Las skrzypiał cicho, porwany przez wiatr do tańca. Gałęzie drzew kołysały się leniwie, powoli upuszczając różnobarwne liście. Srokosz wpatrywał się niepewnie w martwego kosa. Puste ślepia ptaka wędrowały po zachmurzonym niebie. Bijące ciepło od zwierzyny świadczyło, że została upolowana niedawno. Z resztą podobnie jak aromat krwi krążący w powietrzu. Ktoś wciąż kręcił się w tej okolicy. Napięcie rosło z każdym uderzeniem serca. Odłożył zawiniątko na bok i pochwycił pazurami drobne zwierzę. Łapy drżały mu z niepokoju.
Cel uświęcał środki, powtarzał Wilczy, lecz Srokosz wciąż nie był przekonany. To już było coś więcej. Zupełnie, jak z Czaszką. Czymś pozornie słusznym. Złem, tłumaczonym ich bezpieczeństwem. Szantażem. Decyzją pomiędzy jego żywotem a czyimś. Wilczy się nim zabawiał. Nie byli równi. To Srokosz brudził sobie łapy za każdym razem. Nie był kimś komu powinienem ufać. Więc dlaczego łysy stał się najbliższym mu kotem?
Pokręcił łbem, zamykając ślepia. Im dłużej zwlekał tym bardziej narażał się na niebezpieczeństwo. Zjeżony ogon kręcił się niespokojnie w powietrzu. Wziął jednego z martwych owadów i włożył w pysk ptaka. Jednego za drugim. Niepozornie wyglądająca w jego łapach piszczka miała się stać czymś więcej. Zakopał ponownie kosa. Nie mógł na niego patrzeć. Niewinny pagórek wśród jesiennych liści utknął w jego ślepiach. Odwrócił szybko łeb, czując rosnące w nim zawahanie. Kolejną decyzję, której nie mógł cofnąć. Wziął zawiniątko i ruszył dalej.
Wciąż pozostały mu trzy oleice.
Siedział owinięty kocurem. Jego potężne cielsko oddzielało go od reszty świata. Spokojny oddech wojownika wydawał się taki absurdalny. Niepoprawny. Srokosz zacisnął ślepia i wtulił łeb w szylkretowe futro. Nie ufał własnym myślą w tym. Im więcej myślał nad tym wszystkim, tym więcej niezdecydowania i obaw pojawiało się w jego łbie. Ich plan zaczynał mieć dziury. Tonąć w morzu absurdu. Zbędne kroki. Liczne ścieżki i zakręty. Niepewność finału. Celu, który pożądany okazywał się mieć coraz większą cenę. I ryzyko. Nie miał zamiaru skończyć jak Klonowy Upadek i Szarżujący Bizon. Nie zamierzał dać się wykiwać. Wypaść z gry.
— Musisz przestać. — twardy głos łysego, sprawił, że wyrwał się z gonitwy myśli.
Położył uszy, zaskoczony jego tonem. Lodowate morskie ślepia spoglądały na niego z pogardą. Srokosz zamarł.
— Nie każ mi myśleć, że źle wybrałem. — dodał szeptem, otulając go czule ogonem. — Moja porażka jest twoją porażką. Pociągnę cię na samo dno wraz ze mną. Nasze losy są połączone, Srokoszu. Czyż to nie romantyczne?
Niebieski spuścił wzrok na łapy, niezdolny do odpowiedzenia niczego Wilczemu Zewu.
— Uśmiechnij się, twoja siostra na nas patrzy.
Uniósł łeb, by spojrzeć na szczerzącą się do nich vankę. Wojowniczka wyglądała na zachwyconą. Niepewnie uniósł kąciki ust. Nie był wstanie spojrzeć jej prosto w ślepia.
— Srokoszek zmarzł na spacerze. — mruknął figlarnie łysy, przesuwając bliżej siebie niebieskiego. — Prawda...
Stłumiony krzyk przerwał im rozmowę. Zdezorientowane spojrzenia spojrzały ku starszyźnie. Parę kotów pobiegło w tamtą stronę. Przestraszone rozmowy dotarły do ich uszu. Woń stresu rozniosła się po jaskini. Szybko na miejscu zdarzenia zjawiła się Morskie Oko.
Która potwierdziła zgon dwójki kotek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz