BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

30 marca 2021

Od Szczawiowego Liścia CD. Barwinkowego Podmuchu

— Idź sam. Powodzenia — burknął jeszcze, nim wymknął się bocznym wyjściem z obozu.
Szczawiowy Liść własnym uszom nie mógł usłyszeć. Barwinkowy Podmuch go.... olał? Nie chciał spędzić z nim trochę czasu? Przecież.... przecież nigdy się tak nie zachowywał! W liliowym kocurze narosła złość. Co za lisie łajno! To Szczawik się tak stara, a on go odrzuca? O nie, nie da mu tej satysfakcji! 
— Tak? Super! I tak wolałem pójść sam! Słyszysz!? Nie potrzebuje twojego towarzystwa! Każdy inny kot z chęcią będzie mi towarzyszył! — syknął, kładąc uszy na łbie. 
Poczuł na sobie badawcze spojrzenie pobratymców, w tym Berberysowej Gwiazdy. Machnął rozgniewany ogonem. Uczucia buzowały w nim z potrójną, a nawet poczwórną siłą. Nie mógł się uspokoić. W tym momencie miał ochotę rzucić się na jakiegoś rybojada lub wilczaka i rozerwać na strzępy. Przysiadł na tylnych łapach, biorąc głęboki wdech i wydech. 
— Na co się gapicie, lisie bobki? To już z rywalem pogadać nie można? — spiorunował wzrokiem każdego klifiaka, który ośmielił się spojrzeć w jego kierunku. Jeszcze mu plotek za plecami brakowało. Niedoczekanie. Prędzej wyrwie wszystkim języki, niż pozwoli obrabiać mu zad. 
Szczawiowy Liść wstał po pewnym czasie i wybiegł z obozu. Musiał ochłonąć, a w obozie będzie to niemożliwe.

***

Gdyby tylko mogli przewidzieć, że wkrótce stracą swój dom. Niestety los lubił sobie kpić. Pożar zaatakował niespodziewanie. Szczawiowy Liść w pierwszej kolejności wyprowadził najbardziej dotkniętych oparzeniami, zagubionych, a także pomógł Iskrzącemu Kroku wyciągnąć Sokole Skrzydło spod pozostałości leża. Opuścili swój dawny, spalony obóz i teraz założyli nowy  bliżej farmy szalonego dziada. To było bardzo ryzykowne, ale niestety nie mieli innego wyboru. Potrzebowali odpoczynku, miejsca do spania oraz ogólnie własnego kąta, gdzie będą się mogli czuć bezpiecznie. 
— Barwinkowy Podmuchu? 
Szczawiowy Liść dojrzał czarnego kocura. Skulony starszy wojownik podniósł głowę znad marnej myszy. Wbił spojrzenie pięknych niebieskich oczu w liliowego. Siedział przy małym krzaczku, wkrótce dołączył do niego również syn Żywicznej Mordki. Serce Szczawika biło jak oszalałe, jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi. Niemal nie mógł usiedzieć na miejscu. Martwił się stanem Barwinkowego Podmuchu. Strata domu po raz kolejny musiała mocno na niego wpłynąć. Szczawik urodził się już na nowych terenach, w przeciwieństwie do swojego ukochanego.
— Dobrze się czujesz?
Barwinek spojrzał na własne łapy. Popękane, zmęczone. Ból stawów też robił swoje.
— Bywało lepiej — westchnął.
— Najważniejsze, że przeżyliśmy. Klan Klifu wciąż pozostanie silny! — miauknął, wpatrując się spokojnie w czarnego kocura. Szczawik oczywiście dostrzegał jedynie plusy swojego klanu. Stąd nie uważał, że nagle popadną w słabość, chociaż na pewno powinni zachować szczególną czujność. Był ciekawy, co dalej postanowi zrobić jego matka. 
— Dużo kotów jest rannych. Martwię się też o Sokoła. Nieźle mu się oberwało. — mruknął. Na odpowiedz czarnego nie musiał długo czekać, tym samym upewnił się w tym, że wojownik go słucha i foch całkowicie mu przeszedł. — Nic dziwnego, runęło przecież na niego legowisko. Nie wiadomo nawet, czy będzie chodzić. — koniuszek jego ogona poruszył się zdradzając niepokój i napięcie. 
—  A tobie coś jest?
Zaskoczyło go pytanie Barwinka. Zrobiło mu się również bardzo miło. Nie potrafił jednak przyznać się do tego, że jest zmęczony po po pożarze. Do tego oparzenia dawały o sobie znać. Nieprzyjemnie piekły jego ciało, przez co nie mógł spokojnie zmrużyć oczu. Tym samym potęgowało to zmęczeniem. 
— Nic mi nie jest. Jak zawsze się czuję się zajebiście — miauknął, prostując sylwetkę, co okazało się błędem. Zmęczone ciało po raz kolejny dało o sobie znać.
Barwinkowy Podmuch najwyraźniej  musiał to wyczuć. Spojrzał uważnie na młodszego. Czy domyślił się, że coś było nie tak? Szczawiowy Liść starał się wyglądać jak zawsze pewnie.
— Na pewno? — Czarny uniósł brew. — Nie masz kaszlu ani nic? Wiesz, od dymu. Znał kilka ziółek, mimo nie przepadania za leczeniem. Mógłby robić mu za medyka.
— Nie. Z resztą dlaczego miałbyś się o mnie martwić? — Zmarszczył nos.
Troska Barwinkowego Podmuchu sprawiała, że nie tylko ciało go piekło, ale również serce. Przecież starszy nic do niego nie czuł.... byli rywalami.... więc dlaczego po tym wszystkim wciąż zachował tak przyjazne usposobienie? Po tym wszystkim co przeżył? Chodzący optymista pomyślał.
— Pytasz dlaczego? A dlaczego nie? Może mam taki kaprys. — Odwrócił głowę z lekka speszony. — Martwię się o każdego! Doceń to, a nie kręcisz nosem.
— Jestem tylko.... zmęczony. To wszystko — westchnął ciężko, zdobywając się wreszcie na słowa.
Barwinkowy Podmuch zerknął na niego.
— To może się zdrzemnij?
Zdecydował się zwierzyć rywalowi. Potem zobaczy, czy nie będzie tego żałował. Chociaż raczej Barwinek nie wykorzysta tego przeciwko niemu. Nie miałby jak! Cały klan cierpiał przez pożar. Poza tym czarny kocur nie był takim typem kota, co chodzi i utrudnia życie. Na tyle go poznał. A jeśli jednak się mylił, to Szczawik uciszy jego śliczny pyszczek!
— Nie mogę.... boli mnie od oparzeń.
— A byłeś u medyka z nimi? Na pewno coś poradzą! Jak nie to może mi się uda jakoś zaradzić, ale no nie znam się aż tak — miauknął. 
Napiął mięśnie. To byłoby dobre rozwiązanie, gdyby nie to, że Szczawiowy Liść już raz był u medyka i nie czuł potrzeby ponownego zaglądania do Firletkowego Płatka. Musiał być silnym wojownikiem, a przybywanie w legowisku leczniczym bardzo mu to utrudni. 
— Sam się pozbieram — mruknął wojownik, odwracając się. Postanowił pomóc w budowanie legowisk. Jakoś w ten sposób powinien zapomnieć o bólu. Przynajmniej na to liczył. Machnął ogonem. — Do zobaczenia, Barwinkowy Podmuchu. 
Nie odwrócił się za siebie, bez wahania kierując łapy do Lwiej Grzywy.

***

Uderzył łapą w pobliski kamień, który potoczył się kawałek dalej.
— Co ci zrobił ten biedny kamień? 
Zastrzygł uszami na głos za swoimi plecami. Naprawdę nie miał humoru do tłumaczenia się. Szczawiowy Liść syknął pod nosem. Odwrócił się za siebie, od razu mierząc niezadowolonym i niecierpliwym spojrzeniem Zadymiony Pysk. Liliowy uderzył ogonem o pięty. 
— Wystarczy, że leżał na mojej trasie — burknął. 
— Oho, coś ci humor dzisiaj nie dopisuje — stwierdził młodszy wojownik. Uśmiechnął się życzliwie. Jego oczy zabłysły niebezpieczną iskrą. Syn Berberysowej Gwiazdy zmrużył oczy. Przyglądał się kocurowi, odkąd ten dołączył do klanu. Znał jego shiperską naturę. Wolał zachować czujność. — Pokłóciłeś się z Barwinkowym Podmuchem? 
— Kłócimy się w ciągu każdego księżyca — mruknął Szczawik. 
— Kto się czubi, ten się lubi! — pisnął z zachwytem czarny dymny. — Wyglądalibyście razem uroczo! Ty narcyz i on taki opiekuńczy! 
Szczawiowy Liść miał ochotę mu przywalić. Już wysunął pazury i szykował się do podniesienia łapy, gdy zwyciężył w nim ostatecznie spokój. Pierworodny odłożył kończynę na ziemię i odwrócił się plecami do wojownika.
— Dokąd idziesz? — miauknął zdziwiony Zadymiony Pysk zauważając, że liliowy się oddala. 
— Daleko od ciebie —  mruknął wnuk Sroczego Żaru, przystając w miejscu. Nie odwrócił się. — Jeśli już potrzebujesz kogoś shipować, to zajmij się Zimorodkiem i Kwaśnym. Ode mnie i moich spraw wara, bo inaczej sobie porozmawiamy. 
Trzepnął ogonem o ziemię. Kątem oka dojrzał niezadowolony pysk wojownika. Miał to jednak pod ogonem. Przyspieszył kroku, wchodząc głęboko w terytorium Klanu Klifu. Znowu potrzebował pobyć sam. Nie mógł się przyznać, że tak naprawdę denerwowała go bezsilność. 

*po Zgromadzeniu*

Bolała go głowa. Zdecydowanie on i kocimiętka to nie było dobre połączenie. Z resztą co go podkusiło, żeby znowu dać się wciągnąć do tęczowego świata? Szczawiowy Liść westchnął ciężko. Wczorajsza noc dała mu do myślenia. On i Barwinkowy Podmuch nie wybrali się na Zgromadzenie, opuścili obóz i spędzili ze sobą dużo czasu. Dowiedział się wtedy, że wojownik nie pała uczuciem do Tańczącej Pieśni i otrzymał od niego naprawdę dużo wsparcia. Dobrze im się rozmawiało, wręcz otwierał się przed czarnym kocurem. O mało mu nawet nie wygadał, że to właśnie on jest obiektem jego westchnień. Blokada - ta sama, która wiele księżyców wcześniej kazała mu unikać Barwinka i latać za innymi kotami w celu pozbycia się uczucia do kocura - teraz zaczęła zanikać. 
Liliowy parsknął pod nosem, gdy kropla deszczu spadła na jego nos. Deszcz ze śniegiem był bardzo chłodny i nieprzyjemny. Pozostawiona papka na ziemi nie zachęcała do ruchu, a przecież nie mogli siedzieć w obozie całą noc i dzień. Szczawiowy Liść otoczył ogon wokół łap, unosząc pysk i obserwując spadające w swoim rytmie krople. Wydawały wraz z tym charakterystyczny dźwięk.  Wsłuchał się w ten rytm, melodię, przymykając na kilka uderzeń serca pomarańczowe ślepia.
Kap.... kap.... kap....
— Hej, Szczawiku. — Liliowy podskoczył jak oparzony. Nie zachował czujności, więc zaskoczył go głos Barwinkowego Podmuchu za jego plecami. Czekoladowy zaśmiał się i usiadł zaraz obok niego, również obserwując spadające krople. Deszczu ze śniegiem było coraz więcej. — Lepiej się czujesz?
To pytanie powinno go zaskoczyć, ale tak nie było. Syn zmarłej Berberysowej Gwiazdy uśmiechnął się lekko, a w jego ślepiach błysnęła radość. Oblizał pyszczek, wciąż wpatrując się ciemniejące niebo i jego dary. 
— Woda jest prezentem od Klanu Gwiazdy. Żeby tylko w zamian nie zrobili nam gorącej Pory Zielonych Liści — stwierdził wojownik, mrużąc oczy. — O wiele lepiej się czuję. Nie zrobiłem wczoraj niczego głupiego, prawda?
Barwinkowy Podmuch poruszył wąsami, a następnie pokręcił głową. 
— Udawanie niedźwiedzia i tulenie się liczy?
Szczawiowy Liść wywrócił oczami. 
— Oj tam! Podobno lubiłeś się przytulać — stwierdził wojownik, prostując dumnie sylwetkę, jakby był dumnym pawiem. Kątem oka dojrzał Bursztynową Łapę, chowającego się przed deszczem w legowisku medyków. — Mój siostrzeniec natomiast podobno odwalił całkiem niezłą akcję. Lwia Gwiazda może nie jest zadowolony, ale młody ma chociaż ma łeb na karku. Handel kocimiętką, kto by pomyślał. No tylko następnym razem lepiej, żeby nie dał się złapać.
Barwinkowy Podmuch odwrócił głowę trochę zawstydzony.
— No bo lubię.... Masz z tym jakiś problem? — Uniósł brew. — A co do Bursztyna... Od początku był niezłym ziółkiem. Normalnie jak ja — zaśmiał się cicho, przypominając sobie dzieciństwo oraz późniejszy czas pełen żartów, ucieczek i zabaw. — Ale jest kochany. Bardzo go lubię. Taki słodziak z niego!
— Wdał się w wujka! — oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu. 
W pewnym momencie starszy wojownik pchnął młodszego tak, że ten wpadł prosto w błoto, tym samym zostawiając kryjówkę przed deszczem. Liliowy pisnął z niesmakiem. 
— Moje futro! Osz ty lisi bobku! — spiorunował wzrokiem Barwinka, który wręcz pękał z rozbawienia. Szczawik podniósł się nierówno. Musiał utrzymać równowagę w lepkim błocie. — Jak cię dorwę, to skopię ci zadek!
— A tobie tylko jedno w głowie. 
Barwinkowy Podmuch rzucił się do "ucieczki". Szczawiowy Liść ruszył za nim. Co jakiś czas jego łapy niebezpiecznie się rozjeżdżały. Pozostali w obozie. Nie mieli za bardzo gdzie się udać, zbyt małe mieli teraz terytorium. Szczawik skoczył na ogon Barwinka i go ugryzł. Oberwał łapą w łeb. Liliowy odskoczył z psotnym wyrazem pyska. 
— No co tam, staruszku? — specjalnie rzucił przezwisko na "s", wypominające wiek wojownika, żeby go trochę podrażnić. Oczywiście tak po koleżeńsku! 
— Nazwij mnie tak jeszcze raz, gnojku! — mruknął starszy wojownik. — Chcesz oberwać? 
— Tylko na to czekam! — zaśmiał się syn Żywicznej Mordki. — Chce ci wreszcie sprać kuper, s t a r u s z k u! 
Barwinkowy Podmuch prędko rzucił się w jego kierunku. Szczawiowy Liść wykonał zwinny unik, odskakując w bok. Rozpadało się jeszcze bardziej. Krople spadały z dodatkową siłą na podłoże, mocząc przy okazji futra wojowników. Teraz to Szczawik skoczył do przodu, natomiast czarny wykonał unik. Już nawet nie chodziło tutaj o walkę. Raz za razem oboje się zmieniali, wykonując szybkie i zwinne ruchy  po pokrytej błotem ziemi.
 Skok.... przysiad.... unik.... 
Dwójka wojowników złączyła się w wspólnym tańcu. Łapa za łapą, jakby prowadzeni przez melodię graną przez deszcz. Mokre futra lepiły się do ciała, zamglone oczy utrudniały widoczność. Szczawik poruszył wąsami, wykonując kolejny unik przed ruchem swojego pobratymca. Ruch za ruchem, gest za gestem. Była w tym pewna harmonia.
Raz.... dwa.... trzy....
Zatrzymali się zdyszani przy wyjściu z obozu. Szczawiowy Liść na chwilę zerknął tylko na swoje futro, zanim posłał uśmiech i rozbawione spojrzenie kompanowi tego niecodziennego i może trochę dziwnego tańca, opartego na systemie ataków i uników. Łapy, chociaż zmęczone wysiłkiem, nie odmówiły mu jednak posłuszeństwa. Zapiekły go, jakby czekając na dalszą część. 
— Kiedy przestanę być dla ciebie gnojkiem? — uniósł pytająco brew. 
Czarny kocur zawiesił się na chwilę.
— Zapewne nigdy. — Wyszczerzył zęby w głupkowatym uśmiechu.
Czas zdawał się nie mieć znaczenia, podobnie jak miejsce w którym się znajdowali. Chłonął każdy moment.  Szczawiowy Liść poczuł jak przyspiesza mu serce  na widok skropionego w deszczu kocura. Jedna z kropel pociekła po piersi wojownika, spadając prosto na ziemię i znikając. Niebieskie oczy wpatrywały się w niego jak zawsze pogodnie. Szczawik lubił ten odcień. To właśnie w tych oczach zakochał się na samym początku. Zabawne, że gdy pojawiło się uczucie, był jeszcze młodym wojownikiem, dopiero wchodzącym w świat dorosłości. A teraz? Liczył już czterdzieści dziewięć księżyców. Zbliżała się pięćdziesiątka, a on wciąż pozostawał tym samym Szczawikiem. To lepiej dla całego lasu. 
Potrząsnął łbem odpychając kilka kropelek. Wykopał krok do przodu, potem cofnął się do tyłu. Powtórzył to również z lewą i prawą stroną, rytmicznie, rutynowo, zwracając na siebie jeszcze większą uwagę czarnego. Czując na sobie jego wzrok dawniej by zapyskował, lub uciekł wzrokiem. Teraz jednak nie czuł się onieśmielony. Wręcz przeciwnie. Pierwszy raz od naprawdę dawna czuł spokój i szczęście. 
— Spróbuj, to całkiem fajne! — miauknął wesoło do Barwinka. 
Kocur na początku niezbyt chętnie, w końcu dołączył do kolejnego tańca. Podchodzili o krok do przodu i potem cofali się do tyłu. Robili ruch w jeden bok, żeby następnie powtórzyć w drugi. Szczawik podskoczył czując wszystkie wlewające się w niego emocje. Przystąpił o krok do przodu i o jeszcze jeden, zmieniając ich układ i w pewnym momencie znajdując się blisko czarnego. Tak blisko, że czuł na sobie jego oddech. To było.... magiczne. Po raz kolejny cudne uczucie rozlało się po jego ciele i duszy. Pozwolił sobie zamruczeć. Zapragnął jednego i cokolwiek miało się później zdarzyć, nadszedł moment odwagi i wyznania swoich uczuć. Uśmiechnął się lekko, z pewną nieśmiałością. 
— Muszę ci o czymś powiedzieć. — miauknął. Zauważył jak czarny kocur zastrzygł uszami. Zanim Barwinkowy Podmuch zdążył się odezwać, Szczawiowy Liść zatkał mu pysk swoim ogonem. — To ważne.
Zabrał ogon i powrócił do poprzedniej pozycji. Czuł jak szaleńczo bije mu serce. 
— Pamiętasz jak mówiłem ci, że się zakochałem? Odkąd zostałem młodym wojownikiem i pojawiło się to dziwne, ale piękne uczucie, nie chciałem wyznać prawdy i próbowałem od niej uciec. Nie mogłem jednak zmienić tego, że oddałem serce innemu kocurowi. Że jest dla mnie bardzo ważny i.... i byłbym szczęśliwy, gdyby chciał dać mi szansę i ze mną być. — zatonął w oczach Barwinka. — Kocham Cię. 
Przybliżył się o pół kroku do przodu i dotknął swoim nosem nosa czarnego. 


<Barwinkowy Podmuchu? ❤️>
2304 słów
5 pkt

1 komentarz: