Niemiłosierny skwar i upał dokuczał wszystkim klanowym kotom, lecz skrytej w chłodnej kociarni Sasance w zupełności to nie przeszkadzało. Obserwowała z czułością dwie malutkie kuleczki wiercące się przy jej brzuchu, co jakiś czas przejeżdżając rozgrzanym językiem po ich niewielkich łebkach. W jej uspokajającym mruczeniu było wyraźne słychać nutę zmęczenia, lecz kocica nie dawała tego po sobie poznać i z uporem wytrwale czuwała nad najmłodszym pokoleniem Klanu Nocy.
Jedna z maleńkich kuleczek, niebiesko-biała samiczka, błogo wtulała się w szare futro matki, pragnąc by nigdy nie zabrakło jej tego ciepła. Spokojnego, rytmicznego oddechu.
Prawdziwej radości.
Wszystkie pozytywne wspomnienia, których może i nie miała zbyt wiele, na razie wiązały się z obecnością paru chyba podobnych do niej istot. Nie była pewna, jak wyglądają, ba, sama jeszcze nie widziała własnych łap! Nie miała jednak wątpliwości, że przyjemne dreszcze spowodowane stłumionym odgłosem ich mruczenia i pisków oznaczają bezpieczne schronienie, miejsce, w którym będzie bezpieczna.
Nie widziała i nie słyszała, lecz była świadoma czegoś więcej niż znane jej futrzaste stworzenia. Wyczuwała czasami nowe zapachy, będące zarazem zupełnie odmienne jak i tak bardzo podobne do woni mamy. Dało się z nich łatwo domyśleć, że oprócz „żłobka”, w którym obecnie przesiadywali, jest coś niezwykle magicznego, pełnego całkowicie niepojętych dla niej zjawisk i kreatur.
Chociaż ledwo co dostawała się do mleka matki, już pragnęła zdobyć zdolność poruszania się, by dołączyć do tych obcych na tak zwanych polowaniach oraz patrolach. Mrowiło ją w wiotkich kończynach, gdy tylko docierały do niej dziwne nazwy i często piszczała, chcąc wyrwać się z ograniczającego ją tłustego ciałka.
Pewnego pięknego wschodu słońca, kiedy to jej uszka zaczęły rozróżniać więcej wyrazów a mózg kodować informacje, poznała swoje imię.
Sarenka.
Tak właśnie nazywała ją mama oraz fascynujący przybysze noszący na sobie znaki świata na zewnątrz. Miała nosić to wdzięczne określenie do końca swego życia i była całkiem zadowolona. Prawda, nie wiedziała o tym, że jej imię pochodzi od ssaka, lecz ładnie brzmiało wypowiadane przez inne koty. Zdawało się emanować radością i energią, zupełnie jak jego nowa właścicielka! Dzięki niemu miała szansę odkryć cały świat, a nawet stać się powszechnie znana. Wszystkie osobniki będą ją kojarzyły i szanowały, natomiast ona będzie mogła cieszyć się tymi wszystkimi tajemniczymi rzeczami znajdującymi się dookoła.
Rosnąc z każdym wschodem słońca w siłę i zdobywając nową wiedzę, córka Baraniego Ucha z coraz to większym uporem pragnęła poczuć to co wojownicy. Codziennie walczyła z niewiarygodnie ciężkimi powiekami i rozdygotanymi kończynami, więc gdy w końcu oślepił ją blask zamazanego obrazu, popłakała się ze szczęścia. Słone łzy zmoczyły jej czarne poliki, żłobiąc głębokie tunele w zmierzwionym futrze, co delikatnie zmartwiło Sasankowy Płatek. Zaraz jednak niebieska dokładnie wylizała łkającą pociechę, a ta nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu, gdy w końcu ujrzała radosne oblicze rodzicielki.
Jakiś czas później, Sarenka opanowała zdolność poruszania się, a chociaż ograniczała się ona do powolnego czołgania, kotce zdecydowanie to wystarczało. Z trudem wymykając się opiekuńczemu językowi matki, sapiąc i dysząc, przystanęła przy wejściu do żłobka.
Takiego widoku się nie spodziewała.
Gigantyczna, złota kula uciekała z pola jej wzroku, roztaczając wokół siebie różaną poświatę. Nietypowe kształty w kolorze futra na jej łapkach biegały wysoko na niebie, zdając się gonić własne ogonki i uśmiechając się do maleńkiej łaciatej. Czyżby były kociakami tego ogromnego czegoś? Kiedy jeden z nich zmienił nieco swoje położenie, bicolorka była pewna, że zaprasza ją do zabawy, lecz mimo to nie ruszyła się z miejsca. Może to przez zachwyt, może przez zwykłe zmęczenie spowodowane spędzeniem całego dnia na dygoczących łapkach. Po chwili przepełnionej kojącą ciszą puchaty kociak odwrócił się i pognał za resztą rodzeństwa, posyłając w stronę cętkowanej delikatny podmuch wieczornego wiatru.
Chłonąc rześką bryzę oraz ciepłe promyki Dużej Mamy, Sarenka zrozumiała, że w taki oto sposób zaczyna się jej historia.
Jedna z maleńkich kuleczek, niebiesko-biała samiczka, błogo wtulała się w szare futro matki, pragnąc by nigdy nie zabrakło jej tego ciepła. Spokojnego, rytmicznego oddechu.
Prawdziwej radości.
Wszystkie pozytywne wspomnienia, których może i nie miała zbyt wiele, na razie wiązały się z obecnością paru chyba podobnych do niej istot. Nie była pewna, jak wyglądają, ba, sama jeszcze nie widziała własnych łap! Nie miała jednak wątpliwości, że przyjemne dreszcze spowodowane stłumionym odgłosem ich mruczenia i pisków oznaczają bezpieczne schronienie, miejsce, w którym będzie bezpieczna.
Nie widziała i nie słyszała, lecz była świadoma czegoś więcej niż znane jej futrzaste stworzenia. Wyczuwała czasami nowe zapachy, będące zarazem zupełnie odmienne jak i tak bardzo podobne do woni mamy. Dało się z nich łatwo domyśleć, że oprócz „żłobka”, w którym obecnie przesiadywali, jest coś niezwykle magicznego, pełnego całkowicie niepojętych dla niej zjawisk i kreatur.
Chociaż ledwo co dostawała się do mleka matki, już pragnęła zdobyć zdolność poruszania się, by dołączyć do tych obcych na tak zwanych polowaniach oraz patrolach. Mrowiło ją w wiotkich kończynach, gdy tylko docierały do niej dziwne nazwy i często piszczała, chcąc wyrwać się z ograniczającego ją tłustego ciałka.
Pewnego pięknego wschodu słońca, kiedy to jej uszka zaczęły rozróżniać więcej wyrazów a mózg kodować informacje, poznała swoje imię.
Sarenka.
Tak właśnie nazywała ją mama oraz fascynujący przybysze noszący na sobie znaki świata na zewnątrz. Miała nosić to wdzięczne określenie do końca swego życia i była całkiem zadowolona. Prawda, nie wiedziała o tym, że jej imię pochodzi od ssaka, lecz ładnie brzmiało wypowiadane przez inne koty. Zdawało się emanować radością i energią, zupełnie jak jego nowa właścicielka! Dzięki niemu miała szansę odkryć cały świat, a nawet stać się powszechnie znana. Wszystkie osobniki będą ją kojarzyły i szanowały, natomiast ona będzie mogła cieszyć się tymi wszystkimi tajemniczymi rzeczami znajdującymi się dookoła.
Rosnąc z każdym wschodem słońca w siłę i zdobywając nową wiedzę, córka Baraniego Ucha z coraz to większym uporem pragnęła poczuć to co wojownicy. Codziennie walczyła z niewiarygodnie ciężkimi powiekami i rozdygotanymi kończynami, więc gdy w końcu oślepił ją blask zamazanego obrazu, popłakała się ze szczęścia. Słone łzy zmoczyły jej czarne poliki, żłobiąc głębokie tunele w zmierzwionym futrze, co delikatnie zmartwiło Sasankowy Płatek. Zaraz jednak niebieska dokładnie wylizała łkającą pociechę, a ta nie mogła powstrzymać szerokiego uśmiechu, gdy w końcu ujrzała radosne oblicze rodzicielki.
Jakiś czas później, Sarenka opanowała zdolność poruszania się, a chociaż ograniczała się ona do powolnego czołgania, kotce zdecydowanie to wystarczało. Z trudem wymykając się opiekuńczemu językowi matki, sapiąc i dysząc, przystanęła przy wejściu do żłobka.
Takiego widoku się nie spodziewała.
Gigantyczna, złota kula uciekała z pola jej wzroku, roztaczając wokół siebie różaną poświatę. Nietypowe kształty w kolorze futra na jej łapkach biegały wysoko na niebie, zdając się gonić własne ogonki i uśmiechając się do maleńkiej łaciatej. Czyżby były kociakami tego ogromnego czegoś? Kiedy jeden z nich zmienił nieco swoje położenie, bicolorka była pewna, że zaprasza ją do zabawy, lecz mimo to nie ruszyła się z miejsca. Może to przez zachwyt, może przez zwykłe zmęczenie spowodowane spędzeniem całego dnia na dygoczących łapkach. Po chwili przepełnionej kojącą ciszą puchaty kociak odwrócił się i pognał za resztą rodzeństwa, posyłając w stronę cętkowanej delikatny podmuch wieczornego wiatru.
Chłonąc rześką bryzę oraz ciepłe promyki Dużej Mamy, Sarenka zrozumiała, że w taki oto sposób zaczyna się jej historia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz