Zaspany spojrzał na Zimorodkowy Blask. Żółte ślipia wojownika wpatrywały się w niego. Poruszał pyskiem, ale nadal nieprzytomny kocur niewiele rozumiał. Ziewnął i zamknął oczy. W śnie on i Zimorodkowy Blask polecieli na księżyc. Ku zdziwieniu kocura zamiast Klanu Gwiazd spotkali całą armię osieroconych kociąt.
Coś mokrego smyrnęło go w szyję. Mruknął cicho niezadowolony i przewrócił się na drugi bok. Nie zamierzał zrezygnować z tych kociąt. Było ich tak wiele.
— Kwaśny. No wstawaj. — usłyszał głos Zimorodka.
Był tak głośny, jakby kocur wszedł mu do łba. Nieprzytomnie przejechał łapą po pysku, ale nigdzie nie wyczuł tam Zimorodka. Znów coś mokrego dotknęło jego pyska.
— Zii...morodkuu... ko...kocięta... na księżycu... mu...muszę im... bajkę... opo..opowiedzieć... — wymruczał cicho do wojownika.
Zamiast kolejnego trącania poczuł jak Zimorodek się do niego dosiada. Niebieski położył się obok niego w jego legowisku i zamknął oczy. Kwaśny nieco zdziwiony aż rozchylił jedną powiekę. Ujrzenia pyska Zimorodka tak blisko się nie spodziewał. Położył swoją kitę na kocurze, żeby nie było mu zimno i zamknął ponownie oko.
— Już. — ogłosił Zimorodkowy Blask nagle.
Zaskoczony Kwaśny Język otworzył oczy.
— Co?
Niebieski uśmiechnął się.
— Wkroczyłem do twojego snu i opowiedziałem bajkę każdemu z nich. — mruknął dumnie. — Idziemy?
Czarny spojrzał na niego z podziwem.
— Już. — miauknął leniwie wygrzebując się z legowiska.
Wojownik już na niego czekał w wejściu. Zdawał się jakiś bardziej podekscytowany niż zwykle. Przebierał energicznie łapami. Kwaśny doczłapał się do niego sennie, a następnie złapał się za ogon kocura.
— Prowadź.
Zimorodek uśmiechnął się zadowolony i zaczął go wyprowadzać z obozowiska. Szli i szli. Aż dotarli do Orlego Drzewa. Czarny otworzył szerzej ślipia na widok przystojnej polany. Kwiaty ciągnęły się wokół drzewa.
— Klan Gwiazd je tu zesłał? — zapytał niebieskiego.
— Nie, ja je zerwałem.
— Dlaczego? Coś się stało?
— Tak! Chcę aby było ci miło. Tak spędzić razem czas, tylko we dwoje.
Kwaśny uniósł uszy. A on nic nie miał dla Zimorodkowego Blasku.
— A nic dla ciebie nie mam... — miauknął zmartwiony, rozglądając się po okolicy.
No i co on tu miał zrobić.
— Nie musisz mi nic dawać głuptasie — polizał go w nos.
Uczucie to było dziwne, ale było coś w tym przyjemnego.
— Chcę tylko zobaczyć uśmiech na twoim pyszczku.
Kwaśny Język zdziwiony przechylił łebek. Zimorodek tak wiele przygotował, a o tak niewiele prosił. Niepewnie wygiął pysk w uśmiech. Niebieski także uśmiechnął się też. Czarny zbliżył się do kocura i stanął na tylnych łapkach. Odwzajemnił gest kocura.
— Pamiętasz, jak Mech uczył nas lizania? — zapytał cicho.
Zimorodek uniósł brwi.
— Tak, a co?
Kwaśny Język wbił wzrok w łapy, okrywając się ogonem. Jakieś dziwne uczucie w nim rosło, gdy chciał wydobyć ze siebie te słowa. Chyba znów musiał się wybrać do Sokolego Skrzydła. Nie mógł się rozchorować teraz gdy w końcu z Zimorodkiem i Zgubioną Duszą mogli zbudować swój szałas.
— A tak nie robią partnerzy? No wiesz... liżą się. Tak dziwnie. — wyjaśnił cicho.
— Em... nie wiem? Nie znam się na tym. Nie miałem nigdy partnera. — miauknął. — A chcesz się polizać? Dla mnie to nie problem.
Kwaśny niepewnie kiwnął łebkiem i wyciągnął język. Zimorodek przejechał swoim językiem po nim. Dziwne ciarki przeszły po jego drobnym ciele.
— Zimno ci? — mruknął zmartwiony niebieski, siadając bliżej czarnego.
Kwaśny Język pokręcił łbem.
— Jeszcze. — poprosił.
I tak przesiedzieli całe popołudnie.
*przed wojną*
*nadal przed wojną*
<Zimo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz