ja nie brakuje uwagi — stwierdził teatralnie. — Otrzymujemy je od przepiórkopodobnych. Z resztą, zawsze mogę cię schować, chyba nie będzie z tym problemu.
— No tak, pod twoim puchatym ogonem to się zmieści cały klan — stwierdziła. — Czyli z pewnością nie możesz się odbędzić od nadmiaru przyjaciół. Nie masz ty jakiejś partnerki bądź partnera, który poczuje się niekomfortowo, że sobie koleżankę przyprowadziłeś? — Sama nie wiedziała, co ją skłoniło do tego pytania. Wyszło z niej samo, jakby mózg z sercem zamieniły się miejscami i stąd uciekały z niej tak nieprzemyślane słowa.
<Puchaty kolosie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz