Słońce szczytowało, gdy razem z Matką opuściły dom, wyruszając w drogę na szkolenie. Geza podążała za kotką w milczeniu, nie chcąc odzywać się niepytana.
— Widzę, że robisz duże postępy — miauknęła Matka. — Zarówno w kwestii mojej profesji, jak i całej reszty. Agona relacjonowała mi, że walczysz już tak, jak przystało na przyszłą gangsterkę. Czy to prawda?
Pokiwała głową.
— Ostatnio dużo ćwiczyłyśmy walki. Udało mi się ją pokonać już kilka razy — pochwaliła się. — Idzie mi coraz lepiej.
— Dobrze — odparła chłodno Bastet, nie zwalniając kroku. — Obiło mi się o uszy, że wciąż ciężko ci stosować przemoc.
Jej głos był dużo ostrzejszy, co sprawiło, że Geza spięła się znacznie.
— Pracuję nad tym — odparła strapiona. — Agona powiedziała, że przygotuje coś, co pomoże mi się przełamać.
— Oby więc tak było — odparła zimno Matka. Wkrótce dotarły do szerokiej ulicy, wzdłuż której rosły równomiernie posadzone drzewa. Budynki tutaj znajdowały się dość blisko siebie, na tyle, by można było swobodnie przemieszczać się z jednego na drugi. Gdy zbliżyły się do jednego z nich, Bastet zgrabnym ruchem ciała wskoczyła na parapet niższego okna, a z niego na balustradę balkonu. Nie odwracała się za siebie, jakby przekonana, że Geza nie potrzebowała jej pomocy. Matka założyła, że kotka powinna to już umieć.
Betelgeza dzięki regularnym ćwiczeniom u boki matki nauczyła się praktycznie do perfekcji, jak zachowywać równowagę i zwinnie skakać z obiektu na obiekt. Nie miała problemu z wspięciem się jej śladami - najpierw wskoczyła na niski parapet, a następnie na balustradę, z której omal by się nie ześlizgnęła.
— Kręgosłup wyprostowany, mięśnie rozluźnione. Masz być gibka i lekka jak pióro, jeśli nie chcesz spaść i roztrzaskać się o ulicę. Za mną!
I Matka wskoczyła na dach, uprzednio zaczepiając się pazurami o listwę. Wspięła się na dach, a w tym czasie Betelgeza przygotowała się do skoku. Wycelowała wzrokiem w solidny kawał listwy otaczającej dach i odbiła się od ziemi, czepiając się jej pazurami. Użyła tylnych łap, by wspiąć się na górę. Zrobiła to bez najmniejszego problemu, ale obawiała się, że na tym kończyła się najłatwiejsza część dzisiejszego treningu.
Gdy znajdowały się już na pochyłym dachu, Betelgeza skupiła się, by utrzymać równowagę i stabilnie zaczepić się pazurami o twardą nawierzchnię. W ten sposób skierowała się ku wierzchołkowi dachu i łapa za łapą ruszyła w kierunku następnego budynku. Matka szła nieco z przodu. W pewnym momencie Betelgeza poczuła, jak jej łapa ześlizguje się z powierzchni najwyższego punktu dachu. Już miała spaść po pochyłej części dachu, gdy Matka złapała ją za kark.
— Spójrz — poinstruowała i gdy puściła ją, Geza znowu utrzymała stabilną pozycję, wpatrując się w Matkę wyczekująco. Bastet ruszyła do przodu, tym razem krokiem dużo wolniejszym, by córka mogła dokładniej przyjrzeć się jej działaniom. Stawiała kroki dostojnie i ostrożnie.
— Najpierw stawiasz palce, a dopiero potem pięty — zauważyła Betelgeza, a Bastet skinęła głową.
— W powietrzu stajesz się akrobatką, Gezo. Równowaga to podstawa akrobacji. Ptak roztrzaskałby swoją czaszkę o pierwszy lepszy budynek, gdyby nie manewrował swoim lotem, równoważąc go skrzydłami. Nie masz skrzydeł, ale cóż stoi na przeszkodzie, by je sobie wyobrazić? Powietrze to twoje królestwo. Stawiaj najpierw palce, potem pięty, a w ten sposób nie zsuniesz się z powierzchni. Aby utrzymać balans ciała, nachyl się do przodu i wysuń łapy do linii prostej. To one będą cię asekurować.
Wykonała polecenie i przeszła tak parę kroków po dachu. Efekt był dużo lepszy - prawie w ogóle nie kiwała się na boki.
Niespodziewanie matka przyspieszyła kroku i z rozbiegu wyskoczyła z dachu budynku. Wylądowała na sąsiednim dachu praktycznie bez żadnych problemów. Betelgeza poczuła, jak łapy pod nią drżą, a chwilowy przepływ strachu wystarczył, żeby zachwiać jej równowagę. Przymknęła oczy i uspokoiła się - wyobraziła sobie, że z obu jej boków wyrastają piękne, rozłożyste skrzydła, które uratują ją, gdy tylko jej łapy stracą pod sobą grunt. Cofnęła się o krok do tyłu i wykorzystując wiedzę, której nauczyła się zarówno dziś, jak i na dużej ilości innych treningów z Matką, wystrzeliła do przodu.
Jeśli chciała być duchem przemierzającym dach za dachem, jej ciało musiało być elastyczne i zwinne. Manewrowała w powietrzu, czując, jak chłodna bryza mierzwi jej futro. Zdołała obrócić się tak, by nabrać prędkości. Zaczepiła się pazurami o krawędź sąsiedniego dachu. Naprężyła mięśnie, usiłując się utrzymać. Matka jej nie pomagała, a jedynie z mrożącym krew w żyłach chłodzie w oczach wpatrywała się w nią. Betelgeza użyła swoich tylnych łap, by wdrapać się po kawałku dachówki wprost na dach. Dyszała, ale udało jej się - i to bez rozpłaszczenia się metry w dole na ulicy.
* * *
Ćwiczyły jeszcze długo, aż Betelgeza nie opanowała wszystkich tych zdolności wystarczająco, by samodzielnie przemierzać dachy. Z każdym kolejnym wykonanym skokiem czuła się coraz pewniej. Matka powiadała, że żaden ptak nie boi się wysokości, a jeśli się boi, nie jest ptakiem - teraz rozumiała, o co jej chodziło. Betelgeza naprawdę to kochała i choć z początku napawało ją to strachem, teraz czuła tylko satysfakcję. Gdy czuła powietrze napędzające ją do skoku, gdy patrzyła na miasto z perspektywy najwyższych budynków - czuła przypływ jakiejś nieznanej, ekscytującej energii. I to dzięki temu zdołała tak szybko osiągać postępy w nauce. Wkrótce ona i Matka ramię w ramię skakały po budynkach, robiąc to aż do sennego wieczoru. Betelgeza nie mogła uwierzyć, że księżyce wyczerpujących treningów wreszcie przyniosły jakieś efekty. Wręcz niesamowite efekty.
Teraz księżyc zawitał na niego i wschodził, przywodząc za sobą cały nieboskłon wypełniony tysiącem świecących gwiazd.
Ciemnobłękitny firmament otworzył przed nimi wszystkie swoje tajemnice. Ciemność spowiła już ulice Betonowego Świata, a uliczne latarnie oświetlały je słabo, stanowiąc dla okolicznych samotników prawdziwy świetlny pokaz.
Gdy Betelgeza odbiła się od krawędzi budynku i wylądowała sprawnie na tym następnym, Matka zrobiła to samo i wówczas usiadła na szerokim, płaskim dachu, by zaczerpnąć oddechu i zrobić sobie należytą przerwę. W tym czasie córka Jafara podeszła do krawędzi dachu i spojrzała w błękitne sklepienie. Nie czuła żadnej trwogi wobec tego, co znajdowało się na dole i na górze. Przymknęła oczy, gdy silny jesienny wiatr mierzwił gęste futro na jej szyi i wsłuchiwała się w szum targanych przez niego gałęzi drzew.
Usłyszała kroki Matki. Bastet zbliżyła się do niej i ustała przy jej boku, rzucając niebu cierpkie spojrzenie.
— Wiesz, dlaczego tak pokochałam wspinaczkę? Dlaczego pokochałam snucie się po najwyższych partiach miasta jak wieczorna zjawa? — zaczęła cicho Matka. Jej głos był chłodny, ale zdawało się, że pobrzmiewało w nim jakieś odgórne ciepło, którego dotąd Betelgeza nie znała. — Tylko wtedy możesz spojrzeć w gwiazdy w całej ich okazałości. Gdy staniesz wyżej od najwyższych budynków, gdy staniesz się jednością z powietrzem, które prowadzi cię przez kolejne dachy, chroniąc przed upadkiem. Nazwałam cię po jednej z tych gwiazd. Betelgeza. Podobno tak nazywają ją Wyprostowani.
Czuła, jak jakiś ciepły płomyk rozpala się w jej sercu. Dotąd zimna i nieobecna Matka, która niewiele mówiła o swoich uczuciach i jeszcze mniej o przeszłości i własnym życiu, teraz otworzyła się przed nią, pokazując jej świat, który tylko ona mogła znać na wylot.
Przez dłuższą chwilę siedziały w ciszy, wsłuchując się w odgłosy kluczących po niebie żurawi, szumu wiatru targającego gałęzie drzew i odległego dźwięku kół Potworów. Betelgeza prawie nie zauważyła, że z zachmurzonych chmur wyjawił się lekki deszcz, który przyjemnie moczył ich futra, a którego miarowy szum uspokajał bicie serca i dawał łagodne ukojenie po wyczerpującej wędrówce po szeregach budynków. Oparła się o bok Matki, która nie odtrąciła jej. Przypatrywały się niebu i ulicom miasta, z których z oddali wyłaniały się sylwetki wędrujących kotów. Ciekawe, dokąd dążyli? Część walczyła o każdy skrawek pożywienia, a część spacerowała wzdłuż brukowych ulic Betonowego Świata, by na wieczór wrócić do przytulnego i ciepłego domu. Otworzyła pysk i pozwoliła, by tysiąc zapachów o rozmaitych barwach zapełniło jej nozdrza.
— Chcę, byś kontynuowała moje dziedzictwo, gdy moje ciało stanie się zbyt słabe, by dalej kroczyć w powietrzu. Gdy opuszczę ten świat, będziesz tym, co będzie przypominało samotnikom o istnieniu ich Czaszki. Z każdym dniem będziesz coraz lepsza, a pewnego świtu nadejdzie taki moment, gdzie opanujesz tą sztukę do perfekcji. Być może przerośniesz własną Matkę. A wówczas nic nie stoi tobie na przeszkodzie, Betelgezo. Spraw, by twój ojciec był z ciebie dumny, spraw, by Miasto drżało pod twoimi łapami. Na świecie nic nie jest wieczne. Ale ty możesz zbudować coś, co przeżyje ciebie i wszystkie następne pokolenia.
Milczała, nie ośmielając się spojrzeć Matce w oczy. Odkąd tylko się urodziła, to był jej cel - sprawić, by rodzice byli z niej dumni, by jej wartość wzrosła w ich oczach. Chciała, by jej siła była znana, tak jak znana była siła jej ojca. Chciała umocnić pozycję jej rodziców i stać się kimś, kogo będą cenić nad świat i życie. Była gotowa poświęcić wszystko, by to osiągnąć. Skądże mogła wiedzieć, że chciwość i żądza były zapowiedzią upadków? W mieście każdy był chciwy i każdym rządziło tysiące żądz i zachcianek. Dla niektórych były powodem zguby, a innych prowadziły do sukcesów.
— Dziękuję ci, matko — wyszeptała w końcu. — Obiecuję, że was nie zawiodę.
— Z obietnicami należy obchodzić się ostrożnie — odparła chłodno matka. — Słowa mają potęgę, ale to czyny są świadectwem naszej siły lub słabości. Udowodnisz mi, że jesteś warta mojego spojrzenia. Albo to zrobisz, albo będziesz jadła z ulic na równi z padlinożernymi szczurami.
Uniosła głowę ku niebu, które teraz pociemniało. Wielkie oko księżyca patrzyło na nich, zalewając ich swoim blaskiem.
— Ciężko mi to mówić, ale nie chcę się na tobie zawodzić — twarda skorupa matki nagle pęknęła. — Pokładam w tobie wielkie nadzieje. Nie zmarnuj ich, Gezo. Uważaj na każdy krok, który czynisz.
Wspominała słowa, które usłyszała od Agony. Każdy w mieście miał swoje własne problemy i własne triumfy, każdy miał o co walczyć i co stracić. Największym przekleństwem była miłość, która przychodziła wbrew ich woli i sprawiała, że umysł wariował. Czy Betelgeza kochała swoich rodziców? Ciężko było powiedzieć. To była relacja zbyt skomplikowana, by spłycić ją do jednego, prostego słowa. Z pewnością chciała chronić ich własną piersią i byłaby gotowa obrócić całe to przeklęte miasto w popiół, żeby zachować potęgę ojca, by zadowolić rodziców, ale by i samemu zaistnieć w mieście. Miała jednak na uwadze, że wszystko, co kiedykolwiek posiądzie było tylko jednym z rozdziałów jej życia, który w każdej chwili mógł się zakończyć, ponieważ...
— ...Koniec końców, w mieście nic nie jest wieczne — powiedziała zaskakująco spokojnie. — Wszystko, na czym opiera się władza, jest kruche i może zawalić się w każdej chwili. Prawda, Matko? Chcesz, żebym to wiedziała.
— Pamiętaj o tym w każdej chwili. Któreś z was pewnego dnia odziedziczy majątek ojca. Wówczas zgubić was może przywiązanie do materialistycznych wartości. W mieście każdemu zależy na zysku, Betelgezo, ale nie każdy potrafi zaakceptować jego stratę. Nie każdy potrafi zaakceptować naturalną przemijalność wszystkiego, co wiąże się z życiem doczesnym.
Przerwała i wzięła głęboki wdech.
— Niektórzy, którzy stracili swoje własności, popełniali samobójstwo. Nie potrafili pogodzić się ze stratą czegoś, co było całym ich życiem. A to... — wysunęła pazury. — To najpaskudniejszy rodzaj słabości i marności. Zakończenie własnego życia to jak przyznanie się do własnej porażki. Nie poddaj się temu, jeśli nie chcesz się zhańbić. Wykorzystuj swoją pozycję, by budować przyszłą siłę, ale nie zapominaj o tym, że los jest przewrotny. Zawsze doceniaj swoich wrogów, a tego, co masz, broń tak zaciekle, jak tylko możesz. Nie ma tu miejsca na litość ani dobroć. Nigdy nie było. Niejedną osobę w swoim życiu przyjdzie ci zabić. Rób to z zimną krwią, bo zależy od tego godność twojej rodziny i twoja własna przyszłość.
Milczała w postaci niemej zgody. Wiedziała, że kiedyś nadejdzie moment, gdy będzie musiała rozerwać komuś gardło czy roztłuc jego czaszkę na drobne cząsteczki. Doskonale o tym wiedziała, mimo tego, jak bardzo nie chciała o tym myśleć.
— Wierzę, że dasz mi tysiąc powodów, by twoje życie miało dla mnie wartość — powiedziała na zakończenie Matka. — Nie rozczaruj mnie.
Zbliżyła się do krawędzi dachu i skoczyła w kierunku kolejnego, rozpływając się w mroku nocy. Zanim Betelgeza ruszyła jej śladem, spędziła jeszcze dobrą, długą chwilę, w ciszy rozważając to, co usłyszała. Deszcz przyjemnie muskał ją po futrze, a w tej chwili nie wiedziała, czy miała ochotę wrzeszczeć z radości, czy płakać z przygnębienia. Matka na moment pokazała jej swoją stronę, która była zamknięta dla każdego innego kota. Pokazała jej nieliczne uczucia, które jeszcze pozostały w jej sercu, tylko po to, by szybko wrócić do zjawy z krwi i kości, który mordował na zlecenie dziesiątki istnień każdego sezonu. Matka zawsze pozostanie dla niej zagadką niemożliwą do rozwiązania.
[2013 słów]
40%
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz