Słysząc słowa Płomykówki, wzruszył obojętnie ramionami i rzucił zawstydzone spojrzenie w stronę Szyszki. Ta jednak najwidoczniej nie zauważyła jego speszenia, albo po prostu wielkodusznie postanowiła to zignorować.
― Gramy w „złap ogon”? ― spytała, a właściwie stwierdziła Szyszka. Nie widział przeszkody, aby się nie zgodzić. Może to odwróciłoby choć na chwilę uwagę jego matki od życia prywatnego swojego syna?
― Wytłumaczę wam zasady ― Pisnęła Szyszka, owijając gładki ogon wokół łap. Jej oczy lśniły z podekscytowania, wąsy drżały. ― No więc musicie jak najszybciej złapać ogon drugiego kota i na nim zawisnąć, nie dotykając przy tym ziemi. Proste, prawda?
Oba kociaki pokiwały po dłuższej chwili głową. Tylko on nie był zbytnio pewny. Jak miałby złapać za ogon Gąsię, Koguta albo Szyszkę? W jednej chwili wyrżnęliby na ziemię.
Kogucik podniósł niepewnie łapkę, wpatrując się dużymi oczkami w Szyszkę.
― C-chyba nie bardzo rozumiem te zasady. Możesz powtórzyć?
― Może lepiej, jak wypróbujesz to w praktyce. Sokole, mógłbyś? ― Ton jej głos sugerował, że wszelki sprzeciw będzie daremny. Niepewnie podszedł, a Kogut w uderzenie serca znalazł się na jego grzbiecie. Zsuwając się, zacisnął mocno zęby na jego ogonie. Niby to jeszcze niewyrośnięty szczur, ale zabolało mocno. Starał się powstrzymać od głośnego wrzaśnięcia przepełnionego bólem. Nie dał rady. Kogut wydarł się z radości. Mały sadysta.
― Teraz rozumiesz? ― Spytała z powagą Szyszka, uważnie wpatrując się w kociaka, podczas gdy on rozmasowywał poturbowany ogon.
Mimo wszystko musiał przyznać, że zabawa była całkiem fajna. Dwójka kociaków raz po raz przeskakiwała z Szyszki na Sokoła i na odwrót, łapiąc obojga za ogony. Ponadto cały czas kręcili się pomiędzy ich łapami. W połowie zabawy Kogut zapadł się pod ziemię. Sokół uznał, że poszedł do matki, toteż postanowił go nie szukać. Może znudziła mu się zabawa? Został sam na sam z Szyszką oraz Gąską. W pewnym momencie młoda wykonała tak duży skok, że dosłownie zwaliła go z łap. Z serdecznym śmiechem pacnął ją łapą ze schowanymi pazurami i odwrócił się do Szyszki.
― Fajne są. Takie urocze, małe kulki.
― No tak ― mruknęła Szyszka i jakby lekko spochmurniała. Wbiła spojrzenie w ziemię.
― Co się stało? ― Spytał niecierpliwie i machnął ogonem. Chciałby już wrócić do zabawy z Gąską. Szyszka jednak uporczywie wpatrywała się w ziemię.
― N-no wiesz. A.. A chciałbyś mieć takie własne?
Pytanie zwaliło go z łap mocniej niż defensywa Gąski. Przez moment miał zamiar odpowiedzieć, jednak trwało to uderzenie serca. Zamyślił się. No, może i kiedyś fajnie byłoby mieć taką gromadkę własnych genów. Takiego Sokoła Juniora, którego mógłby uczyć łapać płatki śniegu i irytować medyczki. To byłoby… Nawet fajne.
Ale jakoś zbytnio było mu wstyd, by powiedzieć to na głos.
― Gdzie Kogut? ― Z opresji wyrwał go spanikowany głos matki, Płomykówki.
<Szyszko? Wybacz za gniota. Nie wiedziałam na czym polega to „złap ogon”, no więc wyszło jak wyszło :c>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz