- Mamo? – zaczął cicho, chcąc zwrócić jej uwagę. Była to nieudana próba, gdyż szylkretka wciąż tkwiła w nieruchomej pozie. – Wsistko dobrzie? – zapytał, mówiąc trochę głośniej.
Na dźwięk jego głosu czarna drgnęła i obróciła spanikowana głowę w jego stronę. Uchyliła na moment pyszczek, jakby chciała coś powiedzieć, po czym zamknęła go, przełykając głośno ślinę.
Bluszczyk zmartwił się. Każdego dnia widział, jak z jego rodzicielki uchodzą wszelkie chęci do życia, a strach narasta z każdym kontaktem z innym kotem. Nie rozumiał tego, a chciał. Dla niego wszystko było kolorowe i proste, świat wydawał mu się dobrym miejscem do życia, więc dlaczego ona wyglądała na niezadowoloną z tego faktu? Poderwał się powoli z miejsca, po czym podszedł do niej, robiąc przy tym niezwykle małe kroczki. Usiadł bliżej, ale wciąż nie wchodził na jej strefę przestrzeni osobistej. Rozejrzał się i spojrzał na Sroczka, który spał, skryty za Jemiołą. Miał nadzieję, że jak na chwilę zostanie tu sam, to nic mu się nie stanie.
- Mioże wijdziemi stiąd na chwilę? Chciałabim chwilkę pooddychać świeżym powietrzem – miauknął spokojnie, uważnie dobierając słowa – Ale siam nie diam lady stiąd wyjść… I Chiba nie powinienem tam bić sam. Miożesz pójść ze mną? – spytał, delikatnie się prostując.
Kotka wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę, nim w końcu zdecydowała się dźwignąć na własne łapy. Powoli, wciąż spięta, podeszła w stronę wyjścia. Było to dosyć strome zbocze, więc Bluszczyk przystanął i spojrzał na matkę wyczekująco.
- Miogłabyś mnie popchniąć, jak będę wychodził? – spytał ją, próbując wdrapać się ku górze.
Szło mu to bardzo nieudolnie, a Jemioła z niepewnością obserwowała go z boku. Wpierw próbowała go lekko złapać za kark, ale momentalnie odskoczyła, prawdopodobnie martwiąc się tym, że zrobi mu krzywdę. W końcu jednak zbliżyła się i popchnęła ku łapą ku górze. Robiła to delikatnie, ale dzięki temu liliowy w końcu wydostał się na zewnątrz. Od razu przysiadł na trawie, rozglądając się z zaciekawieniem po otoczeniu. Skryty pod najbliższym krzaczkiem, mógł w końcu podziwiać otoczenie. Szylkretka momentalnie skradła się w głąb rośliny, chcąc zapewne pozostać niezauważalną dla wszystkich.
- I tiu żyjie klan? – spytał, chcąc poprowadzić z rodzicielką jakąś rozmowę. Spojrzał na nią, a ona tylko skuliła się i pokiwała głową twierdząco. Bluszczyk naprawdę nie wiedział, o co chodzi jego mamie i z każdą sekundą żal wobec niej się pogłębiał. Rzadko słyszał, by kiedykolwiek coś mówiła, a jak już się odważyła odezwać, to wydawała z siebie dźwięki cichsze od pisku myszy.
Liliowy chwilę poza klanem wykorzystał na zaobserwowanie terenu. Obóz tętnił życiem, koty przemieszczały się od jednej strony do drugiej, czasami niosąc w pyszczku jakieś martwe zwierzątka bądź roślinki. Kociak nasłuchał się już o tych całych medykach, którzy za pomocą zwykłej trawki potrafią zdziałać cuda. Było to zaskakujące i ciekawe, jak będzie starszy, to z pewnością zajdzie tam i posłucha chwilę o tych ich zdolnościach. Lubił bowiem przypatrywać się działaniom innych. Było to kojące zajęcie, na które póki co poświęcał większość czasu, bo głównie to całe swe dnie spędzał blisko Sroczka. Bluszczyk uznał, iż jako rodzeństwo powinni się wspierać, tym bardziej, że bury bywał bardzo strachliwy.
- Zniaczy…no wiesz, nie musisz diuzo mówić, skolo nie chcesz – odezwał się w końcu cicho, przypatrując się, jak ucho kotki nachyla się w jego kierunku. – Jiesteś moją mamią i niezalieżnie od tego, czy dialej będziesz smutnia i milicziąca, biędię cię kiochał, bo jiestieś i tiak miła i dzięki tiobie jiestiem na tim świecie – zaczął pogodnie, starając się choć trochę rozweselić wiecznie przybitą istotę – I z pewnością ładniej ci w uśmiechu – dodał.
Jemioła siedziała chwilę osłupiona, wpatrując się we własne łapy. Pierw Bluszczyk uznał, iż jego krótka przemowa nic nie dała. Niespodziewanie jednak spostrzegł lekką zmianę na pysku kotki. Nie była to w pełni oznaka zadowolenia, aczkolwiek kociak dostrzegł w tym coś pozytywnego. Dziwnie wykrzywiony wyraz mordki kotki, to w końcu lepszy widok, niż zasmucony pyszczek.
- T-to…t-to miłe… - odezwała się cichym, prawie że niesłyszalnym głosem – T-to miłe, co m-mówisz – dodała trochę pewniej, posyłając mu na chwilę spojrzenie swych jasnych ślepi.
Liliowy nic nie powiedział, tylko w pełni się uśmiechnął.
Nie siedzieli tam zbyt długo, gdyż szylkretka zaczynała czuć się przytłoczona ilością szwendających się w pobliżu kotów, to też wrócili do środka, gdzie królowa zaszyła się w kącie.
Bluszczyk mimo wszystko był zadowolony. Teraz, kiedy napotykał wzrok matki, prócz smutku potrafił dostrzec iskrę innych, minimalnie pozytywniejszych emocji.
9 pkt
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz