— Idź sam. Powodzenia — burknął jeszcze, nim wymknął się bocznym wyjściem z obozu.
Szczawiowy Liść własnym uszom nie mógł usłyszeć. Barwinkowy Podmuch go.... olał? Nie chciał spędzić z nim trochę czasu? Przecież.... przecież nigdy się tak nie zachowywał! W liliowym kocurze narosła złość. Co za lisie łajno! To Szczawik się tak stara, a on go odrzuca? O nie, nie da mu tej satysfakcji!
— Tak? Super! I tak wolałem pójść sam! Słyszysz!? Nie potrzebuje twojego towarzystwa! Każdy inny kot z chęcią będzie mi towarzyszył! — syknął, kładąc uszy na łbie.
Poczuł na sobie badawcze spojrzenie pobratymców, w tym Berberysowej Gwiazdy. Machnął rozgniewany ogonem. Uczucia buzowały w nim z potrójną, a nawet poczwórną siłą. Nie mógł się uspokoić. W tym momencie miał ochotę rzucić się na jakiegoś rybojada lub wilczaka i rozerwać na strzępy. Przysiadł na tylnych łapach, biorąc głęboki wdech i wydech.
— Na co się gapicie, lisie bobki? To już z rywalem pogadać nie można? — spiorunował wzrokiem każdego klifiaka, który ośmielił się spojrzeć w jego kierunku. Jeszcze mu plotek za plecami brakowało. Niedoczekanie. Prędzej wyrwie wszystkim języki, niż pozwoli obrabiać mu zad.
Szczawiowy Liść wstał po pewnym czasie i wybiegł z obozu. Musiał ochłonąć, a w obozie będzie to niemożliwe.
— Barwinkowy Podmuchu?
— Dobrze się czujesz?
Barwinek spojrzał na własne łapy. Popękane, zmęczone. Ból stawów też robił swoje.
— Bywało lepiej — westchnął.
— Najważniejsze, że przeżyliśmy. Klan Klifu wciąż pozostanie silny! — miauknął, wpatrując się spokojnie w czarnego kocura. Szczawik oczywiście dostrzegał jedynie plusy swojego klanu. Stąd nie uważał, że nagle popadną w słabość, chociaż na pewno powinni zachować szczególną czujność. Był ciekawy, co dalej postanowi zrobić jego matka.
— Dużo kotów jest rannych. Martwię się też o Sokoła. Nieźle mu się oberwało. — mruknął. Na odpowiedz czarnego nie musiał długo czekać, tym samym upewnił się w tym, że wojownik go słucha i foch całkowicie mu przeszedł. — Nic dziwnego, runęło przecież na niego legowisko. Nie wiadomo nawet, czy będzie chodzić. — koniuszek jego ogona poruszył się zdradzając niepokój i napięcie.
— A tobie coś jest?
Zaskoczyło go pytanie Barwinka. Zrobiło mu się również bardzo miło. Nie potrafił jednak przyznać się do tego, że jest zmęczony po po pożarze. Do tego oparzenia dawały o sobie znać. Nieprzyjemnie piekły jego ciało, przez co nie mógł spokojnie zmrużyć oczu. Tym samym potęgowało to zmęczeniem.
— Nic mi nie jest. Jak zawsze się czuję się zajebiście — miauknął, prostując sylwetkę, co okazało się błędem. Zmęczone ciało po raz kolejny dało o sobie znać.
Barwinkowy Podmuch najwyraźniej musiał to wyczuć. Spojrzał uważnie na młodszego. Czy domyślił się, że coś było nie tak? Szczawiowy Liść starał się wyglądać jak zawsze pewnie.
— Na pewno? — Czarny uniósł brew. — Nie masz kaszlu ani nic? Wiesz, od dymu. Znał kilka ziółek, mimo nie przepadania za leczeniem. Mógłby robić mu za medyka.
— Nie. Z resztą dlaczego miałbyś się o mnie martwić? — Zmarszczył nos.
Troska Barwinkowego Podmuchu sprawiała, że nie tylko ciało go piekło, ale również serce. Przecież starszy nic do niego nie czuł.... byli rywalami.... więc dlaczego po tym wszystkim wciąż zachował tak przyjazne usposobienie? Po tym wszystkim co przeżył? Chodzący optymista pomyślał.
— Pytasz dlaczego? A dlaczego nie? Może mam taki kaprys. — Odwrócił głowę z lekka speszony. — Martwię się o każdego! Doceń to, a nie kręcisz nosem.
— Jestem tylko.... zmęczony. To wszystko — westchnął ciężko, zdobywając się wreszcie na słowa.
Barwinkowy Podmuch zerknął na niego.
— To może się zdrzemnij?
Zdecydował się zwierzyć rywalowi. Potem zobaczy, czy nie będzie tego żałował. Chociaż raczej Barwinek nie wykorzysta tego przeciwko niemu. Nie miałby jak! Cały klan cierpiał przez pożar. Poza tym czarny kocur nie był takim typem kota, co chodzi i utrudnia życie. Na tyle go poznał. A jeśli jednak się mylił, to Szczawik uciszy jego śliczny pyszczek!
— Nie mogę.... boli mnie od oparzeń.
— A byłeś u medyka z nimi? Na pewno coś poradzą! Jak nie to może mi się uda jakoś zaradzić, ale no nie znam się aż tak — miauknął.
Napiął mięśnie. To byłoby dobre rozwiązanie, gdyby nie to, że Szczawiowy Liść już raz był u medyka i nie czuł potrzeby ponownego zaglądania do Firletkowego Płatka. Musiał być silnym wojownikiem, a przybywanie w legowisku leczniczym bardzo mu to utrudni.
— Sam się pozbieram — mruknął wojownik, odwracając się. Postanowił pomóc w budowanie legowisk. Jakoś w ten sposób powinien zapomnieć o bólu. Przynajmniej na to liczył. Machnął ogonem. — Do zobaczenia, Barwinkowy Podmuchu.
Nie odwrócił się za siebie, bez wahania kierując łapy do Lwiej Grzywy.
Uderzył łapą w pobliski kamień, który potoczył się kawałek dalej.
— Co ci zrobił ten biedny kamień?
Zastrzygł uszami na głos za swoimi plecami. Naprawdę nie miał humoru do tłumaczenia się. Szczawiowy Liść syknął pod nosem. Odwrócił się za siebie, od razu mierząc niezadowolonym i niecierpliwym spojrzeniem Zadymiony Pysk. Liliowy uderzył ogonem o pięty.
— Wystarczy, że leżał na mojej trasie — burknął.
— Oho, coś ci humor dzisiaj nie dopisuje — stwierdził młodszy wojownik. Uśmiechnął się życzliwie. Jego oczy zabłysły niebezpieczną iskrą. Syn Berberysowej Gwiazdy zmrużył oczy. Przyglądał się kocurowi, odkąd ten dołączył do klanu. Znał jego shiperską naturę. Wolał zachować czujność. — Pokłóciłeś się z Barwinkowym Podmuchem?
— Kłócimy się w ciągu każdego księżyca — mruknął Szczawik.
— Kto się czubi, ten się lubi! — pisnął z zachwytem czarny dymny. — Wyglądalibyście razem uroczo! Ty narcyz i on taki opiekuńczy!
Szczawiowy Liść miał ochotę mu przywalić. Już wysunął pazury i szykował się do podniesienia łapy, gdy zwyciężył w nim ostatecznie spokój. Pierworodny odłożył kończynę na ziemię i odwrócił się plecami do wojownika.
— Dokąd idziesz? — miauknął zdziwiony Zadymiony Pysk zauważając, że liliowy się oddala.
— Daleko od ciebie — mruknął wnuk Sroczego Żaru, przystając w miejscu. Nie odwrócił się. — Jeśli już potrzebujesz kogoś shipować, to zajmij się Zimorodkiem i Kwaśnym. Ode mnie i moich spraw wara, bo inaczej sobie porozmawiamy.
Trzepnął ogonem o ziemię. Kątem oka dojrzał niezadowolony pysk wojownika. Miał to jednak pod ogonem. Przyspieszył kroku, wchodząc głęboko w terytorium Klanu Klifu. Znowu potrzebował pobyć sam. Nie mógł się przyznać, że tak naprawdę denerwowała go bezsilność.
Liliowy parsknął pod nosem, gdy kropla deszczu spadła na jego nos. Deszcz ze śniegiem był bardzo chłodny i nieprzyjemny. Pozostawiona papka na ziemi nie zachęcała do ruchu, a przecież nie mogli siedzieć w obozie całą noc i dzień. Szczawiowy Liść otoczył ogon wokół łap, unosząc pysk i obserwując spadające w swoim rytmie krople. Wydawały wraz z tym charakterystyczny dźwięk. Wsłuchał się w ten rytm, melodię, przymykając na kilka uderzeń serca pomarańczowe ślepia.
Kap.... kap.... kap....
— Hej, Szczawiku. — Liliowy podskoczył jak oparzony. Nie zachował czujności, więc zaskoczył go głos Barwinkowego Podmuchu za jego plecami. Czekoladowy zaśmiał się i usiadł zaraz obok niego, również obserwując spadające krople. Deszczu ze śniegiem było coraz więcej. — Lepiej się czujesz?
To pytanie powinno go zaskoczyć, ale tak nie było. Syn zmarłej Berberysowej Gwiazdy uśmiechnął się lekko, a w jego ślepiach błysnęła radość. Oblizał pyszczek, wciąż wpatrując się ciemniejące niebo i jego dary.
— Woda jest prezentem od Klanu Gwiazdy. Żeby tylko w zamian nie zrobili nam gorącej Pory Zielonych Liści — stwierdził wojownik, mrużąc oczy. — O wiele lepiej się czuję. Nie zrobiłem wczoraj niczego głupiego, prawda?
Barwinkowy Podmuch poruszył wąsami, a następnie pokręcił głową.
— Udawanie niedźwiedzia i tulenie się liczy?
Szczawiowy Liść wywrócił oczami.
— Oj tam! Podobno lubiłeś się przytulać — stwierdził wojownik, prostując dumnie sylwetkę, jakby był dumnym pawiem. Kątem oka dojrzał Bursztynową Łapę, chowającego się przed deszczem w legowisku medyków. — Mój siostrzeniec natomiast podobno odwalił całkiem niezłą akcję. Lwia Gwiazda może nie jest zadowolony, ale młody ma chociaż ma łeb na karku. Handel kocimiętką, kto by pomyślał. No tylko następnym razem lepiej, żeby nie dał się złapać.
— Wdał się w wujka! — oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu.
— Moje futro! Osz ty lisi bobku! — spiorunował wzrokiem Barwinka, który wręcz pękał z rozbawienia. Szczawik podniósł się nierówno. Musiał utrzymać równowagę w lepkim błocie. — Jak cię dorwę, to skopię ci zadek!
— A tobie tylko jedno w głowie.
Barwinkowy Podmuch rzucił się do "ucieczki". Szczawiowy Liść ruszył za nim. Co jakiś czas jego łapy niebezpiecznie się rozjeżdżały. Pozostali w obozie. Nie mieli za bardzo gdzie się udać, zbyt małe mieli teraz terytorium. Szczawik skoczył na ogon Barwinka i go ugryzł. Oberwał łapą w łeb. Liliowy odskoczył z psotnym wyrazem pyska.
— No co tam, staruszku? — specjalnie rzucił przezwisko na "s", wypominające wiek wojownika, żeby go trochę podrażnić. Oczywiście tak po koleżeńsku!
— Nazwij mnie tak jeszcze raz, gnojku! — mruknął starszy wojownik. — Chcesz oberwać?
— Tylko na to czekam! — zaśmiał się syn Żywicznej Mordki. — Chce ci wreszcie sprać kuper, s t a r u s z k u!
Barwinkowy Podmuch prędko rzucił się w jego kierunku. Szczawiowy Liść wykonał zwinny unik, odskakując w bok. Rozpadało się jeszcze bardziej. Krople spadały z dodatkową siłą na podłoże, mocząc przy okazji futra wojowników. Teraz to Szczawik skoczył do przodu, natomiast czarny wykonał unik. Już nawet nie chodziło tutaj o walkę. Raz za razem oboje się zmieniali, wykonując szybkie i zwinne ruchy po pokrytej błotem ziemi.
Skok.... przysiad.... unik....
Dwójka wojowników złączyła się w wspólnym tańcu. Łapa za łapą, jakby prowadzeni przez melodię graną przez deszcz. Mokre futra lepiły się do ciała, zamglone oczy utrudniały widoczność. Szczawik poruszył wąsami, wykonując kolejny unik przed ruchem swojego pobratymca. Ruch za ruchem, gest za gestem. Była w tym pewna harmonia.
Raz.... dwa.... trzy....
Zatrzymali się zdyszani przy wyjściu z obozu. Szczawiowy Liść na chwilę zerknął tylko na swoje futro, zanim posłał uśmiech i rozbawione spojrzenie kompanowi tego niecodziennego i może trochę dziwnego tańca, opartego na systemie ataków i uników. Łapy, chociaż zmęczone wysiłkiem, nie odmówiły mu jednak posłuszeństwa. Zapiekły go, jakby czekając na dalszą część.
— Kiedy przestanę być dla ciebie gnojkiem? — uniósł pytająco brew.
Czarny kocur zawiesił się na chwilę.
Potrząsnął łbem odpychając kilka kropelek. Wykopał krok do przodu, potem cofnął się do tyłu. Powtórzył to również z lewą i prawą stroną, rytmicznie, rutynowo, zwracając na siebie jeszcze większą uwagę czarnego. Czując na sobie jego wzrok dawniej by zapyskował, lub uciekł wzrokiem. Teraz jednak nie czuł się onieśmielony. Wręcz przeciwnie. Pierwszy raz od naprawdę dawna czuł spokój i szczęście.
— Spróbuj, to całkiem fajne! — miauknął wesoło do Barwinka.
Kocur na początku niezbyt chętnie, w końcu dołączył do kolejnego tańca. Podchodzili o krok do przodu i potem cofali się do tyłu. Robili ruch w jeden bok, żeby następnie powtórzyć w drugi. Szczawik podskoczył czując wszystkie wlewające się w niego emocje. Przystąpił o krok do przodu i o jeszcze jeden, zmieniając ich układ i w pewnym momencie znajdując się blisko czarnego. Tak blisko, że czuł na sobie jego oddech. To było.... magiczne. Po raz kolejny cudne uczucie rozlało się po jego ciele i duszy. Pozwolił sobie zamruczeć. Zapragnął jednego i cokolwiek miało się później zdarzyć, nadszedł moment odwagi i wyznania swoich uczuć. Uśmiechnął się lekko, z pewną nieśmiałością.
— Muszę ci o czymś powiedzieć. — miauknął. Zauważył jak czarny kocur zastrzygł uszami. Zanim Barwinkowy Podmuch zdążył się odezwać, Szczawiowy Liść zatkał mu pysk swoim ogonem. — To ważne.
Zabrał ogon i powrócił do poprzedniej pozycji. Czuł jak szaleńczo bije mu serce.
— Pamiętasz jak mówiłem ci, że się zakochałem? Odkąd zostałem młodym wojownikiem i pojawiło się to dziwne, ale piękne uczucie, nie chciałem wyznać prawdy i próbowałem od niej uciec. Nie mogłem jednak zmienić tego, że oddałem serce innemu kocurowi. Że jest dla mnie bardzo ważny i.... i byłbym szczęśliwy, gdyby chciał dać mi szansę i ze mną być. — zatonął w oczach Barwinka. — Kocham Cię.
Przybliżył się o pół kroku do przodu i dotknął swoim nosem nosa czarnego.
>//<
OdpowiedzUsuń