*ostatnią porą zielonych liści*
Młoda wojowniczka mrużyła oczy, gdy zza chmur wyłaniało się mordercze słońce; śmiejące się w twarz i dobijające wszelką zwierzynę - tą drapieżną i znajdującą się niżej w łańcuchu pokarmowym. Dlaczego Mroczna Puszcza nie mogła naprawić klimatu? Przecież to było nienormalne. Szakal na chwilę zastanowiła się i prychnęła cicho. No tak, nie oni współcześnie dzierżyli władzę. Zamiast prawdziwie walecznych dusz po niebie pląsali Gwiezdni, kpiąc z tych, co okrywali powłoką własną esencję duchową. Tym to dobrze się żyło. Pomiędzy nieziemskimi widokami, z pełnymi brzuchami i odnowionym wyglądem... mieli raj. A ten raj rozciągał się nad głowami kotów, które jeszcze trzymały niestałe przyjemności w łapach.
Obecnie siedziała ponad więźniem, Puszkiem. Kiedyś był to ponoć śmiały wojownik Klanu Burzy, teraz przypominał... coś, bo nie kogoś. Jeżeli rzeczywiście można opuścić własne ciało, to prawdziwy rudzielec z pewnością już uciekł najdalej jak się da. Puszek - Puch. Obraźliwe imię pasowało mu. Niczym puch odleciał z powiewem łagodnego wiatru, gdy tylko sytuacja obrała gorszy tor, zostawiając potwora na obecnym miejscu.
— Dać — Szakal zmarszczyła czoło. Czegoś znowu chciał. — Tyk. Tyk, tyk.
Złota podniosła się na łapy. Wychyliła głowę spoza bezpiecznego terenu, by ujrzeć kocura z liniejącym futrem. Pusta skorupa chodziła tam i z powrotem, narzekając w antycznym języku.
— Tyk? — Zapytała, a on pokiwał od razu głową. Za cholerę nie wiedziała, co mu biega po tym pustym łebku. — A co to takiego?
Reakcja była automatyczna. Puszek spojrzał na nią zaskoczony, jak gdyby urwała się z nie wiadomo jakiego świata, robiąc przy tym głupawą minę. Wojowniczka aż parsknęła ze śmiechu; chcąc nie chcąc uważała jego facjatę za zabawną. Nie trwało to jednak długo - czarne smugi znalazły się na swoim typowym miejscu, gdy tylko uświadomiła sobie, że jej zachowanie nie przystoi w danych okolicznościach. Poczuła się głupio i spoważniała.
Zielone oczy obserwowały poczynania niegdysiejszego Burzaka. Białawe łapy wymachiwały w górę wskazując na coś. Szakal pobiegła wzrokiem za zepsutymi pazurami - widziała nad sobą wyłącznie korony drzew.
— Tyk... Pa... tyk...
— Ah, że patyk? — wymruczała — Teraz rozumiem jasno.
Jak na polecenie zabrała się za wspinaczkę. Błyszczące pazury wbijały się w korę i podnosiły stopniowo, by dobyć idealnego punktu. Gdy była wysoko nad ziemią, widziała wokół siebie całe połacie roślin; ich daleki zasięg i piękno. Zerwała z czubka najsłabszą gałązkę i zeskoczyła z nią na pewny grunt.
— Masz. — Rzuciła patykiem. — Do czegokolwiek ci jest to potrzebne.
Puszek kłapnął zębami. Radosny piesek szanownej Mrocznej Gwiazdy zaczął merdać ogonkiem, kiedy znalazł pod łapami to, czego chciał. Chwycił podarek gwałtownie, a następnie zrobił rzecz, którą Szakal przewidywała - otarł się o twardą korę w miejscu, gdzie ubyło mu futra. Różowa skóra czerwieniała pod wpływem prowizorycznej tarki.
— Dlap, dlap. — wywarczał przyjaźnie — Be baki.
Szakal znowu go nie rozumiała, ale to było bez znaczenia. Jaskiniowiec dołu ewidentnie się cieszył, mogąc się pozbyć upierdliwego swędzenia na karku. Złotawa lekko cofnęła kończyny od krawędzi przepaści - Puszcza wie, co dolegało Burzakowi. Być może Puszka złapało zaraźliwe cholerstwo, dodatkowo niewyleczalne.
Przez kark złotej przeszły dreszcze. Powinna to zgłosić? Ostrzec pobratymców? Nie... przecież gdyby się wygadała na temat choroby, wydałaby tajemnicę o pomaganiu więźniowi. Więc co teraz? Wojowniczka zmarszczyła czoło. Nic moja droga - rozpoczęła bezgłośny monolog - możesz tylko patrzeć albo utną ci łeb za nieposłuszeństwo. Nie żyjesz w utopii, ale pod łapą kogoś, kto nie znosi wtrącania się w nie swoje sprawy. Zrobiłaś już wystarczająco dużo. Daj sobie spokój.
Zaczęło się od Słonecznikowej Łodygi. Szakali Szał stała z daleka, spokojnie oceniając efekty ciężkich tortur jej przywódcy. Zgarnięty żywy łup służył doskonale - zabijał jak Wilczak, walczył jak wściekłe monstrum. Pierwsza ofiara padła niedługo potem pod biało-rudymi łapami. Ktoś z tyłu zaśmiał się.
— Może i nie zabił nikogo podczas rzeczywistej walki, ale chociaż słabych porządnie dobije i rozniesie po obozie. — wycharczała przez zaschnięte gardło Sosnowa Igła — Jego wyczyny to miód na serce.
— Racja, miło się patrzy na cierpienie naszych wrogów. — dodał Gęsi Wrzask — Oby Mroczna Gwiazda dał mi później truchła tych staruchów. Ostatnio myślałem sobie, że zaschnięta krew może być niezłą trucizną w przypadkach...
Mistrzyni Klanu Wilka dość szybko przestała słuchać rozmów kultystów, zamiast tego skupiła się na drugim cielsku, które w posoce padło przed majestatem przywódcy. Puszek nie zabił jednego, a dwóch swoich kumpli. Oni już nigdy mu nie wybaczą tych czynów, nawet gdyby cudem pamięć i rozum powróciły do kasztanowego łba. Jakim trafem można aż tak wyprać mózg? Czego ona jeszcze nie wiedziała o zawiłościach psychologii? Załzawione od wiatru oczy zwróciły się na vana. Musi z nim kiedyś o tym porozmawiać.
Młoda kultystka podeszła do obcego stosu, wymieniając się wrogim wzrokiem z zastępczynią - Różaną Przełęczą. Może i tamci przegrali, ale nadal unosili się dumą i byli w stanie zaatakować słownie bądź siłą za najmniejszą pierdołę. Czy robili dobrze? Możliwe. Gdyby ona znalazła się w podobnej sytuacji co Królikojady, zapewne zamordowałaby okupanta przy pierwszej lepszej okazji. Szakal nie mogła ich do końca winić za postawę. Zachowywali się tak jak na wojownika przystało. Myśląc o obecnej sytuacji szybko wzięła z góry dwie sztuki nornic, za co została ponownie zamordowana błyskawicami pojawiającymi się w oczach poniżonej grupy. Nie odpowiedziała im tym samym, zamiast tego wyruszyła na bok.
Zgubiła cholerne kocie pchły. Pobiegła na teren, który był jej niemal obcy - wszędzie trawy, trawy i trawy. Do dzisiaj nie mogła się przyzwyczaić do otwartego nieba, ale przynajmniej w oddali dostrzegła pojedyncze wielkie drzewo. To musi być ten punkt - pomyślała.
Podeszła do dziury; nowej, pięknej, zadbanej. Nie przypominała więzienia z domu Klanu Wilka, a raczej spokojny dołek starości. Sucha od pory zielonych liści ziemia przykryta była w większości świeżymi zielonymi listkami, dodając łagodności do małego, zamkniętego otoczenia. Dodatkowo wielka roślina zapewniała cień, a niedaleko od zapadniętego domku znajdowała się rzeka. W oddali kłosy grały własną melodię. Spokój wypełniał tą niewinną polanę z mordercą w środku.
— Jeleni Puchu? — Wymruczała cicho. Po rozmowie z Wiśniową Iskrą używała poprawnego mienia. — Jesteś tam?
— Tak!
Spojrzała na rudzielca. Od ostatniego spotkania przytył. Już nie pokrywała go dłużej cienka skóra, lecz puszyste futro, które odzyskiwało powoli blask.
Dwie nornice znalazły się na dnie. Syn Tygrysiej Gwiazdy ze smakiem pożarł sztuki i zaczął z wyczekiwaniem oglądać się za następnymi. On zawsze był głodny. Jadł jak odkurzacz bez końca.
— Wię, wię... cej?
— Przykro mi, nie mam więcej.
Jeleni Puch zwiesił łeb. Z miną zbitego pieska wykonał kółko i położył się na świeżym mchu, który był często wymieniany przez pobratymców. Szakali Szał dziwiła się, że go jednak nie zabili. Czy naprawdę liczyli na to, że Klan Gwiazdy zstąpi z nieba i da mu świadomość, odwróci skutki uboczne tresury wbitej do mózgu przez księżyce? Jeżeli tak, to się przeliczyli.
— Masz się tutaj chociaż lepiej? Wiesz, pasuje ci ten nowy... dołek?
Rudzielec podniósł pysk.
— Tak. Li, li-ść... dobly. Jeść, spać. Lubić dom. Dziułę.
Na pysku złotej pojawił się nieznaczny uśmiech. Dziecinny, ale krwiożerczy kociak znalazł swoje niebiosa, chociaż siedział w zwykłym więzieniu przeznaczonym dla niego na całą wieczność. Potrafił się cieszyć z takiego małego kawałka; nie narzekał, a wręcz dziękował za nie jakby nagle dostał tytuł Jeleniej Gwiazdy. Niesamowite.
Złote łapy z ogonem i całym ciałem uniosły się lekko do góry. Na nią nadchodził czas. Obowiązki czekały, w tym trenowanie wojowników. Spojrzała ostatni raz za siebie, by ujrzeć niebieskie oko wpatrujące się w niebo..
— Spoglądasz w górę? — powiedziała bardziej do siebie niż do niego — To dobrze. Życie nie jest wieczne, twoje tym bardziej. Mija szybciej niż tego chcemy. Kiedyś stracisz błękit sprzed wzroku i ujrzysz tylko czerwień, ale przynajmniej zobaczysz tam i mnie. Nigdy nie będziesz całkowicie sam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz