Z pewnością po tej przeprowadzce była zaskoczona. Dotąd żyło jej się dość dobrze, w cieple, z ciągłym dostępem do jedzenia. Wraz z czymś u boku. Sama do tej pory nie wiedziała co to niby jest, w końcu nie widziała niczego. Jej jedynym zmysłem, który się przydawał, to dotyk. Starała się obmacywać wszystko wokół, przy okazji kopiąc przez przypadek ściany ją otaczające. Niestety musiała je opuścić, tracąc ochronę i teraz była w niebezpiecznym świecie, przytłaczającym ogromem zapachów, kolorów, dźwięków… No oczywiście były też rzeczy do dotykania. Całe mnóstwo! Wraz z jej rodziną. Przechodząc do rzeczy, trafiła do iście zakręconego świata, gdzie najwyraźniej trzeba było wyrażać głośno swoje zdanie, bo starsze koty mówiły ci co innego. Na przykład, gdy ta niemiła ruda kotka wytłumaczyła jej, dlaczego ta wyglądająca jak Echo kotka, przychodziła tylko czasem. Była to podobno jej mama. To słowo było ciekawe, opisywało kota, który wydał ją na świat. Oczywiście, musiała być płci żeńskiej. W jej przypadku było dziwnie, bo jej matka była kocurem! Siedziała przy nich wraz z innymi kocicami, jednak ich nie karmiła, tylko ta jej niby prawdziwa rodzicielka. Niestety, tak naprawdę ona właśnie była tą, która miała być w żłobku. Jakieś nieporozumienie? Nie, tylko lider tak zadecydował. Orzech musiała budować wały, a Jabłkowa Bryza (jakie cudne imiona oni mają!) opiekował się kociakami. Pokazywało to odmienność ich rodziny. Ciekawe tylko dlaczego jej rodzice dostali tą karę. Nikt jej nie powiedział, bo nie spytała. Wolała być cicho, może usłyszy. Oprócz tych dwóch dużych kotów, miała braci. Rudzika i Rzeczkę. Jak się okazało, to z nimi była od początku. Teraz wspólnie poznawali to dziwne otoczenie. Przynajmniej, tak było w teorii. W praktyce wolała być tam, gdzie była. W najbardziej bezpiecznym miejscu, czyli kociarni. Na zewnątrz było dużo kotów, niektórzy łypali niemiłym spojrzeniem a inni niby miłym, lecz bała się, że powie coś nie tak. Nie lubiła wysławiać się jak jakiś nieokrzesaniec. Otwarcie gęby nic nie dawało. Największym przeciwnikiem był strach, bo w końcu te gigantyczne koty mogły się obrazić. Ona chciała zyskiwać przyjaciół a nie wrogów. Dlatego jak ktoś przychodził, wyglądał na smutnego lub coś, miała ochotę dać mu prezencik, aby rozweselić go. Było to tak krępujące, że nawet z przedmiotem w pysku, nie odważyła się komukolwiek go podarować. Znalazła takiego kamyczka, nie potrzebny jej był. Chyba jednak spodobał się rodzeństwu, więc zostawiła go w spokoju.
Wciąż była mała. Nie mogła zaprzeczyć. Niezdarnymi łapkami, próbowała dreptać po całym żłobku. Męczące to było, dlatego zazwyczaj leżała wtulona w mech. Wydawało jej się, że wtedy jest gdzie indziej, że jest odcięta od tego świata. Wolała izolować się od innych niż ich irytować. W końcu, nie potrafiła pokazać jaka jest miła. Rozmyślała tak nad tym, znowu przysypiając w legowisku. Czuła ciepło bijące od tej wielkiej, żółtej kuli na niebie. To było słońce. Gdyby wyszła, spaliłoby jej się futerko. W cieniu jej do nie dokuczało. Miała coraz więcej powodów, dla których nie chciała wyjść. No i te KOTY. Mądre, dostojne oraz wielkie. Będzie kiedyś taka? Albo jeszcze lepsze pytanie, czy każdy kot musiał budować wały? Aż sobie przypomniała tato-mamę. Dlaczego ona to robiła? I nimi musiał się zajmować ktoś inny? A co najważniejsze, może by pomogła? Na pewno była zmęczona. Zastrzygła uchem. Miała nadzieję, że dałaby radę robić to coś. Zawsze jak wróci, może Jabłko ją wyczyści. Mama zawsze przychodziła brudna, ona pewnie też taka będzie. Wstała powoli z posłania. Musiała to zrobić. Przyda się. Przyniesie może jeszcze tego białego kwiatka, który rośnie obok wejścia? Takiego z żółtym środkiem.
Truchcikiem ruszyła przez żłobek. Na zewnętrzu był Rudzik z Rzeczką. Zasmuciła się trochę. Czemu oni nie pomogą? Bo… Nie są podobni do mamy? Nie mogą? Na pewno się kiedyś pytali, w końcu każdy chciałby wspomóc członka rodziny. Usiadła przy małej roślince i zerwała go ząbkami. Wyglądał całkiem ładnie. Da go Orzechowi. A jak wróci, zrobi kulkę z ziemi. Przytacha ją tatusiowi. Musiała jednak najpierw znaleźć rodzicielkę. Musiała ją wytropić, tak jak wojownicy podobno tropią zwierzynę. Wąchają rzeczy, podążają za śladem zapachowym. Ale przecież ona nie umiała! Jak znajdzie szylkretkę! Zwiesiła smutno łebek. Co jak pójdzie gdzieś… Nie wróci… A wały wciąż nie będą zbudowane? Co to w ogóle jest?
- G-gdzie idziesz?- usłyszała z tyłu głos. Obróciła się niepewnie do liliowego. Tata ziewnął lekko. Najwyraźniej był po wczorajszym dniu zmęczony i dłużej spał. Poza tym, dlaczego nie wie gdzie idzie? Gdzie idziesz, świetne pytanie, ale no nikt nie pomyślał by przecież… Dać pomocną łapę Orzechowi?
- P-pomóc mamie z-z wałami…- wyszeptała cicho speszona.
- P-pomóc mamie z-z wałami…- wyszeptała cicho speszona.
<Jabłkowa Bryzo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz