Częste odwiedziny Imbirowego Korzenia u Porannej Zorzy i Mglistego Snu nie umknęły uwadze Aroniowej Gwiazdy. Doszły go również słuchy, że młody wojak jakiś czas temu rozdzielił się od nocnego patrolu, a wrócił cały w ranach, tłumacząc się, że walczył z borsukiem czy czymś tam. Nieważne, bo nikt w to nie uwierzył, a że Imbirowy Korzeń był uparty jak osioł to Wieczornikowe Wzgórze polecił liderowi rozmowę z nim.
I chociaż Aroniowa Gwiazda koniecznie chciał wiedzieć co odczynia jego własna siostra, to w trakcie tych kilku dni, zanim w ogóle odwiedził progi klanowego medyka, zatrzymało go wiele spraw, a tymczasem Porzeczka zdążyła zaliczyć prawie piętnaście wizyt, a ostatnia z nich skończyła się utratą cierpliwości Zorzy i zatrzymaniem Imbirowego Korzenia na miejscu.
Dawna Porzeczkowa Łapa była zwinięta w kokon z bólu. Na imbirowym ciele nosiła jeszcze blizny po walce z Pigwą, zaś najbardziej rzucającą się w oczy było spuchnięte prawe oko ze szramami po pazurach. Dla Porzeczki był to ironicznie ciekawy powrót do przeszłości, a konkretniej do pamiętnego Zgromadzenia, kiedy kawał gradu wybił jej to przeklęte prawe oko. Cokolwiek.
— Przychodzi tu codziennie po kilka razy — skwitował ją Poranna Zorza przy liderze. — Pierwszy raz z zadrapaniami, a potem zaczął się skarżyć na skręty żołądka, gorączkę i zawroty głowy. Nic nie pomaga temu dzieciakowi, a z dnia na dzień jego sytuacja się pogarsza.
Aronia kiwnął głową i zwrócił się do pacjenta.
— Musimy pogadać. Poranna Zorzo, zostawisz nas?
Medyk dał znać gestem łebka swojej asystentce. Wyszli, a rodzeństwo nareszcie zostało pozostawione samo sobie.
Porzeczka podniosła głowę zaciekawiona. A przynajmniej na chwilę. Zakręciło jej się w głowie.
— Tak? O co chodzi?
— Co ci strzeliło do głowy?
— Hę? Ale że co?
— Opuściłaś patrol bez ostrzeżenia i ponoć walczyłaś z borsukiem — syknął brat. Nie ukrywał, że był wściekły. — Jakoś ciężko mi uwierzyć w to drugie.
— Bo nie walczyłam — Porzeczka wzruszyła ramionami, jakby nic za chwilę nie miało się wydarzyć. — Ale przynajmniej Pigwowy Kieł nie żyje i nikt nie musi go szukać, ani już ci nie zaszkodzi. Jesteś bezpieczny, bracie.
— Zabiłaś Pigwowy Kieł?! Zwariowałaś?!
— No… tak.
— Zakazałem ci.
— Wiem, pamiętam, ale to dla wyższego dobra — Porzeczka spuściła uszy. — I co? Wygnasz mnie za to, że chciałam cię ochronić?
Aronia potrząsnął łebkiem. Dawno nie wpienił się aż tak.
— Na razie zostaniesz tutaj. Najwyżej zdechniesz w męczarniach — rzucił lekceważąco, może nawet w emocjach.
— Aronio…
— To był twój bratanek. Zabiłaś własnego bratanka!
I odszedł. To był ostatni raz, kiedy go widziała.
Jakiś czas po powrocie Zorzy, ból zaczął narastać. Nim zemdlała, zdążyła wypluć z siebie nieco krwi. Zabarwiła sobie tym wąsy i brodę.
Czuła się, jakby ktoś wydrapywał jej wnętrzności od środka, czego nie potrafiła wytrzymać łatwo. Czarne plamki zaczęły tańczyć przed jej oczami. Wtedy wpadła w trans, nie wiedząc co się dzieje wokoło. Odzyskując przytomność widziała Mglisty Sen, całą spanikowaną.
Znów mimowolnie zamknęła oczy. Obiło jej się o uszy jej imię, a raczej imię Imbiru, ale swojego nie usłyszy już nigdy.
Bo… czemu ma usłyszeć, jak już jej nie było?
Ostatnie, co zobaczyła to Imbir. Kiwnął głową i poszedł w swoją stronę. Została sama.
W Pustce.
Teraz na pewno nie wróci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz