*Dawno*
Chciała się do niego zwracać „panie ojcze”? Przecież to brzmiało jeszcze bardziej oficjalnie i chłodno niż poprzednie „panie tato”. Czuł się nieswojo z tym, iż jedna z pociech patrzyła się na niego inaczej, tylko i wyłącznie przez wykonywaną rangę. Wystarczył już fakt, że z większością kotów w Owocowym Lesie miał kontakt na tej zasadzie. I dlatego znacznie bardziej doceniał więzi, które nie opierały się na tym. Wolał być traktowany zwyczajnie jako… on. Chciał być po prostu tatą, bez żadnych tytułów.
— Czy one znikną? — Z zamyślenia wyrwało go pytanie córeczki.
— Co masz na myśli? Co zniknie?
— No ten pomarańczowy kolor na mnie. Ty go nie masz. Czy też się urodziłeś takiej maści jak ja, a potem po prostu wyczekoladowałeś? — Przekręciła główkę.
— Och, nie — uśmiechnął się, trochę się rozpogadzając — ja nigdy nie miałem takich rudych plamek. Ale spójrz, drugi tata ma takie same łatki jak ty! — Wskazał łapą na Kuklika.
— Faktycznie! — rozpromieniła się. — To pewnie po nim mam. Ale mu nigdy żadna z nich nie zniknęła?
Bicolor pokręcił głową, patrząc na nią czule.
— Nie, to nie do końca działa w ten sposób. Nie znam chyba żadnego koloru futra, co potrafi znikać czy pojawiać się z czasem — stwierdził, wzruszając ramionami. Widząc lekkie rozczarowanie na puchatym pyszczku Gracji, szybko wpadł na pomysł, jak naprawić sytuację. — Ale! Jest jedna cecha wyglądu, przy której właściwie jest to możliwe.
— Co to takiego? — Ślepia malutkiej się rozszerzyły.
— Kolor oczu! Przez mniej więcej pierwszy księżyc po urodzeniu, u każdego zawsze jest on niebieski — zaczął tłumaczyć. — Jednak po tym czasie, w większości przypadków zamienia się on na zupełnie inny i już nie wraca!
— Bardzo ciekawe! — Szylkretka podskoczyła z entuzjazmem, nim na jej pysku nie pojawiło się zmieszanie. — To ja już idę do mamy, bo pewnie masz jeszcze dużo obowiązków. Dziękuję za lekcję, panie ojcze! — wykrzyknęła radośnie, po czym szybko podreptała w stronę żłobka.
Agrest jedynie odprowadził ją smutnym wzrokiem.
***
Wracał ze zgromadzenia na chwiejnych łapach. Czas i przestrzeń zdawały się jakby zatrzymać w momencie, w którym Róża skierowała do niego tamte słowa. „Twojej zgubie nic nie jest” – powtarzał to sobie niczym mantrę. Trzymał się ich kurczowo jak ostatniego strzępka tlącej się w nim nadziei.
Nie mógł jednak w pełni pozwolić sobie na wiarę, że to, co mówiła szylkretka, jest prawdą. Podczas pełni księżyca z jej pyska wypadło wiele niepokojących zdań, dlatego zastanawiał się, czy może wówczas po prostu nie była trzeźwa na umyśle. A taka teoria poddawała w wątpliwość jej wiarygodność. Składał natomiast modły do Wszechmatki, żeby akurat w tej sprawie się nie myliła. W przeciwnym razie… nie wiedział, czy byłby w stanie spojrzeć na nią ponownie.
***
Zeskoczył z gałęzi topoli, wydając przy tym obolały dźwięk. Powinien był przewidzieć, że rzucanie się po swoim legowisku, kiedy nie potrafił zasnąć, nie jest dobrym pomysłem. Mimo odczuwalnego wycieńczenia organizmu, jego umysł pracował na najwyższych obrotach, wręcz sprawiając wrażenie jeszcze bardziej przytomnego niż podczas wczorajszego zgromadzenia.
Niezliczona ilość myśli i obaw przebiegała w tyle głowy kocura, podczas gdy on sam gnał przed siebie z bijącym sercem. Do spotkania najprawdopodobniej miał jeszcze sporo czasu – niebo dopiero zaczęło się rozjaśniać. Potrzebował jednak coś zrobić z tym uczuciem nerwowego oczekiwania, natychmiastowo wyżyć się na czymś.
Po przekroczeniu drogi grzmotu usiadł na obrzeżach terytorium Klanu Burzy i co chwila się wiercąc, powstrzymywał chęć zaczęcia skakania niczym kocię w trakcie swojej ceremonii uczniowskiej. Musiał być cierpliwy.
Kiedy tylko ujrzał trójkę kotów na horyzoncie, ledwo mógł się opanować, żeby nie zacząć skowyczeć w miejscu. To już ta pora!
Czekoladowa szylkretka z każdym kolejnym krokiem stawała się dla niego wyraźniejsza i to właśnie wtedy zyskał pewność. To ona! To naprawdę była ona!
Puścił się pędem w jej stronę, czując, jakby w tym momencie wcale nie biegał, a latał.
Gracja żyła! Żyła i nie straciła żadnej kończyny!
Rzucił się na zdezorientowaną córkę i przytulił ją najmocniej, jak się tylko dało z gigantycznym uśmiechem na pysku. Wszystko było w niej takie, jak zapamiętał – ten sam odcień zieleni oczu, miękkość futra, puchatość policzków i grzywka przykrywająca pręgowane czoło.
Gdyby tylko miał taką możliwość, to już na zawsze pozostałby w tym momencie.
— Już chyba wystarczy, tato — wykrztusiła niespodziewanie jego zguba, powoli się odsuwając. — O… hm… co tu robisz? — zapytała, spojrzeniem wodząc po otoczeniu.
Agrest parsknął głębokim śmiechem na te słowa, będąc przekonanym, że żartuje. Ona to jednak czasem potrafiła być zabawna!
— Jak to co! Teraz w końcu cię znalazłem i możemy wrócić do domu! — wyćwierkał radośnie, ponownie śmiejąc się sam do siebie. Nie mógł być bardziej szczęśliwy. — Wszyscy tak się ucieszą, że nie wiem! Możemy nawet ogłosić ten dzień wolnym, tylko po to, żeby świętować!
— Ojeju — wymsknęło się jego córce, która wówczas nie wiedzieć czemu, przelotnie spojrzała na liliowego wojownika, stojącego u boku Różanej Przełęczy. — Ja raczej wolałabym nie wracać.
Euforia natychmiast zniknęła z oczu taty, których kolor teraz zdawał się znacznie ciemniejszy.
— O czym ty mówisz? — jedynie to zdanie wypadło z jego pyska, całego wykrzywionego w niepewnym uśmiechu. Czyżby się przesłyszał?
Ku jego zaskoczeniu Gracja cofnęła się o krok, po czym wzięła głęboki oddech.
— Wiem, że postąpiłam nierozsądnie, niczym naiwne kocię i naraziłam was na stres, ale Owocowy Las... To nie jest miejsce dla mnie. Potrzebowałam zmiany. I... Gdy nadarzyła się okazja, po prostu za nią poszłam. Przepraszam ojcze, że cię nie uprzedziłam. Wstyd mi za moje zachowanie, jednak muszę cię poinformować, że nie chcę wracać do Owocowego Lasu.
Nie. Nie wierzył w to, co właśnie słyszał. Jeszcze przed chwilą czuł się najszczęśliwszym kotem na świecie, tylko po to, żeby teraz ponownie runąć pod gruzami rozpaczy. Miał wrażenie, jakby z każdym następnym jej słowem, ktoś dźgnął go ogromnym pazurem prosto w serce.
— Dlaczego mi nie powiedziałaś — wycharczał, starając się nie drżeć ze wzbierających się w nim emocji.— Ty nie rozumiesz. Myślałem…! Myślałem, że może już nie żyj– — jego głos złamał w potwornie zgrzytliwym dźwięku, a sam lider wbił wzrok w ziemię, czując, jak pieką go oczy.
Nie był w stanie dokończyć tego zdania na głos. Nigdy nie będzie.
— Przepraszam — wymamrotała w odpowiedzi, uciekając wzrokiem na bok. — Nie wiem, uznałam że jeśli bym ci powiedziała, że chcę odejść, nie pozwoliłbyś mi. A ja... Ja tego potrzebowałam. Tej ucieczki.
Położył po sobie uszy pełen urazy.
Nie pozwoliłby jej? Jak ona źle musiała go postrzegać, że miała o nim tak okropną opinię? Skąd jej się to w ogóle wzięło, od kiedy? Kto wpoił jej taki pogląd na rzeczywistość?
Zacisnął zęby tak mocno, że aż od tego zabolała go szczęka. Nie wiedział, co powiedzieć, więc po prostu wpatrywał się w nią poranionym spojrzeniem, milcząc.
Może jeśli postoi tak wystarczająco długo to Gracja zmieni zdanie…
Szylkretka wycofała się jednak o kolejne parę kroków. Czy ona… czy ona się go bała? A może zwyczajnie się nim brzydziła? Na samą myśl żołądek boleśnie się mu ścisnął. Nie potrafił zdecydować, która opcja była gorsza.
— Czy skoro jestem bezpieczna i nie musisz się o mnie martwić, możemy uznać tę rozmowę za skończoną? — wyszeptała niepewnie calico. — Bardzo przepraszam, że nie powiedziałam wcześniej o swoim pochodzeniu i narobiłam zbędnych problemów.
— Dobrze, skoro chcesz traktować mnie i resztę swojej rodziny, jakbyśmy już dawno byli martwi, to proszę bardzo. — warknął, nagle odzyskując język w gębie. Skoro taki był jej plan od początku i zwyczajnie nie chciała mieć z nimi do czynienia, to on nie będzie jej w tym dłużej przeszkadzał. — Nigdy nie było tematu. Żyj sobie swoim wymarzonym życiem w Klanie Burzy. Tylko pamiętaj, żeby przy następnej przeprowadzce o niej informować, nim cały klan zacznie cię szukać po kilka godzin dziennie i ogłaszać twoje zniknięcie na zgromadzeniu. — Odwrócił się na pięcie, smagając ogonem powietrze.
Już maszerowałby gniewie do obozu, gdyby podczas tego obrotu nie przypomniał sobie, iż oprócz Róży i Gracji, obecny był jeszcze trzeci kot, którego nie znał w najmniejszym stopniu. Co on tutaj robił? Czy Róża nie uznała za oczywiste, że wolałby nie mieć obcych kotów za świadków, podczas gdy przeżywał kryzys?
— A ten? Co to za typ? — zapytał niezadowolony, unosząc brwi.
— Dzień dobry — przywitał się kocur, skinąwszy grzecznie głową. — Jestem Szepcząca Pustka, wojownik Klanu Burzy.
Czekoladowy zrobił skwaszoną minę.
Och tak i to oczywiście wyjaśniało wszystko odnośnie obecności tego randoma. Nic nowego od niego nie usłyszał. No może jedynie oprócz imienia, którego i tak nie zdążył zapamiętać.
— Nawet jeśli ty mnie nienawidzisz, to wiedz, że dalej cię kocham tato. — Słowa córki jakby znienacka uderzyły go prosto w pysk.
Każdy włos właśnie stanął mu dęba. Szydziła z niego. Nie mógł w to uwierzyć, ale Gracja właśnie szydziła z niego i jego uczuć. Gdyby naprawdę go kochała, to postąpiłaby zupełnie inaczej.
— Przestań! — zarządzał przez zaciśnięte zęby. W jego poddenerwowanym głosie można było usłyszeć jednak nutę żałości. Smutek począł coraz bardziej wlewać się mu do gardła. — Przestań się ze mnie śmiać i mówić takie rzeczy, kiedy oboje wiemy, że jest odwrotnie — wyjęczał, próbując schować głowę w futrze na swojej piersi, nie chcąc, żeby którekolwiek z nich widziało jego zbolałą ekspresję pyska.
— Nie — wykrztusiła Gracja. — Ja nie wiem, że jest odwrotnie. Z mojej perspektywy jest tak, jak mówię. Ty na mnie krzyczysz, nie ja na ciebie. Jak miałabym zresztą do was wrócić w momencie, gdy zwracasz się do mnie w taki sposób? Patrzysz na mnie jak na najgorszą? Z szacunku do samej siebie, nie chcę z tobą dłużej rozmawiać, jeśli ma to tak wyglądać.
Czuł, jakby właśnie został ponownie rozerwany na pół. Nie sądził, że ten dzień może być jeszcze gorszy, ale właśnie tak się stało. I tym razem bolało jeszcze bardziej. Przeszedł przez niego dreszcz desperacji.
— Wcale na ciebie nie krzyczę! Tak, podniosłem głos, ale to nie był krzyk… — Wbił niepewny wzrok w ziemię, po chwili biorąc głęboki wdech. Nie powinien zapominać o tych ćwiczeniach oddechowych, które kiedyś zleciła mu Jaskółka. — I nigdy nie uważałem ciebie za najgorszą, nie wiem skąd taki wniosek. Z mojej perspektywy to wygląda tak, że uciekasz ode mnie, bo nie chcesz mnie więcej widzieć. Bo co niby masz w tym Klanie Burzy, czego nie masz w Owocowym Lesie? — zastanawiał się gorzko, uśmiechając się przez łzy. — Nic. Ale jest jedna rzecz, której tam nie ma i nigdy nie będzie – taty.
Szylkretka przełknęła ślinę.
— W Owocowym Lesie za to byłam pośmiewiskiem. Zajmowałam najgorszą rangę w społeczeństwie. Stróż. Możesz mi kłamać prosto w pysk, że nikt wcale nimi nie gardzi, ale prawda jest inna. Po co mieć w klanie role, którą przedstawia się kociętom jak fajną, by potem męczyli się na niej do końca życia? Jasne, mogłam powiedzieć, że nie podoba mi się, chcę zmienić swoją profesje, ale nie chciałam, by tacie było przykro — stwierdziła. — Więc z grzeczności się na niej męczyłam. I teraz się nie męczę. Owszem ojcze, będę za tobą tęsknić, ale czasem niektóre sprawy trzeba pozostawić za sobą, by w ogóle zrobić krok naprzód. Przepraszam raz jeszcze, będę tęsknić za wami wszystkimi, ale naprawdę nie chcę tam wracać.
Zmarszczył brwi, bo zupełnie nie pojmował toku jej rozumowania. Nie zgadzał się również co do roli stróża – jasne, niektórzy patrzyli na nią z góry, jednak tego typu osoby potrafiły wynaleźć każdą czyjąś cechę jako wymówkę do robienia tego, nawet bez względu na noszoną rangę. I jeśli ktoś faktycznie lubił swoje zajęcie w ich społeczności, to spojrzenia innych nie miały dla niego znaczenia.
— Wcale nie byłoby mi przykro! Przecież właśnie jedyna rzecz, której nie chciałem to to, żebyście nakładali na siebie presje związaną z rolą, jaką wybieracie! Mówiłem to na pewno — odparł zaskoczony, wciąż nie mogąc tego pojąć. — I nadal nie rozumiem, czemu mi po prostu nie powiedziałaś o tych obu sytuacjach! Przecież ja teraz pozostaję na stanowisku tylko po to, żeby Migotka mogła na spokojnie zaliczyć swój trening i jeszcze wcześniej, aby wydać stały nakaz szukania cię! — palnął, po chwili nerwowo zerkając na pozostałe dwa koty. Miał nadzieję, że Róża jakimś cudem tego nie słyszała… — Nie wiem, skąd według ciebie miałem wiedzieć o tym wszystkim. Jeśli nie chciałaś ze mną rozmawiać, mogłaś przynajmniej poprosić, żeby ktoś inny mi to przekazał…
— Komukolwiek bym nie powiedziała, czułabym wstyd, że „nie radzę” sobie na tak prostej randze. Rozumiem ojcze, że starasz się dla mnie, jestem ci wdzięczna, co nie zmienia faktu, że ja swoją przygodę z Owocowym Lasem po prostu zakończyłam i proszę cię tylko o to, byś to uszanował. Możesz przekazać reszcie, że nic mi nie jest, ale nie ma powodu, byś się o mnie martwił — rzekła z lekko zaszklonymi ślepiami.
Agrest westchnął ciężko, nie będąc zadowolony z jej poczynań. „Proszę cię tylko o to” – mówiła, jakby to było łatwe.
— Jak to nie ma powodu, jest pełno powodów! — Męczyło go dalsze brnięcie w tę rozmowę, ale akurat słuszność jego obaw była dla niego kwestią bezdyskusyjną. — Przecież tam rasizm panuje, Kamień mi wiele o tym opowiadała.
— Jaki rasizm? — zdziwiła się Gracja. — Ta Kamień przecież żyła dawno temu. Od tamtego czasu mogło się wiele zmienić. Poznałam wiele miłych kotów i wcale nie odczuwam jakiejkolwiek formy dyskryminacji z powodu barwy futra, czy cokolwiek jesteś w stanie sobie wymyślić. Jest dobrze, ojcze. Po prostu się nie martw.
Uniósł wysoko brwi po części z zaskoczenia, po części z przerażenia. Niemożliwe, że jego córka była aż tak nieuświadomiona! To bardzo źle! To wręcz tragiczna informacja, jeśli tyle czasu tam spędziła, a nadal nie zauważyła. Jego całe ciało spięło się z niepokoju.
— Róża — z wahaniem zwrócił się do swojej sojuszniczki — ty mi obiecaj, że zadbasz o jej edukację w tej kwestii. Bo w przeciwnym razie jeszcze rzeczywiście nie wypuszczę jej poza ten teren — zaśmiał się nerwowo, sam nie wiedząc, czy bardziej żartował, czy mówił na poważnie.
Prawdopodobnie to drugie.
— Przypomnę ci ojcze, że jestem dorosła, odejście z Owocowego Lasu to moja dobrowolna decyzja i nie ma potrzeby, by liderka mojego nowego klanu traciła na mnie czas w takich kwestiach — wymamrotała, uprzednio wykonując kolejny krok w tył.
Czekoladowy strzepnął ogonem z podirytowania. Czemu ona tak bardzo upierała się, aby celowo pozostawać w niewiedzy?! To było niebezpieczne!
— To ja sam ci wytłumaczę, bo to są bardzo ważne kwestie!
— Nie musisz, naprawdę, będę uważać na siebie — obiecała z nie mniejszym uporem, na co on skrzywił się w niezadowoleniu.
Bo w końcu, dlaczego miałby czuć coś innego? Jego córka była rażąco nieświadoma zagrożeń czyhających na horyzoncie i w takim wypadku nawet uważanie na siebie mogło jej nie pomóc.
Mimo to Gracja za nic nie chciała odpuścić, więc chyba niestety nie zostało nic, co mógłby zrobić. Jedynie przewracać się po nocach w swoim legowisku, modląc się, że będzie wystarczająco ostrożna. Przynajmniej miała na sobie choć trochę rudego…
— No dobra — w końcu burknął pod nosem.
— Dziękuję ojcze — odparła pogodniej, zerkając następnie w stronę czarnej szylkretki. — Różana Przełęczo, czy pomimo zaistniałej sytuacji i problemów, mogę pozostać w Klanie Burzy?
Odbiorczyni komunikatu najpierw nawiązała z nim kontakt wzrokowy.
— Nie widzę problemu.
Odrzucony kocur lekko się skulił.
— Możesz mnie co jakiś odwiedzić, jeśli w ogóle byś chciała — powiedział cicho do niej, błagając Wszechmatkę, żeby ta nie roztrzaskiwała jego ostatniej nadziei. — Powiem reszcie, jaka jest sytuacja.
Gracja w odpowiedzi jedynie wykrztusiła krótkie „dobrze”, nie dając mu za wiele.
— No to w takim razie… no to chyba pa już… — Uśmiechnął się słabo, patrząc na swoją córeczkę.
Wpatrywał się w nią tak chwilę, chcąc jak najbardziej zapamiętać jej rysy twarzy, wygląd i to, w jaki sposób pokazywała po sobie emocje. W razie gdyby już nigdy nie było im dane się spotkać.
Kiedy nareszcie uznał, że przypatrywał się jej wystarczająco długo, swój wzrok przerzucił na przywódczynię Klanu Burzy.
— Róża, ale proszę, gdyby coś się działo, to informuj mnie o tym jak najszybciej, dobra?
Kotka kiwnęła głową, zapewniając, że także przekaże to swojej zastępczyni. Przynajmniej ona chciała mu iść na łapę.
— Przysięgam, że nie musi się pan martwić — odezwał się nagle wojownik, o którym już zdążył zapomnieć. — Pana córka będzie pod pełną ochroną.
Lider nieco się zdziwił taki odzew, gdyż nadal nie miał pojęcia, kim był liliowy i jaki miał z tym związek. Mimo to jego słowa niewątpliwie zadowoliły czekoladowego.
— No! — Wskazał na niego łapą. — I to jest właśnie nareszcie jakaś dobra odpowiedź, ahaha.
Róża głośno wypuściła z siebie powietrze.
— A więc dobrze, sprawa skończona — ogłosiła aktualny stan rzeczy. — Jeśli to wszystko, to chciałabym już wracać. Mam kilka spraw do załatwienia.
Agrest przytaknął temu, wciąż nie będąc pewien swoich uczuć. Wkrótce każdy z nich skierował się w swoją stronę, pozostawiając go – tak jak zawsze – samego.
***
Wracał z granicy drogą okrężną, zahaczając o tereny niczyje. Musiał zrobić sobie dłuższy spacer po tym wszystkim. Oczyścić umysł z mieszaniny emocji, jakie się w nim wezbrały przez cały ten czas. W końcu ledwo słyszał swoje myśli przez to całe roztrzęsienie.
Z zamyślenia wyrwał go widok ciemnoburej sylwetki, leżącej bezwładnie w oddali. Co ona robiła na terytorium Owocowego Lasu? Coś się stało?
— Hej, wszystko w porządku? — zapytał, zaraz znajdując się tuż przy niej. Z pręgowanej dziwnie unosił się zapach Klanu Nocy…
— Zi-zimno m-mi — odpowiedziała słabym głosem, cała się trzęsąc.
— Pobiegnę po pomoc — zapewnił, zaraz oddalając się z miejsca przyspieszonym krokiem.
Sam nie miał szans przetransportować jej gdziekolwiek w takim stanie, kiedy nawet z własnych sił nie potrafiła się podnieść. Do tego potrzebnych było więcej kotów.
Wkrótce trafiając na najbliższy patrol, polecił im, by zabrali zmarzniętą do medyka, mając nadzieję, że jeszcze trzymała się przy życiu.
***
Wkroczył do obozu ze spuszczoną głową, łapiąc wyczekujący wzrok Kruchej i trójki jego pozostałych pociech. Będzie musiał przekazać im wszystko. Będzie musiał ich zawieść. Ich razem z całym Owocowym Lasem.
Smętnie ciągnąc za sobą ogon, ruszył w stronę czwórki.
Czuł się jak głupiec.
Włożył tyle wysiłku w poszukiwanie Gracji, tylko po to, aby dowiedzieć się, że ona po prostu nigdy nie chciała go widzieć.
Z bólem przypomniał sobie jej słowa –„będę za tobą tęsknić, ale czasem niektóre sprawy trzeba pozostawić za sobą, by w ogóle zrobić krok naprzód”. I rozumiał to, naprawdę rozumiał. Tylko dlaczego to on zawsze musiał być tą sprawą, którą za sobą zostawiali inni?
<Córko moja marnotrawna?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz