- Nie wiem, chcesz gdzieś iść? - zaproponował kocur. Błysk nie wiedziała, jak zareagować. Czy chciała się przejść? Może?... Skinęła głową na "tak". W końcu nie chciała sama narzucać, co mają robić. W sumie nie musieli robić nic. Błysk po prostu nie chciała być sama. Ot tak do niego przecież podeszła. Spojrzała na kocura i po chwili oboje ruszyli poza obóz. Cieszyła się poniekąd, że nie musi oglądać pyszczków innych kotów niż Szczawik, w końcu to on przyprowadził ją i jej rodzeństwo do klanu klifu. Idąc tak, czuła, że mogłaby być prawie wolna...
***duży skip do czasów teraźniejszych***
Jeden po drugim pomarańczowe płomienie otaczały ją ze wszystkich stron. Brak wyjścia. Zginie. Koniec jej żywota znów miał być bezhonorowy, okropny i przerażający. Poczuła ciarki na całym swoim ciele. Słyszała swoje szalejące serce, które chciało również ją zabić, ale od środka. Chciało ją rozedrzeć na strzępy. Była tego pewna. Łzy leciały po jej policzkach, ale każda, jedna za drugą zamieniały się w malutkie kryształki i odlatywały w gorące płomienie. Rozglądała się nerwowo, gorączkowo szukając jakiejś pomocy. Znikąd nadziei. Po chwili poczuła ból. Podobny do tego, przez który prawie straciła swój żywot. Ból szybko rozprzestrzenił się na całe ciało. Była sama. Chciała krzyczeć, ale przecież nie umie. Słowa uciekły od niej tak dawno temu... Przerażona swoim końcem, spostrzegła łapę. Łapę, która należała do jej ojca. Miała iść w tamtym kierunku. Ruszyła się mimo tak okropnego bólu, który kawałeczek po kawałeczku rozrywał jej skórę i sierść. Tak długo czekała na powrót taty. Tak długo chciała powiedzieć mu, że go kocha i nigdy o nim nie zapomniała. Każdego dnia przez te wszystkie księżyce miała go w serduszku. Już zrobiła jeden krok, prawie drugi, gdy spostrzegła przerażony wzrok w oczach taty. Mówił, żeby do niego nie iść. Nie chciał tego, nakazywał uciekać. Ale jak?! Nie mogła! Chciała do taty... Od kociaka marzyła tylko o jego spotkaniu. Chciała się po prostu przytulić... Ze zrezygnowaniem spojrzała w jego oczy. Był zdeterminowany. I co z tego? Musiała do niego iść. Gdy postawiła drugi krok, jej łapy rozsypały się w drobne kawałeczki. Bolało ją to niemiłosiernie. Czyżby ten pożar strawił już jej ciało? Czy zamieniała się w pył? Nic nieznaczący pył, który pokrywa ziemię... Gdy z paniką spojrzała w kierunku, w którym przed chwilą był tata, zobaczyła, że zniknął. Nie było go. Rozpłynął się w powietrzu niczym jej łapy... Zamknęła oczy. Czuła, że boli ją każda kończyna... Czuła, że umiera...
Po chwili obudziła się cała zapłakana. To był sen... To tylko sen... Czy aż sen? Spanikowana rozejrzała się po legowisku uczniów, upewniając o słuszności swoich myśli. Miała racje. To tylko kolejny koszmar do kolekcji. Powinna się już dawno przyzwyczaić. Westchnęła, gdy dotarło do niej, że już nie zaśnie. Nie ma na to opcji. Otarła malutką białą łapką łezki i po cichutku wstała, udając się przed wejście do legowiska. Lubiła tu przychodzić w nocy. Był taki spokój. Wojownik pełniący obowiązek pilnowania obozu stał niewzruszony przy wejściu, natomiast Ćma siedziała przed legowiskiem. Aktualnie patrzyła na spadające krople deszczu. Delikatnie uderzały o jej futro, mocząc je coraz bardziej. Czy lubiła deszcz? Chyba tak... Lubiła patrzeć na płacz nieba i odczuwać jego wilgotne i obwite łzy na swoim futrze. Ostatnio było go tak wiele, że woda powoli zaczynała ogarniać obóz. Spojrzała w górę, ale po chwili musiała zamknąć oczy, bo wpadała do nich woda. Czuła te rześkie powietrze. Próbowała nawdychać się go za wszystkie czasy. To przyprawiało ją o jakieś pozytywne uczucia. Po chwili jednak wyparowały, jak gdyby nigdy nie istniały. Ćma przypomniała sobie swój koszmar. Było w nim tyle prawdy i przeżyć białej. Od czasów kociaka, który ukończył 4 księżyce, nie miała swojego miejsca, natomiast tutaj nareszcie poczuła się swobodniej. Chociaż na pozór się powoli klimatyzowała. Miała już dość zmiany miejsc zamieszkania. Chciała stabilności, aby korzenie mogły się rozwinąć. Nie chciała wiecznie zmieniać miejsc swego bytu i przystosowywać się co chwila do innych trybów życia. Było to męczące i bardzo przykre. Nie miała swojego miejsca na ziemi. Nigdy nie była dość wystarczająca, aby gdzieś się przypasować. Zawsze odstawała, a wada, którą odziedziczyła po katastrofie, utrudniała jej jakiekolwiek kontakty. Nie mogła mówić, więc jak miała się z kimkolwiek zaprzyjaźnić? Westchnęła i poczuła łezki spływające z jej ocząt. Starła je szybko łapką, by upewnić się, że teraz nie śni. Nie śniła. Łzy się nie krystalizowały. Spojrzała odruchowo na legowisko starszych. Chciałaby podejść do Smutnej Ciszy - dawnej Konwalii, ale ta pewnie spała. W końcu w całym klanie nocy znała tylko ją i to właśnie ona nadała jej to imię. Tylko i wyłącznie dlatego je zaakceptowała. Czasem trochę było jej smutno, że Błyszcząca Łapa umarła tam w pożarze. Imię nadane przez jej rodziców razem z nią. Jednak dzięki temu też mogła zacząć nowy rozdział. Z dala od wrednego mentora i tych wszystkich spojrzeń. Tutaj również zauważyli, że mała się nie odzywa, jednak wydawali się milsi. Po prostu. Jednak czuła ukłucie żalu za każdym razem, jak myślała o Szczawiowym Liściu. Jak on musiał się czuć ze świadomością, że przyprowadził na prośbę ojca kociąt trójkę rodzeństwa, a z ich wszystkich w klanie zostało tylko jedno? Westchnęła. Teraz miała super mentora, który jej nie krytykował na każdym kroku i starał się pokazywać jej wszystko po kolei. Nie wrzeszczał - to było najważniejsze. W dodatku miała Smutną Ciszę. Ona była kochana, ale bardzo często smutna, czym raniła Ćmią Łapę. W końcu to jej zawdzięcza życie i tylko z nią ma jakiś kontakt. Nie chciała, by ta była smutna... Spojrzała na swoją lewą przednią łapkę. Sierść na niej nie mogła odrosnąć przez gigantyczną bliznę. Biała wkurza się często na to, ale medycy powtarzają w kółko, że dopiero co ledwo wyszła z dużego poparzenia i że potrzeba czasu, a w ogóle to powinna cieszyć się, że żyje. Ćma wiedziała, że to nieprawda. Ponad pół życia nie mówi i tylko obserwuje reakcje innych kotów, ich mimikę i zachowanie. Wiedziała, że coś kręcą. Głupia nie jest. W dodatku wkurzał ją jej chód. Cały czas kulała i podejrzewała, że już nigdy nie będzie normalnie chodzić. Jednak pogodziła się z tym. Jeszcze świat się nie kończy, a ona może niedługo spotka swojego tatę. Jednak biedna nie wiedziała, że od dawna już nie żyje po udanej próbie samobójczej... Ze złudną nadzieją patrzyła przed siebie, co chwila na nowo kąpana we łzach Srebrnej Skórki. Oczekiwała nowego dnia i niepewnie oraz z przerażeniem wyczekiwała końca tej całej historii...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz