BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Owocowym Lesie!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 marca 2021

Od Fałszywej Łapy CD Droździej Łapy

 Rano po zgromadzeniu przeciągnął się. Nadal odczuwał lekkie zmęczenie. Całą noc prawie siedział, kłócąc się ze Zbożem i słuchając liderów. Do tego ogarniał też tyłek brata, ale mniejsza. Od tego w końcu był. 
Westchnął, wysuwając pazurki i lekko drapiąc nimi ziemię. Bycie uczniem to ciekawy czas. Nagle otwiera ci się światopogląd, badasz tereny, obcujesz z innymi. Masz pierwsze poważniejsze sprawy na głowie. Fałszywy starał się dobrze wywiązywać z obowiązków. Może dzięki temu Lwia Gwiazda dostrzeże go i mianuje szybciej? 
Ktoś go minął. Spojrzał do góry, dostrzegając wysoką kotkę. Kojarzył ją. Miała dzieci, które zostały uczniami. 
- Cześć, Fałszywa Łapo! - Zaczęła kotka z entuzjazmem. Od razu czuć było jej łagodne usposobienie i dobry humor. 
Zajęczy Omyk usiadła obok niego, a on się podniósł. Kotka uśmiechnęła się przyjaźnie. 
- Jak było na pierwszym zgromadzeniu? - zapytała. 
- Całkiem dobrze - odparł kulturalnie, przybierając maskę grzecznego, wychowanego kocura, którym oczywiście był!
- One są bardzo fajne! Poznałeś kogoś nowego? - Machnęła ogonem. - Miałeś na pewno mnóstwo okazji. 
Fałszywy przebrał łapami w miejscu. 
- Tak. Kilka kotów - skłamał lekko. - Byli z innych klanów. 
- Pochwale się, ale ja też mam koleżanki spoza granic! - Uśmiechnęła się dumna z siebie. 
- To świetnie! - miauknął entuzjastycznie. 
- Tak tak, ploteczki zawsze są superowe - odparła. - Zmienię temat... Chcesz iść na patrol? 
Fałszywy zastrzygł uszami. Słyszał w oddali trzepot skrzydeł ptaków. 
- Chętnie - miauknął. 

Czekał na pozostałe koty, z którymi miał iść na patrol. Stał przy wyjściu z obozu, żeby aby ich nie przeoczyć. W końcu każda okazja do treningu jest dobra. Może i stracili nieco terenów, jednak wciąż mieli sporo miejsc na zwiady. 
Usłyszał z boku głos brata. 
- Ej... Braciszku... - miauknął Droździa Łapa, od razu zapominając w panice, co tak właściwie chciał rzec. - Jakwyglądazbliżeniesiędwóchkocurów.... Znaczy.... Aaaaa, nic! Nic nie mówiłem! Zapomnij... Nie zabijaj mnie za Zboże!
Fałszywy skrzywił pysk, mrugając parę razy. Jego braciszek tak szybko mówił, że potrzebował chwilę na rozszyfrowanie.
Droździa Łapa odsunął się o krok, jakby point miał mu coś zrobić.
Fałszywy z kolei przekrzywił głowę z cichym "huh?".
- Może od początku... - zaczął. - Powiedziałeś "jak wygląda zbliżenie się dwóch kocur-" - I wtedy właśnie dotarł do niego sens słów.
Można by rzec, że się speszył. Zmarszczył brwi, trzepiąc ogonem. Mimo tego postanowił odpowiedzieć buremu.
- Raczej jak każde inne - mruknął. - Wiesz, kiedy jest kocur i kotka, to się lubią. U kocurów też tak jest. 
Przechylił głowę, siadając obok brata. Przybrał na pysk podejrzliwe spojrzenie. Czemu Drozd nagle się tym zainteresował? Czyżby kogoś lubił? 
- Poza tym, masz kogoś, że taki ciekawy jesteś? - dopytał.
- J-ja? Ciekawego? Oj.... Ja nie, ale na pewno ty kogoś masz! Albo Aronia. Macie... Macie... Ogromny... Uu... U-urok o-oso... Osobisty zajebisty!
Fałszywy zmarszczył brwi. Myśl, że kogoś mógłby mieć przyprawiała go o chęć zwrócenia śniadania. Spojrzał jednak na brata, bo ciekawiła go jedna kwestia. Czemu nie mówił nigdy o sobie, że też jest super? Tylko w kółko on i Aronia? 
- Ty też masz swój urok osobisty - miauknął. - Jesteś moim uroczym braciszkiem. A jeśli Aronia kogoś ma... - Wysunął pazury. - to sobie z nim porozmawiam... Więc jak coś dawaj znać, okej? - Uśmiechnął się niewinnie.
Drozd poczuł bijącą z głosu brata stanowczość. Stanął jakby na baczność, co trochę zdziwiło Fałszywego. 
- No... No... Tak! Aronia spędza jedynie... Czas ze mną, bo.... Boi się innych... I ja też... - przełyka ślinę. - masz.... Uśmiech jak... Jak... Jak mewa.
Drgnął zaskoczony. Nie spodziewał się komplementu i to... Takiego. Widział jednak, że jego braciszek się stara, więc posłał mu delikatny uśmiech.
- Dziękuję, twój też jest śliczny - miauknął.
No i cieszył się, że jego rodzeństwo nikogo nie ma. Za wcześnie było na miłostki.
- Pójdziesz ze mną na patrol?
Wibrysy zadrżały mu nieśmiało. Nie był przyzwyczajony do otrzymywania komplementów. Ba, nawet sam Fałszywy nie dawał ich byle komu, więc może bury okazał się kimś więcej niż tylko zakompleksioną kulką emocji?
- Tak! Pa... Na patrol! - miauknął kocur, chociaż nigdy nie był z bratem na patrolu.
Fałszywy kiwnął głową. Jak na zawołanie dostrzegł Zajęczy Omyk wraz z Ciemną Doliną. Zmierzali w ich kierunku, by po chwili zabrać z sobą dwójkę braci. Point poszedł przodem, oglądając się co chwila na Drozda i ogonem proponując mu podejście na przód.

<Drozd? Uwu>

5 pkt

Od Safony CD. Iglastej Łapy

Coraz to niższe temperatury, częstsze, mroźne wiatry i nasilające się opady śniegu i deszczu sprawiły, że Safona postanowiła zaszyć się w szczelnym, suchym pniaku. Udało jej się nawet nadać mu całkiem przyjemną i domową atmosferę; prawie cały dół wyłożyła uprzednio osuszonym mchem i listowiem, pojedyncze pęknięcia obsmarowała błotem, by zapewnić sobie, choć odrobinę więcej ciepła wewnątrz, a wyłamaną przez siebie dziurę postanowiła zakrywać, znalezionym trochę dalej sporym kawałkiem ułamanej kory. Dumna z efektów podjęła decyzję, że szukanie ludzkich osad czy nawet jakiś odosobnionych, starych budynków, którym teraz bliżej do zwykłej ruiny, nie będzie konieczne. Wiedząc, że zapewniła sobie ciepły kącik, ostatnie dni bez białego płaszcza pokrywającego całe leśne runo, spędziła, szukając po okolicy użytecznych ziół lub polując na zwierzynę, która jeszcze nie zaszyła się w swoich ciemnych norach. Udało jej się nagromadzić całkiem pokaźne ilości podbiału, szczawiu, wrotyczu, skrzypu i wielu innych, mniej lub bardziej potrzebnych roślin, które doszczętnie nie zmarzły. Podczas jednego z cieplejszych, pogodnych i bezwietrznych dni postanowiła nawet wybrać się za rzekę. Nie było to rozważne posunięcie; obfite opady sprawiły, że była ona wartka i szersza niż zwykle, a jej prąd nieprzewidywalny. Na szczęście, nad większą częścią mogła przeprawić się z pomocą ledwo widocznych już, śliskich kamieni. Jeszcze na drugim brzegu odczuwała liczne, kocie zapachy, lecz tutaj były one wręcz duszące, zwłaszcza dla takiej samotniczki jak ona. Uzdrowicielka nie kryła swojej obecności, nie maskowała zapachu, ale również nie odchodziła od strumienia wody, więc szum zagłuszał jej pomrukiwania i podśpiewywania, a zapach ziół, którym jej futro było zawsze przesiąknięte, mieszał się z wonią ryb. Przyszła tu po medykamenty i kapkę wrażeń, nie chciała nikogo niepokoić. Zebrała kilka brzydkich, dawno przekwitłych roślinek, które wydawały jej się być aksamitkami, nie będąc nawet pewną czy będą jeszcze jakkolwiek użyteczne. Nie wiedziała, czy została zauważona, czy nie, szczerze powiedziawszy, dopóki nikt nie rzucał się jej na gardło z kłami i pazurami, miała to pod ogonem. Wróciła tak samo jak przybyła, śpiesząc się, by nie dopadły jej nadciągające z zachodu chmury. Nuciła pod nosem wymyśloną przez siebie melodyjkę, a jej myśli krążyły wokół słów, które mogła do niej dodać.
— Czy powinnam zachwalać piękno jasnego słońca, by nie kryło się nieśmiało za szarą kurtyną tej zimy? A może to właśnie kosmate chmurzyska uświadomić, że odbieranie wszystkim żyjątkom życiodajnego blasku promienistego towarzysza jest ogromnie aroganckie? — takie zagwozdki kłębiły się w głowie błękitnej kotki, która teraz dziarskim truchtem przedzierała się przez polanę. Miała jeszcze nadzieję, że być może uda jej się trafić na trop jakiejś myszki czy usłyszeć cichutki trel wróbelka, którego chętnie zaprosiłaby do swojego legowiska w postaci, no cóż, niezbyt żywej. Może była zbyt głośno lub po prostu nawiedził ją pech, ale żaden smakowity zapach nie przebił się przez woń ziół w jej pyszczku. Skierowała się w takim razie prosto do swojego pieńka. Wchodząc miedzy korony drzew, wytężyła zmysły, by nie mieć nieprzyjemnej niespodzianki w postaci jakiegoś niebezpiecznego gościa, zwabionego nikłym aromatem jej zakopanego o poranku śniadania. Bezpiecznie i bez przeszkód dotarła do swojego zakątka. Zaczęła się krzątać, to z nudów poprzestawiała zioła, pozmieniała ich kolejność, pozbierała w wiązki i stosiki, po prostu musiała czymś się zająć. Dziarsko podśpiewywała, wymachiwała gęstą kitą czy niecierpliwie przebierała łapami w rytm własnej melodyjki. Nagle coś przestało jej pasować. Nie była pewna czy najpierw poczuła obcy, zdecydowanie nieroślinny zapach, a może usłyszała kroki, które zdołały przebić się przez jej głos, czy po prostu intuicja dała jej znać o niespodziewanym gościu. Wciąż trzymając w pysku patyk, odwróciła łeb w stronę mniejszego, szaro-błękitnego kocurka. Obydwoje wlepili w siebie swoje żarzące, żółte ślepia, rozwarte w szczerym zdziwieniu.
— W-witaj. — odezwał się niepewnie młodszy kot. Jego ton i sposób wypowiedzi speszył na moment uzdrowicielkę, która widziała samą siebie jako kotkę, która wręcz emanuję pozytywną energią, a na pewno której nie należy się obawiać, mogło się to jednak gryźć z jej ogromnymi gabarytami, które zwykle są pierwszą rzeczą braną pod uwagę w takich sytuacjach. Zamachnęła się więc raźnie puszystym ogonem, rozwiewając przy okazji pojedyncze listowie i zioła, uchyliła łeb na wysokość swojego grzbietu w geście przypominającym odrobinę ukłon i posłała przybyszowi ciepły uśmiech, uprzednio wypuszczając z pyska gałązkę.
— Pozdrowienia niespodziewany kamracie. Czy to zachodzące promienie mojego lśniącego przyjaciela przyprowadziły twoje strudzone łapy w moje skromne progi, a może to sprzyjający wiatr potargał futro w odpowiednią stronę? — elegancko uniosła głowę, dalej jednak darząc samotnika przyjaznym spojrzeniem. Zrobiła w jego stronę niewielki krok, wypinając jasną pierś. Nie miała zamiaru czekać na odpowiedź. — Jeśli twoje nogi potrzebują ukojenia, mam liście podbiału, jeśli potrzebujesz snu, mech jest miękki i chętnie cię ugości, a jeśli uprzednio poprosisz, ćmy i świetliki przeniosą cię do urokliwej i spokojnej krainy marzeń szybciej niż mak. Traktuj mój dom jak swój, a mnie jak samego siebie, a imie moje to Safona, wieszczka księżyca i gwiazd, czy mogę poznać twoje razem z tytułem?


<Iglasta Łapo?>

Od Słonecznikowej Łapy C.D Burzowej Nocy

Słonecznik pokiwał głową. Nie zamierzał ryzykować swoim zdrowiem po raz kolejny - od incydentu z gorączką wolał głupio nie odwalać jakiś brawurowych akcji. Tym bardziej, że w tym przypadku wpadnięcie do króliczej nory mogłoby zakończyć się złamaniem łapy, co całkowicie przekreśliłoby jego szanse na zostanie wojownikiem.
Uśmiechnął się delikatnie do swojej mentorki i przybrał pozycję, czekając na rozpoczęcie wyścigu.
- Start! - wykrzyknęła Burzowa Noc, prędko podrywając się do biegu. Kremowy ruszył tuż za nią, z lekkim opóźnieniem.
Był pewien, że już nie wyprzedzi swojej nauczycielki - znajdowała się już zaledwie kilka długości lisiego ogona od wyznaczonej mety. Nie przeszkadzało mu to jednak - wiedział, że tak musiało być. Kocica była doświadczoną i wyszkoloną wojowniczką, a on? Jedynie uczniem. Swoją drogą, zastanawiał się, jak długo jeszcze ten stan będzie się utrzymywać. Zdawało mu się, że był już w odpowiednim wieku na mianowanie. Czy nie był na to dość dobry? Burzowa Noc nie uważała, że nauczył się wystarczająco dużo? Powinien pracować ciężej?...
Już od kilku wschodów słońca nie potrafił myśleć o niczym innym. Ten temat pochłaniał jego myśli podczas treningów, obiadów, odwiedzin u siostry i jej przyjaciół... Słonecznik po prostu za bardzo się bał. Że nie będzie dość dobry, że będzie zakałą tego klanu. Słuchał tyle wspaniałych opowieści od innych - jak on mógłby z nimi konkurować?! W porównaniu do starszych klanowiczów, on niczym specjalnym się nie wyróżniał. Nie był odważny, śmiały ani charyzmatyczny - był... cóż, nie umiał tego nawet określić. Gdy zachwycał się opowieściami wojowników jako kociak, pragnął być taki jak oni. Teraz boleśnie uzmysławiał sobie, że nigdy do tego nie dojdzie.
Dobiegł do wyznaczonego miejsca kilkanaście uderzeń serca po Burzowej Nocy. Usiadł obok wysuszonej kępy trawy i wpatrywał się tępo w grunt, próbując zebrać myśli. Chciał zadać kotce pytanie, ale obawiał się jej reakcji. Co mogłaby sobie o nim pomyśleć?...
Nie potrafił jednak dłużej żyć w niepewności.
- Pani mentorko... - zaczął cicho, dalej unikając z błękitną kontaktu wzrokowego - Czy ja... nie jestem wystarczająco dobry?


< Burzowa Noc? Przepraszam, że tak długo musiałaś czekać na ten odpis. >

Od Poziomki CD Krzemienia

- Ale czemu mam się ciebie bać?
- No bo wiesz, przez mój wygląd... - odparł nieco speszony.
- Ale ja się ciebie nie boję! Też chciałabym mieć takie... takie czarne futro! A to... - wskazała ogonem bliznę na łapie Krzemienia - a to sprawia, że wyglądasz jak prawdziwy wojownik!
- N-naprawdę?
- Poziomko! Chodź tu! - zawołała Stokrotka, a szylkretowa pożegnała się z Krzemieniem skinieniem głowy. Podbiegła do karmicielki, przystając u jej łap.
- Co się stało?
- Daj spokój Krzemieniowi. Nie wydaje mi się, aby było to dobre do ciebie towarzystwo.
- Ale mamo, on jest miły... - zaczęła się jej sprzeciwiać - Jak chcesz, to sama zobacz!
Ponownie podbiegła do kocura, biorąc po drodze kulkę mchu. Rzuciła ją w kierunku czarnego, wpatrując się w w niego z oczekiwaniem. Po kilku uderzeniach serca nieśmiało pchnął zabawkę, a Poziomka złapała ją w zęby. Zielonooki uśmiechnął się do niej odrobinę.
- Powiedziałam zostaw go! - wrzasnęła karmicielka, a mała położyła po sobie uszy. Krzemień, oniemiały, czmychnął ze żłobka.
***
Miała tego dosyć. Za ostatnią kłótnię dostała zakaz wychodzenia na zewnątrz, a także rozmawiania i bawienia się z Krzemieniem. Był wczesny ranek, a wszyscy - oprócz niej - spali. Do kociarni wyślizgnęła się ciemna sylwetka, zaczynając wymieniać mech w posłaniach.
- Krzemieniu, opowiesz mi coś? - spytała cicho, rozpoznając ucznia.
- Mama ci pozwoliła? - odparł bardzo zaskoczony.
- Nie. Ale ona się nie zna!

<Krzeeemień?>

2 pkt

Od Niezapominajki CD Poziomki

Kotka skończyła segregować zioła spojrzała że Poziomka także skończyła zmieniać mech. Pożegnały się z medykiem i poszły w stronę żłobka, obydwie ziewnęły i poszły się położyć się przy swoich matkach. Od kiedy Poziomka powiedziała kotce że jej nie opuści nawet jak zostanie uczniem Niezapominajka czuła ciepełko w środku. Niezapominajka powoli zasnęła. Poczuła że ktoś ją szturcha łapą, otworzyła ślepia i ujrzała Poziomkę stojącą nad nią.
- Hiej śpiochu - miauknęła radośnie calico.
- Hiej - od miauknęła tortie - chcesz się pobawić? - zapytała.
-Tiak!-wymruczała Poziomka i gdzieś poszła.
- Ciekawe gdzie poszła - pomyślała szylkretka.
Po chwili wróciła Poziomka z kulką mchu w pysku, wyrzuciła ją wysoko w powietrze. Lecz tym razem Niezapominajka nie pozwoliła by kulka znów przyczepiła jej się do sierści tak jak ostatnim razem, wyskoczyła i odbiła piłkę w stronę calico, upadła dość niezgrabnie ale kulka już do niej leciała! Ledwo zdążyła wylądować a tu już leciała do niej kulka szybko odbiła ją niestety zamiast do Poziomki piłka poleciała w ścianę żłobka. Obydwie kotki pobiegły po piłkę, nie patrzyły przed siebie przez co się zderzyły i upadły. Przez chwile było przerażająco cicho i Niezapominajka już się wystraszyła że Poziomka jest ranna. Na szczęście po chwili calico zaczęła się śmiać, tortie odetchnęła z ulgą.
- Muszę ci coś powiedzieć - miauknęła Niezapominajka.
- Co? - zapytała Poziomka z pytającym wyrazem oczu.
- No... wiesz... jesteś... moją najlepszą przyjaciółką - wymruczała cicho tortie, obawiała się wielu rzeczy na przykład: Co jeśli ja nie jestem jej najlepszą przyjaciółką? Albo co jeśli mnie odtrąci przez to co powiedziałam?

<Pozio?>

Od Niezapominajki

Słońce oświetlało już całą kociarnię, Niezapominajka poczuła ciepły dotyk futra jej matki. Sennie otworzyła swe zielone ślepia i spojrzała na mamę. Brzoskwinia przypatrywała się gdzieś z tęsknotą, tortie podążyła za jej wzrokiem. Okazało się że mama patrzy się na wojowników.
-Czy tęskni za byciem wojownikiem? Jestem dla niej ciężarem?- zapytała w myślach sama siebie kotka.
-Miamo?-spytała szylkretka prawie szeptem.
Brzoskwinia odwróciła głowę z pytającym wyrazem pyska.
-Czy miogę pójść do Wschodu?-zapytała cicho tortie.
Rodzicielka głęboko westchnęła,
-Jeśli to naprawdę lubisz to idź-odparła kotka.
Niezapominajka nie potrafiła wyczytać ani jednej emocji z pyska Matki.
Wstała i potruchtała w stronę legowiska medyka, powoli wślizgnęła się do środka, przywitała się z medykiem.
Zaczęła segregować zioła, często przy segregowaniu ziół przypominała sobie różne wspomnienia, pytania i przemyślenia,
W głowie kłębiła jej się burza przez co nie usłyszała słów medyka, poczuła że coś ją szturchnęło był to Wschód.
-Już wszystko posegregowałaś, Wszystko dobrze?-zapytał kocur.
-T-tak wszystko dobrze, chyba powinnam już iść-odpowiedziała kotka.
Wschód pożegnał ją spojrzeniem jego zielonych pełnych empati ślepi, kotka podreptała do żłobka i zobaczyła że przyszedł Jabłko do Poziomki.
Poczuła zazdrość oraz żal, czemu jej Tata nie przychodził do niej i rodzeństwa?
Podeszła do Mamy i usiadła owijając ogon wokół łap.
-Miamo?- zapytała tortie.
-Słucham?-spojrzała na nią calico.
-Cziemu mój Tatia do mnie, Beza i Kolendry nie przychodzi?

<Miamo?>

30 marca 2021

Od Zbożowego Pola

Bury szedł na końcu patrolu. Nie przepadał za nimi. Jednak i tak zdaniem syna Zbożowego Kłosu lepsze były niż pływanie. Do tej pory nie umiał sobie wytłumaczyć dlaczego nie lubił wody, po prostu jego zdaniem nie lubił i tyle.
– Idziesz Zbożowe Pole? Uczniowie idą szybciej od ciebie - mruknął Pajęcza Sieć. Kocur popatrzył na niego z wyrazem pyska “Serio? Nie wiedziałem normalnie” i przyśpieszył swoje kroki. Nie był zadowolony z takiej obrazy, a uczniowie jego zdaniem zawsze mieli dużo siły więc argumentu kocura nie pasował mu. Spojrzał po chwili kto w końcu był w jego patrolu. Złota Łapa obok Pajęczej Sieci szła, Pszczela Pręga oczywiście na przodzie i Malinowy Pląs niedaleko ich.
– Idę przecież widzisz - odpowiedział niechętnie.- Śpieszy ci się na trening czy co? A może masz kogoś?
Zaśmiał się wrednie. Przyznał to przed sobą już dawno, lubił czasami dogryzać innym. Oczywiście nie robił tego wszystkim, takiej mamie nigdy by nie powiedział nic złego.
– Po prostu chce wypełniać swoje obowiązki dobrze, nie jak niektórzy. - Popatrzył na burego znacząco.
– Mówisz, że niby robię coś źle? Poluje, chodzę na patrole. A to, że nie jestem jak Burzaki jak niektórzy to inna sprawa. Uczyliście się od nich biegać czy co? Malinowy Pląs rozumiem, ona była taka od zawsze - warknął wkurzony.
– Spokojniej - wtrąciła się Pszczela Pręga. - Po patrolu się pokłócicie, teraz skończmy go.
– Zgoda - odpowiedział syn zastępczyni i zamknął pysk. Miał jeszcze resztki rozumu by nie awanturować się o nic. Chętnie by to zrobił jednak sam fakt bycia na patrolu przeszkadzał mu. Burknął coś pod nosem i szedł dalej udając, że nie było żadnej wymiany zdań. Do tego nie chciał się poniżyć przed uczennicą. Swoje resztki godności miał. Jeszcze. 

4 pkt

Od Szczawiowego Liścia CD. Barwinkowego Podmuchu

— Idź sam. Powodzenia — burknął jeszcze, nim wymknął się bocznym wyjściem z obozu.
Szczawiowy Liść własnym uszom nie mógł usłyszeć. Barwinkowy Podmuch go.... olał? Nie chciał spędzić z nim trochę czasu? Przecież.... przecież nigdy się tak nie zachowywał! W liliowym kocurze narosła złość. Co za lisie łajno! To Szczawik się tak stara, a on go odrzuca? O nie, nie da mu tej satysfakcji! 
— Tak? Super! I tak wolałem pójść sam! Słyszysz!? Nie potrzebuje twojego towarzystwa! Każdy inny kot z chęcią będzie mi towarzyszył! — syknął, kładąc uszy na łbie. 
Poczuł na sobie badawcze spojrzenie pobratymców, w tym Berberysowej Gwiazdy. Machnął rozgniewany ogonem. Uczucia buzowały w nim z potrójną, a nawet poczwórną siłą. Nie mógł się uspokoić. W tym momencie miał ochotę rzucić się na jakiegoś rybojada lub wilczaka i rozerwać na strzępy. Przysiadł na tylnych łapach, biorąc głęboki wdech i wydech. 
— Na co się gapicie, lisie bobki? To już z rywalem pogadać nie można? — spiorunował wzrokiem każdego klifiaka, który ośmielił się spojrzeć w jego kierunku. Jeszcze mu plotek za plecami brakowało. Niedoczekanie. Prędzej wyrwie wszystkim języki, niż pozwoli obrabiać mu zad. 
Szczawiowy Liść wstał po pewnym czasie i wybiegł z obozu. Musiał ochłonąć, a w obozie będzie to niemożliwe.

***

Gdyby tylko mogli przewidzieć, że wkrótce stracą swój dom. Niestety los lubił sobie kpić. Pożar zaatakował niespodziewanie. Szczawiowy Liść w pierwszej kolejności wyprowadził najbardziej dotkniętych oparzeniami, zagubionych, a także pomógł Iskrzącemu Kroku wyciągnąć Sokole Skrzydło spod pozostałości leża. Opuścili swój dawny, spalony obóz i teraz założyli nowy  bliżej farmy szalonego dziada. To było bardzo ryzykowne, ale niestety nie mieli innego wyboru. Potrzebowali odpoczynku, miejsca do spania oraz ogólnie własnego kąta, gdzie będą się mogli czuć bezpiecznie. 
— Barwinkowy Podmuchu? 
Szczawiowy Liść dojrzał czarnego kocura. Skulony starszy wojownik podniósł głowę znad marnej myszy. Wbił spojrzenie pięknych niebieskich oczu w liliowego. Siedział przy małym krzaczku, wkrótce dołączył do niego również syn Żywicznej Mordki. Serce Szczawika biło jak oszalałe, jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi. Niemal nie mógł usiedzieć na miejscu. Martwił się stanem Barwinkowego Podmuchu. Strata domu po raz kolejny musiała mocno na niego wpłynąć. Szczawik urodził się już na nowych terenach, w przeciwieństwie do swojego ukochanego.
— Dobrze się czujesz?
Barwinek spojrzał na własne łapy. Popękane, zmęczone. Ból stawów też robił swoje.
— Bywało lepiej — westchnął.
— Najważniejsze, że przeżyliśmy. Klan Klifu wciąż pozostanie silny! — miauknął, wpatrując się spokojnie w czarnego kocura. Szczawik oczywiście dostrzegał jedynie plusy swojego klanu. Stąd nie uważał, że nagle popadną w słabość, chociaż na pewno powinni zachować szczególną czujność. Był ciekawy, co dalej postanowi zrobić jego matka. 
— Dużo kotów jest rannych. Martwię się też o Sokoła. Nieźle mu się oberwało. — mruknął. Na odpowiedz czarnego nie musiał długo czekać, tym samym upewnił się w tym, że wojownik go słucha i foch całkowicie mu przeszedł. — Nic dziwnego, runęło przecież na niego legowisko. Nie wiadomo nawet, czy będzie chodzić. — koniuszek jego ogona poruszył się zdradzając niepokój i napięcie. 
—  A tobie coś jest?
Zaskoczyło go pytanie Barwinka. Zrobiło mu się również bardzo miło. Nie potrafił jednak przyznać się do tego, że jest zmęczony po po pożarze. Do tego oparzenia dawały o sobie znać. Nieprzyjemnie piekły jego ciało, przez co nie mógł spokojnie zmrużyć oczu. Tym samym potęgowało to zmęczeniem. 
— Nic mi nie jest. Jak zawsze się czuję się zajebiście — miauknął, prostując sylwetkę, co okazało się błędem. Zmęczone ciało po raz kolejny dało o sobie znać.
Barwinkowy Podmuch najwyraźniej  musiał to wyczuć. Spojrzał uważnie na młodszego. Czy domyślił się, że coś było nie tak? Szczawiowy Liść starał się wyglądać jak zawsze pewnie.
— Na pewno? — Czarny uniósł brew. — Nie masz kaszlu ani nic? Wiesz, od dymu. Znał kilka ziółek, mimo nie przepadania za leczeniem. Mógłby robić mu za medyka.
— Nie. Z resztą dlaczego miałbyś się o mnie martwić? — Zmarszczył nos.
Troska Barwinkowego Podmuchu sprawiała, że nie tylko ciało go piekło, ale również serce. Przecież starszy nic do niego nie czuł.... byli rywalami.... więc dlaczego po tym wszystkim wciąż zachował tak przyjazne usposobienie? Po tym wszystkim co przeżył? Chodzący optymista pomyślał.
— Pytasz dlaczego? A dlaczego nie? Może mam taki kaprys. — Odwrócił głowę z lekka speszony. — Martwię się o każdego! Doceń to, a nie kręcisz nosem.
— Jestem tylko.... zmęczony. To wszystko — westchnął ciężko, zdobywając się wreszcie na słowa.
Barwinkowy Podmuch zerknął na niego.
— To może się zdrzemnij?
Zdecydował się zwierzyć rywalowi. Potem zobaczy, czy nie będzie tego żałował. Chociaż raczej Barwinek nie wykorzysta tego przeciwko niemu. Nie miałby jak! Cały klan cierpiał przez pożar. Poza tym czarny kocur nie był takim typem kota, co chodzi i utrudnia życie. Na tyle go poznał. A jeśli jednak się mylił, to Szczawik uciszy jego śliczny pyszczek!
— Nie mogę.... boli mnie od oparzeń.
— A byłeś u medyka z nimi? Na pewno coś poradzą! Jak nie to może mi się uda jakoś zaradzić, ale no nie znam się aż tak — miauknął. 
Napiął mięśnie. To byłoby dobre rozwiązanie, gdyby nie to, że Szczawiowy Liść już raz był u medyka i nie czuł potrzeby ponownego zaglądania do Firletkowego Płatka. Musiał być silnym wojownikiem, a przybywanie w legowisku leczniczym bardzo mu to utrudni. 
— Sam się pozbieram — mruknął wojownik, odwracając się. Postanowił pomóc w budowanie legowisk. Jakoś w ten sposób powinien zapomnieć o bólu. Przynajmniej na to liczył. Machnął ogonem. — Do zobaczenia, Barwinkowy Podmuchu. 
Nie odwrócił się za siebie, bez wahania kierując łapy do Lwiej Grzywy.

***

Uderzył łapą w pobliski kamień, który potoczył się kawałek dalej.
— Co ci zrobił ten biedny kamień? 
Zastrzygł uszami na głos za swoimi plecami. Naprawdę nie miał humoru do tłumaczenia się. Szczawiowy Liść syknął pod nosem. Odwrócił się za siebie, od razu mierząc niezadowolonym i niecierpliwym spojrzeniem Zadymiony Pysk. Liliowy uderzył ogonem o pięty. 
— Wystarczy, że leżał na mojej trasie — burknął. 
— Oho, coś ci humor dzisiaj nie dopisuje — stwierdził młodszy wojownik. Uśmiechnął się życzliwie. Jego oczy zabłysły niebezpieczną iskrą. Syn Berberysowej Gwiazdy zmrużył oczy. Przyglądał się kocurowi, odkąd ten dołączył do klanu. Znał jego shiperską naturę. Wolał zachować czujność. — Pokłóciłeś się z Barwinkowym Podmuchem? 
— Kłócimy się w ciągu każdego księżyca — mruknął Szczawik. 
— Kto się czubi, ten się lubi! — pisnął z zachwytem czarny dymny. — Wyglądalibyście razem uroczo! Ty narcyz i on taki opiekuńczy! 
Szczawiowy Liść miał ochotę mu przywalić. Już wysunął pazury i szykował się do podniesienia łapy, gdy zwyciężył w nim ostatecznie spokój. Pierworodny odłożył kończynę na ziemię i odwrócił się plecami do wojownika.
— Dokąd idziesz? — miauknął zdziwiony Zadymiony Pysk zauważając, że liliowy się oddala. 
— Daleko od ciebie —  mruknął wnuk Sroczego Żaru, przystając w miejscu. Nie odwrócił się. — Jeśli już potrzebujesz kogoś shipować, to zajmij się Zimorodkiem i Kwaśnym. Ode mnie i moich spraw wara, bo inaczej sobie porozmawiamy. 
Trzepnął ogonem o ziemię. Kątem oka dojrzał niezadowolony pysk wojownika. Miał to jednak pod ogonem. Przyspieszył kroku, wchodząc głęboko w terytorium Klanu Klifu. Znowu potrzebował pobyć sam. Nie mógł się przyznać, że tak naprawdę denerwowała go bezsilność. 

*po Zgromadzeniu*

Bolała go głowa. Zdecydowanie on i kocimiętka to nie było dobre połączenie. Z resztą co go podkusiło, żeby znowu dać się wciągnąć do tęczowego świata? Szczawiowy Liść westchnął ciężko. Wczorajsza noc dała mu do myślenia. On i Barwinkowy Podmuch nie wybrali się na Zgromadzenie, opuścili obóz i spędzili ze sobą dużo czasu. Dowiedział się wtedy, że wojownik nie pała uczuciem do Tańczącej Pieśni i otrzymał od niego naprawdę dużo wsparcia. Dobrze im się rozmawiało, wręcz otwierał się przed czarnym kocurem. O mało mu nawet nie wygadał, że to właśnie on jest obiektem jego westchnień. Blokada - ta sama, która wiele księżyców wcześniej kazała mu unikać Barwinka i latać za innymi kotami w celu pozbycia się uczucia do kocura - teraz zaczęła zanikać. 
Liliowy parsknął pod nosem, gdy kropla deszczu spadła na jego nos. Deszcz ze śniegiem był bardzo chłodny i nieprzyjemny. Pozostawiona papka na ziemi nie zachęcała do ruchu, a przecież nie mogli siedzieć w obozie całą noc i dzień. Szczawiowy Liść otoczył ogon wokół łap, unosząc pysk i obserwując spadające w swoim rytmie krople. Wydawały wraz z tym charakterystyczny dźwięk.  Wsłuchał się w ten rytm, melodię, przymykając na kilka uderzeń serca pomarańczowe ślepia.
Kap.... kap.... kap....
— Hej, Szczawiku. — Liliowy podskoczył jak oparzony. Nie zachował czujności, więc zaskoczył go głos Barwinkowego Podmuchu za jego plecami. Czekoladowy zaśmiał się i usiadł zaraz obok niego, również obserwując spadające krople. Deszczu ze śniegiem było coraz więcej. — Lepiej się czujesz?
To pytanie powinno go zaskoczyć, ale tak nie było. Syn zmarłej Berberysowej Gwiazdy uśmiechnął się lekko, a w jego ślepiach błysnęła radość. Oblizał pyszczek, wciąż wpatrując się ciemniejące niebo i jego dary. 
— Woda jest prezentem od Klanu Gwiazdy. Żeby tylko w zamian nie zrobili nam gorącej Pory Zielonych Liści — stwierdził wojownik, mrużąc oczy. — O wiele lepiej się czuję. Nie zrobiłem wczoraj niczego głupiego, prawda?
Barwinkowy Podmuch poruszył wąsami, a następnie pokręcił głową. 
— Udawanie niedźwiedzia i tulenie się liczy?
Szczawiowy Liść wywrócił oczami. 
— Oj tam! Podobno lubiłeś się przytulać — stwierdził wojownik, prostując dumnie sylwetkę, jakby był dumnym pawiem. Kątem oka dojrzał Bursztynową Łapę, chowającego się przed deszczem w legowisku medyków. — Mój siostrzeniec natomiast podobno odwalił całkiem niezłą akcję. Lwia Gwiazda może nie jest zadowolony, ale młody ma chociaż ma łeb na karku. Handel kocimiętką, kto by pomyślał. No tylko następnym razem lepiej, żeby nie dał się złapać.
Barwinkowy Podmuch odwrócił głowę trochę zawstydzony.
— No bo lubię.... Masz z tym jakiś problem? — Uniósł brew. — A co do Bursztyna... Od początku był niezłym ziółkiem. Normalnie jak ja — zaśmiał się cicho, przypominając sobie dzieciństwo oraz późniejszy czas pełen żartów, ucieczek i zabaw. — Ale jest kochany. Bardzo go lubię. Taki słodziak z niego!
— Wdał się w wujka! — oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu. 
W pewnym momencie starszy wojownik pchnął młodszego tak, że ten wpadł prosto w błoto, tym samym zostawiając kryjówkę przed deszczem. Liliowy pisnął z niesmakiem. 
— Moje futro! Osz ty lisi bobku! — spiorunował wzrokiem Barwinka, który wręcz pękał z rozbawienia. Szczawik podniósł się nierówno. Musiał utrzymać równowagę w lepkim błocie. — Jak cię dorwę, to skopię ci zadek!
— A tobie tylko jedno w głowie. 
Barwinkowy Podmuch rzucił się do "ucieczki". Szczawiowy Liść ruszył za nim. Co jakiś czas jego łapy niebezpiecznie się rozjeżdżały. Pozostali w obozie. Nie mieli za bardzo gdzie się udać, zbyt małe mieli teraz terytorium. Szczawik skoczył na ogon Barwinka i go ugryzł. Oberwał łapą w łeb. Liliowy odskoczył z psotnym wyrazem pyska. 
— No co tam, staruszku? — specjalnie rzucił przezwisko na "s", wypominające wiek wojownika, żeby go trochę podrażnić. Oczywiście tak po koleżeńsku! 
— Nazwij mnie tak jeszcze raz, gnojku! — mruknął starszy wojownik. — Chcesz oberwać? 
— Tylko na to czekam! — zaśmiał się syn Żywicznej Mordki. — Chce ci wreszcie sprać kuper, s t a r u s z k u! 
Barwinkowy Podmuch prędko rzucił się w jego kierunku. Szczawiowy Liść wykonał zwinny unik, odskakując w bok. Rozpadało się jeszcze bardziej. Krople spadały z dodatkową siłą na podłoże, mocząc przy okazji futra wojowników. Teraz to Szczawik skoczył do przodu, natomiast czarny wykonał unik. Już nawet nie chodziło tutaj o walkę. Raz za razem oboje się zmieniali, wykonując szybkie i zwinne ruchy  po pokrytej błotem ziemi.
 Skok.... przysiad.... unik.... 
Dwójka wojowników złączyła się w wspólnym tańcu. Łapa za łapą, jakby prowadzeni przez melodię graną przez deszcz. Mokre futra lepiły się do ciała, zamglone oczy utrudniały widoczność. Szczawik poruszył wąsami, wykonując kolejny unik przed ruchem swojego pobratymca. Ruch za ruchem, gest za gestem. Była w tym pewna harmonia.
Raz.... dwa.... trzy....
Zatrzymali się zdyszani przy wyjściu z obozu. Szczawiowy Liść na chwilę zerknął tylko na swoje futro, zanim posłał uśmiech i rozbawione spojrzenie kompanowi tego niecodziennego i może trochę dziwnego tańca, opartego na systemie ataków i uników. Łapy, chociaż zmęczone wysiłkiem, nie odmówiły mu jednak posłuszeństwa. Zapiekły go, jakby czekając na dalszą część. 
— Kiedy przestanę być dla ciebie gnojkiem? — uniósł pytająco brew. 
Czarny kocur zawiesił się na chwilę.
— Zapewne nigdy. — Wyszczerzył zęby w głupkowatym uśmiechu.
Czas zdawał się nie mieć znaczenia, podobnie jak miejsce w którym się znajdowali. Chłonął każdy moment.  Szczawiowy Liść poczuł jak przyspiesza mu serce  na widok skropionego w deszczu kocura. Jedna z kropel pociekła po piersi wojownika, spadając prosto na ziemię i znikając. Niebieskie oczy wpatrywały się w niego jak zawsze pogodnie. Szczawik lubił ten odcień. To właśnie w tych oczach zakochał się na samym początku. Zabawne, że gdy pojawiło się uczucie, był jeszcze młodym wojownikiem, dopiero wchodzącym w świat dorosłości. A teraz? Liczył już czterdzieści dziewięć księżyców. Zbliżała się pięćdziesiątka, a on wciąż pozostawał tym samym Szczawikiem. To lepiej dla całego lasu. 
Potrząsnął łbem odpychając kilka kropelek. Wykopał krok do przodu, potem cofnął się do tyłu. Powtórzył to również z lewą i prawą stroną, rytmicznie, rutynowo, zwracając na siebie jeszcze większą uwagę czarnego. Czując na sobie jego wzrok dawniej by zapyskował, lub uciekł wzrokiem. Teraz jednak nie czuł się onieśmielony. Wręcz przeciwnie. Pierwszy raz od naprawdę dawna czuł spokój i szczęście. 
— Spróbuj, to całkiem fajne! — miauknął wesoło do Barwinka. 
Kocur na początku niezbyt chętnie, w końcu dołączył do kolejnego tańca. Podchodzili o krok do przodu i potem cofali się do tyłu. Robili ruch w jeden bok, żeby następnie powtórzyć w drugi. Szczawik podskoczył czując wszystkie wlewające się w niego emocje. Przystąpił o krok do przodu i o jeszcze jeden, zmieniając ich układ i w pewnym momencie znajdując się blisko czarnego. Tak blisko, że czuł na sobie jego oddech. To było.... magiczne. Po raz kolejny cudne uczucie rozlało się po jego ciele i duszy. Pozwolił sobie zamruczeć. Zapragnął jednego i cokolwiek miało się później zdarzyć, nadszedł moment odwagi i wyznania swoich uczuć. Uśmiechnął się lekko, z pewną nieśmiałością. 
— Muszę ci o czymś powiedzieć. — miauknął. Zauważył jak czarny kocur zastrzygł uszami. Zanim Barwinkowy Podmuch zdążył się odezwać, Szczawiowy Liść zatkał mu pysk swoim ogonem. — To ważne.
Zabrał ogon i powrócił do poprzedniej pozycji. Czuł jak szaleńczo bije mu serce. 
— Pamiętasz jak mówiłem ci, że się zakochałem? Odkąd zostałem młodym wojownikiem i pojawiło się to dziwne, ale piękne uczucie, nie chciałem wyznać prawdy i próbowałem od niej uciec. Nie mogłem jednak zmienić tego, że oddałem serce innemu kocurowi. Że jest dla mnie bardzo ważny i.... i byłbym szczęśliwy, gdyby chciał dać mi szansę i ze mną być. — zatonął w oczach Barwinka. — Kocham Cię. 
Przybliżył się o pół kroku do przodu i dotknął swoim nosem nosa czarnego. 


<Barwinkowy Podmuchu? ❤️>
2304 słów
5 pkt

Od Nocnego Pióra

  Obudziła się późnym rankiem, cała obolała oraz zmęczona. Spodziewała się wokół siebie…  Błota. Czyli tego co zazwyczaj zauważała po wstaniu z legowiska. Dziś było inaczej. Obudziła się obok dołu. Dopiero wtedy sobie wszystko przypomniała. Kocimiętka. Kocimiętka. I jeszcze raz kocimiętka. Dalej była w tej dziurze wykonanej specjalnie dla niej? Nie, przecież w końcu z niej wyszła. Leżała obok, skryta w krzakach, niezdolna do poruszenia się w jakąkolwiek stronę. Była wykończona.
    Pamiętała niewiele, ale niestety podczas ćpania jak już przyszli medycy, miała dość jasną świadomość. Wcześniej… Tylko jakieś tańce, przezwisko Chmurka oraz gejowanie dwóch uczniów medyka. Tyle. Potem nagły przeskok do czegoś, co wyglądało na próbę podtopienia, mylenie z innym kotem i wrzucenie do dołu, za bycie agresywną. Wspaniale- pogratulowała sobie w myśli- Informacje już pewnie krążą po klanach. A ona miała dość wszystkiego. Do tego złość na samą siebie. Ona? Ćpała? Najwyraźniej. Z Bursztynem, no już najwyraźniej znajomym, oraz Deszczem. Było… Ciekawie. Skończyło się źle, lecz wciąż była szczęśliwa. Dlaczego? Bo wtedy nie czuła smutku. Nie było tego poczucia samotności, tylko chęć zjedzenia jeszcze kilku listków. Spodobało jej się to. Po prostu. Może powinna więcej tego brać? Ale nie wiedziała gdzie rośnie. Jak dokładnie wygląda. Ani… Smaku. Bo kiedy tylko zażyła, zanużyła się w krainie tęczy. 
   Jedno było pewne. Nie zje ani odrobiny w najbliższym czasie. Nawet podczas następnego zgromadzenia. Tak! Chciała na nie i tak iść. Pomimo całej tej sytuacji… Na nich działy się niezłe dramy. A kamyki nie mogły zaczekać. W żadnym przypadku. Jednak kocimiętka jeszcze kiedyś zawita w jej życiu. W konieczności lub nawet bez większego powodu… 
   Powoli wstała z miejsca, szybko kierując się w stronę pierwszych lepszych krzaków. Starała się znaleźć trasę, którą mogła wrócić do domu. Rozglądała się na boki. Nic sobie nie przypominała. Przecież nie mogła zapomnieć drogi do legowiska! Naprawdę? To było… Zbyt niedorzeczne! Ale jednak. Westchnęła cicho. Coś z nią nie tak czy nie ma orientacji w terenie a zapachy wywiało? Sama nie wiedziała jak odpowiedzieć. Powoli skierowała się w stronę mokradeł. Może znajdzie ścieżkę do domu… Albo i nie. 

***


    Udało jej się odnaleźć legowisko. Jaka była szczęśliwa! Niby wróciła dopiero wieczorem, gdy słońce zaczynało znikać, ale była zadowolona. Nie przewróciła się po drodze, szła całkiem trzeźwa. Nawet nie myślała o kocimiętce! No, tylko teraz. Prychnęła. Sama dała sobie radę, może umie sama żyć? W spokoju. Lepiej i tak by było, gdyby ci medycy zajęli się samymi sobą. Teraz z całej sytuacji pewnie wyniknęła jakaś drama. Aż współczuła Bursztynowej Łapie i Deszczowej Łapie. Ona miała spokój, ich mentorzy pewnie już przygotowali dla nich sprzątanie u starszyzny lub w żłobku. Niestety, zdała sobie sprawę, jak dużo czasu minęło od wygnania. Nie kojarzyła rudego, a chyba z tego co pamiętała, żył w Klanie Wilka. Może urodził się potem… Ale ciążył w niej smutek. Bo nie wiedziała co się dzieje w społeczności. Była odcięta od innych, mieszkała sama, bez nikogo. Ale no cóż. To chyba była jej wina. Położyła się na mokrym od deszczu posłaniu, by z powrotem marzyć o wydarzeniach minionego wieczoru.


Od Iglastego Krzewu

 Nie sądził, że aż tak silna zamieć może go spotkać podczas krótkiego spaceru, tego dnia jeszcze jak na złość reumatyzm zaczął dokuczać mu, aniżeli dzień czy dwa wcześniej. Kocur z każdym dniem coraz mniej wszystko rozumiał, starość była niesamowicie przytłaczająca i niejednokrotnie pokazywała mu soczysty, środkowy pazur. 
Oddychając ciężko z lodem przyczepionym do wąsów, wszedł do legowiska, gdzie powitała go zaspana Miedziana Iskra i puste legowisko po Świetlikowym Skrzydle. Na pysku pointa pojawił się smutek. Tęsknił za niebieską, nie ważne jak bardzo zrzędliwa by była. Miał wrażenie, że przeżył już praktycznie wszystkich, którzy byli mu bliscy, we własnym klanie czuł się coraz bardziej obco. 
Westchnął cicho, opadając na swoim posłaniu, tuż obok ukochanej. Wtulił pysk w jej półdługie futerko, mrucząc przy tym cicho. Nim się zorientował, zapadł w głęboki sen.
— Wstawaj, stary draniu — ziewnął zamulony, słysząc nad sobą niski, chrapliwy głos. Z początku zignorował go zupełnie, dopiero za drugim razem podniósł zirytowany głowę. 
— Ty łysy sukinsynu — mruknął, podnosząc się na cztery łapy — Nudzi ci się, że mnie w snach nawiedzasz? Nie chrzań, że wykitowałem — miauknął, nie bardzo wiedząc, jak zareagować na odwiedziny swojego najlepszego przyjaciela. Mimo wszystko uśmiechnął się pod nosem.
— Nie, jeszcze trochę pożyjesz — Wilcze Serce zaśmiał się zachrypniętym głosem, owijając ogon wokół własnych łap, gdy usiadł obok Igły. Point nadal wpatrywał się w niego, niczym w jakiś obrazek. W końcu jednak chrząknął cicho, również przysiadając obok i wzdychając cicho. Przed nimi rozciągała się bezkresna łąka z soczystą, zieloną trawą. Niebo natomiast było jasne i bezchmurne, dało się jednak dostrzec na nim gwiazdy, mimo iż w teorii był dzień — Wydawałeś się czymś strapiony, postanowiłem więc z tobą porozmawiać
Kocur prychnął na słowa zmarłego przyjaciela. Mimo wszystko docenił jego troskę, chciał z nim porozmawiać, nawet kiedy siedział razem z innymi truposzami pośród chmurek. Iglasty Krzew popatrzył przed siebie, nawet nie wiedząc od czego zacząć. Kilka razy poruszył nerwowo przednimi łapami, zaś końcówka jego odona drgnęła. 
— Dobrze wiesz, że rzygam tym wszystkim do zesrania — zaczął, gdy odpowiedziało mu kiwnięcie głową, kontynuował — Sprawy z Płomień, Trójką i Wróblem… to wszystko tak się pokręciło… Wiesz, mam wrażenie, że on ma do mnie jakiś żal. Sam nie czuję się dobrze z faktem, że zostawiłem go po brzuch w takim gównie ale… ale nie mogłem już tego słuchać, rozumiesz?! Miałem ochotę oderwać sobie uszy, gdy Trójka i Wróbel znowu się żarli. A mimo to… dumny jestem z tego burego szczyla, radzi sobie dobrze, chyba nawet lepiej niż ja i ty. Hah- tak bardzo zafiksowałem się na stracie ciebie, ty gnoju, że zupełnie zapomniałem, że twój syn może być inny. Że przecież nigdy nie będzie w stu procentach jak ty, nie jest przecież jakąś cholerną reinkarnacją twojego łysego tyłka — zamknął pysk na kilka uderzeń serca, analizując, co mógłby mu jeszcze powiedzieć. Niespokojnie machał ogonem. Uspokoił się z lekka, gdy Wilcze Serce trącił go barkiem w bok — Chciałbym powiedzieć mu, że… że to wszystko co mówiła Płomień. O tym, że żałuję, że go wybrałem, że wstydzę się za niego- że to nie tak. Że to po prostu gówno prawda, że jestem z niego dumny i nie żałuję tej decyzji-
— To mu o tym powiedz
— C-czy ty mnie słuchałeś?! — burknął oburzony, trącając łapą klatkę piersiową zmarłego. Tupnął przy tym łapą, niczym małe kocię. Na wpół łysy kocur zaśmiał się pod nosem, zupełnie ignorując fakt, iż jego przyjaciel ostro się zirytował.
— Tak. I nie widzę problemu, żebyś porozmawiał z Wróbelkiem szczerze. Przestań zachowywać się jak przestraszony kociak, ty stary pryku. 
Liliowy kocur otworzył pysk, jednak szybko go zamknął.
— Spróbuję. Mówisz, że wszystko się ułoży?
— Jestem tego pewien, wystarczy, że przestaniesz zgrywać dzieciaka 
Igła zamruczał rozeźlony, jednak szybko mu przeszło. Otarł się o policzek przyjaciela, nim ten rozpłynął się w nicość. Było jeszcze tyle rzeczy o których chciał z nim porozmawiać, najwidoczniej było im dane zrobić to wszystko, gdy umrze. Póki co, postanowił iść za radą przyjaciela.

Od Mysiego Kroku

Słońce leniwie wstało, a wraz z nim Mysi Krok. Kocur śpiącym spojrzeniem rozejrzał się po legowisku. Pozostali wojownicy spali. Muchomorowa Cętka niespokojnie wiercił się przez sen mamrotając coś cicho. Coś o potworach i Maślakowym Zagajniku. Drżał przez sen niespokojnie. Kremowy zawiesił na nim wzrok zastanawiając się czy powinien zbudzić wojownika. Po uderzeniu serca zrezygnował z tego. Ostatnio każdy miał koszmary. Nie tylko Muchomorową Cętkę przygniatało to wszystko co się działo. Wojownik westchnął cicho, wychodząc z legowiska wojowników. Poranek choć zimny działał jakoś kojąco. Drzewa szumiały spokojnie kołysane przez wiatr. Głuchą ciszę przerywało ciche pohukiwanie sowy. Mysi Krok usiadł na mokrej trawie, wbijając wzrok w niebo. Nadal nie mógł uwierzyć w śmierć matki. Z każdym wschodem słońca, zmianą pór roku jego rodzina drastycznie się kurczyła. Kiedyś miał mamę i tatę oraz siódemkę rodzeństwa... teraz jedynie trzech braci i siostrzeńca. Zwiesił łeb. Jego życie było bezsensownym ciągiem bólu i płaczu. Gdyby nie Szczawiowy Liść nie miałby powodu do życia ani trwania w tym klanie tragedii. Zastrzygł uszami, słysząc szmery za sobą. Odwrócił się, by ujrzeć Zadymiony Pysk. Dymny sennie ziewał, rozciągając się. Było jasne, że nie jest zadowolony z porannego patrolu, ale czekał na swoje psiapsióły, czyli Cyprysową Szyszkę i spółkę, żeby móc im pomarudzić czemu akurat jemu los robi na złość i każe wcześnie rano wstawać. 
— Hej — miauknął do niego Mysi Krok nieśmiało. 
Ślipia wojownika zrobiły się dwa razy większe na jego widok. Nie odpowiedział. Uciekł. Kremowy nieco  zdezorientowany nawet nie miał siły tego roztrząsać. Sam oddalił się od dymnego, żeby nie stresować go czymkolwiek co zrobił. Przy wyjściu z obozowiska szykował się pierwszy poranny patrol. W jego skład wchodziła Olechowe Serce, Melonowy Pysk i Koperkowe Futro. Myszek widząc dawnego ucznia uśmiechnął się lekko. Wyrósł na dobrego wojownika. Cieszył się z jego sukcesów, aczkolwiek coś nie dawało mu spokoju. Od śmierci Berberysowej Gwiazdy kocur był jakiś inny. Bardziej nerwowy i roztrzepany. Mysi Krok nie miał pojęcia o co chodzi, ale martwił się o arlekina. Głupio liczył, że to jakaś miłosna błahostka, o której zapomni już niedługo. 
— Mysi Kroku! — zawołał Melonowy Pysk. 
Kremowy spojrzał w jego stronę. Melon uśmiechnął się. Jego pysk zdawał się być taki znajomy. Przypominał mu kogoś, ale nie mógł skojarzyć kogo. 
— Nie chciałbyś pójść za mnie, co? — mruknął Melon. — Taki przyjemny spacerek od rana każdemu dobrze zrobi. A ja chętnie ci odstąpię. — Puścił mu oczko. 
Mysi Krok opuścił uszy. 
— Podziękuję — miauknął szybko. 
— No weź — nalegał kocur. 
— Tobie akurat ruch się przyda — stwierdziła zniecierpliwiona Olchowe Serce, przebierając łapami w miejscu. — Ruszamy, czy zamierzacie tu zapuścić korzenie? 
Koperek posłał jedynie mentorowi słaby uśmiech i ruszył z dwójką kotów. Mysi Krok jeszcze uderzenie serca patrzył jak powoli się oddalają aż sam ruszył dalej. Patrol łowiecki miał wyznaczony dopiero po szczytowaniu słońca, więc miał chwilę dla siebie. Co w sumie mogło być najgorszą rzeczą jaka mogła go spotkać. Nie mógł pozwolić sobie znów na zatopieniu się w bezsensowne i parugodzinne rozmyślanie o niczym, czy przeżywanie po raz setny sytuacji z przeszłości. Westchnął cicho, rozglądając się obozowisku. Musiał znaleźć sobie jakieś zajęcie. Może w kociarni będzie potrzebna jego pomoc? Poza tym wypadałoby też odwiedzić kocięta Jemioły. Dziwne zrzędzenie losu sprawiło, że samotniczka nazwała swoje dziecko imionami z jego rodziny. Mysi Krok mógłby uwierzyć, że to przypadek gdyby był sam Bluszczyk czy Sroczek, ale dwóch synów samotniczki o imionach jego krewnych? Coś mu tu śmierdziało. Nim jednak skierował się do żłobka poszedł na skraj obozowiska poszukać jakiegoś prezentu dla kociąt. Szybko wygrzebał spod mokrego śniegu jakąś szyszkę. Zadowolony ze swojego wyboru ruszył w stronę miejsca docelowego. Szedł rozmyślając o dziwnej sprawie, aż zamiast mokrej ziemi pod łapą poczuł coś miękkiego. I ciepłego. Spojrzał na ów rzecz. Ogon. Łysy ogon. Nie musiał podnosić łba, żeby wiedzieć do kogo należy. Miał ochotę jedynie zapaść się pod ziemię. Uniósł lekko ślipia by spojrzeć w przerażone niebieskie ślipia. 
— P-przepraszam! — miauknął pospiesznie Mysi Krok. 
Ciemna Dolina prawdopodobnie nawet tego nie usłyszała. Podobnie jak Zadymiony Pysk jedynie oddaliła się pospiesznie. Tym razem kremowy kocur nie został sam. Srebrny kocur przyglądał się mu z nienawiścią. Mysi Krok przełknął ciężko ślinę. Pomimo że wojownik był od niego widocznie młodszy i tak jego pełne gniewu ślipia budziły w nim lęk. 
— Ty... lisia wywłoko! — warknął, rzucając się na niego. —  Jak śmiałeś?! Wronia strawa! Sprawię, że pożałujesz, ze się urodziłeś! — wysunął pazury. 
— S-spokojnie, Śnieżna Z-zamiecio — wyjąkał jedynie z siebie. — J-ja naprawdę n-nie chciałem...
Ta odpowiedź nie spodobała się młodzikowi. 
— Jasne. A ja jestem Lisią Gwiazdą, lisi bobku — syknął. 
— Mysi Krok mówi prawdę — wtrącił się cichy głos za nimi. 
Obydwoje powędrowali w jego stronę. Bury uczeń owinął się szczelnie swoim ogonem. Oczy utkwione miał w niebo. Z przerażeniem wypatrywał pewnego kształtu spędzającego mu sen ze ślip każdej nocy. 
— Co? Jasne! Idź lepiej sprawdzić czy kaczka cię nie śledzi, ofermo! — prychnął Śnieżna Zamieć. 
Wiesiołkowa Łapa pisnął cicho na samo słowo klucz. Rozejrzał się nerwowo. Odetchnął z ulgą dopiero gdy przeanalizował cały krajobraz wokół siebie. Wbił wzrok w łapki. Mimowolny dreszczyk przeszedł po jego ciele. 
— Naprawdę wątpię, żeby Mysi Krok nadepnął twoją mamę celowo! Sam dobrze wiesz jaką miłą i cudowną jest kotką. Po co miałby robić jej przykrość... — próbował jakoś wyjaśnić swoją myśl Śnieżnej Zamieci Wiesiołkowa Łapa.
Srebrny wojownik wywrócił ślipiami. Najwyraźniej zmęczyła go to biadolenie Wiesiołkowej Łapy i już wolał zająć się czymś bardziej w swoim mniemaniu pożytecznym. 
— Tym razem ci odpuszczę. Ale jeszcze jedna taka sytuacja, a skończysz gorzej niż u szalonego dziadka — mruknął mu do ucha Śnieżna Zamieć. 
Mysi Krok poczuł jak się trzęście. 
— O-oczywiście. — starał się odpowiedzieć w miarę spokojnym głosem. 
Srebrny jeszcze raz na niego prychnął i splunął na niego na do widzenia. Kremowy szybko starł to z pyska. Spojrzał z obrzydzeniem na wydzielinę z ciekającą mu z łapy.
Klanie Gwiazd za co na to zasłużył?
— Dzięki, choć nie musiałeś — mruknął cicho do Wiesiołkowej Łapy. 
Nadal w pełni nie ufał świeżemu członkowi klanu. Tym bardziej, że ten dołączył do nich już praktycznie dorosły. Bury kocur spuścił wzrok. 
— Niesprawiedliwie byłoby dostać karę za niecelowe działanie, prawda? — zapytał cicho. 
Mysi Krok wzruszył ramionami. Przywykł, że jego klan był domem różnych szaleńców. 
— To na tym nasze drogi się rozchodzą...? — miauknął niepewnie. 
Miał nadzieję, że kocur nie będzie chciał za nim teraz wszędzie chodzić. Wiesiołek na szczęście jedynie kiwnął łbem. 
— Moja mentorka pewnie już mnie szuka. Ty też powinieneś niedługo obudzić Słoneczną Łapę. — przypomniał mu. 
Mysi Krok zignorował końcową uwagę. Obecny układ mu odpowiadał. Kotka nie lubiła wcześnie wstawać, a on męczyć się od rana. Nie widział potrzeby zmieniać tego. 
— Dzięki za radę — mruknął pod nosem. — Lepiej uważaj na swoją mentorkę. Dziwna jest. 
— Bo jest niewidoma...?
— Nie wydaje mi się — stwierdził kremowy. — Z resztą sam się przekonasz. 
Odszedł od ucznia, zostawiając go z tym tematem. Liczył, że może ten na coś się przyda i uda mu się wykryć nieprawidłowości w zachowaniu Tańczącej Pieśni.
Podniósł szyszkę z ziemi i skierował się w stronę kociarni. Znalezienie jej zajęło mu dłuższą chwilę. Nadal nie potrafił się całkowicie przyzwyczaić do nowego obozowiska. Wychowany na skalnej półce żył tam całe życie. Bez szumu i koron drzew, ani miękkiej błotnistej ziemi. Idealnie znał dawne obozowisko. Wszelkie zakamarki, ile kroków było od jednego do drugiego legowiska. Co się w nich skrywało. A teraz? Ciągle gubił się w tym wszystkim. Skręcał do żłobka a trafiał do legowiska starszyzny. Jednak po paru pomyłkach udało mu się dotrzeć do żłobka. Słodki zapach mleka powitał go na wstępie. Mysi Krok wziął głęboki wdech i wszedł do środka. Już na samym początku spotkał się z nieprzychylnym spojrzeniem. Mroźny Oddech wbiła swoje lodowate ślipia w niego. Futro na karku mimowolnie mu się zjeżyło. Nie przepadał za kotką. Z resztą wzajemnością. Ona za nim tym bardziej. Nie wadzili sobie dopóki kotka zamiast mówić do niego jego prawdziwym imieniem zaczęła na niego wołać "Boidupa". Może nie było to karygodne przezwisko, jednakże i tak bolało to kocura. Tym bardziej, że prócz kotki niektórzy wojownicy przejęli to od niej. 
— A ty tu co? — mruknęła biała swoim znudzonym głosem. 
Mysi Krok położył uszy i zignorował wypowiedź kotki. Nie zamierzał dać się jej sprowokować i skompromitować ponownie. Podszedł pewnym krokiem do leżącej na mchu Jemiole. Kotka na początku go nie zauważyła. Jej kociaki beztrosko bawiły się w jakąś zabawę przypominającą "cztery klany". Kremowy stanął przed pointką. Ta na jego widok wydała cichy pisk i uciekła pospiesznie wzrokiem w kąt. 
— C-co... co t-ty t-tu robisz? — ledwo to wyjąkała. 
Mysiemu Krokowi zrobiło się trochę głupio. Przyszedł tu by zaspokoić własną ciekawość a nie pomyślał o emocjach zajętej wiecznie kociakami Jemiole. Położył szyszkę przed nią. 
— To dla Sroczka i Bluszczka — mruknął niepewnie. 
Nie był zbyt dobry w rozmowy z kotkami. Zbyt wiele z nich dało mu kosza. 
— O-oh. D-dziękuję. N-na p-pewn-no się u-ucieszą — wydukała, wbijając wzrok w łapy.
Mysi Krok uśmiechnął się lekko zdezorientowany. Nie pamiętał, żeby wcześniej pointka brzmiała jak reinkarnacja Łabędziego Plusku. 
— To dobrze. — mruknął w końcu przerywając niezręczną chwilę ciszy. — Jak chcesz mogę się nimi zająć na trochę, a ty możesz się przejść, czy coś... Oczywiście jeśli chcesz. — podkreślił, żeby nie brzmiało to dziwnie. 
Jemioła skryła pyszczek pod łapkami. 
— D-dziękuję. D-dziś s-sobie r-radzę, ale b-będę pamiętać — miauknęła pospiesznie, zerkając na niego ukradkiem. 
— Jakby coś to wołaj. — oznajmił, zbierając się do wyjścia z kociarni. 
Wyszedł szybkim krokiem z kociarni. Czuł jak czyjś wzrok wywierca w nim dziurę na wylot. Przyspieszył, chcąc jak najszybciej się oddalić stamtąd, ale Mroźny Oddech nie odpuszczała. Zagrodziła mu drogę. Jej zielone ślipia przeszywały go na wylot. 
— Wiem. — powiedziała. 
Niebezpieczne iskierki zabłysnęły w nich oczach. 
— Co wiesz? — zapytał głupio Mysi Krok zdezorientowany tym nagłym stwierdzeniem. 
Mroźny Oddech uśmiechnęła się paskudnie. Jej ogon lekko falował na boki, ale kotka nie była zdenerwowana. Oj nie. Ona świetnie się bawiła. Podeszła do niego spokojnym krokiem. Zupełnie jakby delektowała się każdą chwilą jego stresu i nerwów. Jej pysk zbliżył się do jego pyska. Patrzyli sobie prosto w ślipia uderzenie serca. 
— Wiem, że jesteś ich ojcem. — szepnęła mu do ucha. 

cnd

33 pkt

29 marca 2021

Od Iskry

 Leszczyna zrobiła obrażoną minę.
- Nieprawda!
- Oczywiście, że prawda! 
- Nie!
- Prawda!
- Nie!
- Prawda!
- NIE!
Iskra przerwała ich niezwykle inteligentną dyskusję, pokazując rudej język. Ta w odpowiedzi trzepnęła ją łapą w bark. Ktoś patrzący na nie z zewnątrz pomyślałby, że się kłócą, ale po prostu się przekomarzały, przy okazji świetnie bawiąc. I pokazując, że wiek to naprawdę tylko liczba.
Czekoladowa się zaśmiała.
- No dobrze, niech ci będzie. Swoją drogą… 
Jednak rudej nie było dane dowiedzieć się, co takiego swoją drogą. Iskra zauważyła wracających z polowania Kudłacza i Jedynkę. Skinęła Leszczynie głową (na co ta zrobiła obrażoną minę, ale lśniące w zielonych ślepiach ogniki zdradziły jej rozbawienie) i podeszła do parki. Już miała zażartować, że zapomnieli zabrać przyzwoitki, kiedy zauważyła, że szylkretka drży jak osika. Posłała Kudłaczowi pytające spojrzenie, ale kocur tylko wzruszył łapami, wzdychając.
- Nic mi nie jest - burknęła kotka. Efekt natychmiast zepsuły jej szczękające z zimna zęby. Iskra zauważyła, że nos wojowniczki był niemal fioletowy (i wisiał pod nim sporej wielkości glut).
Czarny posłał jej błagalne spojrzenie.
- Może lepiej, żeby zobaczył cię Wschód.
- Nie ma po co - odburknęła Jedynka. - Po prostu chodźmy do legowiska.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem.
- Proszę - miauknął w końcu wojownik.
Przewróciła ślepiami, ale Iskra widziała, że cała jej złość uleciała. Boczyła się jeszcze przez chwilę, żeby w końcu stwierdzić:
- No dobra. Ale nic mi nie jest.
- Jasne - odparł czarny i oboje ruszyli w stronę legowiska medyka. Iskra ruszyła razem z nimi, nie mówiąc jednak ani słowa. Nie chciała, żeby kocica zmieniła zdanie.

W legowisku medyka było ciepło i pachniało ziołami. Wschód dokładnie obejrzał szylkretkę, wypytał też co jej jest. Kudłacz wyjaśnił mu wszystko, wyręczając nadąsaną przyjaciółkę. Na swój sposób wyglądali razem bardzo uroczo. Iskra posłała Wschodowi sugestywny uśmiech zza ich pleców, na co medyk się zaśmiał.
- Przemarzłaś - powiedział w końcu do wojowniczki. - Przeżuj ten liść, to na wypadek gdybyś miała złapać po tym kaszel. - Podał jej paprociowaty pobiał. - I rumianek na wzmocnienie. Sugerowałbym też kogoś do… ogrzania. - Uśmiechnął się sugestywnie. 
Miny obojga były bezcenne. Jedynka natychmiast odsunęła się od czarnego, który zrobił się czerwony po czubki uszu.
Iskra i Wschód wymienili porozumiewawcze, szerokie uśmiechy.

Wyleczona: Jedynka
14 pkt

Od Iskry

Przystanęła, oddychając głośno. Od samego rana miała wrażenie, że ktoś położył na jej piersi ciężki głaz, który utrudniał jej oddychanie. Miała nadzieję, że jak się trochę rozrusza to samo jej przejdzie, ale teraz, gdy zdyszana stała nad miejscem, w którym jeszcze przed chwilą widziała mysz, a teraz leżał tam tylko brązowy bobek, jakby z niej kpiąc, postanowiła jednak pójść z tym do Wschodu. 
- Czyżby to była starość? - miauknęła sama do siebie, starając się nie przewrócić na błotnistej ziemi. Śnieg na przemian padał i topniał, zamieniając się w śliską breję, na której łatwo było stracić równowagę. No cóż, przynajmniej nie było wielkiego mrozu. Chociaż prawdę mówiąc, nie przeszkadzałby jej. W ogóle Iskrze niewiele rzeczy przeszkadzało. Może tylko koty z problemami trawiennymi.
Medyk jak zwykle ucieszył się na jej widok.
- Iskra! Dzień dobry - miauknął z uśmiechem.
- Witaj, Wschodzie. Dzisiaj przychodzę jako pacjentka. - Odwzajemniła jego gest.
Rudy przyjrzał jej się uważnie szukając oznak jakiejś choroby, widocznie smutniejąc.
- Od samego rana ciężko mi się oddycha. Myślałam, że to minie, ale jakoś nie ma zamiaru.
Kocur podszedł bliżej niej. Rozpoczął badanie.
- Proszę, otwórz pysk.
Spełniła jego polecenie. Zajrzał do środka, ale chyba nie zauważył nic niepokojącego. Przyłożył ucho do jej piersi.
- Odetchnij głęboko, właśnie tak.
Przez następne parę chwil obsłuchiwał jej płuca, ale i tam nie znalazł nic niepokojącego.
- Myślę, że to przemęczenie - miauknął w końcu, a jego zielone ślepia znów przybrały pogodny wyraz. - Powinnaś dzisiaj dać sobie spokój z polowaniem i trochę odpocząć.
- I tak bym nic nie złapała. - Zaśmiała się czekoladowa.
Spojrzał na nią z rozbawieniem.
- Tylko nie mów, że próbowałaś.
- Nie mówię. - Uśmiechnęła się, a w jej ślepiach zalśniły ogniki.
W odpowiedzi medyk pogroził jej pazurem.
- Nigdzie więcej się dzisiaj nie ruszasz, albo… dam ci dużo niedobrych ziół! - zagroził.
Roześmiała się.
- Przekonałeś mnie.
Uśmiechnął się do niej ciepło.
- Swoją drogą… - Zajrzał do składziku i przyniósł stamtąd dwa kwiaty rumianku. - Na wzmocnienie.
Przyjęła je z wdzięcznością.
- Dziękuję. I obiecuję się nigdzie nie ruszać. Przynajmniej dzisiaj - dodała, wychodząc z legowiska.
- Słyszałem! Idę po gorzkie zioła!
Uśmiechnęła się do siebie, kierując się w stronę legowisk. Starość… 

Wyleczona: Iskra
4 pkt

Od Bzu

Bez bawił się z Jeżynkiem. Srebrny kocurek był czasem taki niezdarny. Nie potrafił bawić się w berka, a podczas walki często gubił się gdzie jest jego przeciwnik. Mimo wszystko lubił Jeżynka. Wesoło podskoczył na jego widok, chcąc zachęcić kocurka do zabawy. Kociak rozglądając się dziwnie na boki i węsząc koniec końców poszedł do niego. Jego pysk zaczął się poruszać. Po samym wyrazie mordki Jeżynka było widać ile emocji z niego emanuje. Srebrny przyjął pozycję do zabawy, ale nim zdążył skoczyć na Bza mama poderwała go do góry, łapiąc kocie za futro na karku. Bez spojrzał na nią oburzony. Mieli się bawić. Czemu im przeszkadza?
Za Błysk stał Borówek. Też nie był zadowolony, ale z innych powodów. Kotka wyszła ze swoimi kociętami ze żłobka i udała się w nieznanym kierunku.
Bez odwrócił się zdezorientowany i spojrzał na mamę. Rodzicielka zaczęła poruszać pyskiem. Kocurek nic z tego nie rozumiał. Zdenerwowany tupnął łapką. Brzoskwinia nadal jedynie poruszała pyskiem. Znów nie dając mu żadnych informacji. Kociak był zły. Nie wiedział co się dzieje. Miał nadzieję, że Błysk ze swoimi kociakami wrócą jeszcze do żłobka. Nie chciał tak szybko tracić towarzysza zabaw. 
Spojrzał ostatni raz na matkę i wybiegł z kociarni. Jego ucieczka życia nie potrwała zbyt długo. Rodzicielka złapała go w parę uderzeń serca. Położyła koło sióstr i zaczęła znów poruszać pyskiem. Bez niezadowolony położył uszy odwracając się do niej zadem. I tak i tak nic nie rozumiał. Niezapominajka tyknęła go. Spojrzał niezadowolonym spojrzeniem na siostrę. Zastanawiał się czego ta chciała od niego. 


<Niezapominajka?>

11 pkt

Od Bzu

Czyjeś łapy stanęły na jego ścieżce. Uniósł łebek do góry. Ów gościem był kremowy kocur, na którego często denerwowała się mama. Wojownik uśmiechnął się do niego, co Bez odwzajemnił to. Nawet lubił tego kota. Nie rozumiał czemu mama tak dziwnie na niego reagowała. I jak bardzo złych czynów musiał się dopuścić. No cóż Bez nie zamierzał go z tego rozliczać. Dla niego najważniejsze było, że wojownik bawił się z nim czasem. Na jego długi ogon świetnie się polowało. Kocurek przyjął pozycję do zabawy, ale ku jego rozczarowaniu kremowy ominął go i skierował się w stronę biało-szaro-rudej kotki. Van uniósł się i pobiegł za nim. Wojownik liznął czule kotkę i uśmiechnął się do Poziomki. Bez przyglądał się temu z zaciekawieniem. Kim był kremowy kocur dla nich, że kotki traktowały go niczym członka rodziny. Chciał o to zapytać, ale nie miał pojęcia jak. Jego porozumiewanie się z innymi było takie trudne. Koty posługiwały się dziwnym językiem polegającym na poruszaniu pyskiem. Jednak gdy kocurek sam próbował ów dziwnej mowy spotykał się tylko z niezrozumiałymi spojrzeniami.
Opuścił uszy zawiedziony. Widząc jak kremowy wręcza kociakowi kamyczek poczuł lekkie kłucie zazdrości. On nie miał nikogo takiego. Jedynie siostry i mamę. Czasem też przychodziła ruda kotka, ale ona oprócz nich także zajmowała się Poziomką i jej mamą. Błysk i jej kocięta też odwiedzali różni goście, którzy dosiadali się do nich. Bawili z kociętami. Śmiesznie drżeli pachnąc szczęściem. Tym czasem do jego i mamy tak niewiele kotów przychodziło. Nie podobało się to mu. Mamie też pewnie było przykro. Często pachniała smutkiem i utęsknieniem wpatrywała się w świat poza kociarnią. Bez chciał jakoś uszczęśliwić rodzicielkę, ale nie miał pojęcia jak.
Spojrzał w stronę radosnej Poziomki oraz jej mamy.
Skąd miał wytrzasnąć takiego kocura jak kremowy?
Nieśmiało podszedł do kociaka, który zaczął się chwalić swoim prezentem przed innymi mieszkańcami kociarni. Usiadł obok kotki i spojrzał na kamyk. Faktycznie miała czym się chwalić. Jego barwa przypominała Bezowi trochę słońce. Tekstura była gładka. Spojrzał na Poziomkę, która zaczęła ruszać pyskiem i podsunęła kamień delikatnie w jego stronę. Bez lekko smyrnął niewielką skałę łapką. Była taka dziwna w dotyku. Poziomka uśmiechnęła się i znów poruszyła pyskiem. Bez spojrzał na nią niepewnie. Tyknął ją łapką, a następnie pokazał na kremowego i karmicielkę. Wbił w nią w ślipia w nadzieją. Liczył, że kotka zrozumie jego przekaz. 


<Poziomek?>

6 pkt

Od Poziomki CD Niezapominajki

- Ale ciemu miałabym ciebie zostiawiać?
- No bo wies, będziesz miała swoje oboowiązki... - odparła tortie.
- Nigdy cię nie opiuszczę, nawet gdy zostianę uczniem! Przeciez jesteśmy lodziną - odmiauknęła Poziomka, próbując przekonać młodszą - Obieciuję! 
Dopiero to wywołało szczery uśmiech na pyszczku Niezapominajki. Calico zauważyła, że kuzynka z utęsknieniem spogląda w stronę legowiska medyków.
- Chciałabyś tiam pójść, prawda? - zapytała, wpatrując się w pręgowaną. Kotka pokiwała wolno głową.
- Moziemy pójść, tylko powiem miamie! - zawołała cichutko, podbiegając do Stokrotki.
- Idziemy z Niezapominajką do dziadka! - szepnęła do niej, a karmicielka mruknęła zgodę.
Szylkretki ruszyły truchtem do Wschodu. Weszły do legowiska, od razu wyczuwając mocną woń ziół.
 - Cześć dziadku! - przywitała się - Możemy pomióc? Srebrny popatrzył na nie.
- Witajcie - miauknął - Tak, przyda mi się pomoc. Chodźcie, pokażę wam wam co jest do zrobienia. 
Koty ruszyły do składziku. Poziomka przystanęła, wpatrując się w ogromną ilość roślin.
- Możecie mi pomóc porozdzielać zioła - zaproponował kocur, a Niezapominajka ochoczo przytaknęła - tu stokrotki, tu krwawnik, a tam mak.
Cętkowana podeszła do reszty. Tortie od razu zaczęła przekładać łodygi i kwiaty, ale córka Stokrotki stała wpatrując się w Niezapominajkę. Była pod wrażeniem umiejętności kuzynki, sama ledwo rozpoznawała nazwy niektórych medykamentów. Z ociąganiem wzięła do pyska kilka liści krwawniku, odkładając je na bok. Posmak ziół jej nie pasował, nie była do tego przyzwyczajona. Wschód chyba też to zauważył, przyglądając się jej uważnie.
- Możesz poukładać nowy mech na posłaniach, jeśli chcesz. - zwrócił się do niej, a kotka odetchnęła z ulgą. Nie chciała zawieść dziadka, ale nie była przyzwyczajona do pracy przy ziołach. Wzięła z kupki obok kawałek mchu, kładąc go na jedną z posłań. Na spodzie leżała sucha trawa, która była trochę za twarda do leżenia. Po dłuższej chwili wszystkie legowiska zostały miękko umoszczone, a rośliny posegregowane.

<Kuzynko?>
6 pkt

Od Kamienia

Wilgotny od mrozu mech nie dawał wcale tak dobrej osłony przed srogą porą nagich drzew, jak można by oczekiwać. Kamień nie chciała dać po sobie znać, jak bardzo jej niewygodnie i dogłębnie oświadczyła sobie w duchu, że wszelkie wątpliwości będzie połykała. Jeszcze pomyślą,  że nie umie wytrzymać w zimnej temperaturze. To by było upokarzające. Jako iż młoda wścibska kotka miała po dziurki w nosie biernego siedzenia i przyglądania się skalnemu sufitowi żłobka, przewracając się z boku na bok, trąciła matkę. Króliczy Sus parsknęła przez sen, zirytowana bodźcami małego kociaka i nieświadomie machnęła łapą w jej stronę. Kamień w ostatniej chwili wycofała się, a łapa mamuśki przecięła powietrze w miejscu, gdzie przed chwilą leżała.
- Uważaj, zabiłabyś mnie! -  Parsknęła Kamień, a Króliczy Sus otrzepała głowę i spojrzała na nią, zdezorientowana. Po chwili jednak chyba domyśliła się, o co chodzi.
- Ojej, przepraszam!  Wymruczała. - Na litość Klanu Gwiazdy, nie wierć się tak przez sen, jeszcze dostałabyś łapą.
- Byłaś za wolna - Miauknęła dumnie Kamień. - Sama widzisz, jak jej uniknęłam!
- Tak, tak, świetnie ci poszło. - Zaspanym tonem matka ciężko sapnęła, jakby miała wyzionąć ducha. Ten poranek jest ciężki dla wszystkich. Powietrze było tak gęste i nieprzyjemne, że Kamień przechodziły niemałe ekskluzje bólu, gdy takowe wpływało do jej nozdrzy i  chłodziło od wewnątrz. Nawet, jeśli szczypie w nos jak diabli, mała koteczka bardzo chciała wyjść na zewnątrz. Była okropnie głodna, ale Króliczy Sus nie zawsze miała wystarczająco mleka.
- Możecie być ciszej? Przepłoszyłybyście cały las. - Fuknął Glina. Kamień zbeształa go spojrzeniem. Wścibski kocur zawsze musiał powiedzieć coś głupiego.
- Twoje chrapanie przepłoszyłoby dwa razy tyle, śmierdziuchu. - Syknęła, ale Króliczy Sus uciszyła skłócone rodzeństwo.
- Już, uspokójcie się. - Mruknęła w stronę swoich dzieci, a Kamień położyła brodę na łapach i przymknęła powieki. Z jednej strony chłód dawał się we znaki i wyjście o takiej porze z bezpiecznego żłobka może być nieprzyjemnym doświadczeniem. Z drugiej - już bardzo chciała wyjść na zewnątrz i zwiedzić coś więcej poza czterema ścianami żłobka.
- Bądźcie ciszej, niektórzy śpią. - Fuknęła Miodowy Obłok. Kocica szybko powróciła do snu, zirytowana dyskusją kociąt. Kamień zmierzyła ją wzrokiem spod przymrużonych oczu i ponownie umościła głowę na łapach. 
- Cześć! - Głośny, żwawy ton głosu ojca rozległ się pomiędzy ścianami. Kamień zastrzygła uszami, bo kroki były podwojone. Ojciec musiał kogoś przyprowadzić.
- Cześć, Świerszczowy Skoku. - Miauknęła Króliczy Sus, witając pogodnie swojego partnera. W rzeczy samej, biały kocur przyprowadził kogoś. Liliowa kotka idąca za nim powolnym krokiem, wahająca się wejść do żłobka, rzuciła chuderlawą mysz pod łapy Króliczego Susu. Kamień z przerażeniem spojrzała na tę małą mysz. Czy tak wygląda pora nagich drzew?
- Witaj, Niebiański Kwiecie. - Króliczy Sus skinęła głową w kierunku liliowej. - Tylko tyle?
- Pora nagich drzew nie obfituje w zwierzynę. - Odparł Świerszczowy Skok.  - Ale nie po to tu przyszedłem, żeby prowadzić dyskusję o myszy. Dzieci, chciałbym was z kimś zapoznać. Przywitajcie Niebiański Kwiat, moją siostrę. Niebiański Kwiecie, to  Kamień i Glina.
Kamień podniosła wzrok na liliową kotkę. Nie uśmiechało jej się poznawać nowych członków klanu, ale skoro to siostra ojca, to musi być znośna. 
- Masz uszy jak królik, Niebiański Kwiecie. - Zauważył Glina.
- Glino! - Króliczy Sus uciszyła kociaka. Nawet Kamień wiedziała, że przykra szczerość Gliny może sprowadzić na nich różne skutki. - Trochę kultury.
- Nic się nie stało. - Wymamrotała Niebiański Kwiat. 
- No dalej, może chcielibyście pobawić się trochę na dworze? - Zaproponował Świerszczowy Skok. - Jak prawdziwi wojownicy! Piękna, olśniewająco czarna kotka i przystojny bury kocurek.
- Jest za zimno, zabijesz ich. - Króliczy Sus pokręciła głową.
- Oj tam, po prostu jesteś przewrażliwiona, i tyle. - Świerszczowy Skok skinął głową w kierunku swoich dzieci. - Obudźcie kolegów, może też będą chcieli wyjść.
Kamień nie miała zamiaru dzielić się zabawami z resztą żłobka, a już na pewno nie z Zajączkiem i Szczypiorkiem. Nieznośne, głupie ropuchy hałasują jak obrywane ze skóry, i ciągle zabierają jej główną rolę w zabawie.
- Nie będą chcieli, naprawdę. - Miauknęła Kamień, by uniknąć spotkania z hałasującymi oseskami. - Dla nich zawsze jest za zimno. Chodźmy już!
Świerszczowy Skok parsknął śmiechem. Króliczy Sus jednak dalej stawiała na swoim.
- Nigdzie nie pójdą! - Syknęła do partnera. - Jest zimno jak diabli, przeziębią się, ot co, i tyle z tego wyjdzie. W klanie już i tak dużo mamy problemów, nie potrzeba nam dodatkowej epidemii.
- Będą pod opieką moją i Niebiańskiego Kwiatu, nie musisz się martwić. - Świerszczowy Skok próbował usilnie przekonać swoją partnerkę.
Kamień pociągnęła Glinę i chyłkiem przecisnęła się przez kamienną szparę. Kociaki samodzielnie potoczyły się na zewnątrz i poturlały po śniegu, a Kamień wysunęła odruchowo swoje małe pazurki, wbijając je w futro brata. Maluchy w jednej zbitej kępce przeturlały się na polanę. Dopiero wtedy Kamień dostrzegła, że Niebiański Kwiat, Świerszczowy Skok i Króliczy Sus w konsternacji wychodzą ze żłobka. Króliczy Sus natychmiast podbiegła do swoich kociąt i zaczęła je troskliwie wylizywać.
- Daj spokój, przecież nie umarlibyśmy na tym mrozie! - Fuknęła zirytowana Kamień. Glina otrzepał łebek ze śniegu i mroźne kawałeczki białego puchu wylądowały na jej pysku. Strzepnęła je i splunęła. - Uważaj, gdzie się trzepiesz! Nie jestem jakąś wycieraczką!
Glina zrobił niewinną minę.
- No co, przecież nic nie zrobiłem.
- Dzieciaki, narobiłyście nam strachu. - Świerszczowy Skok odetchnął, a para jak słowa ulotniła się i zastygła w powietrzu. - Ale teraz  możemy chyba was trochę oprowadzić po obozie, prawda, Niebiański Kwiecie?
Liliowa kotka skinęła bez słowa głową. Na ile słońce wspinało się do szczytu, tyle udało jej się poznać legowisko medyka. Swoją drogą, Jeżowa Ścieżka śpi jak nadęta, gruba popielica, jednak Kamień musiała powstrzymać się od złośliwych komentarzy, bo wiedziała, że odzywki, na które pozwala sobie w żłobku, mogą nie ujść jej na sucho w stosunku do wojowników. Nie zmienia to faktu, że medyk obija się jak gruby borsuk. Dowiedziała się też, gdzie jest legowisko wojowników i poznała kilku wojowników, między innymi Wiewiórczego Pazura, choć to spore niedopowiedzenie, bo wojownik jedynie skinął głową w ich stronę, gdy przechodził obok, ale Świerszczowy Skok trochę o nim opowiedział, więc to chyba liczy się jako znajomość. Wiele innych wojowników gratulowało im pierwszego wyjścia na zewnątrz i pytało, jak się im podoba. Szczerze - Kamień to nie obchodziło, a już na pewno nie miała ochoty widzieć twarzy wojowników przed swoimi oczami. Miała głęboko gdzieś to, co oni myślą! Nie mogą po prostu być jak Wiewiórczy Pazur - skinąć głową i odejść? Muszą paplać bez przerwy jak głupia piszcząca mysz? 
Dopiero wieczorem Kamień znalazła czas dla siebie. Reszta była już w żłobku, tylko ona, opierając się o kamienną ścianę, wpatrywała się w gwiazdy. Aura chłodnej nocy przyszpiliła kotkę do ziemi i chłodny wiatr mierzwił jej króciutkie futerko. Dzień jak każdy inny, a jednak dzisiaj nie miała ochoty spać. Nie była zmęczona. 
Jasne futro mignęło między skalnymi ścianami. Kamień obróciła się w tę stronę i dostrzegła Niebiański Kwiat. Kotka widocznie wahała się z podejściem, a Kamień miała szczerze gdzieś, co zrobi, ale postanowiła oszczędzić jej złośliwych komentarzy, przynajmniej na tę chwilę. Liliowa kotka w końcu zmusiła się, by podejść, ale drżące kroki nie umknęły uwadze czarnej. Musiała się wstydzić, i to bardzo.
- Po coś przyszła? - Syknęła Kamień, po czym skarciła się w duchu. - To znaczy, o co chodzi?
- Jest zimno, wejdź do żłobka.  - Wyszeptała drżącym głosem Niebiański Kwiat, jednak Kamień nie ruszyła się z miejsca.
- Zaczynasz gadać jak Króliczy Sus. - Fuknęła Kamień. - "Nie wychodź ze żłobka, jest za zimno"! - Zaczęła przedrzeźniać ton głosu matki, ale Niebiański Kwiat wyraziła się jasno i spojrzała na kotkę spod uniesionych brwi. 
- Dobra, już idę. - Warknęła Kamień. Małomówna, głupia kocia idiotka! Czarna kotka nie mogła traktować Niebiańskiego Kwiatu poważnie. To wojowniczka, ale stara się unikać konieczności bezpośredniego kontaktu - nawet z kociakiem, co jest absurdalne. Może się boi? Kamień wykrzywiła usta w drwiącym uśmiechu. Boi się kociaka. Mało prawdopodobne. Ale w końcu to jej ciotka od strony ojca. Jedna z najbliższej rodziny. Bez względu na jej specyficzny charakter i to, jak irytująca jest jej nieśmiałość, powinny starać się dogadać, i Kamień jest tego świadoma. 
Weszła do żłobka, i kątem oka zauważyła, jak Niebiański Kwiat wchodzi do legowiska wojowników i znika w ciszy w ciemności. Kładąc się obok śpiącej już matki i brata, ułożyła się na posłaniu z mchu i przymknęła powieki.

*

Następnego dnia już bawiła się z Gliną na zewnątrz żłobka. Oczywiście pod opieką Króliczego Susa oraz Niebiańskiego Kwiatu, chociaż ta druga została do tego lekko przymuszona przez ojca, Świerszczowego Skoku, który musiał wyruszyć na poranny patrol. Irytowało ją towarzystwo dwóch kotek, jednak Króliczy Sus za nic w świecie nie dałaby sobie wmówić, że Kamień i Glina poradzą sobie sami. Czarna kotka strzepnęła ogonem. Miała naprawdę gdzieś ich opiekę, przecież sama dałaby sobie radę! Glina właśnie konsumował lepki śnieg pory nagich drzew, którego biały puch gdzieniegdzie pokrywał błotnistą glebę. Wczoraj w nocy musiało padać, bo śnieżna zawierucha, która zastała kotkę wcześniejszego świtu,  teraz przeobraziła się w błotniste bagno pełne cieczy zmieszanej z piachem. Z jednej strony to było obrzydliwe, z drugiej, fajnie było podtapiać Glinę w błocie. A jak błagał!
Kamień przyciskała go do błota, a Glina, mimo faktu, iż całe jego śliczne futerko uległo zniszczeniu, a do pyska wtargnęła mu mulista maź, śmiał się w niebogłosy.
- Już nie jesteś taki śliczny, co? - Syknęła Kamień pobłażliwie, przyciskając brata. Jednak obrót spraw przyjął trochę inne warunki i przeciwstawił się przeciwko niej. Glina momentalnie przesunął się pod jej łapami i kotka upadła pyskiem w błoto. Zanim zdążyła zatrzasnąć szczęki, kropelki śniegu, wody i piasku pomieszanego ze sobą wtargnęły na jej język. Ciecz rozpłynęła się po nim i Kamień zakrztusiła się z obrzydzenia. Wyszła z błota i splunęła na ziemię, a jej ślina przybrała brązowawy kolor. Nie chciała jednak dać bratu za wygraną, bo byłaby to oczywista zniewaga  z jej strony, więc przechodząc koło niego, uśmiechnęła się szyderczo i z głośnym chlupotem otrzepała się z błota, tym samym fundując Glinie długą i ciężką kąpiel pod językiem Króliczego Susa. Był cały w błocie! 
- Super. - Wypaplał, spoglądając na swoje łapy.
- Wyglądacie jak dwie małe brązowe kępki futra. - Skomentowała Króliczy Sus, a Niebiański Kwiat, dotąd milcząca, uśmiechnęła się lekko i niemalże niewidocznie. 
- Glina wygląda jak ostatni idiota, to fakt, ale nie ja. - Powiedziała Kamień i  wyprostowała się na tle spłukanego brata.
- Nie ciesz się tak. W końcu wylądowałaś twarzą w błoto. Przynajmniej miałaś nadzieję, że to błoto. - Jego głupi żart znowu rozśmieszył Króliczy Sus,  ale przynajmniej Niebiański Kwiat nie była po stokroć idiotką, żeby śmiać się z czegoś takiego. Kamieniowi zrobiło się niedobrze na myśl o tym, jeśli ów mroczna zapowiedź brata okazałaby się prawdą. Fuj! 
- Zamknij się, mysi móżdżku. - Warknęła. - Jesteś obrzydliwy.
Glina tylko wzruszył ramionami. Brat błądził oczyma po obozie, a Kamień podążała za jego wzrokiem, który zatrzymał się na błękitnej kotce o równie błękitnych oczach. To zastępczyni, Chabrowa Bryza, rozmawiała właśnie z Mokrą Gwiazdą. Glina zastrzygnął uszami.
- O czym rozmawiają? - Zapytał Króliczy Sus.
- Pewnie o sprawach w klanie. - Odparła matka. - Cóż, w porze nagich drzew jest wiele problemów, ale w Klanie Burzy są one dość mocne.  Zrozumiecie, gdy dorośniecie.
- Nie jestem tępa, matko! - Warknęła Kamień. - Wiem, co to są problemy!
Mina Króliczego Susa natychmiast spoważniała.
- Jesteście już wystarczająco wścibscy, by interesować się sprawami, które się was nie tyczą! - Syknęła.  - Nie macie najmniejszego pojęcia o problemach w klanie. To śmieszne, że uważasz, że wiesz, co to problem.
Kamień była tak porażona słowami matki, że ledwo co nie zabrało jej tchu w piersi. Oczywiście nie dała po sobie tego poznać. Zachowała kamienną twarz. Króliczy Sus jeszcze nie krzyczała.
- Jeśli już mówimy, robisz się dziwnie zdenerwowana. - Warknęła, uderzając w czuły punkt matki. Króliczy Sus przestała napierać. - Dotąd nigdy nie reagowałaś na moje komentarze takim tonem, a teraz? Boisz się czegoś?
Króliczy Sus zatoczyła się do tyłu, otumaniona przez gęste powietrze. Kamieniowi przez moment było żal, że wyprowadziła ją z równowagi. W końcu to jej mama. Jeśli aż tak mocno zareagowała na jej komentarz o tym, że jest świadoma, co to znaczy problem, oznacza to, że problemów na głowie ma tak dużo, że kociak, który przeżył ledwie księżyc twierdzi, że wie, czym jest prawdziwy problem. To musiało ją zirytować. Kamień nie zamierzała jednak przepraszać ani przyznawać się do błędu.
- Co, skoro nie rozumiem, to może mi powiesz, co takiego się dzieje? - Warknęła Kamień. Króliczy Sus już nawet nie prowadziła dyskusji. Dała się ponieść emocjom i z pyskiem wciśniętym w swoje futro poruszała brzuchem niemiarowo, dysząc ciężko. Niebiański Kwiat, która dotąd milczała, zaczęła się robić nerwowa, jakby myślała nad tym, jak zareagować. W końcu stanęła po stronie Króliczego Susa.
- Kamień, to twoja matka, nie powinnaś tego mówić. - Powiedziała stanowczo, ale cicho. Kamień poczuła ukłucie w sercu. - Oczywiście, miałaś prawo twierdzić, że znasz problemy. Ale licz się z tym, że to, co ty uważasz za oczywisty dla ciebie fakt, starsi wojownicy, którzy przeżyli gorsze sytuacje odbiorą to jako zniewagę.
Tylko tyle. Zamilczała, po czym usiadła koło swojej bratowej. To wymagało nie lada poświęcenia, Kamień to wiedziała, bo dwie kotki nie były ze sobą spokrewnione. Króliczy Sus pociągnęła nosem i zwróciła się do Kamienia.
- Przepraszam, nie powinnam ponosić na ciebie głosu.
To był błąd. Kamień nienawidziła, gdy ktoś przepraszał. Nie ma ochoty wysłuchiwać przeprosin, w końcu urażają dumę. Prawdziwy, porządny kot powinien nigdy nie przepraszać i nie przyznawać się do błędu. 
- Nie potrzebuję twoich przeprosin. - Warknęła Kamień. - Mogłaś pomyśleć nad swoim zachowaniem!
To nie było w porządku. Czy ona właśnie poucza własną matkę? Kamień w jednej chwili pożałowała tych słów.  Dumę miała wielką i za nic w świecie nie chciałaby przeprosić. Ale chyba nie ma wyjścia. Króliczy Sus to naprawdę boli. " to, co ty uważasz za oczywisty dla ciebie fakt, starsi wojownicy, którzy przeżyli gorsze sytuacje odbiorą to jako zniewagę." To będzie dobra myśl, zanim znowu wypali słowa na wiatr. Napięcie rozluźniło się dopiero wtedy, gdy Glina zabrał głos.
- Nic się nie stało, prawda? - Miauknął. - Sprzeczka jak sprzeczka. Nie raz takie się zdarzały. Przecież wiecie, jaka jest Kamień.
Kamień nie pozwoliła sobie na uśmiech, jednak słowa brata mimo wszystko podniosły ją na duchu.
- Zamknij się, szczurzy pysku. - Warknęła w jego stronę, ale Glina wyraźnie wyczuł ulgę w jej głosie.
- Widzę, że się śmiejesz.
- Nie śmieję się, idioto! - Warknęła na brata i rzuciła się w jego stronę. Kocięta potoczyły się po błocie, aż na ratunek wskoczyła Króliczy Sus. Nie raczyła nawet spojrzeć na Kamień, co z jednej strony dało czarnej kotce przewagę w dyskusji, bo unikanie wzroku przeciwnika to oznaka słabości. Kamień musiała to jakoś złagodzić. Naprawdę nie chciała pozwalać sobie na przeprosiny, bo to żałosne i zatraci na dumie, ale inaczej nie zsunie ciężaru z sumienia.
- Przepraszam. - Wymamrotała matce do ucha. Króliczy Sus uśmiechnęła się.
- Co mówiłaś? Nie słyszałam. - Żartobliwa prowokacja matki rozdrażniła Kamień.
- Och, daj spokój! - Fuknęła Kamień,  nie zamierzając powtarzać tego głupiego słowa.  Spowodowało to tylko falę śmiechu, a Glina nadstawił uszu. Ten dureń zawsze podsłuchuje.
- Kamień przeprasza? Coś nowego. - Miauknął, a Kamień, gdy Króliczy Sus już położyła ją na ziemi, odwróciła się w stronę brata i warknęła.
- Zamknij się! - Naprężyła mięśnie, choć tym razem nie miała zamiaru skakać na brata, nawet, jeśli grał jej na nerwach. - Jesteś nieznośny. 
- Oboje jesteście równie nieznośni, kociaki. - Miauknęła Niebiański Kwiat z błyskiem rozbawienia w oczach.
Sprzeczkę przerwał jednak Świerszczowy Skok, wracający właśnie pod wyżłobienie tworzące obóz z kilkoma innymi kotami: Narcyzowym Pyłem, Jelenim Kopytkiem i Splątaną Łapą. Z całej tej gromadki tylko dwie ostatnie kotki miały w pysku zwierzynę. Świerszczowy Skok mielił jęzorem jak opętany do pozostałych członków patrolu, zresztą nie mniej niż Narcyzowy Pył, co Kamień przynajmniej zirytowało, bo dwa kocury pragnące atencji musiały się przekrzykiwać.  Gdy ojciec podszedł do Kamienia i reszty, Niebiański Kwiat skinęła głową w stronę legowiska uczniów i wycofała się ze zbitej grupki. Świerszczowy Skok o nic nie pytał, potaknął tylko i jego wzrok rozpogodnił się, gdy ujrzał swoje dzieci.  Już miał otworzyć pysk, by się przywitać, ale Kamień była szybsza.
- A tą gdzie wcięło?
Oczywiście mówiła o Niebiańskim Kwiecie. Świerszczowy Skok parsknął śmiechem.
- Nie liczcie, że będzie wiecznie was niańczyła. Ma uczennicę pod opieką.
- Nie potrzebuję specjalnej troski! - Warknęła Kamień. Niebiański Kwiat i Króliczy Sus nie musiały wcale się nią opiekować.
- I nie dostaniesz takiej, córeczko. - Odparł Świerszczowy Skok.  - Jesteś bardzo samodzielna, jestem  z ciebie dumny.
Kamień wyszczerzyła zęby w złośliwym uśmiechu w stronę brata, który takiej pochwały nie dostał, i wypięła pierś dumnie. 
- Wiem to! - Powiedziała. - Mam wielkie umiejętności. Glina takich nie posiada.
Glina szturchnął ją za uszami i skoczył, a rodzeństwo poturlało się po ziemi - dzięki Klanowi Gwiazdy - tym razem nie w błoto. 

Od Bzu

Promienie słońca wpadły do kociarni, rozświetlając ją na weselsze barwy. Bez z zachwytem przyglądał się temu. Podszedł do nich i dotknął je niepewnie łapką. Ziemia lekko ciepława była taka przyjemna w dotyku. Kocurek uśmiechnął się. Świat był taki niesamowity. Ciekawiło go co jeszcze skrywa skrywa się poza kociarnią. Spokojne pomieszczenie wypełnione zapachem mleka było już dobrze znane vanowi. Kryjąca się za wyjściem ze żłobka kraina ciekawiła go. Łapki go świerzbiły do zwiedzania. Zielone ślipia chłonęły widoki. Świat na zewnątrz był taki inny. Długie brązowe badyle wyrastały z ziemi otaczając całe obozowisko. Ich barwa przypominała mu futerko Błysk. Czy ów badyle były równie miękkie w dotyku jak sierść kotki?
Poczuł lekkie drżenie ziemi. Odwrócił się za siebie. Jego siostra już wstała i szturchała ich mamę. Bez odwrócił się w stronę nieznanego mu świata ponownie. Zaraz wstaną pozostali mieszkańcy kociarni i już nie będzie mógł spokojnie posiedzieć. Choć z drugiej strony nie marudził. Na myśl o zabawie podskoczył wesoło. To był zdecydowanie jego ulubiony czas dnia. Może na równi z odwiedzinami kotów zewnątrz. Temu towarzyszyło tyle emocji i różnych śmiesznych reakcji kotów. Na przykład na widok pewnego kremowego kocura jego mama się śmiesznie jeżyła. Każdy kot wchodzący do żłobka miał inne relacje z jego stałymi mieszkańcami i to fascynowało kocurka. Ciekawiło go kogo jeszcze spotka przez resztę swojego życia. 
Poczuł drżenie. Rodzicielka spoglądała na niego. Jej pysk zdradzał zniecierpliwienie. Kocurek często nie wiedział o co była na niego zła. Wystarczyłoby, że bawił się z kimś, a ta znikąd umiała przyjść pogniewana, posyłając mu nieprzyjemne spojrzenie. Pachniała wtedy złością. Bez bardzo nie lubił tego zapachu. Podbiegł szybko do kotki. Wskoczył na legowisko i ułożył się koło matki. Ta nadal spoglądała na niego, poruszając pyskiem. Kocurek zmrużył ślipia, zastanawiając się czy te dziwne ruchy miały coś znaczyć. Były tak szybkie i różne, że van nie mógł się w tym zorientować. Już wcześniej zauważył, że inne koty często tak się porozumiewają. Liczył, że i on lada dzień zrozumie te zagadkowe gesty i spełni oczekiwania rodzicielki. Przewrócił się na grzbiet, ukazując rodzicielce swój brzuchol i uśmiechnął się do kotki. Odpowiedziało mu zdezorientowanie w jej oczach. 
Nagły ból pojawił się na jego ogonie. Pisnął i zerwał się na łapy. Sprawca tego haniebnego czynu przyglądał się mu i uśmiechał się niewinnie. Kocurek zmarszczył brwi. Kolendra puściła jego ogon i przyjęła pozycję oznaczającą chęć zabawy. Bez wskoczył na siostrę. Złączyli się w biało-niebiesko-liliowy kłębek turlający się wesoło po kociarni. Wesołe piski towarzyszyły tej szalenie krwawej walce. Z tych całych emocji kocurek nieświadomie wyciągnął pazurki. Pacnął siostrę. Zaskoczony zamiast radości poczuł smutek. Kotka złapała się za łebek, a jej ślipia wypełniły łzy. Nieznany dotąd metaliczny zapach wędrował do nosa Bza. Przestraszony odskoczył. Spojrzał z przerażeniem na mamę. Nie wiedział co się dzieje. 

<Mamo? help?>

4 pkt

Od Iskry

Odetchnęła głęboko. Mroźne powietrze szczypało w nos i wyganiało z kącików jej oczu resztki snu. Otrzepała się, czując chłód wędrujący wzdłuż kręgosłupa. Otworzyła oczy.
Pierwszy jasny promień przebił się przez horyzont, rozświetlił niebo i odbił się w śniegu setką barw. Po chwili dołączyły do niego kolejne, a całe niebo zapłonęło, nasycając świat kolorami.
Słońce lśniło w jej miodowych tęczówkach, opalizując setką złotych iskier. 
Powoli uniosła lewą łapę. Dotknęła nią piersi, czując bijące serce. Schyliła łeb, dotknęła nią czoła, jakaś zabłąkana śnieżynka spadła na jej nos. Podniosła łapę w stronę nieba, wyciągając różowe poduszki w stronę słońca.
Był to hołd dla wschodzącego słońca, Matki, czy podziękowanie za kolejny świt, który dane jej było oglądać?
Uśmiechnęła się do siebie. Któż wiedział, ile ich jeszcze jej zostało?

Lubiła tę ciszę. Chowała się wśród gałęzi i zamykała oczy, wsłuchując się w świat dookoła. Wracając do swoich korzeni, do Jedności. To pozwalało jej odnaleźć spokój. Stać się dla samej siebie przejrzysta jak kryształ i tak samo nieugięta.
Kudłacz pytał ją często, jak wytrzymuje tyle bez ruchu. Odpowiadała mu, że nie wytrzymuje, jej duch wędrował. Przyglądał jej się wtedy, próbując zrozumieć, co miała na myśli.
Trwała tak, aż spokojne oddechy nie zmieniły się w rozmowy, aż obóz nie rozbrzmiał gwarem codzienności. Schodziła wtedy z drzewa i wtapiała się w niego, stając jednym z głosów. 
Czy lubiła patrole? Lubiła wszystko, co łączyło się z życiem klanu. Las rozbrzmiewający zgodnym dźwiękiem kroków. Spojrzenia w tył, by upewnić się, że wszyscy są. Odblask wspólnej radości w oczach. Dzieloną na pół mysz. Śmiech. 
Poczucie, że jeśli odejdzie, oni będą na nią czekać.

Wyszli. Odprowadziła ich wzrokiem, czując napływającą melancholię. Sylwetki patrolujących zniknęły wśród drzew. Stała jeszcze chwilę, mając wrażenie, że coś straciła. Uśmiechnęła się sama do siebie. 
Odejścia i powroty. Początek i koniec. Życie i śmierć.
Najważniejsze to żyć tak, by w każdej chwili móc odejść bez żalu, że nie może się zostać dłużej.
Ruszyła w stronę rozłożystej jabłoni. Pozdrowiła uśmiechem mijającą ją Uszatkę
(“Cześć, Iskro! Ładny dziś dzień, prawda?”) i weszła do schowanego wśród jeżyn legowiska medyka. 
- O, dobry wieczór, Iskro! - miauknął na jej widok Wschód. 
Uśmiechnęła się, słysząc jego pomyłkę. Zdążyła już zauważyć, że często mylił słowa i był bardzo wrażliwy na tym punkcie.
- Dobry wieczór - miauknęła swobodnie, uśmiechając się do stojącej w drugim kącie Owieczki. Kotka uciekła wzrokiem, nie odwzajemniając gestu. - Potrzebujesz mojej pomocy?
- Nie za bardzo jest w czym - odparł. - Wiesz, Pora Nagich Liści. O, właśnie! Obiecałaś, że opowiedz mi o jakiejś roślinie.
Iskra skinęła głową, przypominając sobie o obietnicy, którą złożyła rudemu medykowi. Lubiła spędzać z nim czas, często wpadała do jego legowiska, pomóc albo zwyczajnie porozmawiać. Lubiła jego optymizm, ceniła szczególnie że potrafiła dostrzec ukryty na dnie zielonych ślepi smutek. 
- Faktycznie. Póki co spotkałam ją tylko na bagnach, ma długie, wąskie liście wyrastające pionowo z wody, kłącza i kwitnie na biało, kwiaty mają po trzy płatki. Zielarki nazywały ją żabim zielem, wykorzystywały korzeń. W dużych ilościach jest trujący - dostrzegła, że asystentka medyka drgnęła i zrobiło jej się trochę przykro - ale odpowiednio dawkowany daje świetne efekty w leczeniu pęcherza. Wystarczy go rzuć. Pokażę wam go gdy zrobi się cieplej.
- Koniecznie! - miauknął entuzjastycznie Wschód. - Nie słyszałem wcześniej o zielu, które byłoby dobre na pęcherz. Może ogórecznik z tybulą, ale nie zawsze…
- Ogórecznik? - dopytała czekoladowa. Medyk przez chwilę zastanawiał się, czy znowu czegoś nie pomylił, ale w końcu połapał się, że kotka po prostu nie słyszała o takiej roślinie.
- Niebieskie kwiaty, na fioletowych łodyżkach, trochę włochate liście. Na gorączkę i lepszą produkcję mleka.
Kocica skinęła głową, notując ziele w pamięci. Wschód przestał się już dziwić, że była w stanie opowiadać mu o skomplikowanych mieszankach albo ziołach, o których nigdy nie słyszał, a przy tym nie znać rumianku czy aksamitki.
Porozmawiali jeszcze chwilę. Iskra robiła wszystko, żeby jakoś zagadać do Owieczki, ale ta ciągle ją ignorowała. Nie po raz pierwszy i zapewne nie ostatni raz.
Pożegnała się z medykiem, nie chcąc zabierać mu więcej czasu i wyszła z pachnącego ziołami legowiska. Prawie od razu wpadł na nią Kudłacz. Przywitała się z nim uśmiechem. Krok za kocurem szła Jedynka. 
Oboje tak bardzo się zmienili od kiedy tu przybyli… 
- Macie ochotę na polowanie? - zagadnęła.
Kudłacz spojrzał na kocicę, czekając na jej reakcję. W końcu skinął głową.
- Chodźmy - miauknął.

Nie potrzebowali rozmawiać, żeby się rozumieć. Przeszli ze sobą tyle dróg, że słowa nie były im potrzebne. Cisza, która między nimi panowała nie miała nic wspólnego z wrogością ani niezręcznością. Dawała spokój i wytchnienie. Czasem Iskra albo Kudłacz wymieniali się pojedynczymi myślami, rzadziej rzuciła coś Jedynka. 
Gdy przeszło się tyle co oni, słowa stawały się przeszkodą, nie drogą. Ich znaczenia wycierały się na kamieniach, odpływały z bystrym nurtem. Potrzebowały nowych definicji. Potrzebowali nowych słów. Dlatego zwykle milczeli.
Pamiętała, jak Kudłacz zapytał ją kiedyś, jak to możliwe, że jest taka mądra.
- Nie jestem mądra - odparła, uśmiechając się. - Wiesz, dlaczego wędruję?
Spojrzał na nią uważnie. Nigdy nie odpowiadał, jeśli nie był całkowicie pewien, że ma rację. Zostało mu to do teraz.
- Jest dużo powodów, ale między innymi to, że szukam mądrości. Powiedz, dlaczego najczęściej się czegoś szuka?
- Bo się tego nie ma - jego chrapliwy głos zabrzmiał nienaturalnie głośno.
Skinęła głową.
- W takim razie jeśli szukam mądrości, to nie mogę jej mieć, prawda? A skoro tak… to jestem głupia - zaśmiała się.
Spojrzał na nią zaskoczony. Pokręciła głową.
- Świat nie jest czarno-biały. Brak nigdy nie jest całkowity, obecność też. No, ale do rzeczy. Szukam mądrości. Wędruję i to czyni mnie Wędrującą. Więc jeśli znajdę mądrość… przestanę nią być, prawda? - Uśmiechnęła się. - Przy odrobinie woli można wykazać, że najlepiej być głupim i nie wędrować. No, ale jak się chce, to można udowodnić wszystko. Nawet że jeże latają.
Spojrzał na nią zdziwiony.
- Jeże?
Uśmiechnęła się. Cieszyła się, że go wtedy znalazła.

Obserwowała jak jednym zgrabnym ruchem Jedynka kończy życie myszy. W tym geście było wszystko - rozpacz głodnego kociaka, bezwzględność wychowanej przez Siedlisko Dwunogów kocicy. Spokój kogoś, kto wśród jabłoni odnalazł swój dom. 
Szylkretka sprawnie zakopała zdobycz pod śniegiem. 
Byli całym jej światem, ona i Kudłacz. Jej ostatnim marzeniem było ich szczęście. 
- Iskro? - Czarny przyjrzał jej się czujnie. - Wszystko w porządku?
Skinęła głową, uśmiechając się ciepło.
- To tylko krzyk gęsi… Odlatują…
Nie odpowiedział. Ruszyli dalej.

Z całkiem dorodną myszą w pysku, weszła do ukrytego wśród korzeni jabłoni legowiska. Przywitał ją senny zapach mleka i popiskiwanie. 
- Kogo my tu mamy - przywitał ją głos Brzoskwinki.
Uśmiechnęła się i skinęła głową na powitanie, woląc nie mówić z pyskiem zajętym piszczką.
Stokrotka odwzajemniła jej gest, podobnie Błysk, do której zmierzała.
- Jak się czujesz? - zagadnęła kotkę.
- W porządku - odparła bura. - Borówku, Jeżynku, przywitajcie się z ciocią!
Zza jej ogona dobiegło niezadowolone burknięcie. I wyłonił się uśmiechnięty pyszczek Jeżynka. 
- Ciocia Iskra! - miauknął srebrny, próbując podejść bliżej. Zachwiał się i upadł, ale nic sobie z tego nie robił.
Czekoladowa w tym czasie przekazała jego matce świeżą mysz. Podniosła łeb, gdy maluch obił się o jej łapy. Jego brat oczywiście wolał spać, wciśnięty między futro Błysk a mech. 
- Opowiesz mi coś, ciociu Iskro? Proszeee - miauknął Jeżynek.
- Jakbym mogła ci odmówić! - Zaśmiała się kocica. - Hmm… - zastanowiła się chwilę. - Mówiłam ci, jak razem z ciocią Nostalgią pokonałyśmy największego jelenia w okolicy?
- Tak! - krzyknął kocurek.
- A jak z wujkiem Kudłaczem i ciocią Jedynką obeszliśmy cały świat dookoła?
- Tak!
- Hmm… - udała, że się zastanawia. - To może jak uratowałam Lisiego królewicza z łap wrednych borsuków?
- Tak! Opowiadałaś!
- A o tym, jak razem z Sokołem trafiliśmy na ślad jelenia, mającego poroże wielkie jak drzewo?
Kocurek zwrócił zamglone ślepka w jej stronę.
- Nie, tego nie opowiadałaś, ciociu!
- No dobrze, w takim razie… Dawno, dawno temu, kiedy byłam jeszcze uczniem, a moim mentorem był Sokół, najfajowszy kocur na świecie… 

Gdyby ktoś nie wiedział, że tu jest, łatwo mógłby przeoczyć niewielki kopiec, przykryty teraz śniegiem. Ale Iskra nie mogła się pomylić. Często tu przychodziła, zresztą nie ona jedna. 
Przymknęła ślepia, i wyobraziła sobie siedzącego obok Sokoła.
- Dobrze cię znowu widzieć, staruszku.

Później był wieczorny gwar. Lubiła ten moment. Chętnie siadała razem z pobratymcami. Lubiła przysłuchiwać się rozmowom, obserwować śmiechy i waśnie, być świadkiem toczącego się życia. Czasem opowiadała, gromadząc wokół siebie grupkę słuchaczy, czasem siadywała na gałęzi, ponad gwarem. Tak zastał ją dzisiejszy zachód słońca. Obserwowała toczące się poniżej życie. Nowe-znajome pyski. Instynktownie szukała wśród nich tych, którzy byli już po drugiej stronie.
- Staję się przeszłością - myślała wtedy czasem. I liczyła tych, którzy pozostali. Którzy znali ją, zanim odeszła. Szyszka. Leszczyna. Pędrak. Uszatka.
A później się uśmiechała. Wymieniała imiona wszystkich bliskich. Wszystkich kotów, które stanowiły jej rodzinę. Powtarzała to, co sobie obiecała. Co miała zdążyć zrobić, zanim nadejdzie jej czas.
- Lisy naprawdę znowu podchodzą pod ogrodzenie? - zainteresował się Gruszka. W klanie rzadko rozbrzmiewał jego głos. Czyli temat rudzielców faktycznie go zainteresował.
- Pewnie im zimno - miauknął Klon, przerywając na moment mycie łapy. Bury prychnął.
- Raczej są głodne. Może warto powiedzieć o tym Szyszce?
- Ja pójdę! - Psianka momentalnie wstał z miejsca. Reszta wydała miauknięcie rozpaczy.
- Przecież nie teraz. - Gruszka westchnął ciężko. - Poczekaj z tym do rana.
Rozejrzała się po reszcie klanowiczów. Jabłko wchodził do kociarni, pewnie żeby odwiedzić partnerkę i dzieci, gdzieś obok rozległ się wściekły krzyk Bociana, odpychającego od siebie Konopię i chichot jej siostry, Ostróżki. Jednak gwar już cichł, pod jabłonią było coraz mniej kotów, reszta spała już pewnie w legowiskach między jej gałęziami.
Siedziała, dopóki ostatni głos nie stał się spokojnym oddechem. Później długo patrzyła w niebo, dziękując za księżyc i gwiazdy. Za noc.
Czasem wędrowała, skąpana w blasku księżyca. Czasem po prostu szła spać.
I nadchodził kolejny świt. Witała go z uśmiechem.

45 pkt